niedziela, 15 maja 2016

[160] Film: "Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów / Captain America: Civil War" (2016)


Ja tam nie wiem jak wam, ale mnie się podobało! I mimo tego, że nie był to film niemizdrzący system, czy też zmieniający mój sposób postrzegani świata, to jednak seans pozostawił mnie w pełni usatysfakcjonowanego. Tym samym uroczyście oświadczam, że każdy kto chce zobaczyć kawałek komiksowej rozrywki w najlepszym wydaniu niezwłocznie powinien wybrać się na seans najnowszej odsłony Kapitana Ameryki
Staruszek Lee wciąż żyje i wciąż żartuje.

Tym razem Steve Rogers i Tony Stark staną po przeciwnych stronach barykady. Stanie się tak z dwóch powodów. Po pierwsze rozbieżności pojawią się w momencie konieczności podpisania przez Avengersów Protokołu z Sokovii nakładającego na nich smycz i kaganiec ONZ. Po drugie, choć trochę wynikające z pierwszego, dwaj panowie będą mieli odmienne zdanie jak należy potraktować Jamesa "Bucky'ego" Barnesa aka Zimowego Żołnierza (Sebastian Stan). Przez tę różnicę zdań stworzyły się dwie drużyny, Cap Team (Kapitan Ameryka, Scarlet Witch, Ant-Man, Falcon, Hawkeye, Winter Soldier) Stark Team (Iron Man, Vision, War Machine, Black Widow, Spider-Man i troszkę Black Panther, choć on działał raczej na własną rękę). Jak wszyscy wiemy z trailerów i z treści komiksów, Cap Team oponował za wolnością, Tony postawił na sprawiedliwość ponad wszystko (a tak na marginesie, to ja zdecydowanie wybieram drużynę Rogersa, a jak jest z wami?;>). Teraz może kilka słów o tym dodatkowym wątku z "Buckym", który wielu wydaje się trochę nie potrzebny i dodany na siłę. Ja osobiście uważam, że był może nie niezbędny, ale na pewno wzbogacający fabułę i trochę ułatwiający twórcom prowadzenie akcji i przede wszystkim wzmocnienie konfliktu. 


Co do nowości, to mamy w tym epizodzie kilka nowych postaci, z których najważniejsze to Spider-Mana (Tom Holland) i Black Panther (Chadwick Boseman) no i Zemo (Daniel Brühl), który nie dysponuje jeszcze żadnymi mocami, a jedyne czego pragnie to pomścić śmierć swoich bliskich. Swoją drogą, Civil War bardzo mocno bazuje na motywie zemsty, ponieważ mszczą się tak na dobrą sprawę aż trzy postaci. Ale wracając do przerwanego wątku, jak się spisali i wpisali w tę dość zgraną już grupkę nowi bohaterowie? Moim zdaniem połowicznie dobrze, choć bez fajerwerków. Black Panther, był typowym aniołem zemsty, którego praktycznie jedynym zadaniem w filmie było pomszczenie śmierci ojca. Trochę jednowymiarowym i bezpłciowym. Jeśli chodzi o Pajączka, to... nie lubię gościa. Dla mnie jest najmniej ciekawą z kanonicznych postaci Marvela i kolejne jego wcielenie również nie zrobiło na mnie wrażenia. Ot, taki dzieciak-śmieszek. Niby sypał żarcikami i był wprowadzony do fabuły, podobnie zresztą jak Ant-Man (Paul Rudd), głównie dla namnożenia wątków humorystycznych, jednak gdyby go nie było, to film w żaden sposób by nie ucierpiał. Najlepszy z nich wszystkich był chyba Zemo. Najbardziej tajemniczy i mający największy wpływ na fabułę. 


Mocną stroną filmu są na pewno sceny walki, których jest po prostu w opór. Można powiedzieć, że 3/5 filmu to ciągłą walka. Czy to dużo? Wydaje mi się, że trochę tak, jednak są one na tyle dobre, że można to twórcom wybaczyć. Na korzyść całego filmu działa również dość dobra historia. Bardzo ciekawie łączone i mieszane wątki z przeszłości Starka i Barnesa wspierane konsekwencjami działań z poprzednich części, takich, jak na przykładka oba epizody Avengersów, tworzą naprawdę dobry miks. 


Odtwórcy głównych ról, niektórzy wcielający się w swoje postaci już po raz enty, radzą sobie przyzwoicie jeśli nie naprawdę dobrze. Chris Evans, Robert Downey Jr. i Scarlett Johansson już na dobre zrośli się ze swoimi bohaterami. Podobnie jest z Anthonym Mackiem i Jeremym Rennerem. Don Cheadle troszkę lepszy był w poprzednich epizodach. Elizabeth Olsen wciąż jest nieco eteryczna i tajemnicza. Paul Bettany, który tym razem w całym filmie miał już swoją fizyczną postać i przestał być jedynie głosem kostiumy Iron Mana, z racji abstrakcyjności i nie bycia człowiekiem, a czymś w rodzaju połączania kosmity (kryształ, który daje mu moc) z programem komputerowym, mimo humorystycznych wstawek, jest sztywny i wyniosły. 


Cóż więcej mogę napisać? Nie pozostaje mi już nic innego, jak po prostu szczerze wam polecić nowego Kapitana Amerykę jako kawałek naprawdę dobrego kina rozrywkowego z wplecionym wątkiem odpowiedzialności za swoje czyny i konsekwencji posiadania super-bohaterskich i często nadludzkich mocy. 


Moja ocena: 8/10
Ocena Ulinki: 8/10

P.S. Po pierwszych i po drugich napisach po jednej scenie, więc nie spieszcie się z wychodzeniem z kina. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz