Czarna Madonna to moja pierwsza przygoda z twórczością Remigiusza Mroza. Choć jest on bardzo płodnym pisarzem jakoś się wcześniej nie złożyło, żeby nasze drogi się przecięły. Zacząłem od powieści tak innej od dotychczasowego dorobku pisarza, jak to tylko jest możliwe, bo od razu trafiłem na horror. Jest w tym podwójna ironia losu. Po pierwsze jest to jedyny horror w dorobku autora, więc trafienie akurat na tak inną, od dotychczasowych dokonań, książkę jest dość szczególne. Po drugie, ja nienawidzę horrorów. Nie mam zwyczaju czerpać satysfakcji z własnego strachu. Życie jest wystarczająco straszne i przygnębiające, że szukanie dodatkowych podniet tego typu w literaturze bądź filmie wydaje mi się zbędne. A już w szczególności nie lubię horrorów religijnych, a nim jest najnowsza powieść Mroza.
Jak więc doszło do takiej sytuacji? Prozaicznie. Nie przeczytałem tego, co było napisane na obwolucie książki, a w trakcie lektury autor jakoś mnie nie przestraszył, mimo iż książkę czytałem głównie późnym wieczorem lub w nocy. Kiedy już na podstawie wielu przesłanek ustaliłem, że to horror postanowiłem ją najzwyczajniej w świecie doczytać do końca. Jak to o niej świadczy? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.
Ale zacznę może od zarysu fabuły. Pewnego dnia Filip - były ksiądz, przez niemal wszystkich, poza własnym ojcem, zwany Bergkamp lub po prostu Berg z powodu koszulki tego holenderskiego piłkarza, którą miał nieszczęście kiedyś posiadać - dowiaduje się, że samolot, którym do Jerozolimy leciała jego narzeczona zaginął. Po kilku dniach braku wiadomości o maszynie, kiedy wszyscy stracili już nadzieję, że się kiedykolwiek odnajdzie i powoli godzili ze stratą najbliższych, nagle pojawiają się odczyty z transpondera, które układają się na mapie w heksagram, a sam Filip wydaje sie stawać opętany przez siły nieczyste. Udaje mu się także ustalić, że na pokładzie samolotu był przewożony pewien specyficzny obraz. Obraz Czarnej Madonny. We łączeniu w logiczną, choć nieprawdopodobną, całość wszystkich faktów i, wydawałoby się, oderwanych od siebie szczegółów pomaga mu siostra narzeczonej, a jego przyszła szwagierka, Kinga, do której czuje zdecydowanie więcej niż powinien z uwagi na łączące ich relacje oraz fakt, że jest ona zamężna. Oraz podszepty demonów, które wzięły w posiadanie jego ciało i niekiedy przejawiają swoją w nim obecność. Czy te sprawy są ze sobą w jakikolwiek sposób powiązane? I co z tego wszystkiego wyniknie dowiemy sie na kolejnych stronach, których łącznie jest blisko czterysta.
W tym miejscu muszę oddać autorowi, że przystępny styl i wciągający sposób prowadzenia akcji sprawiły, że do pewnego momentu książkę czytało mi się zaskakująco dobrze. I w dwóch czy trzech momentach poczułem nawet pewien niepokój wynikający z obrazowego przedstawiania opisywanych zdarzeń. Jednakowoż cały ten efekt udało się autorowi zepsuć niemiłosiernie gmatwając fabułę i starając się ją wyjaśnić na ostatnich kilkunastu stronach. Nie było to najfortunniejsze rozwiązanie, jednak patrząc na absurdalność i niedorzeczność alternatywnych the endów jedyne jakie czytelnicy byliby w stanie zaakceptować.
Zaletą książki jest także, oprócz wciągającej fabuły, dużo danych na temat egzorcyzmów oraz kapłaństwa od "wewnątrz". Dla mnie, osoby całkiem zielonej w dziedzinie wypędzana demonów oraz posługi duszpasterskiej a także symboli i atrybutów jakimi posługują się kapłani w czasie odprawiania mszy i nie tylko, były to informacje zupełnie nowe i wcale ciekawe. Autor, choć produkuje książki niemal taśmowo, musiał spędzić chwilę czasu na researchu - do czego sam się przyznaje, a jego rezultaty możemy oceniać na stronicach "Czarnej Madonny". To z pewnością kolejny plus na szali końcowej oceny.
Coś szybko mi ta recenzja spłynęła na e-papier, chyba trochę za szybko, ale nie za bardzo wiem co jeszcze mógłbym napisać. Wszystko zdradzałoby przebieg fabuły lub, co gorsza, zakończenie historii. Poprzestanę więc na tym lapidarnym wywodzie i ocenie, która tak wydaje mi się całkiem wysoka i z pewnością nie odstraszy wielbicieli tego rodzaju gatunku literatury.
Moja ocena: 6/10
Ale zacznę może od zarysu fabuły. Pewnego dnia Filip - były ksiądz, przez niemal wszystkich, poza własnym ojcem, zwany Bergkamp lub po prostu Berg z powodu koszulki tego holenderskiego piłkarza, którą miał nieszczęście kiedyś posiadać - dowiaduje się, że samolot, którym do Jerozolimy leciała jego narzeczona zaginął. Po kilku dniach braku wiadomości o maszynie, kiedy wszyscy stracili już nadzieję, że się kiedykolwiek odnajdzie i powoli godzili ze stratą najbliższych, nagle pojawiają się odczyty z transpondera, które układają się na mapie w heksagram, a sam Filip wydaje sie stawać opętany przez siły nieczyste. Udaje mu się także ustalić, że na pokładzie samolotu był przewożony pewien specyficzny obraz. Obraz Czarnej Madonny. We łączeniu w logiczną, choć nieprawdopodobną, całość wszystkich faktów i, wydawałoby się, oderwanych od siebie szczegółów pomaga mu siostra narzeczonej, a jego przyszła szwagierka, Kinga, do której czuje zdecydowanie więcej niż powinien z uwagi na łączące ich relacje oraz fakt, że jest ona zamężna. Oraz podszepty demonów, które wzięły w posiadanie jego ciało i niekiedy przejawiają swoją w nim obecność. Czy te sprawy są ze sobą w jakikolwiek sposób powiązane? I co z tego wszystkiego wyniknie dowiemy sie na kolejnych stronach, których łącznie jest blisko czterysta.
W tym miejscu muszę oddać autorowi, że przystępny styl i wciągający sposób prowadzenia akcji sprawiły, że do pewnego momentu książkę czytało mi się zaskakująco dobrze. I w dwóch czy trzech momentach poczułem nawet pewien niepokój wynikający z obrazowego przedstawiania opisywanych zdarzeń. Jednakowoż cały ten efekt udało się autorowi zepsuć niemiłosiernie gmatwając fabułę i starając się ją wyjaśnić na ostatnich kilkunastu stronach. Nie było to najfortunniejsze rozwiązanie, jednak patrząc na absurdalność i niedorzeczność alternatywnych the endów jedyne jakie czytelnicy byliby w stanie zaakceptować.
Zaletą książki jest także, oprócz wciągającej fabuły, dużo danych na temat egzorcyzmów oraz kapłaństwa od "wewnątrz". Dla mnie, osoby całkiem zielonej w dziedzinie wypędzana demonów oraz posługi duszpasterskiej a także symboli i atrybutów jakimi posługują się kapłani w czasie odprawiania mszy i nie tylko, były to informacje zupełnie nowe i wcale ciekawe. Autor, choć produkuje książki niemal taśmowo, musiał spędzić chwilę czasu na researchu - do czego sam się przyznaje, a jego rezultaty możemy oceniać na stronicach "Czarnej Madonny". To z pewnością kolejny plus na szali końcowej oceny.
Coś szybko mi ta recenzja spłynęła na e-papier, chyba trochę za szybko, ale nie za bardzo wiem co jeszcze mógłbym napisać. Wszystko zdradzałoby przebieg fabuły lub, co gorsza, zakończenie historii. Poprzestanę więc na tym lapidarnym wywodzie i ocenie, która tak wydaje mi się całkiem wysoka i z pewnością nie odstraszy wielbicieli tego rodzaju gatunku literatury.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz