środa, 13 maja 2015

[119] Film: "Kingsman Tajne Służby / The Secret Service" (2014)

Lubicie stare Bondy? Takie maksymalnie do końca lat 80.? Gdzie to pojawiali się jeszcze starzy, dobrzy maniacy - tzw. wielkie zbrodnicze umysły, które chciały zapanować nad światem lub chociażby zdobyć ogromną władzę? Fanatycy pokroju Dra No, Ernsta Stavro Blofelda, Emilia Largi, Aurica Goldfingera czy Francisco Scaramangi. W nowszych odsłonach ten klimat jakby uleciał. Bondy stały się bardziej realistyczne, dżentelmeni mniej dżentelmeńscy, a cała otoczka mniej fantazyjna i naszpikowana zabawkami niż kiedyś. Kingsman. Tajne Służby sięga do korzeni!

Ale wróćmy jeszcze na chwilę do poprzedniego wątku. Mnie to zupełnie nie przeszkadza jak wyewoluowały historie o Bondzie i sama jego postać, jednakże z niegdysiejszych filmów czysto rozrywkowych (sensacja, akcja) te dzisiejsze stały się częstokroć poważnymi dramatami. I w sumie trochę brakuje w tych nowych przygodach takiego oddechu, lekkości, czasami nawet śmieszności i niedorzeczności. Na szczęście Kingsman... ma te wszystkie elementy i przed Spectre wydaje się fajnym urozmaiceniem, a na pewno ciekawą i sprawiającą dużo frajdy odskocznią od poważniejszego kina "szpiegowskiego".

A oto, co powinna zawierać dobrze wyposażona szafa prawdziwego dżentelmena

Nie wiem czy to tylko moje odczucie, ale wydaje mi się, że Vaughn jawnie igra z konwencją i bez skrępowania puszcza oczko do widza, że wszystko na co patrzy jest czystą rozrywką w starym, dobrym stylu. Nikt nie napina się na poważność i nie uderza moralizatorskie tony (choć sam temat wyłaniający się spod strzałów, kopnięć i rozlanej ludzkiej krwi jest dość aktualny). Najlepiej jest to widoczne podczas rozmowy Harry'ego Harta vel Galahada vel Devere'a (Colin Firth) z Valentine'em (Samuel L. Jackson): 
"Valentine: - Lubi pan filmy szpiegowskie panie Devere?
Devere: - Współczesne są zbyt poważne jak na mój gust... ale te stare... Cudowne. Nie ma to jak naciągana fabuła.
V.: - Najstarsze filmy szpiegowskie. Jako dzieciak marzyłem o takiej pracy. Szpieg-dżentelmen.
D.: - Sądzę, że o jakości starych Bondów przesądzał czarny charakter. Będąc dzieckiem widziałem się w roli uroczego megalomaniaka. 
V.: - Co za szkoda, że obaj musieliśmy dorosnąć."

Panowie tak jak powiedzieli, tak zrobili, tylko w trakcie dorastania zamienili się miejscami. Valentine wyrósł na egocentrycznego megalomaniaka z wadą wymowy, a "pan Devere" został szpiegiem-dżentelmenem. 

Zastanawia mnie co by się stało, gdyby to Colin Firth zamiast Daniela Craiga został nowym Bondem...

Co ciekawe w filmie tym są zachowane wszystkie schematy ze starych Bondów. Mamy szalony plan, wymyślony przez wspomnianego maniaka. Mamy niszowego naukowca, który zostaje zrozumiany przez maniaka i później wykonuje już jego polecenia. A także wiernego ochroniarza w roli pięknej Azjatki z mieczami (ciężko to wyjaśnić, trzeba zobaczyć) zamiast stóp (taka jeszcze bardziej śmiercionośna wersja Pistoriusa). Mamy dżentelmenów - nienagannie ubranych panów, zachowujących wszelkie maniery klasy wyższej, z szeroką wiedzą na temat tego co dobre na tym świecie (tym razem zamiast szampana panowie piją whisky, dokładnie Dalmore rocznik '62) oraz walki wręcz, jak i broni palnej. Jest też szef organizacji szpiegowskiej Artur (Michael Cain) oraz nadworny złota rączka (Mark Strong). To czego nie ma, to kobieta, a przynajmniej jej postać nie jest tutaj tak rozbudowana fabularnie, jak miało to miejsce w pierwowzorach, do których Vaughn nawiązuje. No i jeszcze młody uczeń (Taron Egerton), który "wprawia się do zawodu", a w konsekwencji to on będzie musiał uratować świat (za co zresztą będzie go czekać zaskakująca nagroda - kto widział, ten wie jaka). 

Tutaj mała podpowiedź co może być nagrodą

Swoją drogą całkiem zmyślnie została również przemyślana cała otoczka tej tajnej organizacji, w której przywódca to wspomniany Artur (jak Król Artur), a pseudonimy członków pokrywają się z imionami jego najdzielniejszych rycerzy i nadwornego maga, a cała organizacja działa pod przykrywką ekskluzywnego zakładu krawieckiego o nazwie Kingsman co w tłumaczeniu jak wiemy daje ludzie króla (albo człowiek króla). 

Bucik prawie taki jaki miała Rosa Klebb w Pozdrowieniach z Rosji

Jedynym mankamentem (oczywiście w moim odczuciu) jest postać jaką kreuje Samuel L. Jackson, która zdecydowanie nie przypadał mi do gustu. To już wolę go jako Nicka Fury'ego. 

Hmm... no nie... jednak jakoś nie...


Podsumowując, Kingsman. Tajne Służby to naprawdę kawał dobrej rozrywki, w której, co ciekawe, wszystko trzyma się kupy. Do tego dochodzą świetne kreacje aktorskie - oczywiście jak na wymogi tego typu produkcji - oraz rewelacyjna muzyka. Moim zdaniem dla fanów starego Bonda jest to seans nie do przegapienia. Zdecydowanie polecam!

Moja ocena 9/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz