poniedziałek, 14 kwietnia 2014

[56] Film: American Hustle / Amerykański przekręt" (2013)

Jak już pisałem w swojej recenzji dotyczącej książki (recenzja TUTAJ) miałem ogromną nadzieję, że twórcy filmu nie powtórzą błędów autora relacji (choć ciężko tu mówić o błędzie, bo jest to przecież historia autentyczna) i nie zaleją nas masą nazwisk i mało znaczących szczegółów a skupią się na sensownym i ciekawym, a przede wszystkim wciągającym poprowadzeniu akcji. Moje oczekiwania zostały spełnione połowicznie. Bohaterów rzeczywiście było mniej a akcja w miarę wciągająca jednak nie wszystko było tak różowe jak lata 70. pod koniec których toczy się akcja filmu.

Historia opowiadana nam przez Davida O. Russella nie wykorzystuje całego materiału jaki pojawił się w książce. Czerpie tylko kilka wątków i ogólny zarys historii opowiadając nam o oszuście, który po tym jak jego kochanka i wspólniczka zostaje złapana na gorącym uczynku zgadza się na współpracę w wymiarem sprawiedliwości. W jej trakcie ma im "wystawić" czterech innych kanciarzy a puszczą ich wolno (a przynajmniej ja tyle zrozumiałem). Jednak z tygodnia na tydzień apetyty FBI rosną a ludzie, z którymi przychodzi im się zadawać są coraz potężniejsi i bardziej niebezpieczni. Jak to się wszystko skończy mniej więcej wiadomo, bo operacja Abscam, na której opiera się fabuła, jest znana wszystkim tym, którzy mieli czas i ochotę wyszukać w googlach informacje na jej temat, jednak właśnie w rozwiązaniu akcji autorzy poczynili największe zmiany. I to liczy im się na plus.


A dlatego na plus, bo pierwsza godzina, która w mniejszym lub większym stopniu dublowała to co znałem już z książki, strasznie mnie znudziła. Nie pomogły piękne kostiumy, scenografia, odwzorowanie realiów epoki i charakteryzacja aktorów. Historia, moim zdaniem, rozkręcała się w zbyt ślamazarnym tempie. Swoją drogą uważam, że film można by było śmiało skrócić o jakieś 20-30 minut i nie byłoby wielkiej szkody dla fabuły. Kolejnym elementem, który zupełnie nie zrobił na mnie wrażenia, a wręcz mnie zmęczył, była zbyt obszerna prezentacja niektórych wątków. I o ile jeszcze wątek żony Irvinga Rosefelda (Christian Bale), Rosalyn (świetna Jennifer Lawrence) oraz jego i jego kochanki Sydney Prosser (Amy Adams) był jak najbardziej na miejscu, to już tak rozbudowany, także o elementy prywatne, w tym próbę nawiązania romansu z Sydney, wątek agenta Richarda DiMaso (Bradley Cooper) był już zupełnie przesadzony. Wydaje mi się, że powodem tego była po prostu karykaturalnie zła gra aktorska Coopera i jakaś przeciętność i nieautentyczność Adams. Cooper, który miał odegrać rolę furiata i dążącego za wszelką cenę do osiągnięcia jak największych celów agenta, nie potrafiącego się jednak odnaleźć w niuansach świata oszustów wydawał mi się śmieszny. Te jego wariackie krzyki, wymachiwanie rękami i cała reszta chwytów, którymi budował swoją postać, nie przekonały mnie zupełnie i pierwsze co bym zrobił to wykasował właśnie jego postać. Adams także nie była dużo lepsza, choć już przynajmniej nie aż tak sztuczna. Na jej plus mogę jedynie wskazać, że jest...ładna, ale to chyba za mało. Co innego Jennifer Lawrence, która z każdą kolejną rolą coraz bardziej mnie zachwyca. I nie chodzi tutaj zupełnie o jej urodę, bo to całkiem nie mój typ, ale o sposób w jaki potrafi zbudować swoją postać. O emocje, o autentyczność, o to, że ten Oscar wcale nie był jej dany na wyrost.  Jej rola, choć co prawda pisana podobno właśnie dla niej przez Russella, to prawdziwy diament w gąszczu bezwartościowych cyrkonii. Jeśli chodzi o innych aktorów, to Bale zupełnie przeciętny, ani specjalnie nie  przykuł swoją gra mojej uwagi, ani też nie poszło mu tak źle jak Cooperowi. Jeremy Renner w roli skorumpowanego burmistrza Carmine'a Pollito także był całkiem dobry, choć akurat w jego przypadku wybrał bym innego aktora z racji na jego specyficzną urodę, sprawiającą, że co się pojawił na ekranie z tą okropną fryzurą nie potrafiłem się skupić na akcji bo ciągle chciało mi się śmiać. W epizodzie pojawił się także Robert De Niro, który, jak już zdążyliśmy do tego przywyknąć, grał gangstera. Jak mu poszło trudno powiedzieć, bo jego występ był bardzo krótki. Inne postaci też raczej przeciętne. 


Teraz kilka słów o tym, że Russell niepotrzebnie próbował wplatać w ten film wątki humorystyczne. Był to zbędny zabieg, dodatkowo zrobiony tak nieudolnie, że film w pewnym momencie przeradzał się w parodię a nie dramat do jakiego aspirował. Jednak jak już wspomniałem na początku po nudnej pierwszej godzinie, kiedy to wszystko było dość przewidywalne twórcy troszkę zmienili kierunek prowadzenia narracji i zmiksowali kilka wątków z książki, co spowodowało, że ostatnie 45 minut przesiedziałem w dużym skupieniu, bez zmrużenia oka śledząc dalszy los bohaterów. Samo zakończenie także było ciekawe i niespodziewane, bo myślałem, że będzie tak jak w książce. Za to duży plus dla scenarzystów i reżysera. Kolejnym plusem był soundtrack, w którym co i rusz pojawiały się klasyki przełomu lat 70. i 80. które były wisienką na dość zakalcowatym torcie.


Podsumowując, film na pewno o wiele lepszy od książkowego pierwowzoru dzięki odrzuceniu tego co w książce było nie do zaakceptowania, czyli natłoku postaci i nieistotności tematu. Tutaj skupienie się na głównych bohaterach i ich losach w większym stopniu niż na skorumpowanych politykach wyszło filmowi na dobre. Jednak cały potencjał tej historii nie został wykorzystany z racji wielkiej pomyłki w kreacji Coopera i dziwnej konwencji zbyt nieudolnie łączącej dramat z komedią. Skupienie się na podtrzymaniu napięcia i odpuszczenie sobie wątków humorystycznych wyszło by filmowi na dobre. Jednak mimo tych wad uważam, że jest to film warty uwagi, szczególnie ze względu na rolę Lawrence i w miarę interesującą i ciekawą fabułę. 

Moja ocena ogólna 6/10, gatunkowej brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz