sobota, 30 kwietnia 2016

[58] Serial: "Forever" (2014)

No dobrze, ostatnimi czasy było kilka książek, było również kilka seriali, więc może dla odmiany dziś zaproponuję wam jakiś... serial. :D Tym razem coś z zupełnie innej beczki, choć również należącej do czołówki moich ulubionych gatunków. Tak, dobrze się domyślacie, będzie to serial kryminalny, ale co ciekawe z wątkami sci-fi. Forever, bo o nim mowa miał swoją premierę w roku 2014 i niestety w tym samym roku dokonał ekranowego żywota po niespełna 22 odcinkach. Nie mam pojęcia jak to możliwe, że tak ciekawa fabuła nie doczekała się kontynuacji, jednak niezaprzeczalnym jest fakt, że tak właśnie się stało. 

Serial ten opowiada o dwustuletnim lekarzu sądowym/patologu/koronerze doktorze Henrym Morganie (w zależności, które określenie najbardziej wam odpowiada), próbującym odkryć zagadkę śmierci, ponieważ po pewnym wydarzeniu ze swojej przeszłości sam nie może umrzeć. Kiedy tylko jest tego bliski i już ma nastąpić moment odejścia na wieczny spoczynek, odradza się goły golusieńki w rzece Hudson. Co ciekawe, Forever jest swego rodzaju parafrazą innego amerykańskiego serialu mającego premierę w 2008 roku o podobnej fabule - któremu również nie udało się przetrwać - pt. New Amsterdam (polski tytuł to Detektyw Amsterdam). Nie zmienia to jednak faktu, że Forever jest bardzo dobrym połączeniem dotychczas znanych formatów kryminalnych (rozwiązywane w każdym odcinku sprawy morderstw; pani detektyw współpracująca z naszym dzielnym nieśmiertelnym; delikatne oznaki budzącego się między nimi uczucia) z elementami rodem z Sherlocka Holmesa (erudycja głównego bohatera) oraz wątkami nadprzyrodzonymi (wspomniana już nieśmiertelność postaci wiodącej oraz jego tajemniczego antagonisty - tak, w serialu znalazło się miejsce również dla drugiego nieśmiertelnego, który toczy dziwaczną walkę z Morganem - i próba rozwikłania tej zagadki).


Oprócz wciągającej i, mimo morderstw, bardzo przyjemnej fabuły oraz takiego jakby "ciepłego" sposobu narracji, mocną stroną serialu są również postaci a co za tym idzie również aktorzy je kreujący. Wspomniany już wcześniej dr Morgan (Ioan Gruffudd, który swoją drogą zdecydowanie dojrzał odkąd go ostatnio widziałem w Fantastic Four w roli Mr Fantastica) jest prawdziwym dżentelmenem z dawnych lat (a jakżeby inaczej!) i uosobieniem poczciwości oraz mądrości. Zawsze wie jak się zachować, co powiedzieć, z której strony zacząć i gdzie zajrzeć. Jego policyjną partnerką jest detektyw Jo Martinez (Alana De La Garza, swoją drogą bardzo przyjemna pani), która próbuje sobie poradzić z niedawnym odejściem (w znaczeniu "ze śmiercią") ukochanego męża, znajdując oparcie w dwustuletnim koronerze. Reszta postaci jest równie dobra, co schematyczna. Mamy tutaj jeszcze detektywa Mike'a Hansona (Donnie Keshawarz), który jest całkowitym przeciwieństwem Martinez. Trochę narwany, trochę prostacki, ale dobroduszny policjant z dwójką rozwydrzonych dzieciaków. Morgan także dostał kogoś kto będzie równoważył jego elokwencję oraz dobre maniery. Tą postacią jest Lucas Wahl (Joel David Moore), młodszy koroner (czy jak to się tam u nich nazywa), który z nim współpracuje. Lucas jest typowym freakiem/geekiem na punkcie różnego rodzaju makabry i horroru. Jest trochę naiwny, prostolinijny i bardzo skory do okazywania uczuć oraz bratania się, co daje twórcom duże pole do popisu jeśli chodzi o sceny humorystyczne. Nad wszystkim czuwa stanowcza i ostra pani kapitan (a może porucznik? :|) Joanna Reece (Lorraine Toussaint). Acha, byłbym zapomniał, jest jeszcze Abraham 'Abe" Morgan (Judd Hirsch) - około sześćdziesięcioletni syn naszego doktorka po czterdziestce. :D Bardzo żwawy staruszek prowadzący sklep z antykami (w końcu tatuś trochę tego wszystkiego nazbierał przez dwa wieki życia :]). Abe jest postacią głównie humorystyczną, ale też bardzo ciepłą i poczciwą; dobrze uzupełniającą całą obsadę. 


Podsumowując, serial ten był dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem, ponieważ nie spodziewałem się, że aż tak mnie oczaruje i wciągnie. Szkoda, że historia nie została pociągnięta dalej, bo zastanawia mnie jak twórcy poradzili by sobie z dalszym rozwinięciem akcji i jak chcieliby zakończyć walkę dwóch nieśmiertelnych. Moja ocena dla wielu, którzy ten serial widzieli może wydawać się sporo na wyrost jednak wydaje mi się zasłużona.

Moja ocena 7.5/10

czwartek, 28 kwietnia 2016

[190] Książka: "Wszyscy na Zanzibarze" - John Brunner (wyd. oryg. 1968 / wyd. pol. 2015)

No i po raz kolejny roztrzaskałem się o ostre jak brzytwa klify klasycznej powieści fantastyczno naukowej. Tym razem była to nagrodzona BSFĄ i Hugo książka brytyjskiego pisarza Johna Brunnera Wszyscy na Zanzibarze wydana w serii Artefakty nakładem wydawnictwa MAG. Nie wiem co ze mną jest nie tak, ale nie potrafię w niej odnaleźć tego co docenili czytelnicy, krytycy i jurorzy niespełna czterdzieści tak temu. Dla mnie to po raz kolejny jeden wielki bełkot bez większego ładu i składu, nie oferujący żadnej spójnej narracji ani fabuły, która zmierzałaby do satysfakcjonującego zakończenia.

I choć same spostrzeżenia autora są bardzo odkrywcze i prorocze (komputery, z którymi człowiek konsultuje najważniejsze decyzje, eugenika, ograniczenia urodzenia et cetera et cetera) to jednak sama historia jest tak mało zadowalająca, że ciężko traktować tę nie-powieść (jak określił ją sam autor) jako pełnoprawną powieść. Poprzez swoją strukturę, formę w jakiej została zaprezentowana czytelnikowi, staje się ona zlepkiem absurdalnych doniesień z wynaturzonego świata łączonych w całość jedynie dość chaotyczną ciągłością losów głównych bohaterów.

Może i się nie znam, zbyt chaotycznie czytam, nie potrafię się odpowiednio skupić lub wniknąć w myśli i idee (bo fabuły to tu nie ma prawie żadnej) autora, ale mnie po prostu taki rodzaj literatury odrzuca. A co za tym idzie do tej pory z trzech moich starć z klasyką SF z MAGowej serii Artefakty jest 1:2. Teraz kolej na Hyperiona Dana Simmonsa. Być może wynik rywalizacji się wyrówna. Na co swoją drogą bardzo liczę, bo póki co wygląda na to, że jestem idiotą nie potrafiąc zachwycać się tą genialną literaturą. :/

Moja ocena: brak.
 

środa, 27 kwietnia 2016

[57] Serial: "Ludzie Smiley'a / Smiley's People" (1982)

Jeśli o kinie szpiegowskim, to na całego. Dziś kontynuacja wątku Smiley'a, którą le Carré zawarł w powieści Ludzie Smiley'a (1979) a BBC przeniosło na ekran w trzy lata po premierze. Nawiasem mówiąc, tzw trylogia Karli, zwana też często Smiley versus Karla jak również The Quest for Karla, zawiera jeszcze jedną powieść, wydaną w 1977 roku. Nosi ona tytuł The Honourable Schoolboy, co tłumaczy się jako Jego uczniowska mość i jest opowieścią o Jerrym Westerbym, dziennikarzu pracującym od czasu do czasu dla brytyjskiego wywiadu. Powieść ta w równej mierze stanowi zapis działalności Smiley'a w Londynie co Westerby'ego w Indochinach i Hongkongu. Niestety, producenci telewizyjnej serii postanowili ją pominąć, prawdopodobnie z uwagi na fakt, że zbyt daleko odbiega ona od pojedynku Smiley'a i Karli. Nic jednak straconego. Książkę zawsze można sobie przeczytać, a kontynuacja Tinker Taylor Soldier Spy w postaci  Smiley's People jest wystarczająco zadowalająca i wieńczy całość zgrabnym i definitywnym zakończeniem. 


Przechodząc do samej fabuły. Po sukcesie, jakim było wykrycie szpiega na najwyższych szczeblach MI5 George Smiley zostaje mianowany nowym szefem wywiadu. Sprawa Karli nie daje mu jednak spokoju. Tym bardziej, że przed laty się z nim spotkał, miał go już w swoich rękach, jednak pozwolił mu się wymknąć. Tym razem chce się rozprawić ze swoim przeciwnikiem definitywnie. Zbiera do tego grono zaufanych ludzi i zaczyna węszyć. 


Jak łatwo się domyślić, w kontynuacji Druciarza, krawca, żołnierza, szpiega pojawia się bardzo wiele twarzy znanych nam z poprzedniej historii. Najważniejszą jednak informacją pozostaje fakt, że w rolę Smiley'a ponownie wciela się genialny Alec Guinness. I jest równie wspaniały, jeśli nie wspanialszy niż w swoim pierwszym wystąpieniu w roli niedoścignionego agenta kontrwywiadu. Niestety, nie cała obsada została automatycznie przeniesiona z pierwszej do drugiej części. Wielką szkodą dla serialu jest fakt, że Michaela Jaystona, poprzednio wcielającego się w rolę najbliższego współpracownika Smiley'a - Petera Guillama -  tym razem, z mniejszym powodzeniem zastąpił Michael Byrne. Jest to jednak jedyne zawirowanie w niezmiennej obsadzie, do której dołączają już w pełnym wymiarze Patrick Stewart jako Karla (w poprzedniej części praktycznie nie obecny na ekranie) oraz Alan Rickman. 


No i ponownie to aktorzy, obok opowiadanej historii są najmocniejszą stroną tej produkcji. A jest ona, moim zdaniem, jeszcze lepsza od swojej poprzedniczki. Tym razem odcinków jest mniej, ale dzieje się zdecydowanie więcej. Są podróże, poszukiwania, przesłuchania, podsłuchy, obserwacja, szantaże, spektakularne ucieczki (choć bez kaskaderskich popisów czy nie wiadomo jak wyuzdanych efektów specjalnych). Podsumowując, to pięć i pół godziny, które usatysfakcjonuje każdego miłośnika tego typu historii. 

Moja ocena: 9/10

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

[56] Serial: "Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg / Tinker, Tailor, Soldier, Spy (1979)

Z pewnością każdy z was pamięta Szpiega z  Garym Oldmanem w roli George'a Smiley'a z 2011 roku. Ci z was, którzy są z natury ciekawscy sprawdzili prawdopodobnie, że tytuł tego filmu w oryginale brzmiał Tinker Tailor Soldier Spy.
Poszukiwaczy doprowadziło to zapewne do odkrycia, iż jest on filmową adaptacją książki Johna le Carré (właśc. David John Moore Cornwell) o tym samym tytule. Ci, których film zainteresował, a lubią poznawać sprawy dogłębnie, zapewne sięgnęli również i po nią. Ale któż z was spenetrował internety tak głęboko, żeby dotrzeć do genialnego, wyemitowanego przez BBC serialu Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg? Ci, którzy jeszcze tego nie zrobili powinni jak najszybciej nadrobić zaległości. Bo mamy tutaj do czynienia z produkcją ponadczasową. 

Na ponadczasowość tej produkcji wpływa z pewnością niezawodność i doskonałość opowiedzianej w niej historii (oraz sama jej realizacja, do czego powrócę za chwilę), która doczekała się przecież wielu remakeów czy też różnego rodzaju kopii i nawiązań w innych produkcjach. W końcu o czym może być dobra opowieść szpiegowska jak nie o poszukiwaniu kreta we własnych szeregach (lub też o instalowaniu swojego w cudzych alternatywnie).  W tym przypadku mamy do czynienia z tą pierwszą opcją. 


Fabułę da się streścić w jednym zdaniu. Emerytowany agent wywiadu George Smiley przerywa zasłużony odpoczynek, żeby odnaleźć szpiega w strukturach brytyjskiego kontrwywiadu. Jak łatwo zauważyć opowieść bliźniaczo podobna do niedawno recenzowanego przeze mnie, również brytyjskiego serialu The Game. W tamtym przypadku scenografia stylizowana była na lata 70. Tutaj wydarzenia dzieją się w czasie rzeczywistym do momentu kręcenia, czyli pod koniec lat 70. właśnie. Wszystko jest więc bardziej naturalne, bardziej oczywiste. Niczego nie trzeba sztucznie kreować. A jak wszyscy dobrze wiemy, lata zimnej wojny są najlepszym okresem działalności szpiegów i fabuły z tego czasu zwykle są najciekawsze. Nie inaczej jest w tym przypadku. 


Ta 8 odcinkowa produkcja charakteryzuje się niespiesznym tempem akcji, którą napędzają głównie dialogi. Co za tym idzie najważniejszym jej elementem, obok samej historii, są kreacje aktorskie. Tutaj bryluje i na samo czoło peletonu wysuwa się niezapomniany i genialny Alec Guinness (niektórym z was znany jako odtwórca roli Obi Wana Kenobiego w "starej" trylogii). Guinness tworzący w tym serialu kreację ponadczasową. Jego Smiley jest człowiekiem o niezwykle przenikliwym umyśle; bardzo zdystansowanym do otaczającego go świata, jednak nie dającym się łatwo omamić czy zmanipulować. Eleganckim, dystyngowanym, pełnym brytyjskiej ogłady i odrobiny nieodłącznej flegmy dżentelmenem, który jednak, kiedy trzeba, potrafi być zadziwiająco władczy i stanowczy, co nie jest wcale takie oczywiste, gdy spojrzy się na jego podeszły wiek. Nie będę się tutaj rozpisywał na tematy związane z fabułą, ponieważ każdy, kto widział film bądź czytał powieść wie o co chodzi i jaką osobą, z czym zmagającą się w życiu prywatnym i zawodowym, jest George Smiley. Niemniej jednak nawet ci, którzy znają tę historię z innych źródeł powinni zobaczyć serial dla samego popisu aktorskiego Aleca. Oczywiście inni aktorzy tacy jak np.: Ian Bannen oraz Michael Jayston, czy też Alexander Knox i Ian Richardson także wspinają się na bardzo wysoki poziom tworząc niezapomniany spektakl. 


Moja ocena: 8.5/10


niedziela, 24 kwietnia 2016

[55] Serial: "The Game" (2014)


6 odcinków naprawdę dobrego thrillera szpiegowskiego? Tak, to z pewnością The Game. Brytyjski miniserial o szpiegach osadzony w czasach zimnej wojny dość wolno się rozkręca, ale już w połowie drugiego odcinka historia tak zasysa, że ciężko się oderwać od ekranu. 

Fabuła jest dość prosta. Z MI5 kontaktuje się radziecki agent twierdzący, że KGB szykuje taką akcję, która diametralnie odmieni losy zimnej wojny. Agenci brytyjskiego kontrwywiadu starają się rozwikłać tę sprawę zanim będzie za późno. 


Powolna akcja nadająca niepowtarzalny klimat tajemnicy. Wiele niedomówień i zagadek. Świetne aktorstwo i zabójczo dobra historia. Tak powinno się robić dobre kino (tak, to słowo jest w tym miejscu jak najbardziej na miejscu). Nie ma tutaj niepotrzebnych efektów specjalnych; wybuchów, strzelanin, romansów rodem z bonderów. Jest za to coś czego nie powinno zabraknąć w żadnej szpiegowskiej produkcji. Zagadka. Zagadka kto jest kretem. Podejrzani są prawie wszyscy. Każdy ma coś za uszami. Nikt nie ustrzegł się także mętnych i irracjonalnych zachowań. Jednak ten "zły" jest tylko jeden. Który, dowiemy się dopiero pod koniec, ponieważ sposób narracji dość dobrze maskuje tożsamość tej postaci. 


Bardzo dobrze dobrani aktorzy do konkretnych ról - choć nie mają nazwisk z czołówek gazet - także są dużym plusem tej produkcji.  Brian Cox - szkocki aktor znany mi głównie z roli Warda Abbotta z bournowskiej trylogii - wciela się tutaj z powodzeniem w rolę, podobnie jak we wspomnianej trylogii, w doświadczonego szefa jednej z komórek wywiadu. Jego młody protegowany, w serialu kreowany przez Toma Hughesa, jest przez wielu uważany za "młodszego brata Cumberbatha". Mimo podobnych przymiotów fizycznych jest to moim zdaniem troszkę krzywdzące, ponieważ wykształcił swój własny, niepowtarzalny styl. Ale może się nie znam, gdyż widziałem go tylko w tej jednej produkcji. A jaki jest bohater Hughesa? Ciekawy. Troszkę zblazowany, bardzo często wyglądający na znudzonego. Niekiedy przypominający bohaterów filmów i powieści noir Chandlera i Spade'a, tzw. tough guy. Reszta bohaterów jest równie intrygująca i niejednoznaczna. A za każdym razem kiedy już myślimy, że wreszcie wiemy kto jest kretem, kolejne wydarzenia wyprowadzają nas z błędu. 


Podsumowując, The Game jest jednym z najlepszych seriali szpiegowskich (kórych nie było zresztą wcale tak wiele) i mieszczącą się w top dziesięc fabuł w tym gatunku bez podziału na rodzaj produkcji (film, serial).

Moja ocena: 8.5/10

sobota, 23 kwietnia 2016

[189] Książka: "Drugie odkrycie ludzkości / Nostrilia" - Cordwainer Smith (wyd. pol. 2015)

Ponownie zacznę od powiedzenia starych bab. Tym razem, w związku z niedawno przeczytaną przeze mnie książką, cisną mi się na usta (a raczej pod palce) słowa: "Nie wszystko złoto co się świeci". Tak jest niestety z drugą książką z cyklu artefaktów serii MAG, czyli Drugim odkryciem ludzkości / Nostrilią Cordwainera Smitha.

Jednak od początku, bo może klucz do mojego niezadowolenia z lektury tkwi w jej autorze, czyli Paulu Myronie Anthonym, który publikował pod kilkoma pseudonimami, z których jeden to właśnie Cordwainer Smith (inne to: Carmichael Smith, Felix C. Forrest, Paul M. A. Linebarger). A dlaczego akurat autor miałby być tutaj przeszkodą? Ano sprawdźmy. Paul A. Anthony był doktorem politologii na Uniwersytecie Johna Hopkinsa i w wieku dwudziestu trzech lat mówił sześcioma językami; był chrześniakiem chińskiego premiera Sun Jat-Sena; podczas II wojny światowej pracował dla Wywiadu Armii USA, później był doradcą wojsk brytyjskich na Półwyspie Malajskim; jego książka Wojna psychologiczna stała się na wiele lat podręcznikiem, a on sam został doradcą prezydenta Kennedy'ego. W wolnych chwilach wykładał politykę Azji na swojej Alma Mater oraz przewodniczył Amerykańskiemu Stowarzyszeniu do spraw Polityki Zagranicznej, a swoje pierwsze opowiadanie SF opublikował (nie napisał, OPUBLIKOWAŁ) w wieku lat piętnastu. 

Takie CV jasno dowodzi tego, że człowiek tak inteligentny nie może być zrozumiany przez takiego prostaka i umysłowego imbecyla jak ja, stąd też cykl opowiadań zawartych w tomie Drugie odkrycie ludzkości (w skład którego wchodzą następujące teksty: Na próżno żyją skanerzy, O damie co duszą żeglowała, Gra w szczurosmoka, Wypalenia mózgu, Zbrodnia i chwała komandora Suzdala, Jaki był złoty, jeju, jeju!, Umarła pani z Miasta Prostaczków, Pod Starą Ziemią, Matki Hitton kotecki puhate, Bulwar Alfa Ralfa, Ballada o zagubionej Ka-Mell, Planeta zwana Shayol) jest dla mnie jednym wielkim bełkotem szaleńca. Z wyjątkiem dwóch krótkich tekstów, które były jakieś, reszta z tych nowelek to jedna wielka paplanina osobnika na niezłym kwasie. Ni chuja nie da się z tego zrozumieć, ani wywnioskować jakie te teksty miały mieć przesłanie. Są dość mocno przykrą wersją przyszłości, wydumaną w połowie poprzedniego wieku przez człowieka, który dużo wiedział i dużo widział. Natomiast jeśli chodzi o samą Nostrilie sprawa wygląda już troszkę lepiej pod względem i fabuły, i formy. Jest to tekst dłuższy, który może uchodzić za coś w rodzaju mini powieści, przez co lepiej są w nim rozwinięte wątki fabularne, jak i same postaci. Jest też dużo łatwiejsza w zrozumieniu, co wynika z faktu, że wszystkie wcześniejsze (absurdalne i bezsensowne) opowiadania dają nam tak popalić, że ten ostatni tekst to, w porównaniu z nimi, przysłowiowy pikuś. A poza tym wszystkie dzieją się w tym samym uniwersum co Nostrilia tylko w różnych okresach czasowych, więc są jej uzupełnieniami, bądź prequelami.

Nie będę w tym miejscu zdradzał nic z fabuły ani samej Nostrili, ani tym bardziej opowiadań, ponieważ wydaje mi się to niewykonalne w kilku słowach, a streszczenie zbyt obszerne zwalniałoby potencjalnego czytelnika z męki czytania, więc tym bardziej tego nie zrobię (niech inni też pocierpią!). Napisze tylko, że jest to w gruncie rzeczy dość ponura wizja odległej przyszłości naszego wszechświata, w której nie ma chorób, nie ma pieniędzy, ludzie (i podludzie) żyją ile lat chcą (pod warunkiem, że stać ich na pewien specyfik wydłużający długość żywota wytwarzany jedynie na tytułowej Nostrili), no i ogólnie jest git. A tak naprawdę to wcale nie jest. I minie chyba jeszcze sporo czasu zanim zrozumiem choć odrobinę z tego, co autor miał na myśli, oprócz pokazania nam, że to wszystko co się w okół nas dzieje prowadzi z każdym dniem do zagłady (ale to już przecież wiemy). A poza tym ja lubię fabułę, a tu jej prawie nie było, a jak była, to była na tyle zagmatwana i niezrozumiała, że męczącym było przedzieranie się przez kolejne strony. 

A może po prostu wyrafinowana SF nie jest dla mnie? Muszę się nad tym zastanowić, ale przecież Zajdel mi się podobał. S. O. Card też. I nie tylko oni! Hmm...

Moja ocena: brak



czwartek, 21 kwietnia 2016

[188] Książka: "Odwrócony świat" - Christopher Priest (1974/2016)

Taaddaaammm! Oto jestem znów. Coś to chyba nie brzmi, ale trudno, trochę zardzewiałem przez te prawie półtorej miesiąca. Jednak jak to mówią stare baby "co się odwlecze, to nie uciecze" i dziś mam dla was kolejną recenzyjkę książeczki, którą wchłonąłem jakiś czas temu. Książeczka jest z serii "Artefakty" jaką zaproponowało wszystkim fanom fantastyki wydawnictwo MAG. 

W serii tej znajdują się klasyki światowej SF. Książki, które miały swoją premierę "sporo" lat temu. Odwrócony świat Christophera Priesta, o której chciałbym dziś napisać kilka słów, miała swoją premierę w roku 1974. Okazała się na tyle dobra, że już rok później otrzymała nagrodę BSFA i nominację go nagrody Hugo. Czytając ją po latach wydaje mi się, że nie było to całkiem od rzeczy, ponieważ fabuła jest nieźle pokręcona, świat przedstawiony niesamowicie oryginalny, a zakończenie trzepie po głowie lepiej niż odcinek rodzimej docu-soap.

Kilka słów o fabule. Mamy do czynienia z miastem, toczącym się po torach, które są wciąż przed nim układane. Nie może się zatrzymać, ponieważ znajdzie się zbyt daleko od "optimum" i zostanie wchłonięte przez pole grawitacyjne. Brak postępu oznacza zagładę dla jego mieszkańców. Władcy miasta (swoją drogą zwanego Ziemią) nie pozwalają na to, aby zbyt wiele osób odkryło sekret, więc wdrożono w nim system kastowy, który zabrania wtajemniczonym zdradzać tajemnic zwykłym obywatelom (pod groźbą śmierci). Jednak coraz mniejszy przyrost naturalny kobiet i kurcząca się populacja sprawia, że w mieście wybucha bunt.

Jeśli chodzi o sam sposób narracji to jest on niesamowicie dobrze przemyślany. Autor stopniowo odkrywa przed nami kolejne fakty z historii i obyczajów miasta. Pozwala nam się w nim "zadomowić" i zrozumieć motywacje jego mieszkańców. Szok następuje dopiero w 3/4 książki, kiedy myślimy, że to wszystko zbliża się do jakiegoś sensownego zakończenia. I owszem, zbliża się, ale jak wspomniałem, zakończenie jest tak szokujące, że jeszcze przez kilka minut po skończonej lekturze siedzi się z otwartą japą i nie dowierza temu co się właśnie przeczytało. 

Dla mnie ta książka to bardzo mocna ósemka i polecam ją wszystkim tym, którzy myślą, że fantastyka nie potrafi ich już niczym zaskoczyć.

Moja ocena: 8.5/10