poniedziałek, 14 lipca 2014

[79-81] Filmowy Flesz #10: "Bez tchu" (2012), "Zabijaka" (2011), "Wojna Harta" (2002), "Honor wojownika" (2010)

Witam Was wszystkich po krótkiej przerwie. Dziś wracam z kolejnym - - Filmowym Fleshem #10. W nim, jak zwykle, całkowity mix gatunków, ale i ocen. Będzie sportowa komedia, dramat wojenny, ale też thriller i western fantasy. Myślę, że każdy znajdzie dla siebie coś ciekawego, więc już nie przedłużam tylko zapraszam do lektury.

"Bez tchu / Breathless" (2012)

Podobnie jak ostatnim razem zacznę od filmu zdecydowanie najsłabszego z dzisiejszego zestawienia, czyli "Bez tchu". Jest to bardzo kameralna (występuje w nim tak naprawdę około pięcioro głównych bohaterów), mroczna, nie pozbawiona jednak czarnego humoru historia brutalnej przemocy. Lorna (Gina Gershon) jest typową, na wskroś przerysowaną, idealną amerykańską gospodynią domową z lat 70. (pamiętacie kawałek Beyonce Why Don't You Love Me? Lorna jest w takim typie tylko bardziej ubrana ;)) . Kiedy trzeba potrafi w ciągu 2 godzin wysprzątać dom na błysk i przyrządzić kolacje dla 5 osób, zdobywała również nagrody dla miss ogrodnictwa dwa lata z rzędu. Jej jedynym problemem jest mąż. Dale (Val Kilmer) nie jest miłym facetem, jednak miarka się przebrała kiedy Lorna dowiedziała się, że Dale obrabował bank i uciekł ze 100 tys. dolarów. Przykładna housewife zaprasza przyjaciółkę Tiny (Kelli Giddish), żeby się naradzić co z Dalem - obecnie nieprzytomnym po spotkaniu z patelnią - zrobić i jak dowiedzieć się gdzie jest kasa. To dopiero początek tej pełnej absurdów i nieoczekiwanych zwrotów akcji opowieści, w której kolejne komplikacje pojawią się już niebawem, w postaci szeryfa Cooley (Ray Liotta) pukającego do drzwi. Historyjka może wydawać się zabawna i potencjalnie interesująca, jednak nie dajcie się zwieść pozorom. Jest dziwna i do tego obleśna. Takiego nagromadzenia sikającej wszędzie krwi i walających się po domu fragmentów ludzkiego ciała nie powstydził by się nawet sam Quentin Tarantino, jednak w przeciwieństwie do jego obrazów, ten bardziej zniechęca niż hipnotyzuje i zachwyca. Już sama czołówka, w której ukazane zostały przyziemne czynności takie, jak malowanie paznokci oraz przygotowywanie śniadania i późniejsza jego konsumpcja w karykaturalnym zbliżeniu, wzbudziła ze mnie mdłości, a to był dopiero początek. Jedyne co ten film ratuje, choć bardzo nieznacznie, bo ciężko zatrzeć obraz obrzydliwości, to dość zmyślna intryga, która, gdyby nie wykonanie, mogłaby stać się solidnym fundamentem jakiegoś ciekawego filmu. Tak się niestety nie dzieje i film pozostaje bardzo mierny, choć po dokładnym przemyśleniu całości dokładam jedno oczko do początkowej oceny.

Tiny i Dale

Ocena 3/10

"Zabijaka / Goon" (2011)

Tym razem zmieniamy o 180 stopni gatunek i wydźwięk filmu, aby przenieść się do historii bazującej na autentycznych wydarzeniach z życia  hokejowego zabijaki. Głównym bohaterem filmu jest Doug "Maczuga" Glatt (Seann William Scott), syn szanowanej żydowskiej rodziny. Jego brat jest lekarzem i co prawda gejem, ale to Doug jest zakałą rodziny. Jak sam twierdzi jest kretynem - wykonuje pracę wykidajły w barze - i nie potrafi naprawdę nic... no może nie do końca. Cytując klasyka, Doug "w ryj dać może dać" i jest w tym naprawdę dobry. Tak dobry, że będąc pewnego dnia na meczu powala kilkoma ciosami jednego z zawodników, który wydostał się ze strefy kar i zaatakował widownie, przy okazji rozbijając mu gołą pięścią kask. Nie uszło to uwadze trenera drużyny przeciwnej, który postanowił zrobić z Douga lodowiskowego "zabijakę". Nie przeszkadza w tym nawet fakt, że "Maczuga" nie potrafi jeździć na łyżwach, tego można się nauczyć - walenie po mordzie jest natomiast darem od Boga, który posiadają tylko nieliczni. Zupełnie przeciwnie do tego co przed chwilą przeczytaliście mogę Wam szczerze powiedzieć, że jest to urocza komedia o bardzo ograniczonym chłopaku, który wreszcie znalazł swoje miejsce w życiu i choć jasno widzimy, że często jest wykorzystywany i niedoceniany, to jego oddanie "misji" przynosi mu po pewnym czasie szacunek reszty drużyny. Dodatkowe emocje zaczynają się także wtedy, kiedy poznaje dziewczynę, w której się zakochuje. Film niesie ze sobą pozytywne emocje i nawet mimo tego, iż w obsadzie znalazła się Alison Pill, aktorka, której urody i talentu szczerze nienawidzę, to jednak da się go bez problemu obejrzeć i czerpać z tego umiarkowaną przyjemność.

Doug tuż przed najważniejszym meczem w jego karierze

Ocena 6/10

"Wojna Harta /  Hart's War" (2002)

Tym razem przyszła kolej na trochę odgrzewki, ponieważ kiedy tylko spojrzymy na datę tej produkcji, jedyne co nam pozostaje, to zdmuchnąć z niej kurz. Ale zawsze chciałem obejrzeć ten film i dopiero w tę sobotę się to udało. Jednak po seansie czuję pewien niedosyt. Film ten okazał się dość zręcznie stworzoną, ale jednak mozaiką kilku wcześniejszych schematów. Nie wiem jak Wy, ale ja odalazłem tam wiele z "Ludzi honoru", "Wielkiej ucieczki" i "Mostu na rzece Kwai". Młody sztabowiec, porucznik Thomas W. Hart (Colin Farrell) przez zupełny przypadek trafia do niemieckiego obozu jenieckiego. Tam stary wiarus, pułkownik William A. McNamara (Bruce Willis) zagina na niego parol już od samego początku, umieszczając go w baraku wraz z szeregowcami zamiast w oficerskim. I już mogłoby się wydawać, że starcie między nimi będzie osią fabuły, ponieważ McNamary ma wobec Harta podejrzenia, które wynikały ze zbyt krótkich przesłuchań, a co za tym idzie potencjalnej zdrady, przed odesłaniem do obozu. Jednak wcale tak się nie dzieje, ponieważ kilka dni później do obozu trafiają dwaj czarnoskórzy oficerowie lotnictwa, który lądują w baraku Harta (znów zniewaga jednego oficera wobec innych). W wyniku kilku prowokacji dochodzi do śmierci jednego z czarnoskórych poruczników, drugi - Lincoln A Scott (Terrence Howard) - zostaje oskarżony o zamordowanie żołnierza odpowiedzialnego za śmierć jego kolegi i dzięki wstawiennictwu pułkownika nie jest rozstrzelany na miejscu lecz sądzony w prowizorycznym procesie polowym. I już by się mogło wydawać, że to właśnie owy proces będzie najważniejszy, jednak znów zostajemy wystrychnięci na dudka, ponieważ finał będzie dotyczył zupełnie czegoś innego. Tak mniej więcej prezentuje się zarys fabuły "Wojny Harta", która tak naprawdę mnie nie oczarowała. Gra aktorska nie była jakoś super rewelacyjna, choć aktorzy grali poprawnie. Fabuła też mnie nie wciągnęła na tyle żebym siedział i nie mógł oderwać wzroku od ekranu. Nie powaliło mnie również przesłanie tego filmu, mówiące o żołnierskim honorze i oddaniu idei. I choć film korzystał z rewelacyjnych wzorów, bo każdy z wymienionych wyżej filmów sam w sobie jest arcydziełem, to już połączenie ich wszystkich w jedno i zaprezentowane jako "Hart's War" wypadło bardzo przeciętnie. Ot, znośny dramat, lecz bez fajerwerków. 

Thomas W. Hart w roli obrońcy oskarżonego

Ocena 6/10

"Honor wojownika / The Warrior's Way" (2010)
Na zakończenie film, którego bajkowość i przedziwna stylistyka zupełnie mnie oczarowały. Mamy w nim opowiedzianą historię mistrza miecza Yang (Dong-gun Jang), który po zabiciu ostatniego przeciwnika staje przed koniecznością uśmiercenia jeszcze maleńkiej księżniczki, ostatniej z rodu wrogiego klanu. Jednak tego kroku nie potrafi podjąć, co czyni go zdrajcą i zmusza do ucieczki. Postanawia on od teraz za wszelką cenę bronić małej przez klanem Smutnych Fletów (tak, wiem, brzmi to co najmniej absurdalnie, ale wyjaśnienie tej nazwy w filmie jest zadowalające). W tym celu wyjeżdża do USA, gdzie w jednym z miasteczek pralnie prowadzi jego stary przyjaciel. Po przyjeździe dowiaduje się jednak, że przyjaciela już nie ma wśród żywych, a miasteczko jest zabitą dechami dziurą. Yang postanawia wszak w nim pozostać i nauczyć się zwyczajnego życia w tym zapomnianym przez Boga miejscu. Możemy się tylko domyślać, że jednym z przyczynków do osiedlenia się była rudowłosa Lynne (Kate Bosworth). Niestey początkowa sielanka dość szybko zmienia się w piekło na skutek terrorystycznych najazdów na miasteczko Pułkownika (Danny Huston) i jego Piekielnych Jeźdźców. Film ten jest zarazem baśniowy i oniryczny, jak i bardzo skąpy pod względem środków wyrazu. Jedyne z czym mi się kojarzy, co miało podobny klimat cichej tajemnicy i nieustannego niepokoju, to "Rango", taka dziwna bajka co to nie wiadomo jak ją ugryźć. Jest tutaj spokój, melancholia, ale także wybuchy, strzały, pojedynki na miecze i litry krwi. Znów nasuwa mi się porównanie z Tarantino i odrobinę z klimatem "Drive". Wszystkie składowe filmu razem robią naprawdę dobre wrażenie, a zaprzeczające schematowi zakończenie, na pewno na dłużej pozostawia w nas refleksy tej historii. Polecam!


Ocena 7/10

12 komentarzy:

  1. Dzisiaj jest dzień łapania za tyłek. Czujesz się złapany?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, jakoś nie koniecznie :|

      Usuń
    2. To nie dobrze... będę musiała wyjść z domu! Poczekaj spróbuje jeszcze raz.

      A teraz? Czuje się obmacany?

      Usuń
    3. niedobrze, a nie nie dobrze i nie obmacany,a złapany. Następnym razem daj jakieś filmy, które widziałam co? Mam ich na koncie naprawdę dużo :D

      Usuń
    4. Niestety dalej nic :| Ani obmacany się nie czuje, ani złapany także :D Musisz się bardziej postarać;] Na pocieszenie mogę Ci powiedzieć, że kot dziś już dwa razy mnie ugryzł, ale tylko w rękę, więc to się pewni nie liczy :/

      A tak swoją drogą to chyba dobrze, że nie oglądałaś :) Teraz masz już maleńkie pojęcie czy w ogóle warto :P

      Usuń
    5. Z kotami nic nie wiadomo. Może chciał w tyłek, ale mu nie chciało się ruszać, więc postanowił w rękę... poza tym w rękę boli bardziej. Jeden z moich to się wyszkolił. Jak upierdzieli, to jeszcze głowę przekręca, żeby było ugryzienie+szczypnięcie!

      Co do filmów to honora sobie zobaczę :D Ale reszta nie moje klimaty... :(

      Ok, a teraz? Złapałam dwoma ręcami!!

      Usuń
    6. No tak, leniwy to on jest za trzech :D Ale wydaje mi się, że jednak dziabnął tam gdzie celował ;)

      "Honora..." obejrzyj, resztę możesz darować ;)

      Nie...

      Usuń
    7. Sprytniarz w takim razie... a może uświadom go, jaki dzisiaj dzień? Moze biedaczyna wie, ze dzwonią, ale nie wie w którym kościele?

      Ostatni raz próbuje, jak dalej będziesz ściemniał, to cię kopnę! Jest gorąco, nie mam zamiaru wyłazić z domu... daj się zmacać :D

      Usuń
    8. Teraz śpi, to nie będę mu sjesty burzył. Później mu powiem :]

      Ok, jak masz zamiar kopać, to niech Ci będzie...

      Usuń
  2. Gang smutnych fletów - muahaha :D Oglądałem Warriors Way i szału nie ma. Ten pierwszy film (obleśny) pewnie by mi się spodobał, ten drugi o zawodowym "dawaczu w morde" pewnie też. Wojnę Harta oglądałem już bardzo dawno temu, więc się nie wypowiem, ale z tego co pamiętam, to był niezły film :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "The Warrior's Way" jest bardzo specyficzny i pewnie większości nie będzie się podobał, jestem tego w pełni świadom, jednak trafił jakoś idealnie w moje poczucie piękna i być może i nastrój. Stąd też mój nad nim zachwyt.

      A co do reszty, to te dwa filmy mogłyby Ci się spodobać. Ten pierwszy pewnie wg Twoich kanonów mógłby być nawet całkiem milutki :P

      "Wojna Harta" nie jest zła, ale nie jest też jakoś nadzwyczaj dobra. Najgorsze jest w niej to, że w ogóle nie trzyma w napięciu. Nie angażuje Cię akcją, czy też niewiadomą. Ot, leci sobie po prostu, a widza mało obchodzi co się stanie na końcu. Szkoda, bo film miał ciekawą obsadę i potencjał. Ale chyba twórcy za dużo srok za ogon chcieli złapać i nie wyszło z tego zupełnie nic :/

      Usuń