środa, 18 lutego 2015

[43] Serial: "Fleming. The Man Who Would Be Bond" (2014)

W oczekiwaniu na nowego Bonda, a także na kolejne odcinki "Agentów TA.R.C.Z.Y.", "Arrowa", "The Flasha", "Agent Carter" i "Mentalisty" (kurczę, czy ja oglądam tylko seriale o superbohaterach? nieważne...) pomyślałem, że rzucę okiem na produkcję jaką stacje BBC America i Sky Atlantic zaproponowały swoim widzom, czyli kolejną odsłonę opowieści o Ianie Flemingu, znanym również jako "ojciec" naszego ulubionego szpiega jej królewskiej mości. 


Ten czteroodcinkowy mini serial, o którym mowa miał swoją premierę już dość dawno, ponieważ na początku zeszłego roku, jednak wieść o nim dotarła do mnie dopiero kilkanaście dni temu. Zobaczyłem obsadę (Dominic Cooper w roli Fleminga, który ostatnio coraz więcej gra i robi to naprawdę dobrze) i stwierdziłem "dlaczego nie?". Muszę z radością stwierdzić, że nie zawiodłem się (z serialami BBC bywało różnie, ostatni miniserial o szpiegach "Cambridge Spies" z 2003 roku znudził mnie do tego stopnia, że pierwsze podejście skończyło się na około 20 minutach pierwszego odcinka; na razie drugiego podejścia nie było). 

Serial ten, jak już wspomniałem opowiada kolejną historię Flemnga różniącą się od tej którą możemy zobaczyć w filmie "The Secret Life of Ian Fleming" z Jasonem Connerym, synem Sean Connery'ego w roli głównej z 1990 roku. A na pewno inaczej zostaje rozwiązany wątek miłosny, na którym skupili się twórcy serialu. I co by o tym nie pomyśleli niektórzy panowie przedkładający akcję nad nieciekawe miłostki, to ten utrzymany jest w naprawdę ciekawej tonacji.


Ale może na początek kilka słów o fabule. Ian, młodszy brat genialnego Petera, pisarza-podróżnika, bohatera wojennego, po prostu syna idealnego, ma problemy z tożsamością. Nie za bardzo wie kim jest i kim chciałby być. Większość jego przedsięwzięć, łącznie z ostatnim, czyli byciem maklerem, nie za bardzo mu wychodzi. Jedyne w czym jest dobry, to flirtowanie (ze wszystkim co następuje po udanym flircie), balowanie i trwonienie rodzinnej fortuny. Paradoksem staje się fakt, że to właśnie wybuch wojny pozwala mu użyć swoich, wydawałoby się wątpliwych talentów, do zbożnych celów i odnalezienia swojej drogi życia. Zostaje komandorem, osobistym asystentem kontradmirała Johna Godfreya (Samuel West), szefa Departamentu Wywiady Marynarki Wojennej. I jest w swojej robocie naprawdę dobry. Jego nieposłuszeństwo wobec zwierzchników, przebojowość i arogancja, znajomość języków, a także odpowiednio skalibrowany kompas moralny pozwalają mu wykonywać zadania, które bardziej zdyscyplinowanym żołnierzom nie przeszły by nawet przez myśl (w serialu nie ma ich zbyt wiele, ale to co widzimy wystarcza do ukazania jego talentu, inteligencji, fantazji nieszablonowego myślenia oraz możliwości). Jednak tuż przed przystąpieniem Brytyjczyków do wojny Fleming poznaje kobietę, która zmieni jego postrzeganie miłości oraz całe życie - Ann O'Neill (Lara Pulver). 


Ciekawym zabiegiem twórców było pokazanie w pierwszej scenie Fleminga oraz Ann w pięknej scenerii Goldeneye na Jamajce w roku 1952 podczas ich miesiąca miodowego, gdzie Fleming pisze swoją pierwszą powieść o przygodach Bonda, "Casino Royal" oraz miło baraszkuje z piękną żoną. Te chwilę wciąż pozostawały w mojej pamięci jako zupełnie niemożliwe względem rozwijającej się historii, co skłaniało mnie do łapczywego sięgania po kolejne epizody. Następnie akcja przenosi się 13 lat wstecz do roku 1939, do Londynu, gdzie Fleming bawi się kobietami. Rozkochuje je w sobie i porzuca. Jeśli natomiast okazują się użyteczne, to pozwala im być ze sobą w roli seks-zabawek. Jednak poznanie niedostępnej i tajemniczej Ann, która również kocha wszystkiego rodzaju matrymonialne gierki zmienia coś we Flemingu. Przez wszystkie 4 odcinki toczą oni ze sobą specyficzną grę pełną dzikiego, brutalnego seksu (wydaje się, że Ann potrafi zaznać prawdziwej rozkoszy jedynie będąc z dominującym partnerem, który nie stroni od przemocy fizycznej; Fleming natomiast, co słyszymy z ust jego matki choć w trochę innym kontekście, nie potrafi nie krzywdzić swoich kobiet, co sprawia, że idealnie do siebie pasują) przeplatanego dziwną obojętnością i zaprzeczeniem miłości. Najciekawsze w tym wszystkim jest fakt, że oboje kogoś mają (Ann męża na wojnie i kochanka, Felming kobietę, do której, jak mu się wydaje, wreszcie coś poczuł) co dodatkowo zwiększa napięcie. 


Twórcy świetnie grają niepewnością i zniecierpliwieniem widza w kwestii tego, kiedy wreszcie dojdzie do kulminacyjnego momentu złączenia się tych dwojga. Dodatkowo mamy do czynienia z ciekawie odwzorowanym czasem, w którym arystokracja wciąż się snobuje, choć jest przepełniona zdradą, kłamstwem i cynizmem. Fleming na ich tle wydaje się być inny, nie chce być częścią tego zakłamania i choć lubi luksus życia na takim poziomie, to poniekąd jego destrukcyjny styl życia jest manifestacją sprzeciwu wobec tego. Jest w nim wiele sprzeczności, jednak w głębi serca chce odnaleźć siebie, coś co będzie ważne, dobre, ale również będzie jego własne, nie na pokaz. Tym czymś są właśnie niebezpieczne szpiegowskie gry, w których odnajduje spokój, a jednocześnie chce się wykazać. Co ciekawe w trakcie swojej pracy Fleming wielokrotnie pokazuje nam jak wiele cech swojego twórcy posiada postać Bonda. Jednak najważniejszą radę co do nowej postaci jaka tworzy się w głowie Iana, Fleming dostaje od swojego brata Petera, ale to już musicie zobaczyć sami.


Bardzo dobrze skrojone i odegrane postacie, wciągająca od pierwszych minut fabuła, przyjemne zdjęcia i dobre odwzorowanie epoki, ale przede wszystkim szalenie intrygujący wątek miłosny, to najważniejsze elementy tego świetnego serialu. Myślę, że jest to produkcja warta uwagi. Ja szczerze polecam!

Moja ocena 8.5/10

6 komentarzy:

  1. Ja TEŻ oglądam tylko seriale o superbohaterach i to dokładnie te same co TY!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe :) super! Więc nie jestem sam.
      Szkoda, że nie ma ich więcej ;]

      Usuń
  2. Ale błagam, powiedz, że wstępując do marynarki wojennej nie został od razu komandorem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No a kim, majtkiem?;> Te, jak wspomniałem, były czasy kiedy arystokracja dużo mogła. A poza tym jak dobrze pamiętam to on skończył jakąś elitarną akademię wojskowa oprócz Eaton.

      Usuń
    2. Czyli dwa stopnie dzieliły go od najwyższego... ja pierdole, co za ściema. Uwierzyłabym jakby zaczął od podporucznika,... no dobra od kapitana, ale od komandora? No ja Cię proszę :D Zbyt wysokie stanowisko, zbyt ważne i mające zbyt wiele do zdziałania stanowisko, żeby wcielać kogoś od razu na komandora.

      Usuń
    3. Napisałem Ci kobieto maila. Ależ Ty uparta jesteś. Normalnie jak pewne zwierze xD

      Usuń