piątek, 22 stycznia 2016

[137] Film: "Straight Outta Compton" (2015)

Powiem szczerze, że na ten film trafiłem zupełnie przypadkiem. Jak zobaczyłem jego tytuł Straight Outta Compton nie miałem żadnych skojarzeń, nie wiedziałem do czego się odnosi. Krótki reserch w necie przyniósł wiele odpowiedzi, ale też kilka kolejnych pytań. Najważniejszym z nich było: ciekawe jak im to wszystko wyszło? Zasiadłem więc przed ekranem, aby poznać sfabularyzowaną historię jednego z najważniejszych zespołów w historii rapu - N.W.A.


Pewnie nikt z was nie jest takim ignorantem jak ja i widząc tytuł  Straight Outta Compton od razu wiedział, że jest to również tytuł pierwszego albumu N.W.A. (czyli Niggaz With Attitude jak słyszymy z ust jednego z założycieli grupy Eazy'ego-E). Grupy, w skład której wchodziły takie osobistości rapu jak Andre Young alias Dr. Dre (Corey Hawkins) i O'Shea Jackson alias Ice Cube (w filmie portretuje go jego syn O'Shea Jackson Jr., co wyjaśnia tak uderzające podobieństwo, którego początkowo nie rozumiałem), a także wspomniany już wcześniej Eric 'Eazy-E' Wright (Jason Mitchell, choć początkowo myślano, aby również do jego roli zaangażować syna postaci, którą miałby odtwarzać, Erica Lynna 'Lil'Eazy'ego' Wrighta Jra.) oraz Antoine Carraby alias DJ Yella (Neil Brown Jr.), Lorenzo Patterson alias MC REN (Aldis Hodge) i Tracy Lynn Curry alias D.O.C. (Marlon Yates Jr.). Wśród członków grupy znajduje się również Mik Lezan alias Arabian Prince, jednak film chyba nie prezentował jego sylwetki zbyt obszernie (albo wcale), ponieważ nie potrafię go sobie przypomnieć ani znaleźć w obsadzie. Aby w pełni wywiązać się z zadania, jakim jest przedstawienie głównych postaci tej historii, należy wspomnieć jeszcze o kreowanej przez Paula Giamatti'ego postaci wspólnika wydawcy, kogoś w rodzaju agenta/menadżera Jerry'ego Hellera oraz pojawiających się pod koniec filmu postaciach Snoop Dogga (Keith Stanfield) oraz Tupac (Marcc Rose), którzy współpracowali z Dr. Dre.


Fabułę tego filmu napisało samo życie, więc streszczanie jej nie ma najmniejszego sensu, bo każdy kto interesował się kiedykolwiek historią tej grupy będzie znał całość lub przynajmniej część, a wszystkim innym nie zamierzam psuć seansu. Mogę zdradzić natomiast, że ważną częścią filmu jest próba pokazania jak, przy dużym udziale N.W.A., narodził się gangsta rap. Istotną zaleta filmu jest również pokazanie powstawania ich największych przebojów, takich jak choćby Boyz N Tha Hood czy Fuck Tha Police, których inspiracją były autentyczne realia życia czarnoskórych nastolatków na obrzeżach LA, a także jawne prześladowanie przez policję. W tym drugim przypadku ilustruje to scena, w której muzycy podczas przerwy w sesji nagraniowej są poniżani przed budynkiem studia przez znudzonych policjantów. W przypadku tego pierwszego kawałka, przypomina mi się film Johna Singletona o tym samym tytule, przedstawiający życie trzech młodych czarnoskórych chłopaków z getta South Central na wszelkie sposoby próbujących się wydostać z otaczającego ich bagna, w którym jedną z głównych ról zagrał Ice Cube. Boyz n the Hood pochodzi z 1991 roku, czyli teoretycznie mogłaby się znaleźć jakaś wzmianka o nim w tej historii, jednak została pominięta prawdopodobnie dlatego, że twórcy zogniskowali swoją uwagę na osobie zmarłego na AIDS Eazy'ego-E (film jest poświęcony jego pamięci) oraz skupili się na muzyce i późniejszych konfliktach, które w konsekwencji doprowadziły do rozłamu w szeregach grupy. W filmie nie brakuje jednak również scen pokazujących, że chłopcy nie byli aniołkami. Eazy-E zanim zajął się muzyką handlował narkotykami, a wszystkim członkom grupy nie była obca przemoc oraz kontakty z bronią. I nie chcę ich w żaden sposób usprawiedliwiać, jednak żyjąc w takim, a nie innym miejscu, jeśli chcesz przeżyć, musisz sobie jakoś radzić. Ci chłopcy nie mieli większego wyboru. Jednak ich pełne agresji teksty o przemocy wobec policji, broni, gangsterach i narkotykach sprawiły, że już na początku swojej kariery zostali okrzyknięci przez rząd Stanów Zjednoczonych i FBI The World's Most Danerous Group.
 

Dużym atutem produkcji są świetnie dobrani aktorzy, którzy nie dość, że bardzo przypominają odtwarzane postaci (choć w ostatnich produkcjach to dość popularny zabieg), to jeszcze radzą sobie z udźwignięciem powierzonych im ról. Nie jest jednak nim brak klimatu szczególnie lat 90. (dużo lepiej czuć drugą połowę lat 80. w których zaczyna się akcja filmu). Film wygląda tak, jakby akcja jego drugiej części miała miejsce współcześnie (ciekawostką może być fakt, że logo White Sox na jednej z czapeczek, które noszą muzycy zostało zaprojektowane kilka lat później niż przedstawia to akcja filmu). Choć wiem, że najtrudniej odtworzyć klimat tego co było stosunkowo niedawno, to jednak uważam to za delikatny zgrzyt. Problemem jest jednak nie tylko brak klimatu. W filmie nie czuć tego dramatu. Nie obchodzi nas za bardzo sytuacja tych młodych chłopców. Niby Dre ma dziewczynę i dziecko, ale jest to tak pokazane, że luzik. Niby matka wywaliła go z domu i śpi u ciotki, ale to przecież normalka, więc bez spiny. Niby zabijają mu brata, i nawet jest scena kiedy wszyscy płaczą, ale po chwili już nikt o tym nie pamięta. Liczą się bity, rymy i kasa. Podobnie jest ze wszystkimi innymi postaciami tej historii, choć Dre oprócz zmarłego na AIDS Eazy'ego (i to głównie przez tą jego przedwczesną śmierć) jest chyba w tej opowieści najbardziej doświadczony przez los. Reszta? Nie widzimy tego. Nie czuć tutaj tego getta, tej biedy, z której wszyscy próbują się wyrwać. I to jest chyba największy zarzut wobec tej produkcji. Nie chwyta za serce, nie porywa i zostaje w pamięci tak jak choćby 8 Mile.


Największym atutem filmu jest natomiast muzyka. Jednak nie jest to zasługa filmowców, ponieważ tworząc biografię raperów mają już gotowy, ponadczasowy materiał. I choć nie znam tekstów N.W.A., bo tak jak wspomniałem, nigdy ich wcześniej nie słuchałem, to dzięki temu filmowi już po raz czwarty z rzędu z moich głośników słychać kawałki z albumu Straight Outta Compton. I powiem wam, że pomimo upływu lat ta muzyka zupełnie się nie zestarzała. 


Film ten jest bardzo podobny w swojej strukturze (zresztą sama historia również) do polskiej produkcji Jesteś Bogiem przedstawiającej historię Paktofoniki. Członkowie obu grup byli, jeśli nie pionierami w danym gatunku, to z pewnością postaciami, które odcisnęły na nim swoje piętno i przeszły do historii rapu. N.W.A. podobnie jak Paktofonika nagrali w pełnym składzie tylko dwa albumy, które jednak stały się ponadczasowe. W obu zespołach doszło do rozpadu grupy (z różnych powodów) i podobny, smutny los spotkał liderów tych zespołów. Wydaje mi się również, że film F. Gary'ego Gray'a jest porównywalny pod względem ogólnego odczucia jakie miałem po seansie do Jesteś Bogiem. Oba filmy dostają ode mnie taką samą ilość punktów, ponieważ oba są umiarkowanie ciekawe, choć mogłyby być zdecydowanie lepsze.

Moja ocena 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz