środa, 3 kwietnia 2013

[1] Ludzie kina /Aktorzy/: ur. 1868 r., George Arliss

Ponieważ ostatnimi czasy czytam ciekawą książkę o gwiazdach kina, postanowiłem podzielić się najciekawszymi informacjami na temat największych, choć czasem zapomnianych już, gwiazd kina. W swoich postach będę się przesuwał chronologicznie od najstarszych do najmłodszych ikon kina.

Dziś rozpocznę od chyba najstarszej gwiazdy,  którą niezaprzeczalnie był George Arliss, a właściwie George Augustus Andrews, ur. 10 kwietnia 1868 r. w Londynie, zm. w 1946 także w Londynie.

Arliss, syn malarza i wydawcy, to wspaniały brytyjski aktor bardzo starej daty, który dokładnie znał swoją wartość i ciężko było nazwać go skromnym - na jednej z rozpraw sądowych powiedział, że jest "najlepszym żyjącym aktorem świata".


Arliss zaczął swoją karierę na scenach Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych wiele lat wcześniej zanim pojawił się w pierwszym swoim filmie. Kiedy to nastąpiło w 1921 roku, miał już ponad 50 lat. 
 
Później w latach 30. i 40.,  nastąpiła w Hollywood tendencja do promowania aktorów o aparycji typowo brytyjskiej, więc on, jak zwykło się o nim mówić "urodzony z monoklem", do tego rodowity anglik, wpasował się idealnie i zdobył dużą popularność. Zważywszy, że w roku 1929 otrzymał Oskara za pierwszoplanową tytułową rolę w filmie "Disraeli" (1929). Co ciekawe, była to pierwsza nagroda dla Brytyjczyka w dźwiękowym filmie, pierwsza nagroda za zagranie autentycznej postaci i pierwsza nagroda dla aktora, który zagrał tę samą rolę w filmie niemym (Arliss zagrał postać brytyjskiego premiera Benjamina Disraeliego także w obrazie z roku 1921) i w filmie dźwiękowym. W roku 1930 był kolejny raz nominowany do nagrody Akademii za film "Zielona Bogini" ("The Green Goddess, 1930), jednak tym razem statuetki nie dostał. Nie zmienia to faktu, że na fali popularności grywał Woltera, kardynała Rishelieu, Nathana Rotschilda i księcia Wellingtona.

Z niebywałą łatwością, jak na tamte czasy, przeszedł z filmów niemych do dźwiękowych. Nie każda gwiazda miała tyle szczęścia i umiejętności. Zadziwiająca była także liczba mistyfikatorów i dwulicowców jakich grywał. Trzykrotnie grał milionera lub arystokratę udającego nędzarza, ale zdarzyło mu się także wcielić w postać biedaka udającego milionera. W ostatnim filmie, w którym zagrał, "Doctor Syn" (1937), grał przemytnika udającego duchownego, a w "His Lordship" (1936) jest jednym z braci bliźniaków, udającym tego drugiego. Zagrał także kilka filmów ze swoją żoną Florence, m.in. w filmach "Diereali", "Milioner" (1931) i "Królewskich wakacjach" (1933).

To właśnie Arliss pomógł odkryć na nowo Bette Davies, kiedy Universal Pictures zerwało z nią kontrakt, a całe Hollywood chciało ją "odstawić na boczny tor". *


* - materiały do tego tekstu pochodzą z książki "501 gwiazd filmowych" Warszawa 2008

8 komentarzy:

  1. Podoba mi się pomysł na ten cykl, nawet się czegoś ciekawego dowiem zwłaszcza o przeszłości kina, do której sięgam z doskoku. Skoro już wspomniałeś o przechodzeniu od filmów niemych do dźwiękowych, przypomniał mi się "Artysta" - wg mnie rewelacyjny film i w pełni zasłużył na nagrodę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się, że pomysł się spodobał, bo byłem sceptyczny co do tego, czy się "przyjmie" :) Ale teraz będę z przyjemnością pisał każdy kolejny post :) A co do "Artysty", to byłem bardzo zły na to, że dostał tyle nagród (jakoś nie za bardzo zrozumiałem koncepcję nakręcenia i zachwycania się takim filmem po tylu latach), że go za karę nie obejrzałem i teraz muszę to wreszcie nadrobić :D

      Usuń
  2. Świetny pomysł na cykl, sam kiedyś myślałem o czymś podobnym, ale zabrakłoby mi wiedzy na odpowiednio rzetelne przedstawienie postaci. Jeszcze dużo musiałbym poczytać.

    Arlissa kojarzę jedynie ze słyszenia i z czytania właśnie. Wielu starych jego filmów praktycznie nie da się znaleźć, z nieco późniejszymi byłoby już łatwiej, ale nie miałem okazji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To co piszesz, jest właśnie przykre, że do wielu filmów, szczególnie tych starych dostęp jest praktycznie żaden, ale porównując nasze obecne możliwości, do tego co mieli tacy fanatycy jak my powiedzmy 30-40 lat temu, to i tak jest niebo a ziemia :D Trzeba szperać, szukać, gmerać i znajdywać różne perełki :) Oczywiście te, które jeszcze istnieję, bo niektóre filmy zostały zniszczone, albo uległy zniszczeniu, i możemy jedynie o nich czytać. Niestety :(

      Usuń
    2. Ano właśnie, niektóre są zniszczone, więc sposobu na obejrzenie nie ma. Ale pozostałe powinny być jak najbardziej rozpowszechniane, tym bardziej, że praw jako takich już nie posiada do nich nikt, a to nadal ogromne dobra kulturalne, więc powinny być rozprzestrzeniane w internecie. I niby są, na YT nie trudno znaleźć stare perełki. Ale gorzej już jest z polskimi starociami albo polskimi wersjami zagranicznych filmów.

      Usuń
    3. No niestety, to ciągle u nas kuleje, ale jest niby jakiś projekt cyfryzacji polskich "starci", więc miejmy nadzieję, że będzie się to dobrze rozwijać i nie upadnie gdzieś w trakcie. Ale polskie wersje starych filmów zagranicznych to już jest tragedia, a co gorsze, ciężko nawet same napisy do niektórych - wydawało by cię nie tak starych - filmów znaleźć :/ Przykład: "Paris Blues", do którego nie mogę znaleźć napisów, albo taki film "Seven Ups", do którego już od kilku lat nie mogę znaleźć napisów :/

      Ale bądźmy dobrej myśli :)

      Usuń
  3. Stare filmy, historia kina i trudności z dostępem. To się zgraliśmy panie kolego :) Będą konkurencyjne cykle ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hehe:) Będę czytał co tam naskrobiesz ;) Miejmy nadzieję, że nie będą się tematy dublować ;) A tak na marginesie - sprawdzałeś maila?

    OdpowiedzUsuń