środa, 12 lutego 2014

[58] Książka: "Dom nad rzeką Moskwą" - Jurij Walentynowicz Trifonow (wyd. oryg. 1976/ wyd. pol. 1979)

Na ten tytuł wpadłem czytając reportaż "14.57 do Czyty. Reportaże z Rosji" Igora T. Miecika. To właśnie tam, w jednym z tekstów o Wielkim Domu dla radzieckiej wierchuszki, autor przytoczył książkę, której akcja, poniekąd, dzieje się właśnie w tym domu. Jako że był to jeden z najciekawszych tekstów z tego właśnie zbioru reportaży, postanowiłem zdobyć i przeczytać tę książkę. Niestety cały wysiłek poszedł na marne. Książka zupełnie nie spełniła moich oczekiwań i okazała się totalnym nieporozumieniem. Zapraszam na recenzję "Domu nad rzeką Moskwą" Jurija Trifonowa.

Książka ta opowiada historię (chyba, bo jest tak napisana, że ciężko było mi się połapać) Wadima Glebowa, który jako dorosły człowiek w wyniku spotkania przyjaciela z dzieciństwa - Lowki Szulepnikowa - który go nie poznaje, wraca wspomnieniami do tamtych właśnie czasów, analizując po drodze całe swoje dotychczasowe życie i wybory jakie w nim podejmował. W momencie kiedy rozpoczyna swoją opowieść z przeszłości ma około 10 lat. Jest chłopcem niezamożnym, ani ładnym ani brzydkim. Kimś zupełnie przeciętnym, który jednak z racji tego, że jego matka pracuje w kinie może do niego chodzić bez ograniczeń i zabierać na seanse starannie wyselekcjonowanych na właściwy dzień kolegów. Jest to jego jedyny atut i przewaga nad innymi. Jednak w pewnym momencie w jego klasie pojawia się Lew "Lowka" Szulepnikow, chłopiec, który mieszka w wielkim Domu nad rzeką Moskwą i na nieszczęście Glebowa...ma wszystko. A po pewnym czasie odbiera Glebowowi nawet ten jeden atut instalując w swoim domu projektor i zapraszając na seanse wszystkich chętnych kolegów. Od tego momentu życie Wadima zmienia się nieodwracalnie. Zaczyna on coraz więcej czasu spędzać z młodocianymi mieszkańcami tej osławionej rezydencji i coraz bardziej im zazdrości. Później przenosimy się w czasy odleglejsze, kiedy to Glebow jest już studentem. Dalej tak samo biedny jak kiedyś, choć dumny i nie skarżący się na swój los. Jednak w pewnym momencie okazuje się, że na uczelni na której studiuje Glebow, profesorem jest ojciec jego dawnej przyjaciółki z wielkiego Domu. Glebow postanawia użyć starej znajomości z Sonią (tak ma na imię owa niewiasta) aby wkraść się w łaski profesora. Po pewnym czasie Glebow osiąga swój cel, jednak jego dalsze postępowanie pociąga za sobą kolejne nieodwracalne konsekwencje. W taki oto sposób rok po roku, wydarzenie po wydarzeniu autor snuje nam te historię. 

Tak obecnie wygląda Dom na nabrzeżu

Jednak robi to dwupłaszczyznowo, ponieważ raz opowiada nam ją z punktu widzenia Glebowa a raz z perspektywy kogoś innego, kogo niestety nie udało mi się rozpoznać (pewnie mi to umknęło) co wprowadzało zamęt do opowieści. Sama historia także była na wskroś nudna. Niewciągająca fabuła, wiele wątków zupełnie niepotrzebnych i bezcelowość całości to mój największy zarzut wobec tej noweli. Być może problemem jest nieaktualność wydarzeń i nieczytelność ich dla kogoś spoza kraju, mają one swoje miejsce, jednak nie zmienia to faktu, że wiele się z tej książki nie dowiedziałem. Ani o Rosji jako takiej (wtedy chyba bardziej o Związku Radzieckim, bo na to wskazują lata w jakich toczy się akcja), ani tak naprawdę o mentalności mieszkających tam ludzi. Glebow, jako główny bohater zupełnie się nie sprawdza, bo nie da się go ani polubić, ani tak do końca znienawidzić. Jest nijaki, a to chyba najgorsze czym autor mógł ukarać swoich czytelników.

Jest to wszystko dla mnie bardzo dziwne i zaskakujące, ponieważ ja z reguły bardzo lubię literaturę rosyjską. Cenie ją za potoczystość i lekkość języka, za łatwość prowadzenia narracji i za ten niepowtarzany styl, który tak mi się podobał w "Martwych duszach" czy też "Mistrzu i Małgorzacie". Jest on nie do podrobienia. Tutaj, niestety, nie ma żadnego z tych elementów, nad czym bardzo ubolewam. Jednakowoż książka ta zyskała uznanie czytelników, ponieważ nawet na LC ma notę w granicach 7/10. Ja jednak jestem nią bardzo rozczarowany i z przykrością muszę stwierdzić, że dla mnie jest to zaledwie 4/10. Cóż mogę dodać na zakończenie? Jeśli chcecie to możecie spróbować osobiście zweryfikować moją opinię, jest to bowiem dość krótka książeczka i nie zajmie wam więcej niż jeden wieczór.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz