wtorek, 16 stycznia 2018

[184] Film: "Kierowca" (2017)

Kierowca to netflixowy one man show z Frank Grillo w roli głównej jakie zostało nam, widzom zaproponowane w 2017 roku. Po raz kolejny parafrazuje historię znaną nam już z Drive Nicolasa Windinga Refna oraz po części również z zeszłorocznego Baby Drivera, której twórcą był Walter Hill pod koniec latach siedemdziesiątych prezentujący szerokiej publiczności swojego Kierowcę z Ryanem O'Nealem i Isabellą Adjani.

Jak wypada Wheelman na tle swoich konkurentów? Przede wszystkim inaczej. Jest zrobiony ze zdecydowanie mniejszym rozmachem, stąd też moje określenie One-man-show. Frank Grillo załatwia półtorej godzinny film Jeremy'ego Rusha niemal w całości samodzielnie. Kilka razy mamy na ekranie innych aktorów - najdłużej widzimy jego nastoletnią córkę Katie (
Caitlin Carmichael) - jednak często nie widzimy nawet ich twarzy, bo z większością jedynie rozmawia przez telefon albo się ściga bmw E39 (jak udało mi się zauważyć, bo auto również widzimy niemal jedynie od środka) czy też porsche 911 turbo. Wszystkie pościgi także są pokazywane z kamer zamocowanych na samochodzie, z których obraz jest bardzo okrojony. Praktycznie przez cały film nie ma żadnego ujęcia samochodu z dalszej perspektywy. Całość dzieje się podczas jednej nocy, kiedy to nasz Kierowca jedzie wykonać kolejną robotę. Musi spłacić dług dla mafii, która podczas jego pobytu w więzieniu opiekowała się jego rodziną. Jednak coś nie idzie zgodnie z planem. Zaczynają się jakieś dziwne telefony i niezrozumiałe instrukcje, które tylko komplikują sprawę. W pewnym momencie dochodzi do tego, że nasz "bohater" znajduje się niemal w centrum wojny gangów. Do tego dochodzą jeszcze problemy z nastoletnią córką oraz byłą żoną, które nasz Kierowca, oczywiście załatwia przez telefon. I tak sobie z nim jeździmy po nocnym mieście i odbieramy telefony.

Cóż. Może ktoś gustuje w takich minimalistycznych filmach z dość prostą fabułą i niezbyt wybuchową akcją. Mnie nie do końca podszedł. Choć Grillo zagrał bardzo dobrze. Robił co do niego należało. Wkładał tyle ekspresji w prowadzenie auta i rozmawianie przez telefon ile się dało, ale powiedzcie sami... Czy to mogło się udać? Moim zdaniem raczej nie. Efekt jest chyba nawet lepszy niż moje oczekiwania. Film dla tych, którzy widzieli trzy poprzednie i chcą zobaczyć jak inaczej można opowiedzieć tę samą historię lub dla tych..., którzy mają za dużo czasu.

Moja ocena: 5.5/10

niedziela, 7 stycznia 2018

[242] Książka: "Czarna Madonna" - Remigiusz Mróz (2017)

Czarna Madonna to moja pierwsza przygoda z twórczością Remigiusza Mroza. Choć jest on bardzo płodnym pisarzem jakoś się wcześniej nie złożyło, żeby nasze drogi się przecięły. Zacząłem od powieści tak innej od dotychczasowego dorobku pisarza, jak to tylko jest możliwe, bo od razu trafiłem na horror. Jest w tym podwójna ironia losu. Po pierwsze jest to jedyny horror w dorobku autora, więc trafienie akurat na tak inną, od dotychczasowych dokonań, książkę jest dość szczególne. Po drugie, ja nienawidzę horrorów. Nie mam zwyczaju czerpać satysfakcji z własnego strachu. Życie jest wystarczająco straszne i przygnębiające, że szukanie dodatkowych podniet tego typu w literaturze bądź filmie wydaje mi się zbędne. A już w szczególności nie lubię horrorów religijnych, a nim jest najnowsza powieść Mroza. 
Jak więc doszło do takiej sytuacji? Prozaicznie. Nie przeczytałem tego, co było napisane na obwolucie książki, a w trakcie lektury autor jakoś mnie nie przestraszył, mimo iż książkę czytałem głównie późnym wieczorem lub w nocy. Kiedy już na podstawie wielu przesłanek ustaliłem, że to horror postanowiłem ją najzwyczajniej w świecie doczytać do końca. Jak to o niej świadczy? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.

Ale zacznę może od zarysu fabuły. Pewnego dnia Filip - były ksiądz, przez niemal wszystkich, poza własnym ojcem, zwany Bergkamp lub po prostu Berg z powodu koszulki tego holenderskiego piłkarza, którą miał nieszczęście kiedyś posiadać - dowiaduje się, że samolot, którym do Jerozolimy leciała jego narzeczona zaginął. Po kilku dniach braku wiadomości o maszynie, kiedy wszyscy stracili już nadzieję, że się kiedykolwiek odnajdzie i powoli godzili ze stratą najbliższych, nagle pojawiają się odczyty z transpondera, które układają się na mapie w heksagram, a sam Filip wydaje sie stawać opętany przez siły nieczyste. Udaje mu się także ustalić, że na pokładzie samolotu był przewożony pewien specyficzny obraz. Obraz Czarnej Madonny. We łączeniu w logiczną, choć nieprawdopodobną, całość wszystkich faktów i, wydawałoby się, oderwanych od siebie szczegółów pomaga mu siostra narzeczonej, a jego przyszła szwagierka, Kinga, do której czuje zdecydowanie więcej niż powinien z uwagi na łączące ich relacje oraz fakt, że jest ona zamężna. Oraz podszepty demonów, które wzięły w posiadanie jego ciało i niekiedy przejawiają swoją w nim obecność. Czy te sprawy są ze sobą w jakikolwiek sposób powiązane? I co z tego wszystkiego wyniknie dowiemy sie na kolejnych stronach, których łącznie jest blisko czterysta.

W tym miejscu muszę oddać autorowi, że przystępny styl i wciągający sposób prowadzenia akcji sprawiły, że do pewnego momentu książkę czytało mi się zaskakująco dobrze. I w dwóch czy trzech momentach poczułem nawet pewien niepokój wynikający z obrazowego przedstawiania opisywanych zdarzeń. Jednakowoż cały ten efekt udało się autorowi zepsuć niemiłosiernie gmatwając fabułę i starając się ją wyjaśnić na ostatnich kilkunastu stronach. Nie było to najfortunniejsze rozwiązanie, jednak patrząc na absurdalność i niedorzeczność alternatywnych the endów jedyne jakie czytelnicy byliby w stanie zaakceptować.

Zaletą książki jest także, oprócz wciągającej fabuły, dużo danych na temat egzorcyzmów oraz kapłaństwa od "wewnątrz". Dla mnie, osoby całkiem zielonej w dziedzinie wypędzana demonów oraz posługi duszpasterskiej a także symboli i atrybutów jakimi posługują się kapłani w czasie odprawiania mszy i nie tylko, były to informacje zupełnie nowe i wcale ciekawe. Autor, choć produkuje książki niemal taśmowo, musiał spędzić chwilę czasu na researchu - do czego sam się przyznaje, a jego rezultaty możemy oceniać na stronicach "Czarnej Madonny". To z pewnością kolejny plus na szali końcowej oceny.

Coś szybko mi ta recenzja spłynęła na e-papier, chyba trochę za szybko, ale nie za bardzo wiem co jeszcze mógłbym napisać. Wszystko zdradzałoby przebieg fabuły lub, co gorsza, zakończenie historii. Poprzestanę więc na tym lapidarnym wywodzie i ocenie, która tak wydaje mi się całkiem wysoka i z pewnością nie odstraszy wielbicieli tego rodzaju gatunku literatury.

Moja ocena: 6/10

czwartek, 4 stycznia 2018

[183] Film: "Volta" (2017)

Jak tylko dowiedziałem się o tym, że Juliusz Machulski kręci nowy film, ucieszyłem się. A kiedy zobaczyłem pierwszy zwiastun jego najnowszej produkcji - Voltę, bo taki nosi tytuł, - czekałem z niekłamanym zainteresowaniem. Jest wszak Juliusz Machulski scenarzystą i reżyserem, który bardzo niewiele razy w całej swojej dotychczasowej działalności artystycznej mnie zawiódł. A filmy takie jak Vabank, Kiler, Vinci pozwalają mieć nadzieję na to, że również kolejna jego produkcja nie zawiedzie.

Z tego też powodu do seansu Volty usiadłem pełen nadziei na mile spędzone 100 minut. Były na to całkiem duże szanse również z powodu obsady. Bo jak było do przewidzenia u takiego tuza jak Machulski zagrała cała plejada większych i mniejszych gwiazd polskiego kina, teatru i telewizji z Andrzejem Zielińskim i Olgą Bołądź na czele. Na drugim planie jak zwykle świetny Jacek Braciak, poprawna Aleksandra Domańska i zaskakująco dobry Michał Żurawski. A także Katarzyna Herman, Joanna Szczepkowska i Krzysztof Stelmaszczyk oraz Robert Więckiewicz, Tomasz Kot, Cezary Pazura i Antoni Pawlicki w epizodach.

Fabuła również dawała nadzieję na ciekawą rozrywkę, ponieważ całość intrygi koncentrowała się wokół cudownego odnalezienia korony Kazimierza Wielkiego w jednej z lublińskich kamienic. Odkrycia tego dokonuje młoda dziewczyna, Wiktoria (Bołądź), która, jak wszystko na to wskazuje, dopiero co uciekła z więzienia. Dziwnym trafem, o mało jej nie potrącając autem, tajemnice korony poznają również Agnieszka, zwana "Kitek" (Domańska) oraz jej ochroniarz Dycha (Żurawski). A za sprawą Dychy również facet Agnieszki, słynny spin-doktor Bruno Volta (Zieliński), który ostrzy sobie ząbki na tę koronę, bo to w końcu kilkanaście milionów euro. Sami przyznacie, że pomysł bardzo chwytliwy.

Niestety, tylko pomysł. Tym razem coś nie zagrało i wyszło na to, że w trailerze znalazło się wszystko to, co w filmie ciekawe, a film jest nudny i ma wiele niepotrzebnych wstawek oraz zabiegów, nazwijmy je technicznymi, które psują całość. Zacznę od trochę dziwnego castingu, ponieważ za jego sprawą w roli "kochanków" mamy tutaj parę, która aktualnie w pewnym serialu telewizji polskiej propagandowej gra... ojca i córkę. Przyznacie, że to trochę... niesmaczne niezależnie od kunsztu i biegłości w swoim fachu odtwórców tych ról. Ale gdyby tylko to było problemem, nie byłoby sprawy. A sprawa jest i to zdecydowanie poważniejsza. Film jest po prostu nudny. Akcja rozwija się w sposób ślamazarny, a zbyt wiele wstawek zdradzających nam finałowy "myk" jest zdecydowanie niepotrzebna. Jeśli już jesteśmy przy wstawkach, to również te historyczne, retrospektywne, które, jak zakładam miały być w większości przypadków humorystyczne są przede wszystkim niepotrzebne, a co gorsza nie śmieszne. Całości nie ratuje ani dość sprawna, choć pobieżna diagnoza naszego "swołeczeństwa" - jak zwykł nazywać je Volta, ani kandydat na prezydenta V RP, przewodniczący partii Godność i duma, Kazimierz Dolny, w którego rewelacyjnie wciela się Jacek Braciak. Przaśność, zajadłość, brak wykształcenia oraz narodowo-socjalistyczno-monarchistyczne zapędy świetnie oddają kwaśny smrodek polskiego politycznego bagienka. To jednak nie wystarcza, żeby "Voltę" zaliczyć do udanych produkcji. Nawet końcówka, w której poznajemy wszystkie szczegóły operacji Volta nie rekompensują ponad 90 minut wiejącej z ekranu nudy.

"Volta" obok "Początku" Dana Browna okazała się największym rozczarowaniem 2017 roku. Film tak wyczekiwany, z tak ciekawą osią intrygi i tak dobrą obsadą po protu nie mógł nie wyjść. A jednak mu się udało. Szkoda.

Moja ocena: 4/10