poniedziałek, 12 września 2016

[161] Film: "Kickboxer" (2016)


Miłem dziś napisać coś o kolejnej książce, ale postanowiłem przestrzec was przed jednym filmem, który kilka dni temu nieopatrznie obejrzałem powodowany nostalgią i sentymentem względem jego pierwowzoru.

Mowa tutaj o remakeu Kickboxera w reżyserii Johna Stocwella z 2016 roku. Stockwell - zupełnie mi nie znany aktor, którego pamiętam jedynie z epizodu w Top Gun i bardzo nierówny reżyser, któremu zdarzały się całkiem solidne rozrywkowe przeciętniaki (Błękitna głębia i Błękitna fala) jak i całkiem słabe produkcje (między innymi Uciekający kociak i praca w roli reżysera przy Słowie na L) - tym razem wziął na warsztat legendę kina tzw. sztuk walki - Kickboxera z Jeanem Claudem Van Damem w roli tytułowej. I niestety ten film można zaliczyć do tej drugiej grupy jego osiągnięć.

Jak wszyscy fani dobrze wiedzą, historia znana z Kickboxera jest dość prosta i oparta na tym samym co większość tego typu filmów schemacie uczeń-mistrz. Tym razem wygląda ona następująco: było sobie dwóch braci Sloan. Starszy Eric i młodszy Kurt. Kurt był wpatrzony w Erica jak w obrazek. Eric był dla niego idolem, pewny siebie, wygadany, mistrz ameryki w kickboxingu... Kurt po prostu kochał swojego starszego brata jak tylko młodszy brat potrafi. Niestety Eric myślał, że jest naprawdę dobry, więc pojechał na walkę z mistrzem Tajlandii w muai thai Tong Po i... umarł na ringu. Kurt podjął decyzję, że pomści śmierć brata w walce z jego mordercą, jednak aby tego dokonać musi najpierw podnieść swój poziom wyszkolenia w sztukach walki. W tym celu odnajduje w środku lasu jakiegoś zapomnianego mistrza, który po wielu namowach postanawia przyjąć go na szkolenie. Podczas treningu nasz młody adept dostaje morderczy wycisk, ale jego duch jest tak silny, że nie poddaje się i kończy szkolenie z pozytywnym rezultatem i siostrzenicą mistrza na koncie (bez wątku miłosnego takie filmy o półnagich spoconych facetach nie mogły istnieć, bo by się zbyt dwuznacznie kojarzyły). Potem jest już tylko walka na śmierć i życie (no, nie do końca, bo Kickboxerów było w sumie 5 części) i "żyli długo i szczęśliwie". Niby banał, ale tak wyglądała zdecydowana większość produkcji tego typu, a ta miała w sobie nie dość, że niezaprzeczalny klimat to jeszcze w miarę dobrze napisany scenariusz, no i niezaprzeczalny atut w postaci JCVD u szczytu formy i popularności.

Kickboxer AD 2016 bazuje na tej samej historii. Tutaj także występują dwaj bracia Sloan, Eric i Kurt. Jest też Tong Po - morderca Erica. Oraz Kurt, jego żądza zemsty i jego tajemniczy mistrz Durand, w którego wciela się... JCVD. Jest oczywiście również dziewczyna, a nawet dwie, ale całość jest zupełnie nie do przełknięcia. Eric ginie tak szybko, że nie da się zauważyć tej braterskiej miłości, która popycha Kurta do podjęcia szaleńczej wyprawy do Tajlandii celem zabicia Tong Po. Jest wątek trochę zwariowanego i tajemniczego mistrza Duranda, który nie jest ani zabawny (choć bardzo chce), ani tajmniczy (choć nosi kapelusz), ani tym bardziej super bombastyczny, bo już podczas pierwszej walki ze swoim późniejszym podopiecznym dostaje od niego kilka razy w pysk (prawdziwy mistrz by nie dostał). Nie jest też przekonujący w roli autorytety i mentora, a jego późniejsza pomoc sprowadza się do wykrzykiwania słów otuchy typu: "Wstań!" lub "Dobrze, bardzo dobrze ci idzie!".
I choć aktorzy, którzy pojawili się w tej produkcji (JVCD, Gina Carano - znana zawodniczka UFC i "aktorka" mająca na swoim koncie występ m.in. w serii F&F, Dave Bautista - zawodnik MMA i wrestler mogący wpisać w CV występy w takich hitach jak Strażnicy Galaktyki i Spectre) mogli zwiastować udaną produkcję, to jednak płytkość scenariusza i nielogiczność pewnych wątków pobocznych oraz słaba gra aktorska głównych postaci (w szczególności nie zachwycił sam JCVD i odtwórca tytułowej roli Alain Moussi) sprawia, że seans ten jest podobną mordęgą jak runda z Tong Po. Honoru całej produkcji broni jedynie majestatyczny (prawie dwa metry wzrosyu) Bautista, który nie oszałamia swoją grą (na co nie pozwala mu zbytnio scenariusz) jednak błyszczy na tle całej tej przedziwnej gromady (przez cały seans maiłem wrażenie jakby ktoś skrzyknął aktorów z azjatyckiego pornosa, Disney Chanel i domu starców dla weteranów kina sztuk walki).

Jeśli macie chwilę wolnego i chcecie obejrzeć jakiś film rozrywkowy, to ten z czystym sercem możecie sobie darować. Lepiej już po raz kolejny włączyć pierwowzór. ;)

Moja ocena: 3/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz