poniedziałek, 26 czerwca 2017

[225] Książka: Sto najważniejszych scen filmu polskiego" - Wiesław Kot (2014)

Wisław Kot, polski publicysta, wykładowca uniwersytecki, od lutego 2007 do 2008 roku zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Wprost” , postanowił wybrać i usystematyzować chronologicznie 100 najważniejszych scen polskiego filmu. Zadanie niełatwe, jednak kogoś z takim doświadczeniem i o takiej erudycji w dziedzinie X muzy, powinien mu podołać bez trudu. No i mamy 100 scen polskiego filmu, a także wiele, wiele więcej.

Kot zaczyna od wyboru filmu i opisania - w swoim odczuciu - najważniejszej sceny z tegoż. Po chwili następuje streszczenie fabuły (uczulam na to tych wszystkich, którzy lubią oglądać filmy bez znajomości wszystkich jego najważniejszych wątków oraz samego zakończenia). A następnie przechodzi do... no właśnie. Ciężko powiedzieć, ale najlepszym określeniem będzie chyba kolaż wycinków prasowych, fragmentów wywiadów, recenzji, fragmentów książek na temat danego twórcy, odtwórców najważniejszych ról czy też samego filmu. Każdy film zajmuje ni mniej ni więcej tylko cztery strony. Książka jest naprawdę ładnie wydana, na przyzwoitym papierze, z twardą oprawą. Autor przy każdym (no..., większości) filmie umieszcza plakat tegoż, twórcę scenariusz, reżysera i odtwórców głównych ról. Z daty w dolnym lewym rogu (a często także z samego teksu) dowiadujemy się kiedy film został wyprodukowany (co często nie jest tożsame z datą jego premiery). Ciekawostką i dużą innowacyjnością tej książki jest również zabieg umieszczania przy niektórych filmach kodu pozwalającego po sczytaniu go odtworzyć krótki, zazwyczaj kilkuminutowy, filmik z wypowiedzią Kota na temat tej produkcji (tutaj po kliknięciu przeniesiemy się do wypowiedzi na temat filmu Wodzirej). Bardzo ciekawa sprawa. Na końcu każdego rozdziału (za rozdziały uznaję teksty poświęcone jednemu filmowi) możemy znaleźć również wskazówki odnośnie dodatkowych publikacji na temat filmu. To również jest duża zaleta i z pewnością będzie bardzo pomocne czytelnikom poszukującym dodatkowych informacji. Duża ilość zdjęć również byłaby wielką zaletą tej publikacji gdyby nie to, że te zdjęcia są, o zgrozo, zrobione mikrofalówką z różnego rodzaju starych czasopism z "Filmem" i "Kinem" na czele! Powiem wam szczerze, że na początku pomyślałem, że to jakiś błąd, że niektóre kadry są krzywo ucięte i rozmyte. Ale natrafiałem na takie na przestrzeni całej książki! Podpisy pod zdjęciami są nieczytelne, często poucinane w połowie lub rozmyte. 


Powyżej przykład jednego z wielu takich ch*jowych zdjęć. Zamieszczam w dużym rozmiarze, żeby lepiej było widać o co mi chodzi.
Zamieszczone są wycinki prasowe ze starczych numerów z poucinanymi początkami lub końcówkami kolumn, tak, że przeczytać się ich nie da, ale miejsce w publikacji zajmują. Porażająca jest też ilość błędów korektorskich (zwykłych literówek), ale też w niektórych miejscach (to na szczęście zdarza się zdecydowanie rzadziej) merytorycznych. Szczególnie mocno rzucił mi się w oczy ten, w którym autor w streszczeniu Psów pisał o tym, że "Zupełnie inaczej kombinuje Olo. Nie dość, że utrzymał się na posadzie, to jeszcze zaczyna grać na dwie strony: pracuje dla mafii." (str. 307) - z tego co pamiętam z filmu Olgierd Żwirski został zwolniony ze służby. Zresztą sam o tym wspomina...
25 min. 13 sec.:
Gross: Wyrzucili?
Olo: Wyrzucili. Wszystkich zostawili, a mnie na pysk. 
Denerwujące bywa także umieszczanie byle jakich kadrów z danym aktorem w rozdziale z filmem, w którym on występuje. Wystarczy, że zgadza się pyszczysko i już jest wszystko w porządku. W taki oto sposób mamy kadry z Misia w rozdziale o Rozmowach kontrolowanych... Mam nadzieję, że to nie autor odpowiadał za dobór zdjęć, ich jakość oraz samo kadrowanie i dopasowywanie grafik, jednak nawet jeśli to nie on, to kim są ludzie, którzy akceptowali ostateczny format tej książki? Na koniec jeszcze jedna uwaga, tym razem odnośnie samego wyboru produkcji. Być może tylko ja odniosłem takie wrażenie i jest ono całkiem mylne, ale wybór jakiego dokonał Kot wydaje mi się w jakimś stopniu nieszczery. Spostrzeżenie to nasunęło mi się w trakcie lektury fragmentów recenzji jakie autor publikował na temat omawianych w książce filmów na łamach prasy. Często są one nie tyle, że obojętne, co szydercze, ironiczne, wręcz niepochlebne. A potem bach, i film znajduje się w tak zacnym zestawieniu. Tutaj na pierwszy plan wysuwają się takie obrazy jak na przykład Dług czy też Katyń. Jednakowoż książka opowiada o scenach, więc może w złym filmie znalazła się choć jedna dobra scena, którą warto zobaczyć mimo miałkości całej produkcji? Nawet jeśli, to brzmi to wszystko jakoś fałszywie.

Gdyby nie te wpadki, dość rażące szczególnie w przypadku zdjęć, książka zasługiwałaby na ocenę między 7 a 8, jednak one sprawiają, że nota spada do, i tak wysokich, 6 punktów w 10 stopniowej skali.

Moja ocena 6/10

Wybór filmów: 
1934: Młody las
1935: Manewry miłosne
1936: Jego wielka miłość (kod), 
1937: Piętro wyżej
1938: Wrzos (kod), 
1939: Włóczęgi
1947: Zakazane piosenki
1948: Ostatni etap
1949: Skarb
1954: Przygoda na Mariensztacie (kod), 
1956: Człowiek na torze
1957: Kanał
1958: Eroica, Pętla (kod), Ewa chce spać, Ostatni dzień lata, Popiół i diament (kod), 
1959: Baza ludzi umarłych, Pociąg
1960: Zezowate szczęście, Do widzenia, do jutra, Krzyżacy (kod), Szatan z siódmej klasy, Niewinni czarodzieje
1961: Matka Joanna od Aniołów, Świadectwo urodzenia
1962: Nóż w wodzie
1963: Zbrodniarz i panna
1964: Prawo i pięść
1965: Rękopis znaleziony w Saragossie, Rysopis
1966: Faraon
1967: Westerplatte, Sami swoi
1969: Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię,
1970: Sól ziemi czarnej, Rejs
1971: Nie lubię poniedziałku
1972: Trzeba zabić tę miłość, Trzecia część nocy, Jak daleko stąd, jak blisko
1973: Wesele, Poszukiwany-poszukiwana, Na wylot, Iluminacja, Sanatorium pod klepsydrą
1974: Potop
1975: Ziemia obiecana, Dzieje grzechu, Noce i dnie, Zaklęte rewiry
1976: Przepraszam czy tu biją (kod), 
1977: Barwy ochronne, Człowiek z marmuru
1978: Wodzirej (kod), 
1979: Zmory
1981: Miś, Człowiek z żelaza, Gorączka, Dreszcze
1982: Vabank, Znachor, Konopielka
1983: Austeria, Wielki Szu
1984: Seksmisja
1987: Matka Królów, Przypadek
1988: Krótki film o zabijaniu, Zabij mnie glino (kod), 
1989: Piłkarski poker, Przesłuchanie
1990: Ucieczka z kina "Wolność"
1991: Rozmowy kontrolowane
1992: Psy
1994: Jańcio Wodnik, Zawrócony
1996: Pułkownik Kwiatkowski
1997: Kiler
1999: Dług
2000: Chłopaki nie płaczą, Żółty szalik
2002: Dzień świra, Pianista, Edi
2004: Wesele (kod), 
2006: Plac zbawiciela
2007: Katyń
2009: Rewers, Dom zły
2012: W ciemności, Róża, Obława, Pokłosie
2013: Drogówka, Układ zamknięty, Wałęsa, Papusza
2014: Pod Mocnym Aniołem, Jack Strong

wtorek, 20 czerwca 2017

[176] Film: "Król Artur: Legenda miecza / King Arthur: Legend of the Sword" (2017)

Jeśli lubicie dotychczasową twórczość Guya Ritchego (Porachunki, Przekręt, Sherlock Holmes, Kryptonim U.N.C.L.E.) to nie macie się czego obawiać. Jeśli natomiast cenicie sobie wszelkiego rodzaju legendy arturiańskie (Excalibur, Rycerz króla Artura, Mgły Avalonu, Król Artur) film będzie wymagał od was sporej otwartości na modyfikacje tej mitycznej historii, jednak również nie powinniście się poczuć zawiedzeni. Król Artur: Legenda miecza jest bowiem tym co najbardziej cenimy w Ritchim z dawką fantasy na przyzwoitym poziomie.

W tym przypadku mamy do czynienia z królem, który nie wie, że jest królem. A jak się już dowie, to wcale nie będzie chciał nim być. Woli swoje poukładane "gangsterskie" życie w nibylandii zwanej Londinium. Ma tutaj już ugruntowany status, niemalże ojca chrzestnego, który kontroluje większość wartych kontroli biznesów i ma poukładane stosunki z "czarnymi nogami" (taka ichnia policja). A to, że jego wuj zamordował jego matkę i ojca, omal nie mordując także jego, co dało mu tron, a młodego następcę skazało na los małego ulicznika wychowywanego w burdelu przez damy lekkich obyczajów? Gówno go to obchodzi. No ale cóż zrobić, Pan każe sługa musi. Nawet taki sługa, który trzęsie połową miasta. Wszystko wali się wtedy, kiedy król, w obawie przed tym, że prawowity następca tronu jednak gdzieś żyje i może mu zagrozić, postanawia sam go znaleźć za pomocą próby z mieczem (wiecie, tylko prawowity następca da radę wyciągnąć ze skały Excalibur etc., etc.; swoją drogą w tej scenie bardzo udany epizod Becksa), a kiedy już się dowie kim jest następca, będzie mógł go najspokojniej w świecie zgładzić na oczach przelęknionej gawiedzi. A manifestacja siły jest niezbędna, ponieważ ciemiężony motłoch zaczyna podnosić w ostatnim czasie łeb za sprawą coraz śmielszych akcji ruchu oporu. W momencie, kiedy miecz ulega pod ręką, w której płynie krew prawowitego następcy tronu afera wybucha z całą swoją mocą. W tym momencie naszemu młodemu protagoniście - w myśl zasady "nie chcem, ale muszem" - nie pozostaje już nic innego, jak rozprawić się z bydlakiem raz na zawsze. 

Ale fabuła nie jest przecież (raczej), dla nikogo kto wybiera sie na ten film, niczym zaskakującym. Wszyscy wszak znamy - lepiej lub gorzej - historię Excalibura i króla Artura. W tym filmie najważniejsze jest to w jaki sposób ta legenda została nam zaprezentowana. A uwierzcie mi, Ritchie folguje sobie w całej rozciągłości. I o ile z antagonistą Vortigenem (Jude Law) nie dzieje się nic zaskakującego - ot, zwykły żądny władzy łotr, który dla stanowiska - w tym akurat przypadku drewnianego fotela zwanego potocznie tronem - jest skłonny do zdrady, a także bratobójstwa, a później do rzeczy równie podłych i nikczemnych. O tyle w przypadku młodego Artura (Charlie Hunnam) reżyser pozwala sobie na daleko idące odejścia od ustalonych na przestrzeni wieków standardów.  Jest wszak nasz młody Artur czymś w rodzaju szefa gangu, który przez lata życia na londinumskiej ulicy wypracował sobie zdolności (potrafi świetnie walczyć tak wręcz jak i mieczem), grupę zaufanych współpracowników (jest dla nich niepodważalnym autorytetem, ale też przyjacielem i opiekunem) oraz pozycję i jest gotów bronić tego status quo przed jakimikolwiek odstępstwami. Jest mu dobrze tak jak jest, gdyby tylko nie te koszmarne sny z niejasnymi wydarzeniami jakby z jego dzieciństwa... ale z tym da się przecież żyć. Można śmiało powiedzieć, że jest to "postać nie z tej bajki", bo choć większość cech charakteru się zgadza (lojalność, waleczność, sprawiedliwość - bardzo specyficznie pojęta, ale zawsze), to jednak ogólny obraz z pewnością nie prezentuje nam typowego szlachetnego rycerza bez skazy ani zmazy, który jest w stanie położyć na szali swoje życie dla wartości moralnych i dobra ogółu. Można by powiedzieć - typowy Ritche. Taki trochę jak z Porachunków w ogólnej charakterystyce głównego bohatera oraz jak z "Sherlocka Holmesa" w klimacie i unowocześnianiu mitu. Duża uwaga jest również przyłożona do postaci drugiego planu. Może nie wszyscy są dającymi się zapamiętać aktorskimi perełkami, ale kilka z nich z pewnością, jak choćby Aidan Gillen w roli Williama aka Gęsi Smalec oraz rewelacyjny Eric Bena w roli Uthera Pendragona, ojca Artura, z pewnością tak.

Wielkie dzięki należą się również twórcom scenariusza za nie umieszczanie w tej historii ckliwej i zupełnie niepotrzebnej historii miłosnej, która mogła by zupełnie "zamordować" tak klimat jak i rytm filmu. Na wielką pochwałę zasługuje również dobór aktorów. Charlie Hunnam (znany dotąd m.in. z Pacyfic Rim i Synów Anarchii) jest genialnie obsadzony. Jego charakteryzacja oraz kostiumy (nie ma co ukrywać, że jest najlepiej ze wszystkich członków obsady ubranym aktorem, nawet kiedy na planie stoi ramie w ramię z samym królem to jego postać błyszczy i wybija się na pierwszy plan) sprawiają, że jest idealnym odtwórcą tej roli. Wszystko się tutaj zgadza, łącznie z poczuciem humoru i specyficzną narracją oraz montażem niektórych scen (jak choćby opowieść dla dowódcy „Czarnych nóg”, która łamie wszelkie konwencję tego gatunku). Na wielką pochwałę zasługuje również muzyka, która zdecydowanie daje temu filmowi bardzo dużo. Charakter wielu scen jeszcze się uwypukla, a pewien główny motyw rytmiczny przewija się przez kilka melodii (jak choćby Growing Up Londinium, czy też Run Londinium) sprawiając, że zdecydowanie zapada nam w pamięć. Pojawia się również bardzo mocna i budząca ducha niepokoju ballada w folkowym stylu (The Devil & the Huntsman), która jest przysłowiową "truskawką na torcie".

Niestety, w każdej beczce miodu znajduje się zawsze łyżka dziegciu. Tym niepasującym do reszty elementem są - o zgrozo w tego gatunku filmie - niestety elementy czysto fantastyczne. Niby jest mocno, dużo, trójwymiarowo (zawsze się zastanawiam czy to filmowcy chcą tworzyć specjalnie sceny z takim rozmachem w specyficznym stylu, czy jest to raczej wymóg dystrybutorów i wielkiego parcia na to, aby każdy blockbuster był obecnie w 3D), ale jakoś się to wszystko kupy dupy nie trzyma. Świetne jest w filmie wszystko poza wątkami i elementami magicznymi. W tym się Ritche nie odnalazł i chyba kolejnym filmem kostiumowym w jakim bym go widział jest... Robin Hood, też mamy wieki dość mocno przeszłe, nawet z odrobiną szamaństwa, ale bez świecących oczu, wielkich jak TGV węży, słoni ogromnych jak nasze czteropiętrowe klatki dla królików, oślizgłych potworów o korpusach kobiet z dużą ilością macek i tego typu artefaktów kina SF. Ja tego do końca nie kupiłem, ale wciąż jestem zachwycony klimatem i stylem w jakim reżyser zaprezentował nam tę historię.


Nie zależnie od tego czy jesteście fanami Guya czy też legend arturiańskich, myślę, że nie popełnicie zbyt dużego błędu wybierając się na ten film.

Moja ocena: 8/10

niedziela, 4 czerwca 2017

[175] Film: "Wonder Woman" (2017)

Byłem, widziałem, podobało mi się, polecam. Tak w kilku słowach można byłoby streścić recenzję z najnowszej odsłony przygód bohaterów uniwersum DC. A musicie wierzyć, że jest to nie lada komplement z moich ust, ponieważ osobiście twierdzę, że całe to uniwersum, jak i jego postaci są nudne i do przesady poważne, jak zresztą każdy film, który do tej pory został o nich zrealizowany. 

W tym kadrze ujęto legendarnego pogromcę bogów tylko czy to aby na pewno miecz?

Ale Wonder Woman jest inna. Wnosi powiew świeżości do tego skostniałego świata smutnych i zmęczonych facetów (czyt. Superman i Batman). Jest pełna życia, zdeterminowana, waleczna, ale też naiwna i w pewien sposób głupiutka jak młody szczeniak, dla którego wszystko wydaje się niesłychanie ważne i ciekawe i dopiero z wiekiem nabiera przeświadczenia, że nie za każdą piłką warto biec, że pozwolę sobie na użycie tak obrazowej matołfory. Ale jakżeby mogło być inaczej skoro główna bohaterka - Diana, córka Hipolity, królowej Amazonek - całe życie była wychowywana na ukrytej i całkiem odizolowanej od świata wyspie wśród najwaleczniejszych kobiet jakie widział nasz świat. Początkowo, z woli matki, walka była dla mniej zakazanym owocem, później stała się sensem jej życia, ponieważ musiała się starać dziesięć razy bardziej, aby udowodnić, że jest gotowa do... no właśnie, do czego? Do starcia z bogiem wojny Aresem. Jak głosi legenda tylko poskromienie, a raczej unicestwienie syna Zeusa, Aresa pozwoli ludzkości zaznać pokoju i sprawi, że staną się dobrzy i "grzeczni", ponieważ to on szepce im do ducha i podburza do wszczynania ciągle nowych konfliktów. Diana, żyje w ciągłym oczekiwaniu na idyllicznej wyspie na "T", której nazwy nie pamiętam, stając się najpotężniejszą z Amazonek aż do momentu, kiedy zabłąkany brytyjski pilot uciekając przed ścigającymi go Niemcami przelatuje przez magiczną barierę i rozbija się nieopodal wyspy. Po krótkiej, choć krwawej walce z najeźdźcami dzielny brytyjski szpieg zostaje wzięty na spytki przez stado żądnych krwi wojowniczek. Po tym czego Amazonki dowiadują się od Brytyjczyka Diana już wie co powinna zrobić i zrobi to niezależnie od decyzji swoje matki - musi wyruszyć do świata ludzi z tym mężczyzną, aby raz na zawsze unicestwić boga wojny, Aresa. 


Tak w skrócie można streścić to co w filmie najważniejsze. Oczywiście, jak możecie się domyślać, później pojawią się wszystkie elementy przynależne do tego typu opowieści, jak choćby wątek miłosny między dwojgiem głównych bohaterów, werbowanie grupy nieprzeciętnych jednostek do pomocy w wykonaniu zadania (turecki (osmański???) oszust i pseudo aktor Sameer, który każdemu potrafi wcisnąć każdy kit - Saïd Taghmaoui; szkocki strzelec wyborowy, którego dręczą demony przeszłości Charlie - Ewen Bremner, indiański wód, który wygnany z własnej ziemi stara się znaleźć dla siebie miejsce na ziemi pozostając wolnym człowiekiem - Eugene Brave Rock), kilka spektakularnych akcji mających pokazać potencjał i umiejętności całej grypy, jak i poszczególnych jej członków no i wreszcie kulminacyjna walka między przedstawicielami dobra i zła. 


Największym atutem produkcji jest oczywiście sama Gal Gadot świetnie spisująca się w roli Diany (chociaż moja kobieta uparcie twierdzi, że film nie był wcale taki dobry, a podobał mi się tylko dlatego, że po prostu ślinię się na widok Gal... cóż, co zrobić, jestem tylko upośledzonym samcem...). Jest śliczna, urocza i dobrze zbudowana <rolf>. Ma w sobie też wystarczająco dużo charyzmy i talentu, aby udźwignąć film na swoich barkach. Reszta obsady również nie schodzi poniżej pewnego, dość wysokiego, poziomu, a sam kapitan Steve Trevor (Chris Pine), mimo dziwnej pulchności (słowa mojej lubej) także daje sobie radę w konfrontacji z nieposkromioną i zupełnie zieloną tak w kontaktach z "naszym" światem, jak i samymi mężczyznami Wonder Woman. 


Mimo, że druga część przygód najwaleczniejszej z Amazonek ma się dziać już w czasach nam współczesnych i poznaliśmy jej możliwości w konfrontacji Supermana z Batmanem z zeszłego roku, nie zmienia to jednak faktu, że jeśli lubicie filmy o superbohaterach musicie poznać legendę i narodziny Wonder Woman, najpotężniejszej postaci z uniwersum DC. A mnie nie pozostaje nic innego jak szczerze polecić ten film, jako pierwszą od wielu lat ciekawą produkcję z uniwersum DC.

Tego używacie jako zbroi?

Moja ocena: 8/10

P.S. Jeśli twórcy nowego serialu o Wiedźminie szukają odtwórczyni do roli Yennefer, to mogą już przestać. W osobie Gal mają wymarzoną kandydatkę.