czwartek, 23 kwietnia 2015

[123] Książka: "Marcowe fiołki" - Philip Kerr (1989)

Dziś przyszła kolej na następny kryminał, którego akcja dzieje się najpóźniej z dotychczas przeze mnie recenzowanych (mam tutaj na myśli Krugera i Scotland Yard), ponieważ "dopiero" w latach 30. i do tego w Niemczech. Powieść ta okazała się miłym zaskoczeniem, bo spodziewałem się solidnego "średniaka", ale jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś więcej o niej, jak i o jej autorze, to musicie się pomęczyć i przeczytać poniższy tekst ;)

Philip Kerr urodzony w Edynburgu okazał się zaskakująco dobrym pisarzem, a jego książka, kupiona gdzieś przez przypadek przeszło 5 lat temu, sprawiła mi sporo czytelniczej przyjemności. I kto by się spodziewał, że ten brytyjski prawnik i filozof (w latach 1974-1980 Kerr studiował na Unversity of Birmingham prawo i filozofię) będzie potrafił tak sugestywnie oddać klimat Niemiec lat 30. oraz wpisać się ze swoim bohaterem w konwencję czarnego kryminału? Na pewno nie ja. Karierę jako samodzielny autor rozpoczął w roku 1989 właśnie książką Marcowe fiołki, która jest pierwszą częścią berlińskiej czarnej trylogii (Berliner Noir) o "prywatnym wywiadowcy" Bernardzie Guntherze. Swoją drogą trylogia ta piętnaście lat później została rozszerzona o kolejne 8 tomów, których akcja rozgrywa się w czasie "zimnej wojny", a wydanie najnowszego tomu The Other Side of Silence planowane jest na rok 2016. Oprócz książek z Guntherem w roli głównej i innych (często jednotomowych lub należących do serii o Scotcie Manssonie) powieści kryminalnych Kerr pisał również książki dla dzieci, które wydawał pod pseudonimem P. B. Kerr. Ten wcześniej nieznany mi autor ma obecnie na swoim koncie 36 książkowych publikacji "fiction" i "non-fiction" (wliczając w to również te jeszcze nie wydane) i może się również poszczycić pewnymi nagrodami jak m.in.: całkiem pokaźną (bo wynosząca €125.000), przyznawaną przez RBA (?) hiszpańską międzynarodową nagrodą dla pisarzy kryminałów (RBA International Prize for Crime Writing), którą otrzymał w 2009 roku za nieprzetłumaczoną jeszcze na język polski powieść z cyklu o Bernardzie Guntherze If The Dead Rise Not (w gronie obdarowanych tą nagrodą znaleźli się również tacy autorzy, jak między innymi Harlan Coben - 2010 - i w poprzednim roku Lee Child).

Ale dość już tej biografii, czas przejść do meritum, czyli zająć się książką. Z czym mamy do czynienia? Jest to, jak już zostało wspomniane powyżej, pierwsza powieść z cyklu o Bernardzie Guntherze, której akcja ma miejsce w Berlinie lat 30. Autor dość zgrabnie wpisał fabułę w historyczną zawieruchę związaną z przemianami jakie miały miejsce w tym czasie w Niemczech. A sam tytuł nawiązuje do kpiarskiego miana jakim byli określani nowi członkowie partii nazistowskiej, który wstąpili do niej właśnie w marcu 1933 roku po dojściu Hitlera do władzy (które miało miejsce w styczniu tego roku). Historia opowiedziana w książce rozgrywa się w trzy lata po tym wydarzeniu, a osią fabuły jest zlecenie odnalezienia cennej diamentowej kolii, która zaginęła z sejfu podczas wydarzeń, w których oprócz rabunku doszło również do zabójstwa córki i zięcia klienta oraz spalenia ich domu. Jednak, jak mówi stare chińskie przysłowie: "Kiedy bierze pan kota, by łapał myszy w kuchni, nie może pan oczekiwać, że nie zwróci uwagi na szczury w piwnicy." I w taki oto sposób na jaw wychodzi bardzo wiele spraw, o których główny zainteresowany, czyli czytelnik, nie miał z początku bladego pojęcia. A sama intryga staje się przez to jeszcze ciekawsza. 

Tyle jeśli chodzi o fabułę. Teraz troszkę o stylu i konwencji noir, w którą autor z dużym powodzeniem stara się wpisać, bo z pewnością nie jest to thriller kryminalny co sugeruje nam tekst z okładki. Na początku nic o tej książce nie wiedziałem. Podobnie jak o jej twórcy. Jednak już pierwsze akapity uświadomiły mi z czym będę miał do czynienia na dalszych stronach powieści. Był to wypisz wymaluj "Chandler", z tą różnicą, że jego akcja rozgrywała się w Berlinie. Główny bohater, prywatny wywiadowca (tak się tytułował, ja tylko powtarzam tę dziwnie brzmiącą nazwę), z przeszłością w armii oraz w strukturach policji kryminalnej (w Niemczech nazywała się ona wtedy Kripo - Kriminalpolizei - później, kiedy została połączona z Gestapo obie te formacje były wspólnie nazywane Sipo - Sicherheitspolizei) jest smutnym, cynicznym facetem w płaszczu i kapeluszu, który lubi whisky i ma słabość do pięknych dam oraz jest naprawdę dobry w swojej robocie. Reszta głównych atrybutów czarnego kryminału również się zgadza. Mamy wątek główny, pod powierzchnią którego znajduje się dużo poważniejsza sprawa. Bogatego i dobrze ustosunkowanego klienta. Jego przydupasów. Ofiary, które również miały co nieco za uszami. Femme fatale będącą w tym przypadku jedynie dodatkiem, a nie sprawczynią wydarzeń oraz kobietę, która na chwile zawładnie sercem głównego bohatera, a później jak to zwykle bywa, zniknie gdzieś w odmętach fabuły. Ciekawostką jest tutaj dodanie tych wszystkich aspektów historycznych, które budują klimat napięcia - prześladowanie Żydów i homoseksualistów w imię czystości rasy, zakrojone na szeroką skalę "obsadzanie" KCtów nowymi pensjonariuszami, zwalczanie konserwatystów nie chcących podporządkować się nowej władzy oraz Igrzyska Olimpijskie w tle - czyli atmosfery niepokoju i ideologicznego szaleństwa jaka zawładnęła mieszkańcami ówczesnych Niemiec.

Jednak patrząc z perspektywy czytelnika, który nie jeden kryminał (w tym noir również) przeczytał, muszę stwierdzić, że autor troszkę przesadził z niektórymi elementami konwencji, szczególnie w kwestii cynicznych wypowiedzi czy też "zabawowych" opisów wyglądu niektórych postaci. Aż czuć, że są budowane na siłę z jak największej ilości epitetów. Czasami co za dużo to nie zdrowo, nawet jeśli intencje były jak najbardziej słuszne.

"Miał włosy koloru musztardy, przystrzyżone przez kogoś, kto nawykł do strzyżenia owiec, i nos jak korek od szampana. Wąsy były szersze niż rondo meksykańskiego kapelusza. Drugi gliniarz ze swoją wystającą szczęką wyglądał jak archetyp rasowy z pruskich plakatów wyborczych. Obaj mieli zimne oczy, wyglądające jak marynowane małże, usta wykrzywiał im szyderczy uśmiech, jakby usłyszeli, że ktoś głośno beknął albo powiedział jakiś wyjątkowo niesmaczny dowcip."
"Dozorczyni była mocno przechodzoną kurwą. Kolor jej włosów był równie sztuczny, co defiladowy krok na paradach na Wilhelmstrasse, a usta malowała sobie chyba w bokserskich rękawicach. Piersi jej wyglądały jak zady perszeronów po dniu pracy. Może miewała jeszcze klientów, ale wydawało mi się to czymś tak samo nieprawdopodobnym, jak widok Żyda w kolejce do norymberskiego rzeźnika, który zaszlachtował świnię. Stała w drzwiach swojej dozorcówki, miała na sobie tylko brudny rozchylony płaszcz kąpielowy i zapalała raz już zgaszonego papierosa.
– Szukam Neumanna – oświadczyłem próbując nie patrzyć na brodę rosyjskiego bojara między jej nogami. Na sam widok zaczynało człowieka swędzić, jakby miał syfilis.
"

Chociaż niekiedy humor jaki serwuje nam autor trafiał w mój gust. Tutaj kilka przykładów:

"Usiadłem przy wolnym stoliku i rozejrzałem się. O dwa stoliki dalej siedziało dwóch
gliniarzy z Wydziału Zwalczania Homoseksualizmu, ich brygadę zwano >>poławiaczami pedryli<<, była to zgraja ludzi niezbyt się różniących od szantażystów.
"
"– Zabiję cię – oznajmił oblizując zeschnięte wargi.
– Dobrze, dobrze, tylko błagam cię, nie celuj w brzuch – wskazałem na jego pistolet. – Bo gotów jesteś mnie nie zabić, a ja resztę życia będę mógł pić wyłącznie mleko. Na twoim miejscu celowałbym raczej w głowę. Między oczy. To trudny strzał, ale za to pewna śmierć. Szczerze mówiąc tak się akurat źle czuję, że wyrządzisz mi dużą przysługę. Musiałem zjeść coś niestosownego, bo moje wnętrzności zachowują się jak w lunaparku. – I na potwierdzenie pierdnąłem, zabrzmiało to jak trąba.

– Chryste Panie – jęknąłem i machnąłem przed nosem ręką. – Sam widzisz."
"Niełatwo jest uciec kurwie. Nie lubią, żeby towar wymykał im się z rąk."
"Rozejrzałem się po sali; mrugało ku mnie tak wiele otoczonych rzęsami oczu, że poczułem przeciąg. Parę stolików ode mnie jakaś tłusta kobieta zamachała ku mnie pulchną ręką, skrzywiłem się, a ona uznała to za uśmiech i zaczęła wstawać. Jęknąłem.
– Słucham pana – pojawił się kelner. Wyciągnąłem z kieszeni zmięty banknot i rzuciłem na tacę. Nie czekając na resztę, wstałem i uciekłem.
Jest tylko jedna rzecz gorsza od towarzystwa brzydkiej kobiety wieczorem, a mianowicie towarzystwo tej samej kobiety następnego ranka.
"

Podsumowując, książka o Marcowe fiołki z pewnością nie zostanie moim ulubionym czarnym kryminałem, a jej intryga choć ciekawa, to pod koniec troszkę się rozjechała a samo zakończenie wydało mi się troszkę zbyt wydumane (choć w pewien sposób rozumiem intencje autora, który pewnie chciał w nim przemycić jeszcze jeden aspekt ówczesnych czasów) , to jednak z pewnością sięgnę po kolejne tomy z przygodami prywatnego wywiadowcy Bernarda Gunthera, bo czytało mi się ją zaskakująco dobrze oraz podoba mi się czas i miejsce w jakich osadził tę postać Philip Kerr.

Moja ocena: nie wiem czy nie deczko za wysoko, ale co tam mi - 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz