czwartek, 9 kwietnia 2015

[107-110] Filmowy Flesz #16: "Wspólna pasja: FIFA" (2014), "Redline" (2007), "Port lotniczy" (1970), "Płonący wiezowiec" (1974)

Tak jak obiecałem, dziś kolejna odsłona filmowego Flesza, a w niej, jak to zwykle bywa gatunkowy misz-masz, czyli dla każdego coś miłego. Od filmów na poły historyczno-biograficznych, przez kino katastroficzne na filmach akcji kończąc. Zapraszam!

"Wspólna pasja: FIFA / United Passion"
Film z zaskakująco dobra obsadą, który jest nudny jak flaki z olejem. Mamy tutaj do czynienia z blisko wiekiem działalności Fedejasją Internaszjonal Futbol Asosijejszan, czyli tzw. FIFA wciśniętym w niespełna dwugodzinny film. Jak dla mnie to przypominało bardzo okrojony bryk z lektury szkolnej, jedynie zaznaczający, że doszło do niektórych wydarzeń, a znaczną ich część zupełnie pomijając. Co z tego wychodzi? Niby powinno być dynamicznie i ciekawie, no bo przecież trzeba zmieścić tak wiele treści w tak niewielkim czasie, jednak jest zupełnie odwrotnie. Zupełnie mnie nie interesowało to co działo się na ekranie, gdyż były to nietrzymające się kupy wyrywki z historii działalności tej organizacji. Zastanawiający jest dla mnie tylko fakt wystąpienia w niej aktorów o światowej renomie jak Gérard Depardieu (w roli Julesa Rimeta), Tim Roth (jako Sepp Blatter) czy nawet Sam Neil (wcielający się w Joao'a Havelange'a). Jedynie dla wytrwałych.



Moja ocena 3/10

"Linia ryzyka / Redline" 
W oczekiwaniu na premierę "F&F 7" oglądam poprzednie części, ale także wszystko co klimatem i treścią może być bliskie tej znakomitej serii. Takim oto sposobem trafiłem na film "Redline", który swoją premierę miał w roku 2007. Przy budżecie 26 mln $ zarobił jedynie nieco ponad 8 mln $. To wystarczy, czy mam pisać dalej?;> Ok, napiszę. Można by rzec, że jest to film na poły fanowski - jego producentem i dystrybutorem na rynku amerykańskim był Daniel Sadek, facet, który zbił majątek na nieruchomościach, a prywatnie jest wielkim fanem samochodów. I to widać już na pierwszy rzut oka. Mamy w tym filmie bowiem pomieszanie i poplątanie okrutne. Do tego stopnia, że nie wiemy kto jest głównym bohaterem i jaki jest jego cel, a co za tym idzie o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Czyli ktoś miał kasę, i mimo, że nie miał pomysłu, to bardzo chciał zrobić film o samochodach. Jest dziewczyna co śpiewa, naprawia auta i umie nimi jeździć bo tata był kierowcą. Jest chłopak, który trochę jeździ i trochę szpanuje. Jest jego brat, który właśnie wrócił z Iraku i tak naprawdę chyba tylko w-ryj-dać-umie-dać. Jest ich wujek, który szasta forsą i prowadzi jakieś interesy ze złymi ludźmi i zakłada się o dużą kasę w wyścigach samochodowych. Jest producent muzyczny, który niby ma kasę, ale mniej niż "wujek" a chciałby więcej dlatego tez obstawia wyścigi. Jest producent filmowy, który ma kasy najwięcej i jak mu się psuje szyba w Enzo, to kupuje drug... ie Enzo (tylko dla jasności napisze, że nowe kosztuje 1.2 mln $). No i tak to moi Drodzy wygląda. Nikt nic nie wie, ale jest absurdalnie (raczej niedorzecznie) szybko i niesamowicie (raczej ordynarnie) pięknie. Wszystko jest posunięte do granic absurdu, zero subtelności ani wyczucia. Zdecydowanie odradzam, Lepiej poczekać na premierę "Furious 7" (lub poszukać w necie kinówek, już jakieś są z napisami) lub jeszcze raz F&Fa starego obejrzeć albo NFSa.


Moja ocena 2/10

"Port lotniczy / Airport"
Jakoś tak mnie w święta naszło, żeby sobie katastroficzne filmy pooglądać, ale nie te nowe, bo one jakoś mnie męczą, ale takie starsza, które mają swój specyficzny klimat. Miałem plan na trzy, udało mi się znaleźć i obejrzeć jedynie dwa, choć to i tak całkiem niezły wynik zważywszy na ich czas trwania (2h to minimum, a czasem nawet 3h). Jednym z nich był właśnie "Port lotniczy" z 1970 roku w ciekawej obsadzie (Burt Lancaster, Dean Martin, George Kennedy, Jacqueline Bisset, Jean Seberg). Sama fabuła była mało katastroficzna i tak naprawdę ani razu nie załapała mnie trwoga o losy bohaterów, ale oglądało się go całkiem przyjemnie, gdyż w charakterystyczny dla obrazów z tamtego okresu sposób pokazywał życie prywatne bohaterów wplecione w główną intrygę. Mamy problemy z żoną szefa lotniska (Lancaster), która wypomina mu, że praca jest ważniejsza od niej. Mamy kapitana (Martin), którego kochanka zachodzi w ciążę. Jest również specjalista od rzeczy niemożliwych (Kennedy), który musi zostawić ukochaną i biec na ratunek bo w Północnej Ameryce pada śnieg. Mamy staruszkę (Maureen Stapleton), która uwielbia latać samolotami na gapę. I wreszcie biednego faceta (Van Heflin), który jest nieudacznikiem i w akcie desperacji postanawia doprowadzić do katastrofy lotniczej wykupując uprzednio polisę na znaczą kwotę, którą przesyła swojej równie biednej i umęczonej życiem żonie. Podejrzewam, że nie każdemu się spodoba, bo takie filmy trącą już trochę myszką i efekty specjalne oraz niektóre rozwiązania fabularne mogą nas męczyć albo śmieszyć, to jednak jest to dość przyjemnie oglądadło. 


Moja ocena 6/10

"Płonący wieżowiec / The Towering Inferno"
Tym razem było znacznie lepiej. Film zdecydowanie bardziej trzymał w napięciu niż "Port lotniczy". Było tutaj również o wiele więcej - jak na tamte czasy genialnych - efektów specjalnych. No i znacznie lepsza była również obsada. Steve McQueen, Paul Newman, William Holden, Faye Dunaway, Fred Astaire, Richard Chamberlain zrobili naprawdę świetną robotę. No może poza wyjątkiem tego ostatniego, który jakoś słabo mnie przekonuje do swoich kreacji. I choć podobnie jak w powyższym filmie tak i w tym po pond 40 latach od premiery na niektóre rozwiązania techniczne, czy też fabularne będziemy patrzeć z drwiącym uśmieszkiem, to jednak trzeba przyznać, że film ten nie bez przyczyny jest zaliczany do kanonu kina katastroficznego. Mamy tutaj solidne wprowadzenie pokazujące nam wszystkich najważniejszych bohaterów - czyli nić naszej sympatii zostaje nawiązana, nie są to już zupełnie anonimowi ludzie, których potencjalna śmierć nas nie obejdzie. Mamy również bardzo powolne rozprzestrzenianie się żywiołu, który cały czas wydaje się do opanowania, czyli jesteśmy trzymani w w napięciu, które stopniowo narasta. Mamy heroicznego i stanowczego strażaka (McQueen) oraz dzielnego architekta, który projektował budynek a teraz pomaga okiełznać w nim pożar (Newman). Są też bohaterowie negatywni i tacy stojący po środku, czyli zięć właściciela budynku, który zmienił jakość materiałów, co w konsekwencji doprowadziło do tragedii (Chamberlain) oraz wspomniany właściciel, który w ramach oszczędności przystał na te zmiany, jednak pod koniec wykazał się odwagą i próbował odkupić swoje winy (Holden). "Płonący wieżowiec" to mimo upływu lat wciąż naprawdę dobry film z trzymającą w napięciu akcją i świetnym aktorstwem będący dziełem kanonicznym dla wielu późniejszych twórców kina tego gatunku. Polecam.


Moja ocena 7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz