poniedziałek, 8 grudnia 2014

[97] Film: "The November Man" (2014)

Są takie okresy, kiedy całymi tygodniami mogę nie oglądać filmów  i jest mi z tym całkiem dobrze. Nie odczuwam jakiegoś specjalnego ssania, czy też innych symptomów "filmowego głodu". Jednak, gdy już zacznę, to wtedy przez pewien czas nie mogę przestać i muszę dostarczać swojemu organizmowi co dzień po 1-2 nowe filmidła, aż znów w pełni zaspokoję pragnienie i będę mógł zrobić sobie kolejną przerwę. Taki okres "filmowego głodu" zaczął się kilka dni temu, więc karmię się nowymi (nie zawsze, bo czasami starymi nieznanymi do tej pory) produkcjami. Ostatnią z nich jest "The November Man" - kolejna historia o szpiegach, CIA, Rosji i żądzy panowania nad światem, skontrastowana z chęcią prowadzenia zwyczajnego życia przez osoby w nią zaangażowane.


Trochę wybuchów nigdy nie zaszkodzi, choć nie ma ich zbyt wiele

Głównym bohaterem tej opowieści jest Peter Devereaux (Pierce Brosnan), emerytowany agent CIA (w pierwszej scenie, w momencie kiedy go poznajemy wykonuje swoje ostatnie zadanie wraz ze swoim "uczniem"), który stara się prowadzić spokojne życie w malowniczym zakątku Europy i jak najmocniej odciąć się od swojej przeszłości. Nie jest to jednak takie proste, bo - jak wydają się na mówić twórcy tego filmu - agentem CIA jest się aż do śmierci. W związku z tym pewnego dnia do jego restauracji zagląda były szef, agent, który prowadził go przez wiele lat służby i prosi o pomoc w wydostaniu pewnej kobiety, a wraz z nią bardzo cennych informacji, z poważnej opresji. Oczywiście Peter nie zgodziłby się gdyby nie chodziło konkretnie o TĘ kobietę - matkę jego córki. Jednak w trakcie całej tej szalonej operacji Devereaux (całkiem spoko nazwisko, choć niezbyt proste do napisania :D) dowiaduje się dużo więcej niż jego dawny kolega sobie życzył i zaczynają się "schody". Więcej o fabule nie będę pisał, bo w końcu to film "szpiegowski" (trochę) i zepsułoby to całą radość z samodzielnego rozkminiania "o co kaman". Napisze jeszcze tylko, że Peter po raz kolejny spotka się z dawnym "uczniem", tym razem stając z nim po przeciwnej stronie barykady. 

Jak byłem młody, młody, to też tak potrafiłem!

A jaki jest to film? Miejscami niedorzeczny i trochę naciągany, ale tak jest w większości filmów akcji jakie mamy przyjemność oglądać ostatnimi czasy, więc jakieś solidne piętnowanie za to twórców, wydaje mi się niewskazane. Ot, zwykła historia (z tego co czytam, bazująca na książce Bill'a Granger'a There are no spies - chyba nie ma polskiego tłumaczenia albo ja nie mogę znaleźć, bo jak go wpisuje w LC to wyskakują mi tylko jakieś kulinarne pozycje :/ swoją drogą ciekawe, czy to ten sam autor, czy tylko zbieżność nazwisk) bardzo luźno powiązana z prawdziwymi wydarzeniami, czyli terrorystycznymi zamachami bombowymi na budynki mieszkalne w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku, do których doszło w okresie 2 tygodni we wrześniu 1999 roku. W zamachy tych zginęło w sumie blisko 300 osób i stały się bezpośrednim pretekstem rozpoczęcia drugiej wojny czeczeńskiej. Tak to wyglądało naprawdę. Twórcy filmu dość delikatnie, ale jednak na tyle wyraźnie, że jeśli ktoś wie, to się zorientuje, nawiązują do tych wydarzeń i opierają na nich właśnie główną oś fabuły. Oczywiście dodatkowo komplikując akcję i wplątując w nią osoby trzecie, ale przecież ma być ciekawie i zajmująco. 

"Słowne gierki", tym razem przez telefon

I w sumie trzeba przyznać, że poniekąd tak właśnie jest. Fabuła jest dość spójna, postępowanie bohaterów i czynniki jakimi się kierują oraz wybory jakich dokonują również wydaję się logiczne. Do wielu rzeczy przyczepić się nie da. Wpleciona jest w to, jak już wspomniałem akcja z konfrontacją "ucznia" z "mistrzem", co zawsze jest dobrym rozwiązaniem i podnosi napięcie.

Jeśli weźmiemy pod uwagę obsadę i grę aktorską, to casting wypadł dobrze, nie ma aktorów, którzy by jakoś zdecydowanie nie pasowali do postaci, które kreują na ekranie. Najsłabszym ogniwem jest "uczeń", czyli Luce Bracey wcielający się w postać David'a Mason'a, choć nie jest na tyle zły, żeby go od razu obrzucać błotem. Jest po prostu - w moim odczuciu - najsłabszy z całej obsady. Najlepszy jest oczywiście Bond, James Bond...ups, nie ten film... Peter Devereaux, czyli Pierce Brosnan. Mimo wieku (choć agenci 007 ładnie i z klasą się starzeją) daje radę i swoją aparycją oraz talentem, jak również niejaką predestynacją do tego typu ról, wciąż potrafi przykuć uwagę widza. Nieźle wypada również Olga Kurylenko (dziewczyna nie tego Bonda!) w roli tajemniczej kobiety, która za dużo wie. Choć w jej przypadku nie ma jakichś większych zachwytów oprócz niekwestionowanej urody. Cała reszta obsady gra na zadowalającym poziomie. 

Wolicie taką...
...czy taką? Bo ja sam nie wiem :)

Nie wydaje mi się, żeby ten film stał się jakimś wielkim hitem mimo tych dwóch gwiazd (może trochę przygasłych, ale ich nazwiska wciąż są rozpoznawalne na tyle żeby przykuć uwagę widowni), jednak jest to solidna produkcja z niewielką ilością błędów, którą można sobie spokojnie obejrzeć nie bojąc się jakiegoś sromotnego rozczarowania. 


Moja ocena: 6-6.5/10

4 komentarze:

  1. Pierce! Choćby tylko dla niego zobaczę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierce jest spoko, można oglądać dla niego ;)

      Usuń
    2. Można oglądać chyba tylko dla niego;D film tak słaby i niedorzeczny, że odradzam seans bez mocnego alkoholu ;)

      Usuń
    3. Ej! Bez przesady. Widziałem większe zachwyty nad gniotami zdecydowanie gorszymi niż ten solidny średniak. Gra aktorska ujdzie w tłoku, fabuła tez nie najgorsza. Ot, zwykły film thrillerowo-sensacyjno-akcyjny. Bez zachwytów, ale też bez totalnego dna :)

      Usuń