wtorek, 25 czerwca 2013

[10] Książka: Pluton wyrzutków - Sean Parnell, Josh Bruning (2012)

Ostatnio, jakimś zrządzeniem losu, w moje ręce wpadają głównie książki wspomnieniowe, biografie czy też inna literatura faktu. Po lekturze "Marek Edelman. Życie. Do końca" przyszedł czas na, zakupiony już jakiś czas temu, "Pluton wyrzutków", czyli wspomnienia dowódcy plutonu w randze porucznika - Saema Parnella napisane przy współpracy historyka Josha Bruninga.

"Pluton wyrzutków to wspomnienia wojenne dowódcy plutonu "zielonych czaszek", jednego z najbardziej zasłużonych oddziałów wojny afgańskiej, który w 2006 roku był w sercu regularnej wojny z islamskimi rebeliantami przy granicy z Pakistanem.
Współczesna wojna szybko zmienia ludzi, i książka oddaje to znakomicie. Nikt, kogo ekscytują żołnierskie opisy wojny, nie powinien być zawiedziony. Każdy, kto szuka czegoś więcej, znajdzie to."*

*Opis pochodzi ze strony empik.com

Zamieściłem tutaj ten krótki opis, nie dlatego, że nie potrafiłem, czy też nie chciało mi się pisać go własnymi słowami, ale po to aby pokazać jak można zostać łatwo zmylonym przez wydawcę, który drukuje takie laurki na odwrotach swoich publikacji. Ja osobiście tylko po części zgadzam się z tym opisem. Dlaczego? No cóż, spróbujmy to przeanalizować. Pierwsze zdanie jest jak najbardziej prawdziwe, może za wyjątkiem fragmentu "jednego z najbardziej zasłużonych oddziałów wojny afgańskiej", bo o tym nie wiemy i z tej książki się tego nie dowiemy. Ot zwykłe wspomnienia żołnierza frotowego. Jednak moim zdaniem wszystko w tej książce jest wyolbrzymione. Nie wiem za bardzo jak wyrazić moje myśli w postaci spójnych i sensownych zdań, więc przepraszam już na wstępie, jeśli coś będzie chaotyczne, lub mało zrozumiałe.

Największą wadą tej książki jest fakt, że amerykańscy żołnierze jadący do Afganistanu są tak przesiąknięci indoktrynacją rządu swojego kraju, że w wielu momentach książki wydaje nam się jakby prowadzili wielką vendettę za 11 września. A zwroty takie jak "giń matkojebco" są na porządku dziennym. Hmm... ja nigdy nie byłem na wojnie. I mam nadzieję, że nigdy być nie będę musiał, ale jeśli najechanie obcego kraju i strzelanie do ludzi, którzy tam mieszkają, jest nazywane walką o wolność Stanów zjednoczonych , to to jest trochę absurd. A tak swoją drogą, amerykanie, to bardzo ciekawy naród, który tak naprawdę nigdy nie prowadził wojny na swojej własnej ziemi (no chyba, że wspomnimy o wojnie secesyjnej - ale to akurat była wojna domowa, więc też dobrze o nich nie świadczy; no i wojny z Indianami, ale to było eksterminacja rdzennych mieszkańców, więc też słabo). 

Do tego jeszcze to pokolenie McŻołnierzy... Ja rozumiem, że jest ciężko i to wszystko było bardzo rzeczowo i solidnie opisane, ale momenty, w których "pluton wyrzutków" jechał ( w swoich opancerzonych Hummerach, z nowoczesną bronią, wsparciem lotnictwa i artylerii, w super nowoczesnych mundurach, popijając Red Bulle, Gatorady i wodę, żeby się w tych okropnych warunkach nie odwodnić) zabijać rebeliantów, którzy mieli zdezelowanego kałacha, szmatę przewiązaną paskiem i turban na głowie, a do picia kozie mleko...to trochę chyba tacy żołnierze na pizdy wychodzą. Tylko teraz żeby nie było, że jestem za talibami, czy jakoś tak. Wcale, że nie, ale ta książka była napisana w tak ordynarny i jednostronny sposób, że aż mnie niekiedy bolało.

No i te cytaty w stylu:
"Czy Ameryka wie, jak odważni i ambitni są jej synowie-żołnierze?"
"Nic dziwnego, że mając takich ludzi staliśmy się najwspanialszym narodem współczesności". 
 
Członek najwspanialszego narodu współczesności podpisuje swoje dzieło
Osobiście ten ostatni cytat, pojawiający się pod koniec książki, mnie - mówiąc kolokwialnie - rozwalił.No bo jak jak się mam czuć w konfrontacji z takim wyznaniem? Jak człowiek drugiej kategorii? Nie wiem dla kogo jest ta książka, bo wiele nowego z niej się nie dowiedziałem, czy to o wojnie jako takiej, czy też o samej wojnie w Afganistanie, czy o realiach życia żołnierza. Wiem natomiast jedno. Tę książkę dobrze odbiorą raczej tylko ci ludzie, którzy są nastawieni bardzo proamerykańsko. Inni będą się śmiać albo po prostu męczyć w trakcie lektury. 

Nie zmienia to faktu, że książka miejscami pokazywała drastyczne sceny z życia ludzi w tamtym rejonie świata, inną kulturę i obyczaje. Wzbudzała też we mnie jako mężczyźnie pewien rodzaj uczuciowości i wzruszenia, jak wspólne trudy i zmagania wojenne mogą zbliżyć nie znanych sobie wcześniej ludzi. I jak silne więzi braterstwa mogą w nich zrodzić. Zaletą tej pozycji jest także wiele ilustracji z bardzo dokładnymi adnotacjami. Choć swoją drogą, niektóre zdjęcia były robione w takich absurdalnych momentach, że aż się zastanawiałem czy to nie jest diabelski lunapark a nie wojna. No bo jak byście zareagowali na zdjęcie z podpisem: "A tutaj mój kolega celuje z karabinu maszynowego do biegnącego wśród drzew rebelianta"? Troszkę nie na miejscu prawda? A może to tylko ja jestem jakiś dziwny. Nieważne. Nie mnie to oceniać. Podsumowując, czasu poświęconego na lekturę nie uważam za całkowicie stracony i jako notę końcową wystawiam 3.5/10. Choć muszę przyznać, że spodziewałem się czegoś zdecydowanie lepszego. 


6 komentarzy:

  1. Nie, dzięki. Daruję sobie. Świat jest wystarczająco do dupy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak rzadko, tym razem nie będę namawiał do lektury. Przeczytałem bo akurat miałem pod ręką. Ale gdybym nie przeczytał to też by się nic nie stało.

      Usuń
  2. A myślałem, że będzie niezła książka. Cóż, o konfliktach z reguły pisze się ciężko i zwykle jednostronnie. Prawem zwycięzcy jest przedstawienie własnej wersji zdarzeń czego przykładem I wojna światowa ;) Zresztą konflikty to zawsze strasznie drażliwy temat. O tym w Afganistanie troszkę się już w życiu naczytałem i dziwi mnie tylko idiotyzm naszych rządzących, którzy z wielką radością zgodzili się wesprzeć naszego największego "sojusznika". Jasne są dla mnie bowiem korzyści USA z tej wojenki (USA prowadzi tylko opłacalne wojny), ale już poswięcenie naszych żołnierzy - beziteresowne i idiotyczne - na zawsze będzie zagadką...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz...o konfliktach można pisać różnie, ale z czymś takim spotkałem się po raz pierwszy. Choć może wynika to z niewystarczającej ilości lektur do porównania. A co do naszego udziału w wojnie w Afganistanie i pomoc USA, to my jako największy dupowłaz kochanej Ameryki nie mogliśmy odmówić ;)

      Usuń
    2. Zastanawiam się jak to jest możliwe z punktu widzenia fizjonomi, że my im w tą dupę włazimy, a oni i tak znajduja sposób, żeby nas w naszą wy***ać :)

      Usuń
    3. Trza by jakiegoś anatoma zapytać czy to da radę tak :D

      Usuń