piątek, 25 kwietnia 2014

#1 Opowiadanie: "Potęga wuzetki" - Zygmunt Miłoszewski (2012)

Jak ostatnio już pisałem w związku z recenzją "Ziarna prawdy" (swoją drogą Sapkowski napisał opowiadanie pod takim samym tytułem opublikowane w 1993 roku...hmm...ale skąd tu ta dygresja? :|) w oczekiwaniu na ostatnią część trylogii o prokuratorze Teodorze Szackim pt. "Na czerwonej ziemi" postanowiłem poszperać za jego opowiadaniami. "Potęga wuzetki" jest właśnie jednym z nich. I jednym z obszerniejszych jakie udało mi się aktualnie znaleźć.

Liczy sobie bowiem ponad 20 stron, co w porównaniu do czterostronicowych "Historii portfela" opublikowanych jeszcze jako Erich Stein jako jego debiut w tomie "Pisz do Pilcha" z roku 2005, a także tych z "Playboya" Jeden procent  i z "Newsweeka" Domiar, wydaje się już dość długą formą, w której można delikatnie zawiązać fabułę i pokazać głębszy profil charakterologicznych bohaterów. 

Tak też się dzieje, a sama historia także jest oryginalna i dość zaskakująca. A mianowicie mamy w niej do czynienia z przekrojem przez kilkadziesiąt lat polskiej "miastowości" na przykładzie Warszawy i jednego z jej mieszkańców. Roman, kiedy go poznajemy jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jest rok 1962 a on właśnie po wyjściu z kina Atlantic idzie ze swoją ukochaną Marylką na wuzetkę i kawę do kawiarni na przeciwko Grand Hotelu (chyba, bo mamuśka zabrała mi książkę i już nie wszystko pamiętam; ale nie dla opowiadania Miłoszewskiego, a, o zgrozo, Kalicińskiej :/). Jest tam ta niepowtarzalna atmosfera, która będzie dobrym tłem dla jego oświadczyn. Roman chce aby ta data - 9 kwiecień - dobrze się kojarzyła jego przyszłej żonie, ponieważ jej suma, tak jak data jej urodzin - 29 luty - także wynosi 13. Jest tak z powodu tego, iż dawno temu pewna cyganka przepowiedziała kiedyś Marylce, a może bardziej jej matce, dość nieciekawą przyszłość, która brzmiała mniej więcej tak: Twoja córka jeszcze przed 10 urodzinami do Ci dwójkę wnuków i odejdzie. Brzmi interesująco prawda? I tak jest. 

Opowiadanie rozwija się w bardzo ciekawie i z każdą odsłoną poznajemy rodzinę Romana i Marylki dokładniej. Miłoszewski każdą część swojej historii rozpoczyna dokładnie tak samo. Od refleksji głównego bohatera jakie nachodzą go na temat jego miasta i życia po wyjściu z kina. Przemiany gospodarcze i ustrojowe jakie zachodzą od momentu kiedy miał lat 20 do ostatniego naszego z nim spotkania w wieku lat 70 są bardzo widoczne w jego stosunku do otaczającej go rzeczywistości. I miasta. Najpierw małe dzieci i związane z nim problemy. Udręki i kłopoty młodych, lekko opozycyjnych, choć nie czynnie działających, Polaków. Później dzieci już starsze i kraj coraz bardziej zapuszczony. W końcu spotkanie po przełomowych wydarzeniach ustrojowych, w galopującym kapitalizmie tworzącym z każdego kto tylko ma odwagę i pomysł małego biznesmena-przedsiębiorcę. Aż do ostatniego spotkania sprzed dwóch lat, po katastrofie Smoleńskiej i wszystkich z nią związanych konsekwencjach. 

A w tle zmieniająca się Warszawa. Najpierw budząca się do życia. Później rozkwitła jak wiosenny kwiat. W kolejnej odsłonie przygasła i ponura, z pogasłymi lub zniszczonymi neonami. Zmianami nazw miejsc, jak i ich samych. Wszystko przemija. Ulega nieuchronnym zmianom. A wśród tego wszystkiego nasz bohater i nieodłączne pytanie postawione podczas pierwszego spotkania: "Czy za 50 lat wciąż będzie się jadło wuzetki?".

Wszystko bardzo smukłe, zmyślne, dobrze napisane. Historia zajmująca i trzymająca nas w niepewności aż do samego końca. Z nutką kryminału i tajemnicy w tle. Krótko mówiąc, bardzo dobre opowiadanie. Choć, mimo wszystko, Miłoszewskiego wolę, odmiennie do Sapkowskiego, jednak w dłuższej niż krótkszej formie. 

Moja ocena to 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz