niedziela, 24 stycznia 2016

[138] Film: "Creed: Narodziny legendy / Creed" (2015)

Wiedziałem, że Creed: Narodziny legendy jest filmem o boksie. Wiedziałem również, że jest produkcją z Sylvestrem Stallonem. Nie skojarzyłem jednak, że jest to kontynuacja historii opowiadanej przez Slya w sześciu częściach Rocky'ego (tak, Creed, wiem, ale cóż...)! Jednak tym razem to nie Sly usiadł za sterami. Oddał je w ręce młodziutkiego (młodszego ode mnie! fuck :() Ryana Cooglera, dla którego to dopiero druga przygoda z filmem (a przynajmniej tyle mówi mi internet). Jak to się skończyło? Zapraszam na recenzję!

Wydaje się, że było to bardzo dobre posunięcie. Stallone usuwający się w cień, na drugi plan produkcji. Nie uczestniczący również w pracach nad scenariuszem. Nie wtykający paluchów w reżyserowanie. I jak rezultat? Kradnie film wszystkim pozostałym. Jest to jedna z najlepszych ról w jego karierze (jeśli nie najlepsza), za którą już dostał m.in.: Złoty Glob, Critics Choice oraz nominację do Oscara. Na szczęście nie tylko Sly błyszczy. Sama historia również zasługuje na uwagę, ponieważ wciąga od pierwszych minut (mimo, że przez cały seans nie potrafiłem odczuć klimatu wcześniejszych części, a nawet przedmieść Filadelfii; ot, cały czas miałem wrażenie, że akcja filmu toczy się gdzieś w biednych dzielnicach Londynu albo Liverpoolu; wiem, że bredzę, ale tak było, słowo!). 


Głównym bohaterem jest Adonis Johnson (Michael B. Jordan, który był również brany pod uwagę przy obsadzaniu roli Dr. Dre w Staright Outta Compton). Młody bokser, syn słynnego Apollo Creeda. Po pobycie w wielu domach zastępczych oraz w domu poprawczym, Adonisa przygarnia żona Apolla (Phylicia Rashad), która jednak nie jest jego biologiczną matką. Chłopak od tej chwili dorasta w luksusie. Kiedy go poznajemy jest młodym szczurkiem korporacyjnym, który właśnie dostał awans. Jednak praca w wielkiej firmie nie jest tym co mu w duszy gra. Samodzielnie uczy się boksu i po kryjomu jeździ do Tijuany, aby tam walczyć na ringu i wyrobić sobie nazwisko oraz bilans (aktualnie 15 Z. - 0 P.). Kiedy jednak w sali sygnowanej nazwiskiem jego ojca dostaje "kosza" - okazuje się, że nikt nie chce go trenować - wyjeżdża do Filadelfii, aby odszukać największego przeciwnika Apolla, a zarazem jego najlepszego przyjaciela, Racky'ego Ballboa. Twórcy umiejętnie grają na naszych uczuciach posługując się dużą dawka sentymentu. Nie jest to jednak wadą tej produkcji. Wielu pisze, że jest to druga, zaraz po Rockym, najlepsza część serii. Ja traktuję ją jako oddzielną całość, bo nie potrafię w niej poczuć klimatu poprzednich epizodów. Jednak nie przeszkadza mi to napisać, że film w wielu aspektach przypomina swoich poprzedników, szczególnie jeśli przeanalizujemy niedorzeczność walk (w tym przypadku jest o tyle lepiej, że bokserzy przynależą do wagi średniej co czyni bardziej prawdopodobnym przyjęcie takiej ilości czystych ciosów i dalsze kicanie po ringu). Jest jednak równie dobra jak "oryginał".


Opowieść o młodym Creedzie, który w ringu stara się wyrażać siebie i tam pokonać wszystkie słabości oraz zbudować własną legendę, idzie tutaj w parze z dwoma pobocznymi historiami, które są skonstruowane w podobny sposób. Pierwszą z nich jest wątek starego mistrza Rocky'ego, który po wielu latach przerwy wraca na ring tym razem jako trener. W przypadku Rocky'ego dostrzeżemy nie tylko zmagania ze sportowymi demonami z przeszłości, lecz również z samym sobą, aby nie rzucić ręcznika na ring, którym jest jego własne życie. Ostatnim wątkiem jest historia dziewczyny Adonisa, młodej, pogodzonej z losem piosenkarki Bianki (Tessa Thompson) powoli tracącej słuch, która jednak stara się czerpać z życia pełnymi garściami i robić to co kocha dopóki może. Cała ta trójka jest dla siebie nawzajem inspiracją do walki i niepoddawania się w próbach osiągnięcia wyznaczonych sobie celów. A sam film jest poruszającą i chwytającą za serce opowieścią, która spodoba się nie tylko fanom Rocky'ego i boksu, ale wszystkim miłośnikom dobrego kina. Polecam.

Moja ocena: 7.5/10
Ocena Ulinki: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz