poniedziałek, 25 maja 2015

[130] Książka: "Waldorff. Ostatni baron Peerelu" - Mariusz Urbanek (2008)

Ostatnio było o filmach, więc teraz przyszła kolej na książkę, a jak wiedzą dobrze Ci, którzy zaglądają tutaj regularnie, mam tendencje do seryjnego czytania autorów, których książki mi się spodobały. W tym przypadku nie jest inaczej i choć nie jest to seria sensu stricto, to jednak kolejna biografia pióra tego samego autora. Tym razem Urbanek (wcześniej pisałem o jego książce Genialni. Lwowska szkoła matematyczna) postanowił przybliżyć swoim czytelnikom postać Jerzego Waldorffa.

Jerzy Waldorff był osobą, której nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Wielki propagator muzyki klasycznej, felietonista, krytyk muzyczny, społecznik odpowiedzialny za takie projekty, jak stworzenie muzeum Karola Szymanowskiego (którego muzykę jak i samego jej twórcę, wielbił bezgranicznie), a także coroczna kwesta na rzecz odbudowy cmentarza powązkowskiego. To oczywiście tylko niewielki wycinek z bogatego i długiego - bądź co bądź - życia (zmarł w wieku 89 lat) "Ostatniego barona Peerelu". 

Urbanek przedstawia nam opisywaną postać w różnych barwach, nie stara się go w żaden sposób wybielić czy gloryfikować. Wspomina o tym, że Waldorff lubił brylować w towarzystwie, często uważając się za osobę znamienitszą niż był w rzeczywistości (szczególnie w początkach swojej kariery), która potrafiła się obrazić jeśli ktoś nie okazał jej należytego (w jego mniemaniu) szacunku lub zachwytu nad aktualnie stworzonym dziełem (Waldorff był autorem ponad 20 książek, najbardziej znane to: Sekrety Polihymnii - rzecz o instrumentach muzycznych, Sztuka pod dyktaturą - książka która prześladowała go do końca życia, w której piał zachwyty nad włoskim faszyzmem, Ciach go smykiem - zbiór felietonów publikowanych na łamach tygodnika "Świt" w latach 1957-1969, Fidrek - powieść na poły biograficzna, Słowo o Kisielu - wspomnienia o długoletnim przyjacielu Stefanie Kisielewskim, w której, jak to u Waldorffa było więcej jego samego niż osoby, o której pisał), czego ofiarą była na przykład Zofia Kucówna, która nieopacznie powiedział kiedyś Waldorffowi: "Jerzy, dziękuje za książeczkę...", na którą to "książeczkę" Waldorff zareagował w taki sposób, że Kucówna pomyślała, iż to na pewno koniec przyjaźni. W książce wspomina także o homoseksualizmie autora Fidreka przy okazji przybliżając również postać jego wieloletniego partnera, z którym był aż do śmierci - tancerza Mieczysława Jankowskiego, do czego jednak za życia nigdy publicznie się nie przyznał, choć była to raczej tajemnica poliszynela twierdząc, że Miecio jest jego ciotecznym bratem.

W trakcie lektury dowiemy się wiele na temat tego jaki był wkład Waldorffa w działalność konspiracyjną oraz organizatorską i propagatorską (chodzi tu głównie o koncerty, które odbywały się w warszawskich kawiarniach w czasie okupacji) podczas drugiej wojny światowej, a także dlaczego nie chciano mu odprawić mszy pogrzebowej w żadnym z warszawskich kościołów. Jaki był jego wkład w powstanie pierwszej książki z wojennymi wspomnieniami Władysława Szpilmana (pierwotnie noszącą tytuł Śmierć miasta, którą dziś możemy czytać jako Pianistę) i dlaczego później jego nazwisko zostało całkowicie z niej wykreślone. Kim był Puzon oraz wielu, wielu innych historii i anegdot z życia "Ostatniego barona Peerelu".

Jednak z przykrością muszę przyznać, że choć styl Urbanka jest równie lekki i przyjemny dla czytelnika jak w uprzednio czytanej przeze mnie książce, to jednak osoba wielkiego społecznika jakim był Jerzy Waldorff nie zachwyciła i nie zainteresowała mnie na tyle mocno, abym mógł napisać, że jego biografia pochłonęła mnie bez reszty. Owszem, jest dobra, ale to wszystko. Prawdopodobnie o wiele lepiej przyjmą ją ludzie żywo zainteresowani postacią Waldorffa.

Moja ocena 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz