środa, 26 marca 2014

[18] Serial: "Detektyw Foyle / Foyle's War" (2002-)

Już od przeszło 5 miesięcy nie napisałem ani słowa o serialach, a  jak wynikało z początkowej idei tego bloga, miał on być właśnie o nich. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Dziś mam zamiar znów wrócić do korzeni i podzielić się z Wami swoimi spostrzeżeniami na temat jednej z telewizyjnych serii. Tym razem chodzi o serial "Detektyw Foyle" (którego oryginalna nazwa - "Foyle's War" - jest bardziej adekwatna do prezentowanych w nim treści, ale tak to już niestety bywa z tłumaczeniami).

"Detektyw Foyle" to specyficzny serial pokroju nowego "Sherlocka" lub też serii z Herkulesem Poirotem na podstawie prozy Agathy Christie, którego sezony zawierają bardzo niewiele odcinków (od 2 do 4) a każdy z nich trwa około 95 minut. Dotychczas, na zlecenie brytyjskiej ITV, powstało 8 sezonów (łącznie 25 odcinków), choć przerwy między sezonami niekiedy wynosiły nawet 3 lata (sezon 7 2010 i sezon 8 2013). Sezon 9 jest zaplanowany na rok 2015. Twórcą i pomysłodawcą tego serialu jest brytyjski pisarz i scenarzysta Anthony Horowitz, który w swoim dorobku ma takie telewizyjne serie jak "Robin z Sherwood" (1984-1986), "Poirot" (jeden z epizodów z 1989) i "Morderstwa w Midsomer" (1997-). W tytułowej roli możemy natomiast obejrzeć Michaela Kitchena, któremu towarzyszą Anthony Howell jako sierżant Paul Millner i Honeysuckle Weeks wcielająca się w postać Samanthy Stewart.

Michael Kitchen w roli Foyle'a i Honeysuckle Weeks jako Sam

Akcja serialu dzieje się w Wielkiej Brytanii w trakcie II wojny światowej. Tytułowy detektyw Foyle nazywa się Christopher i w gruncie rzeczy jest nadinspektorem (co jest oczywistym błędem twórców serialu, bo ten stopień został wprowadzony dopiero w roku 1949). Jest też wdowcem, którego syn Andrew (Julian Ovenden) uczestniczy w działaniach wojennych jako pilot RAFu. Christopher Foyle oprócz tego, że jest weteranem I wojny światowej (po wielu wysiłkach nie udało mu się niestety wziąć czynnego udziału w działaniach wojennych II wojny światowej - tego dowiadujemy się z odcinka pilotarzowego) i świetnym detektywem, ma też mocny kręgosłup moralny i niezachwiane przekonania co do słuszności swoich czynów, które wykonuje w ramach pełnienia służby w Haistings w hrabstwie East Sussex, w południowo-wschodniej Anglii.


Treść każdego z odcinków jest w jakiś sposób skorelowana z działaniami wojennymi jakie prowadziła Wielka Brytania i w jakich uczestniczyli jej mieszkańcy. I mimo tego, że jej obywatele nie mieli bezpośredniego kontaktu z niemieckim agresorem na swojej ziemi (oprócz nalotów, które to były największą zmorą mieszkańców większych miast), to wysiłek i niedogodności spowodowane uczestnictwem kraju w światowym konflikcie odczuwali wszyscy. Serial stara się rok po roku, miesiąc po miesiącu przedstawiać nastroje panujące w Anglii, od początkowej niechęci do obywateli niemieckich zamieszkujących wyspę w otwierającym serie odcinku "Niemka", poprzez stosunek do wojny różnych komunizujących pseudo-pokojowych ugrupowań jako niepotrzebnego trudu w odcinku "Białe piórko", czy też stosunku arystokracji do przedsięwzięć wojennych, które wymuszały na nich niekiedy konfiskatę mienia na użytek np. szpitali wojskowych w odcinku "Ogień nieprzyjacielski". Jednak problemów pokazanych w serialu jest znacznie więcej, bo pojawiają się i kradzieże mienia z bombardowanych domów, stosunek do ludzi, którzy chcą przeczekać wojnę w spokojnych, w miarę luksusowych i bezpiecznych pensjonatach ("Tchórza nora"), oraz ten do "tchórzy", którzy odmówili wzięcia udziału w walce ("Lekcja zabijania", "Czas zabijania"), a także do jeńców wojennych i do żołnierzy amerykańskich stacjonujących na terenie Wielkiej Brytanii. 

Wcześniej zaprezentowana para uzupełniona o Anthony'ego Howella, serialowego sierżanta Millnera

Te wyżej wymienione problemy są jednak tylko tłem, dodatkiem do głównej historii, która zawsze jest morderstwo bądź morderstwa. Choć nie przeczę, że wynika ono bardzo często z problemów jakie wskazałem powyżej. Zbrodnie te, choć niektóre często na pierwszy rzut oka bardzo trywialne i banalne, mają w 99% procentach przypadków bardzo nieoczywistego sprawcę i jeszcze bardziej zawiły motyw, co powoduje, że serial ogląda się z uwagą i zaciekawieniem.

Bardzo dobrze odwzorawanie realia epoki, ciekawa i wciągająca fabuła, dobra gra aktorska i przekonująca oraz dająca się polubić postać głównego bohatera sprawiają, że serial jest solidną pozycją z gatunku opowieści kryminalno-wojennych. 

Moja ocena to mocne 7/10.

niedziela, 23 marca 2014

[52] Film: "Need For Speed" (2014)

Uuu...! Trochę mnie nie było :/ Muszę jednak się ukorzyć i przyznać, że wszystko to z powodu mojego lenistwa i apatii, która mnie ostatnio dopadła. Nie chciało mi się chodzić do kina (przez co przepadł mi seans "Obrońców skarbów"), słabo też mi idzie czytanie książek (mam zaczętych kilka tytułów, ale zero mobilizacji aby jakąkolwiek skończyć). Jedyne co ostatnio robiłem dość systematycznie i z zaciekawieniem to śledzenie losów trzech seriali, to jest: "Arrow", "Agenci T.A.R.C.Z.Y." i "Detektywa Foyle'a". O tym pierwszym już pisałem. Wtedy nie zrobił na mnie zbyt wielkiego wrażenia i skończyłem na 8 odcinku, teraz jednak, po obejrzeniu prawie 40 odcinków jestem skłonny delikatnie skorygować swoją opinię na jego temat, więc tekst o nim być może niebawem się pojawi. O S.H.I.L.D.S.ach też pisałem, ale to była tylko zapowiedź, że taki serial ma powstać, więc jako takiej recenzji jeszcze nie popełniłem także to tez może niedługo nastąpić. Natomiast "Foyle's' War" jest to serial dość stary, bo z 2002 choć (z przerwami) wciąż kręcony i muszę przyznać, że po wcześniejszej obojętności co do niego, obecnie wydaje mi się, że jest naprawdę ciekawy, a losy bohaterów coraz bardziej zaczęły mnie wciągać. Także jak skończę wszystkie sezony (w sezonie jest od 2 do 4 odcinków, więc idzie dość szybko), to pewnie pokuszę się o jakąś recenzyjkę ;)


Ale dość przynudzania o tym co robię i co być może zrobię, bo to nie jakiś głupi fejsbók, czas napisać parę słów o tym co widziałem i co do czego wciąż mam mieszane uczucia! O "Need For Speed" w wersji "na telewizor"!

Tak, po wersjach na PC i późniejszych na konsole i PC, w przypadku których zasada, że dalsze części są zawsze gorsze, sprawdziła się w całej rozciągłości (najlepsza była część 2 a potem to już równia pochyła), przyszła wreszcie kolej na wersję filmową. Hmm...tylko czy to jednak dobry pomysł? 

"Tym srebrnym Mustangiem...? Znaczy jak na koniu?"

Twórcy widocznie stwierdzili, że tak i puścili całą machinę w ruch. Wyszedł z tego twór przedziwny, do którego, jak już pisałem wcześniej, wciąż nie wiem jak się odnieść (i nawet go jeszcze nie oceniłem na filmwebie, a to mi się zdarza nieczęsto). W tym oto krótkim tekście spróbuję przeanalizować ten film punkt po punkcie i może jakoś uda mi się pod koniec wystawić mu notę. Więc do dzieła!

To mniej więcej będą wszyscy

Historia jest banalnie prosta i nadzwyczaj schematyczna. Mamy dwóch odwiecznych rywali, z których jeden się wybił i osiągnął sukces zdobywając przy tym dziewczynę (oczywiście to ten zły) i drugi, który jest git chłopakiem i w tym akurat przypadku genialnym kierowcą, ale z racji swojej uczciwości jest na skraju bankructwa. Aby nie stracić rodzinnego biznesu musi wejść z tym pierwszym w układ, którego finał jest taki, że nasz good boy trafia do mamra tracąc przy tym przyjaciela, który ginie w wypadku i wspomniany wcześniej biznes. Ta część filmu (jakieś pół godziny) jest żałośnie słaba i jakby wszystko się tak potoczyło dalej to film mógłby dostać maksymalnie ocenę 3/10. Jednak na całe szczęście dla nas, tak się nie stało. Nie mówię tu oczywiście, że skończyły się schematy, co to to nie. Ten film jest w każdym jego momencie na nich oparty, od samego początku do końca. Nasz good boy wychodzi z mamra (na zwolnienie warunkowe) i co ma zamiar zrobić? Tak, nie pomyliliście się. Chce się ZEMŚCIĆ!. Pomoże mu w tym dziewczyna, a jakżeby inaczej (ale nie ta sama co na początku, to ciekawe) i super szybki Mustang Shelby, którym nasz bohater ma zamiar wystartować w ultraelitarnym wyścigu, w którym mogą wystartować jedynie posiadacze najszybszych i najdroższych samochodów świata (Koenigsegg Agera, Bugatti Veyron Super Sport, McLaren MP4-12C, Lamborghini Sesto Elemento i tym podobne supersamochody warte kilka milionów dolarów), tzw. De Leon, organizowanym przez tajemniczego bogacza, w którego wciela się Michael Keaton (swoją drogą całkiem ciekawie zagrana postać, choć w pierwszym momencie udało mi się go pomylić z Kevinem Spacey'em :|). 

Rivals

No i tak to się wszystko toczy z zawrotną prędkością, jednak bez pominięcia kolejnych schematów, takich jak m.in. konieczność skłonienia jednego z członków "zespołu" do porzucenia solidnej, choć nudnej pracy i przyłączenia się do szalonej eskapady (ja to pamiętam m.in. z "Blues Brothers, ale pojawiło się pewnie więcej razy). Na końcu dochodzi do wielkiego wyścigu i rozwiązania wszystkich spraw. Zakończenie także nie jest zbyt zaskakujące. No cóż, tak jak już pisałem jest to film-schemat. Ale...ale...po tych pierwszych 30 minutach zaczyna być ciekawie. I to tak naprawdę środkowa część tej historii ratuje cały film. 

Nie da się zaprzeczyć, że trochę się działo...

Jest szybko, jest głośno, jest piękne brzmienie ślinika bardzo niebrzydkiego Mustanga. Są popisy kaskaderskie, dużo pościgów i co najważniejsze - ten film prawie cały dzieje się "na kołach"! (o czym chyba z lekka zapomnieli twórcy serii F&F, choć tam w sumie od samego początku nie było to wyznacznikiem). Mamy tutaj klimat nawiązujący trochę do "Mistrza kierownicy, który uciekał", gdyż nie da się nie mieć takich skojarzeń widząc z lekka zarozumiałego kierowcę i dziewczynę na siedzeniu obok, którzy w bardzo popisowy sposób mkną przez pół Stanów Zjednoczonych amerykańskim muscle carem i do tego jeszcze muszą się wyrobić z czasem! Ale to dobrze. Ten fragment filmu, dość długi zresztą, jest naprawdę dobrze rozpisany i zagrany. Mamy trzymającą w napięciu akcję, kilka wzruszeń i masę żartów. Szybko mija czas i ogląda się to przyjemnie. Później następuje moment wyciszenia i końcowe starcie. 

...a nawet więcej.

To by było tyle w kwestii fabuły. Co do bohaterów, to wydaje mi się, że aktorzy mogliby być trochę lepiej dobrani, bo tak naprawdę tylko "blondynka w butach od Gucciego" spisała się dobrze, no i aktorzy drugo- i trzecioplanowi w tym wspomniany wcześniej M. Keaton. Jednak nasza główna dwójka odwiecznych oponentów i rywali (Aaron Paul, czyli nasz mały chemik z "Breaking Bad" - swoją drogą fascynuje mnie jak taki ktoś może dostać ocenę 8.6/10 skoro tak naprawdę jeszcze w swoim życiu nic poważnego nie zagrał, ale to tylko filmweb, który już lata temu zszedł na psy i Dominic Cooper bliżej znany z...zupełnie niczego :/) jest...trochę jak z telenoweli :/ Nie twierdzę tutaj, że są okropni i niszczą swoją grą cały film, ale niestety ich aparycja i wczucie się w role nie przekonały mnie od początku do samych napisów końcowych. Trudno, nie można mieć wszystkiego. Natomiast wygadany afroamerykanin (tak podobno jest poprawnie politycznie, choć w sumie wolałbym napisać murzyn :D), który robił "balecik" w wojskowym więzieniu był naprawdę zabawny.

Pani (Imogen Poots), która jako jedna z nielicznych poradziła sobie z rolą.

Sama historia w wielu miejscach kulała i pojawiały się niedorzeczności fabularne, jednak w tego typu filmach jest to niedouniknięcia, więc trzeba się albo z tym pogodzić albo odpuścić sobie seans. Więc to by było na lekki minus. Natomiast plusem filmu jest muzyka, która całkiem dobrze oddawała klimat scen i wpisywała się w akcję filmu. Kilka spokojnych ballad i w miarę dynamiczna muzyka podczas pościgów "robiły robotę".

To by było wsio ;)

Podsumowując wszystkie "za" i "przeciw", biorąc pod uwagę gatunek i to, że film bazuje na podstawie gry komputerowej dochodzę do wniosku, że najsłuszniejszą dla niego oceną będzie 6/10 w obrębie gatunku i 4/10 jako ocena ogólna. Na zakończenie mogę to spuentować następującym zdaniem: "Jeśli lubicie ładne samochody pisk opon i ryk silnika i nie przeszkadza Wam, że czasami coś się nie zgadza z rzeczywistym przebiegiem podobnych wydarzeń, to ten film powinien Was zadowolić; jeśli natomiast mierzi was ckliwość i schematyczność scenariuszy oraz niezbyt porywająca gra aktorów, to radze sobie seans odpuścić" ;)

To tyle ode mnie. Może wkrótce znów będę miał coś do napisania ;P

niedziela, 2 marca 2014

[63] "Cienioryt" - Krzysztof Piskorski (2013)

Ostatnio wspominałem jakiej książki będzie dotyczyć kolejna moja recenzja. Mam tutaj na myśli "Cienioryt", okrzykniętego przez Wydawnictwo Literackie nową gwiazdą polskiej fantastyki, Krzysztofa Piskorskiego (tekst o gwieździe pochodzi z okładki). Ja jednak nie szafowałbym aż tak drastycznie tymi zachwytami i nobilitacjami. Piskorski jest bardzo sprawnym autorem, ale jedynie jeśli chodzi o warsztat literacki. Natomiast historia, którą nam przedstawia pozostawia, niestety, sporo do życzenia. I to właśnie za nią najbardziej będę Piskorskiego "chłostał" w tej niepochlebnej recenzji. Zapraszam!

Wyobraźcie sobie świat tak idiotyczny, że aż trudny do zrozumienia. Miejsce, które przypomina nam Hiszpanię z jej historią, władcami i topografią (nie wiem w sumie po co jedynie nieznacznie zmienioną, skoro prawdziwa byłaby o wiele ciekawsza - coś jak Czechy u Sapkowskiego w Trylogii Husyckiej) na początku XVII w., w którym cienie ludzkie nie mogą się stykać w świetle słonecznym, bo grozi to nieodwracalnymi konsekwencjami dla naszej duszy, umysłu i jeszcze pewnie czegoś czego i tak nie zrozumiałem. Ale w świetle świecy i w świetle księżyca jak najbardziej jest to już możliwe. Gdzie jest słońce i antysłońce świecące hmmm...no właśnie nie pamiętam. Gdzie są cieńbokość, cienoskróty, cieństrzelby i jeszcze wiele innych absurdalnych urządzeń i "magicznych" maszynerii. Całe to miejsce i zasady jego funkcjonowania są tak żałośnie słabo wyjaśnione i mają tak liche, często absurdalne i sprzeczne ze sobą fundamenty, że każdy zdrowy na umyśle człowiek, od razu je odrzuca i przestaje się w nie zagłębiać, traktując jedynie jako przeszkadzający w poznawaniu historii element. Ale sama historia także tzw. "dupy nie urywa". 

Mimo tego, że już na samym początku poznajemy bardzo ciekawą, wydawałoby się, postać, mającą spory potencjał i duże możliwości zostania nowym ulubieńcem dzieci i młodzieży w naszym kraju, to jednak jego opowieść jest bez sensu. Dzieje się tak z powodu, że tak do końca to nie za bardzo wiemy o co w tym wszystkim chodzi a wyjaśnienie całej, do tej pory bezsensownej intrygi, przychodzi dopiero w około 9/10 całej lektury. A i w momencie, w którym zostaje nam wreszcie wyjaśnione dlaczego doszło do tych wszystkich wydarzeń, w których uczestniczyliśmy wraz z naszym bohaterem, nie jest to na tyle zadowalające aby zrekompensować nam cały wcześniejszy bezsens.

I nie pomaga tutaj wcale dobry styl i ciekawy sposób opisu przygód jakim posługuje się Piskorski. Moim zdaniem autor dużo lepiej by zrobił gdyby porzucił cały ten fantastyczny, w jego przypadku, balast i przerzucił się na pisanie powieści przygodowo-awanturniczych, w których to prawdopodobnie byłoby my zdecydowanie łatwiej. 

A tak, wyszedł z tego twór, który bardzo ciężko jest przyjąć nawet kiedy będziemy pamiętać, iż jest to świat fantastyczny. Powodem tego jest, jak już wspomniałem, brak logicznego wyjaśnienia bardzo wielu elementów jakie rządzą tą przedziwną rzeczywistością. Dodatkowo zakończenie, które kpi sobie ze wszystkiego co czytelnik wcześniej sobie w głowie z takim trudem poukładał. Niestety, rzadko mi się to zdarza, ale jeżeli Piskorski napisałby kontynuację losów Arahona Caranzy Marteneza Y’Grenaty Y’Barratory (tak nazywa się główny bohater naszej historii) nie sięgnąłbym po tę książkę. A i ten tom odradzam wszystkim, którzy lubią czytać historie choć trochę logiczne i mające sens. 

Ocena gatunkowa - 5/10
Ocena ogólna - 3/10
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...