W tym
przypadku mamy do czynienia z królem, który nie wie, że jest królem. A jak się
już dowie, to wcale nie będzie chciał nim być. Woli swoje poukładane
"gangsterskie" życie w nibylandii zwanej Londinium. Ma tutaj już
ugruntowany status, niemalże ojca chrzestnego, który kontroluje większość
wartych kontroli biznesów i ma poukładane stosunki z "czarnymi
nogami" (taka ichnia policja). A to, że jego wuj zamordował jego matkę i
ojca, omal nie mordując także jego, co dało mu tron, a młodego następcę skazało
na los małego ulicznika wychowywanego w burdelu przez damy lekkich obyczajów?
Gówno go to obchodzi. No ale cóż zrobić, Pan każe sługa musi. Nawet taki sługa,
który trzęsie połową miasta. Wszystko wali się wtedy, kiedy król, w obawie
przed tym, że prawowity następca tronu jednak gdzieś żyje i może mu zagrozić,
postanawia sam go znaleźć za pomocą próby z mieczem (wiecie, tylko prawowity następca
da radę wyciągnąć ze skały Excalibur etc., etc.; swoją drogą w tej scenie
bardzo udany epizod Becksa), a kiedy już się dowie kim jest następca, będzie
mógł go najspokojniej w świecie zgładzić na oczach przelęknionej gawiedzi. A
manifestacja siły jest niezbędna, ponieważ ciemiężony motłoch zaczyna podnosić
w ostatnim czasie łeb za sprawą coraz śmielszych akcji ruchu oporu. W momencie,
kiedy miecz ulega pod ręką, w której płynie krew prawowitego następcy tronu
afera wybucha z całą swoją mocą. W tym momencie naszemu młodemu protagoniście -
w myśl zasady "nie chcem, ale muszem" - nie pozostaje już nic innego,
jak rozprawić się z bydlakiem raz na zawsze.
Ale fabuła
nie jest przecież (raczej), dla nikogo kto wybiera sie na ten film, niczym
zaskakującym. Wszyscy wszak znamy - lepiej lub gorzej - historię Excalibura i
króla Artura. W tym filmie najważniejsze jest to w jaki sposób ta legenda
została nam zaprezentowana. A uwierzcie mi, Ritchie folguje sobie w całej
rozciągłości. I o ile z antagonistą Vortigenem (Jude Law) nie dzieje się nic
zaskakującego - ot, zwykły żądny władzy łotr, który dla stanowiska - w tym
akurat przypadku drewnianego fotela zwanego potocznie tronem - jest skłonny do
zdrady, a także bratobójstwa, a później do rzeczy równie podłych i nikczemnych. O
tyle w przypadku młodego Artura (Charlie Hunnam) reżyser pozwala sobie na daleko idące odejścia
od ustalonych na przestrzeni wieków standardów. Jest wszak nasz młody Artur czymś w rodzaju
szefa gangu, który przez lata życia na londinumskiej ulicy wypracował sobie
zdolności (potrafi świetnie walczyć tak wręcz jak i mieczem), grupę zaufanych
współpracowników (jest dla nich niepodważalnym autorytetem, ale też przyjacielem
i opiekunem) oraz pozycję i jest gotów bronić tego status quo przed jakimikolwiek
odstępstwami. Jest mu dobrze tak jak jest, gdyby tylko nie te koszmarne sny z niejasnymi
wydarzeniami jakby z jego dzieciństwa... ale z tym da się przecież żyć. Można
śmiało powiedzieć, że jest to "postać nie z tej bajki", bo choć
większość cech charakteru się zgadza (lojalność, waleczność, sprawiedliwość -
bardzo specyficznie pojęta, ale zawsze), to jednak ogólny obraz z pewnością nie
prezentuje nam typowego szlachetnego rycerza bez skazy ani zmazy, który jest w
stanie położyć na szali swoje życie dla wartości moralnych i dobra ogółu. Można
by powiedzieć - typowy Ritche. Taki trochę jak z Porachunków w
ogólnej charakterystyce głównego bohatera oraz jak z "Sherlocka
Holmesa" w klimacie i unowocześnianiu mitu. Duża uwaga jest również
przyłożona do postaci drugiego planu. Może nie wszyscy są dającymi się
zapamiętać aktorskimi perełkami, ale kilka z nich z pewnością, jak choćby Aidan Gillen w roli
Williama aka Gęsi Smalec
oraz rewelacyjny Eric Bena w roli Uthera Pendragona, ojca Artura, z pewnością
tak.
Wielkie
dzięki należą się również twórcom scenariusza za nie umieszczanie w tej historii
ckliwej i zupełnie niepotrzebnej historii miłosnej, która mogła by zupełnie
"zamordować" tak klimat jak i rytm filmu. Na wielką pochwałę zasługuje
również dobór aktorów. Charlie Hunnam (znany dotąd m.in. z Pacyfic Rim i Synów Anarchii) jest genialnie obsadzony. Jego charakteryzacja oraz
kostiumy (nie ma co ukrywać, że jest najlepiej ze wszystkich członków obsady
ubranym aktorem, nawet kiedy na planie stoi ramie w ramię z samym królem to
jego postać błyszczy i wybija się na pierwszy plan) sprawiają, że jest idealnym
odtwórcą tej roli. Wszystko się tutaj zgadza, łącznie z poczuciem humoru i
specyficzną narracją oraz montażem niektórych scen (jak choćby opowieść dla
dowódcy „Czarnych nóg”, która łamie wszelkie konwencję tego gatunku). Na wielką
pochwałę zasługuje również muzyka, która zdecydowanie daje temu filmowi bardzo dużo.
Charakter wielu scen jeszcze się uwypukla, a pewien główny motyw rytmiczny przewija
się przez kilka melodii (jak choćby Growing Up Londinium, czy też Run Londinium)
sprawiając, że zdecydowanie zapada nam w pamięć. Pojawia się również bardzo
mocna i budząca ducha niepokoju ballada w folkowym stylu (The Devil & the Huntsman), która jest przysłowiową "truskawką na torcie".
Niestety, w
każdej beczce miodu znajduje się zawsze łyżka dziegciu. Tym niepasującym do
reszty elementem są - o zgrozo w tego gatunku filmie - niestety elementy czysto
fantastyczne. Niby jest mocno, dużo, trójwymiarowo (zawsze się zastanawiam czy
to filmowcy chcą tworzyć specjalnie sceny z takim rozmachem w specyficznym stylu,
czy jest to raczej wymóg dystrybutorów i wielkiego parcia na to, aby każdy
blockbuster był obecnie w 3D), ale jakoś się to wszystko kupy dupy nie trzyma.
Świetne jest w filmie wszystko poza wątkami i elementami magicznymi. W tym się
Ritche nie odnalazł i chyba kolejnym filmem kostiumowym w jakim bym go widział
jest... Robin Hood, też mamy wieki dość mocno przeszłe, nawet z
odrobiną szamaństwa, ale bez świecących oczu, wielkich jak TGV węży, słoni ogromnych jak nasze czteropiętrowe klatki dla królików, oślizgłych
potworów o korpusach kobiet z dużą ilością macek i tego typu artefaktów kina SF. Ja tego do końca nie kupiłem, ale wciąż jestem zachwycony
klimatem i stylem w jakim reżyser zaprezentował nam tę historię.
Nie
zależnie od tego czy jesteście fanami Guya czy też legend arturiańskich, myślę,
że nie popełnicie zbyt dużego błędu wybierając się na ten film.
Moja ocena:
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz