środa, 7 maja 2014

[63-66] Filmowy Flesz #6: "Naiwniak/Nobody's Fool" (1994); "AmbaSSada" (2013); "Ratując pana Banksa/Saving Mr. Banks" (2013); "Hobbitt: Pustkowie Smauga/Hobbit: The Desolation of Smaug" (2013)

W ostatni majowy weekend, z racji tego, że pogoda dopisała tyko częściowo, miałem sporo czasu na oglądanie filmów. Nadrobiłem kilka zaległości w wielkich tytułach sprzed kilku miesięcy, ale też udało mi się obejrzeć filmy starsze. Dziś kolej na następne cztery krótkie recenzje, czyli 6 odcinek Filmowego Flesha. Zapraszam!

"Naiwniak / Nobody's Fool" (1994)

Pierwszym i niezaprzeczalnie najlepszym filmem z dzisiaj omawianych jest na pewno "Naiwniak". Jedna z późniejszych kreacji, zawsze genialnego Paula Newmana. W 1995 roku Newman był za nią nominowany do Oscara za rolę pierwszoplanową, oraz do pięciu innych nagród, przy czym udało mu się zdobyć Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinale. Wydaje mi się, że ten zachwyt nad jego kreacją nie jest bezpodstawny. Sully Sullivan, w którego wciela się Paul Newman jest tak naprawdę postacią ciągnącą film, utrzymującą uwagę widzów i skupiającą całą sympatię publiczności. I choć w tym dość kameralnym i bezfajerwerkowym filmie Roberta Bentona (reżyseria i scenariusz) praktycznie nic się nie dzieje, to jednak jest on niezaprzeczalnie urokliwy i optymistyczny. Ot, zwykła mała mieścina, przeciętni ludzie ze swoimi problemami i słabostkami, senne, nudne ulice i ta małomiasteczkowa znajomość wszystkich ze wszystkimi. Na tym tle postać Sullivana, podstarzałego nieudacznika, faceta z rozbitą rodziną, brakiem kasy i własnego konta. Gdyby nie sposób w jaki została ona wykreowana i zagrana, to pewnie nawet nie zwróciłaby naszej uwagi, jednak jest w niej coś ujmującego. Pod pokładami złośliwości i zgryzot kryje się ciepły i dobry człowiek, który kiedyś popełnił na swojej drodze błędy i teraz musi żyć z ich konsekwencjami. Dodatkowym atutem filmu są także postaci drugoplanowe, w których możemy zobaczyć m.in. Bruce'a Willisa grającego szefa Sully'ego, Carla Roebucka, drobnego oszusta i niewiernego męża, a także Melanie Griffith wcielającą się w rolę zdradzanej żony Tony Roebuck, kobiety dojrzałej i pięknej jednak nieszczęśliwej i niedocenianej, bardzo ochoczo zarazem adorowanej przez naszego podstarzałego rozwodnika Sully'ego. W tle pojawiają się jeszcze sprawy takie jak próba ułożenia swoich stosunków z synem (w tej Dylan Walsh), odkrycie uroków ojcostwa przeniesionych na wnuka, przyjaźń, zazdrość i drobny konflikt z prawem (w roli policjanta młody Philip Seymour Hoffman). Film, choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że nudny, to jednak absorbuje naszą uwagę dobrze opowiedzianą historią (nominacja do Oscara za scenariusz), ciekawymi postaciami i solidną grą aktorską, w której oczywiście na największe brawa zasługuje Paul Newman. Zdecydowanie polecam.

Ocena gatunkowa 8/10
Ocena ogólna 7/10

"AmbaSSada" (2013)

Widząc jakiś czas temu w kinie zwiastun najnowszego filmu Juliusza Machulskiego pomyślałem sobie: "OMG! Jaki gniot :/". Trwałem w tym przeświadczeniu dość długo. Dokładnie do momentu, kiedy kilka dni temu wreszcie postanowiłem ten film obejrzeć. Tak po prostu. Z nudów. Bez żadnych większych oczekiwań, a raczej z przeświadczeniem, że będzie to chała jakich mało. Film jednak okazał się świetnie skonstruowaną, minimalistyczną pod względem formy (kilka pomieszczeń i 2-3 "plenery") komedią absurdów. Genialny pomysł z osadzeniem akcji w byłej ambasadzie Niemieckiej w Warszawie, zbombardowanej przez niemieckie lotnictwo, w której każda przejażdżka windą na inne niż 4 piętro przenosi nas w czasie do starej Warszawy tuż sprzed wybuchu wojny. Dodatkowo szpiedzy, utajniona wizyta Hitlera, niezapowiedziany nalot i przypadkowa śmierć sobowtóra Fuhrera na schodach Reichstagu sprawiają, że jest to typowa historia co by było gdyby, kończąca się ciekawym obrazem niedoszłej rzeczywistości. Ja wiem, że większość z Was oceni ten film na jakieś 4-5/10 i może nawet będziecie mieli słuszność, ale mnie ten film naprawdę się podobał. Wszystko mi zagrało. Ta sztuczność postaci, czasami przypominająca bardziej występ teatralny niż grę w filmie (najbardziej widoczne u dwojga głównych bohaterów: Melani - Magdalena Grąziowska i Przemka/Antona - Bartosz Porczyk). Ta karykaturalność i przerysowanie bohaterów (żałośnie nieporadny Hitler w roli Więckiewicza był naprawdę śmieszny). Ten kontrast między teraźniejszością i przeszłością. Nawet te absurdalne podróże w czasie i porwanie Fuhrera. Moja dobra recepcja tego obrazu mogła jednak także być wynikiem majówkowego nastawienia do świata. Nie wiem. Być może, aby się utwierdzić w tym przekonaniu, obejrzę sobie "AmbaSSadę" już w pełni władz umysłowych, ale póki co jestem na TAK!

Ocena gatunkowa: 8/10
Ocena ogólna: 6/10

"Ratując pana Banksa / Saving Mr. Banks" (2013)

Trzecim z dziś opisywanych filmów będzie "Ratując pana Banksa", czyli najnowszy obraz z wielkim Tomem Hanksem i troszkę zapomnianą już Emmą Thompson w rolach głównych. Ten biograficzny komediodramat jest bardzo zgrabną i miejscami wzruszającą opowieścią przede wszystkim o historii i genezie powstania jednej z niezapomnianych literackich, a za sprawą właśnie Walta Disneya także filmowych, postaci jaką była Mary Poppins. A także o wieloletniej negocjacji filmowego magnata ze skromną i niezbyt zamożną pisarką dotyczącą możliwości zekranizowania jej historii. P.L. Travers (Emma Thopmson) jako nie młoda już, lekko zgorzkniała, pełna wszelakich nawyków i mocno konserwatywna Brytyjka jest osobą, którą ciężko nam polubić, jednak nie czujemy też do niej jakiejś otwartej niechęci. Dodatkowo pomaga nam w tym wplatane w obraz aktualnych wydarzeń retrospekcje pokazujące dość wczesne dzieciństwo pisarki i wszystkie ważne, fundamentalne wydarzenia, które ukształtowały ją jako osobę. A także miały wielki wpływ na obraz rodziny Banksów, a w szczególności pana Banksa, oraz tajemniczej Mary Poppins. Disney w wykonaniu Hanksa jest natomiast człowiekiem amerykańsko otwartym, uśmiechniętym, szybko skracającym dystans dzielący go z ludźmi. Dla niego mówienie do dopiero co poznanej osoby po imieniu jest rzeczą absolutnie naturalną. Dla pani Travers absolutnie karygodną i niepoprawną. Ich relacje są budowane na kontrastach. Zresztą prawie każde spotkanie czy też rozmowa P.L. Travers z mieszkańcami słonecznej Kalifornii jest swojego rodzaju konfrontacją konserwatywności i oschłości z otwartością i pogodą ducha. Także sama sprawa z akceptacją przez pisarkę scenariusza posunięta jest do granic absurdu. Jej dokładność przy analizowaniu każdego aspektu opowiadanej historii, świata przedstawionego, a także budowy postaci jest naprawdę zaskakujące. Jednak takie postępowanie jest jakoś uzasadnione przez jej biografię. Film jaki udało się stworzyć Johnowi Lee Hancockowi jest obrazem, jak przystało na wytwórnię Walta Disneya, bardzo ciepłym i emocjonalnym, gdzie dziecięca naiwność przeplata się z często gorzką rzeczywistością, który można obejrzeć z całą rodziną. Jest też obrazem sprawnie skonstruowanym, wypełnionym barwnymi i dobrze zagranymi postaciami. Polecam.

Ocena gatunkowa 7/10
Ocena ogólna 7/10

"Hobbit: Pustkowie Smauga / Hobbit: The Desolation of Smaug" (2013)

Ostatni z omówionych dziś filmów jest typowym przykładem przerostu formy nad treścią i chęcią skoku na kasę. Sorry Peter, ale w mojej ocenie zrobiłeś z ciekawej książeczki rozciągnięty do granic możliwości, poruszający zbyt wiele wątków, nudny, a zarazem przepełniony, w złym tego słowa znaczeniu, akcją zakalec. Zamysł był świetny. Uzupełnić trylogię Władcy Pierścieni o poprzedzającą ją historię Bilbo Bagginsa - hobbita podróżnika. Jednak pierwsze rozczarowanie nastąpiło już po zakończeniu pierwszej części. Było tak dlatego, że film ten powinien skończyć się już właśnie na niej. Jest to bowiem wcale nie taka długa, zgrabna historyjka z jednym wątkiem głównym i maksymalnie 2-3 pobocznymi. Rozwlekanie jej w prawie ośmiogodzinny seans jest albo chęcią stworzenia śmiałego eksperymentu pogłębienia charakterologicznego wszystkich postaci, albo nieudaną próbą napakowania tej prostej opowieści jak największą liczną przydługich sekwencji akcji. Z tego co już większość z Was zdążyła pewnie zaobserwować, postacie są głębokie jak mała kałuża po 20 minutowym deszczu, więc to pewnie nie o to chodziło. Natomiast jeśli chodzi o akcję, no tej jest w opór i aż do zeżygania się. I o ile w pierwszej części mi to jeszcze tak nie przeszkadzało (nie wiem dlaczego jednak oceniłem ten film aż na 7/10, muszę chyba obejrzeć go jeszcze raz), to w "Pustkowiu Smauga" czułem się przytłoczony bezpodstawnością rozwlekania tej historii aż do takich rozmiarów. Są jednak dwa elementy, które ratują ten film. Pierwszy z nich to piękna kolorystyka i plenery jakie się w nim pojawiają, choć i tak raczej nie umywające się do tych z "Władcy...". Drugi pojawia się dopiero podczas napisów końcowych i jest piękną balladą Eda Sheerana "I see fire". Tak genialnego utworu, tak kompleksowo stworzonego (tekst, muzyka i wykonanie większości partii muzycznych: gitara, skrzypce, jest dziełem tego niespełna 23 letniego Brytyjczyka) utworu dawno nie słuchałem. Dodatkowym atutem jest to, że świetnie uzupełnia klimat filmu, ale można go także słuchać oddzielnie, nie tracą praktycznie nic z jego magii. 

Ocena gatunkowa 6/10
Ocena ogólna 4.5/10

Na zakończenie proponuję po delektować się dźwiękami wspomnianej ballady :) See ya!


6 komentarzy:

  1. Widziałam jedynie Hobbita i biorąc pod uwagę, że pierwszą część przespałam, to druga jest chyba arcydziełem, bo nie usnęłam ani na moment :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe :) Na pewno jest zupełnie inna. I może ta inność wpisała się w Twój gust. Mnie jakoś nie za bardzo przypadło do gustu :| Ale może kiedyś jak obejrzę wszystkie trzy pod rząd i nie zasnę :P To zmienię zdanie ;]

      Ja tam teraz czekam jedynie na nowych X-Menów i może troszkę na Godzillę, ale to jedynie z ciekawości, bo wielkim fanem ani znawcą tematu nie jestem.

      Usuń
  2. Coś czuje, że to majówkowe nastawienie, to po prostu oglądanie pod wpływem :D Ocena też na to wskazuje. Niby nie oglądałem jeszcze, ale coś mi się wydaje, że grubo przesadziłeś :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, od razu tak wszystko trywializujesz :P Że "pod wpływem". A może ja byłem uwznioślony atmosferą tych wiekopomnych dni majowych, hę? To już nie przyszło do głowy ?:P

      A co do "AmbaSSady" to pewnie deczko przesadziłem, ale i tak mi się podobała :D

      Usuń
    2. Haha, tak, wierzę w to, że byłeś strasznie "uwznioślony" :D Nie wiem czym się "uwznioślałeś", ale Ci wierzę :P

      Obejrzę i wtedy Ci powiem, ale obstawiam, że będzie słaba. No zobaczymy, niby często masz rację pisząc o filmach, ale i tak trudno mi dać wiarę, że to nie jest kaszana :P

      Usuń
    3. Musisz się po prostu wczuć w konwencję tego filmu i wtedy powinien Ci się spodobać. Na pewno nie można go traktować jak innych filmów Machulskiego albo nawet innych komedii. Jest bardzo specyficzna. Sprawdź, co Ci szkodzi ;)

      Usuń