niedziela, 23 marca 2014

[52] Film: "Need For Speed" (2014)

Uuu...! Trochę mnie nie było :/ Muszę jednak się ukorzyć i przyznać, że wszystko to z powodu mojego lenistwa i apatii, która mnie ostatnio dopadła. Nie chciało mi się chodzić do kina (przez co przepadł mi seans "Obrońców skarbów"), słabo też mi idzie czytanie książek (mam zaczętych kilka tytułów, ale zero mobilizacji aby jakąkolwiek skończyć). Jedyne co ostatnio robiłem dość systematycznie i z zaciekawieniem to śledzenie losów trzech seriali, to jest: "Arrow", "Agenci T.A.R.C.Z.Y." i "Detektywa Foyle'a". O tym pierwszym już pisałem. Wtedy nie zrobił na mnie zbyt wielkiego wrażenia i skończyłem na 8 odcinku, teraz jednak, po obejrzeniu prawie 40 odcinków jestem skłonny delikatnie skorygować swoją opinię na jego temat, więc tekst o nim być może niebawem się pojawi. O S.H.I.L.D.S.ach też pisałem, ale to była tylko zapowiedź, że taki serial ma powstać, więc jako takiej recenzji jeszcze nie popełniłem także to tez może niedługo nastąpić. Natomiast "Foyle's' War" jest to serial dość stary, bo z 2002 choć (z przerwami) wciąż kręcony i muszę przyznać, że po wcześniejszej obojętności co do niego, obecnie wydaje mi się, że jest naprawdę ciekawy, a losy bohaterów coraz bardziej zaczęły mnie wciągać. Także jak skończę wszystkie sezony (w sezonie jest od 2 do 4 odcinków, więc idzie dość szybko), to pewnie pokuszę się o jakąś recenzyjkę ;)


Ale dość przynudzania o tym co robię i co być może zrobię, bo to nie jakiś głupi fejsbók, czas napisać parę słów o tym co widziałem i co do czego wciąż mam mieszane uczucia! O "Need For Speed" w wersji "na telewizor"!

Tak, po wersjach na PC i późniejszych na konsole i PC, w przypadku których zasada, że dalsze części są zawsze gorsze, sprawdziła się w całej rozciągłości (najlepsza była część 2 a potem to już równia pochyła), przyszła wreszcie kolej na wersję filmową. Hmm...tylko czy to jednak dobry pomysł? 

"Tym srebrnym Mustangiem...? Znaczy jak na koniu?"

Twórcy widocznie stwierdzili, że tak i puścili całą machinę w ruch. Wyszedł z tego twór przedziwny, do którego, jak już pisałem wcześniej, wciąż nie wiem jak się odnieść (i nawet go jeszcze nie oceniłem na filmwebie, a to mi się zdarza nieczęsto). W tym oto krótkim tekście spróbuję przeanalizować ten film punkt po punkcie i może jakoś uda mi się pod koniec wystawić mu notę. Więc do dzieła!

To mniej więcej będą wszyscy

Historia jest banalnie prosta i nadzwyczaj schematyczna. Mamy dwóch odwiecznych rywali, z których jeden się wybił i osiągnął sukces zdobywając przy tym dziewczynę (oczywiście to ten zły) i drugi, który jest git chłopakiem i w tym akurat przypadku genialnym kierowcą, ale z racji swojej uczciwości jest na skraju bankructwa. Aby nie stracić rodzinnego biznesu musi wejść z tym pierwszym w układ, którego finał jest taki, że nasz good boy trafia do mamra tracąc przy tym przyjaciela, który ginie w wypadku i wspomniany wcześniej biznes. Ta część filmu (jakieś pół godziny) jest żałośnie słaba i jakby wszystko się tak potoczyło dalej to film mógłby dostać maksymalnie ocenę 3/10. Jednak na całe szczęście dla nas, tak się nie stało. Nie mówię tu oczywiście, że skończyły się schematy, co to to nie. Ten film jest w każdym jego momencie na nich oparty, od samego początku do końca. Nasz good boy wychodzi z mamra (na zwolnienie warunkowe) i co ma zamiar zrobić? Tak, nie pomyliliście się. Chce się ZEMŚCIĆ!. Pomoże mu w tym dziewczyna, a jakżeby inaczej (ale nie ta sama co na początku, to ciekawe) i super szybki Mustang Shelby, którym nasz bohater ma zamiar wystartować w ultraelitarnym wyścigu, w którym mogą wystartować jedynie posiadacze najszybszych i najdroższych samochodów świata (Koenigsegg Agera, Bugatti Veyron Super Sport, McLaren MP4-12C, Lamborghini Sesto Elemento i tym podobne supersamochody warte kilka milionów dolarów), tzw. De Leon, organizowanym przez tajemniczego bogacza, w którego wciela się Michael Keaton (swoją drogą całkiem ciekawie zagrana postać, choć w pierwszym momencie udało mi się go pomylić z Kevinem Spacey'em :|). 

Rivals

No i tak to się wszystko toczy z zawrotną prędkością, jednak bez pominięcia kolejnych schematów, takich jak m.in. konieczność skłonienia jednego z członków "zespołu" do porzucenia solidnej, choć nudnej pracy i przyłączenia się do szalonej eskapady (ja to pamiętam m.in. z "Blues Brothers, ale pojawiło się pewnie więcej razy). Na końcu dochodzi do wielkiego wyścigu i rozwiązania wszystkich spraw. Zakończenie także nie jest zbyt zaskakujące. No cóż, tak jak już pisałem jest to film-schemat. Ale...ale...po tych pierwszych 30 minutach zaczyna być ciekawie. I to tak naprawdę środkowa część tej historii ratuje cały film. 

Nie da się zaprzeczyć, że trochę się działo...

Jest szybko, jest głośno, jest piękne brzmienie ślinika bardzo niebrzydkiego Mustanga. Są popisy kaskaderskie, dużo pościgów i co najważniejsze - ten film prawie cały dzieje się "na kołach"! (o czym chyba z lekka zapomnieli twórcy serii F&F, choć tam w sumie od samego początku nie było to wyznacznikiem). Mamy tutaj klimat nawiązujący trochę do "Mistrza kierownicy, który uciekał", gdyż nie da się nie mieć takich skojarzeń widząc z lekka zarozumiałego kierowcę i dziewczynę na siedzeniu obok, którzy w bardzo popisowy sposób mkną przez pół Stanów Zjednoczonych amerykańskim muscle carem i do tego jeszcze muszą się wyrobić z czasem! Ale to dobrze. Ten fragment filmu, dość długi zresztą, jest naprawdę dobrze rozpisany i zagrany. Mamy trzymającą w napięciu akcję, kilka wzruszeń i masę żartów. Szybko mija czas i ogląda się to przyjemnie. Później następuje moment wyciszenia i końcowe starcie. 

...a nawet więcej.

To by było tyle w kwestii fabuły. Co do bohaterów, to wydaje mi się, że aktorzy mogliby być trochę lepiej dobrani, bo tak naprawdę tylko "blondynka w butach od Gucciego" spisała się dobrze, no i aktorzy drugo- i trzecioplanowi w tym wspomniany wcześniej M. Keaton. Jednak nasza główna dwójka odwiecznych oponentów i rywali (Aaron Paul, czyli nasz mały chemik z "Breaking Bad" - swoją drogą fascynuje mnie jak taki ktoś może dostać ocenę 8.6/10 skoro tak naprawdę jeszcze w swoim życiu nic poważnego nie zagrał, ale to tylko filmweb, który już lata temu zszedł na psy i Dominic Cooper bliżej znany z...zupełnie niczego :/) jest...trochę jak z telenoweli :/ Nie twierdzę tutaj, że są okropni i niszczą swoją grą cały film, ale niestety ich aparycja i wczucie się w role nie przekonały mnie od początku do samych napisów końcowych. Trudno, nie można mieć wszystkiego. Natomiast wygadany afroamerykanin (tak podobno jest poprawnie politycznie, choć w sumie wolałbym napisać murzyn :D), który robił "balecik" w wojskowym więzieniu był naprawdę zabawny.

Pani (Imogen Poots), która jako jedna z nielicznych poradziła sobie z rolą.

Sama historia w wielu miejscach kulała i pojawiały się niedorzeczności fabularne, jednak w tego typu filmach jest to niedouniknięcia, więc trzeba się albo z tym pogodzić albo odpuścić sobie seans. Więc to by było na lekki minus. Natomiast plusem filmu jest muzyka, która całkiem dobrze oddawała klimat scen i wpisywała się w akcję filmu. Kilka spokojnych ballad i w miarę dynamiczna muzyka podczas pościgów "robiły robotę".

To by było wsio ;)

Podsumowując wszystkie "za" i "przeciw", biorąc pod uwagę gatunek i to, że film bazuje na podstawie gry komputerowej dochodzę do wniosku, że najsłuszniejszą dla niego oceną będzie 6/10 w obrębie gatunku i 4/10 jako ocena ogólna. Na zakończenie mogę to spuentować następującym zdaniem: "Jeśli lubicie ładne samochody pisk opon i ryk silnika i nie przeszkadza Wam, że czasami coś się nie zgadza z rzeczywistym przebiegiem podobnych wydarzeń, to ten film powinien Was zadowolić; jeśli natomiast mierzi was ckliwość i schematyczność scenariuszy oraz niezbyt porywająca gra aktorów, to radze sobie seans odpuścić" ;)

To tyle ode mnie. Może wkrótce znów będę miał coś do napisania ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz