poniedziałek, 31 października 2016

[164] Film: "Jason Bourne" (2016)

Witam was wszystkich w kolejny piękny jesienny poniedziałek! Dziś po raz kolejny mam dla was recenzję filmu. Filmu dobrego, choć w pewnych chwilach nawet starającego się być za fajnym, co sprawia, że jest przez to mniej fajny niż mógłby być, gdyby aż tak fajny być się nie starał. Zamotałem? Troszkę, ale poniżej wszystko wyjaśnię. Jason Bourne.



Uwielbiam Tożsamość Bourne'a. Moim zdaniem to jeden z najlepszych tego typu filmów ever. Genialnie dobrana obsada. Minimalistyczna gra. Odpowiednia ilość akcji względem zabiegów fabularnych i kreowania portretu psychologicznego głównych bohaterów. No i ta rewelacyjna scena pościgu. Kolejna po Roninie, która sprawia, że zaczynasz wierzyć w filmowców i w ich rozumienie motoryzacji. Co ja tu będę się rozpisywał. 9/10. A kolejne części? Kolejne dwie to solidne ósemki. Bardzo dobre, choć nie mające już tego "czegoś". Część z Rennerem to już zupełnie inna liga. Postawienie na akcję a nie na wciągającą fabułę sprawiło, że była to co prawda ciągła jazda bez trzymanki (i to przez 135 minut!), której jednak brakowało trochę spójności i polotu. Och, zapomniałem jeszcze, że w 1988 roku była próba stworzenia dzieła, co prawda telewizyjnego, ale z Richardem Chamberlaine (co w tamtych czasach coś przecież znaczyło), to jeszcze będącego dość wierną adaptacją książki, a nie tak jak wersja z Mattem Damonem pożyczająca jedynie motyw z agentem tracącym pamięć za wszelką cenę starającym się dowiedzieć kim jest. Ta wersja (licząca sobie aż 185 minut) jest ciekawa, ale bez szału. 


Po tym za długim wstępie przechodzimy do części najnowszej. Do Jasona Bourne'a. W przeciwieństwie do części poprzednich nie ma ona już nic wspólnego z książkami. Jest czystą inwencją twórczą scenarzystów - Christophera Rouse'a i Paula Greengrassa, który był odpowiedzialny również za reżyserię tej części jak i Krucjaty... oraz Ultimatum... Nicki Parsons (Julia Stiles) była agentka CIA, którą poznaliśmy w części pierwszej, próbuje zdobyć informacje dotyczące przeszłości Bourne'a. Włamuje się na serwery Agencji i wykrada pliki dotyczące wszystkich tajnych operacji od Tredstone aż do Iron Hand. Przekazuje te informacje Jasonowi, jednak ich śladem już podąża jeden z agentów mający dawne zatargi z Bournem. W trakcie ucieczki Nicki ginie ratując życie Bourne'a, a ten postanawia za wszelką cenę wyjaśnić sprawę swojej przeszłości i dowidzieć się jaki związek z Tredstone miał jego ojciec, który zginął rzekomo zabity przez terrorystów, co było ostatecznym impulsem do zgody Jasona na uczestnictwo w rządowym programie i porzucenia poprzedniej tożsamości oraz stanie się zabójcą na usługach CIA. 


W przeciwieństwie do poprzednich części w tej, oprócz Matta Damona do filmu zostały zaangażowane jeszcze inne gwiazdy mające podnieść atrakcyjność widowiska. Są to Tommy Lee Jones w roli dyrektora CIA, Vincent Cassel w roli zacietrzewionego agenta mającego do wyrównania kilka rachunków z Bournem oraz młoda gwiazdka (nie wiadomo czemu robiąca zawrotną karierę w Holiłudziu) Alicia Vikander, będąca tutaj specem od cyber czegoś tam z ogromnymi ambicjami na więcej. Powiem szczerze, że na mnie to zupełnie nie robi wrażenia. Nie lubię Tommy'ego Lee i tej jego zmęczonej mordy, a co za tym idzie całego jego starego talentu, więc wolałbym kogoś innego w tej roli. Vincent też jest stary (wydaje się, że już trochę za stary) na takie role, ale spoko, on nie "robi różnicy", ale też jakoś mocno nie zawadza. Najgorsza jest Alicia. Po pierwsze, wkurwiają mnie takie role w filmach: jestem młoda, jestem piękna, znam się tylko na jednym, ale wiem (choć nie słusznie), że poradzę sobie ze wszystkim innym, czyli mówiąc innymi słowy jestem głupią cipą z przerostem ambicji pragnącą, żeby szanowali mnie w męskim świecie. A po drugie, dziewczyna się po prostu nie nadaje z tą swoją ciapciowatą twarzą. Z całej tej zgrai dają radę tylko Julia, która co prawda dość szybko kończy przygodę z filmem oraz wiecznie żywy Matt Damon, który idealnie pasuje do tej roli. I radzi sobie z nią z każdym filmem coraz lepiej. 


Przejdźmy dalej. Filmowcy oprócz wątku fabularnego nie zapomnieli, że tworzą film sensacyjny i potrzebują kilku strzelanin, scen walki oraz pościgów. Dają sobie z tym radę naprawdę dobrze. Sceny walki wręcz jak w każdym Bournie są dobre. Szybkie i rzeczowe. Bez zbędnego przeciągania. Mamy wszak przecież do czynienia z profesjonalistami a nie byle chujkami z twarzami ze stali i ciałem z durabetonu. Strzelanki też spoko. Co do pościgów, to ten pierwszy, kiedy Bourne wraz z Nicki uciekają przed Casselem ulicami Aten klasą nawiązuje do najlepszych tradycji tego typu scen. To jednak już finałowy pościg ulicami Las Vegas jest sporo przesadzony, podobnie jak ostatnia walka między dwoma zabójcami. Zaleciało mi tu tanimi produkcjami z jakich słynie Statham. Wszystko ratuje końcowe wyciszenie, gdzie znów Bourne pokazuje, że jest najlepszy na świecie. No i Moby ze swoimi nieśmiertelnymi Extreme ways.


Całość jest odrobinkę przy długa (123 minuty), ponieważ w środku wytraca tempo i powoduje spadek zainteresowania tym, co prezentowane jest na ekranie. Film krótszy o około 20 minut byłby zdecydowanie spójniejszy. Mimo wszystko ogląda się go całkiem dobrze. Jest o jedno oczko nad Dziedzictwem i o półtora poniżej Krucjaty i Ultimatum.
Moja ocena: 6.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz