Dziś recenzja (troszkę opóźniona, ale mam nadzieję, że się nie pogniewacie ;]) kolejnej produkcji z cyklu "Oglądam Film Polski". Tym razem padło na "Wygranego" z roku 2011. Obraz ten chciałem zobaczyć od momentu kiedy w kinie miałem przyjemność widzieć zwiastun. Z Januszem Gajosem kupuję po prostu każdy film. Tak też było i w tym przypadku.
Przystąpiłem do filmu tak naprawdę nie wiedząc o czym będzie i czego mam się spodziewać. Po trailerze nie dowiedziałem się zbyt wiele, i z tych krótkich migawek wywnioskowałem, że film będzie opowiadał głównie o światku muzyki klasycznej ze wskazaniem na pianistów. W końcu główny bohater, Oliver Linovsky, którego gra Paweł Szajda (znany z takich produkcja jak "Pod słońcem Toskanii" i "Tatarak"), amerykański aktor polskiego pochodzenia, jako tako posługujący się językiem swoich "przodków", jest pianistą. Można nawet powiedzieć, że bardzo utalentowanym pianistą, który jednak swoje najlepsze lata ma już za sobą (kilka lat wcześniej decyzją jurorów niesprawiedliwie przegrał konkurs Chopinowski jednym głosem). Spotykamy go w momencie kiedy wyrusza na duże tournee po Europie, które ma mu przynieść na nowo rozgłos i sławę. Niestety dzień przed wyjazdem z Chicago do Wrocławia (tam ma się odbyć pierwszy koncert) zostawia go żona. Oliver jest załamany. Nie chce grać. Jednak agent wymusza na nim wyjazd i "zaliczenie" tej trasy koncertowej. Chodzi, w końcu, o wielkie pieniądze. Oliver się zgadza, aczkolwiek w momencie kiedy cała sala czeka aż zacznie grać, on postanawia, że jednak tego nie zrobi. Kontrakt zostaje zerwany, a sam pianista musi zwrócić organizatorom ćwierć miliona euro. Tego samego dnia wieczorem Oli stara się utopić smutki w hotelowym barze, do którego wraz z przyjaciółmi trafia, po wygranej na wyścigach konnych,
profesor Frank Goretzky (Janusz Gajos). Po krótkiej wymianie zdań, Oli oddelegowuje się spać. Następnego dnia budzi go telefon: "-Halo? - Tu recepcja. Pańska rezerwacja została anulowana. Do 12.00 musi pan opuścić pokój." Organizatorzy koncertu postanowili definitywnie zakończyć współpracę z Oliverem i skoro on może się nie wywiązać z umowy, to oni nie będą mu dłużni (rezerwacja była na trzy dni, a eksmisja nastąpiła po jednym). Jednak szczęśliwym trafem dla obu panów, co będzie widoczne w dalszej części filmu, wymeldowującego się Olivera zauważa Frank. Po krótkiej (albo dłuższej - już sam nie pamiętam) rozmowie profesor pozwala młodemu pianiście pomieszkać u siebie zanim całą sprawa się nie wyjaśni. W trakcie tego pobytu zawiązuje się między nimi przyjaźń. Panowie pomagają sobie nawzajem w wielu sprawach, z życiowymi włącznie.
Film Wiesława Saniewskiego (który jest także jego scenarzystą) opowiada historię młodego utalentowanego człowieka, który od dziecka musiał podporządkować się i realizować ambicje surowej matki, niespełnionej pianistki (wypadek zdruzgotał jej karierę) - w tej roli Grażyna Barszczewska. Chłopak nie miał łatwego życia, a dom rodzinny kojarzył mu się jedynie z nieustannymi lekcjami gry i "biciem po łapach" kiedy źle układał dłonie na klawiaturze fortepianu. Jego ostoją i kimś kogo naprawdę kochał był dziadek (Emil Karewicz), który powiedział mu kiedyś, że "każdy człowiek ma taką magiczna godzinę w swoim życiu kiedy spełniają się wszystkie marzenia". Po tych trudnych chwilach, jakie były jego udziałem w ostatnim czasie (patrz akapit powyżej) Oliver postanawia wreszcie żyć na własny rachunek i według własnego uznania.
W trakcie tego krótkiego okresu jaki spędzi w Polsce z Frankiem uda mu się dowiedzieć bardzo wielu rzeczy o sobie, znaleźć prawdziwego przyjaciela, poznać kobietę, w której się zakocha (Kornelię, w tej roli Marta Żmuda-Trzebiatowska), pokochać i zrozumieć wyścig konne i same stworzenia, które w nich rywalizują, a także odkryć zagadkę swojej porażki na konkursie sprzed wielu lat.
Sam film jest ciekawy. Wciągający, czasami zaskakujący, ale nie jakoś przesadnie. Trzeba go oglądać dość uważnie, bo duża ilość retrospekcji powoduje, że można się zgubić. Samo aktorstwo także nie powala. A najgorzej wypada chyba nasz główny bohater. Jakoś nie czułem tego jego aktorstwa. Choć nie było to znów jakoś całkiem słabe. Dobrze, jak zawsze, wypadł Gajos, który wystarczy, że jest na ekranie i albo sączy whisky czy też pali papierosa a już kradnie uwagę widzów. Ciekawy epizod Pszoniaka, który wciela się w postać profesora Karloffa, wielkiego znawcy i nauczyciela gry. Żmuda-Trzebiatowska jest tylko ładna, czyli nie prezentuje na ekranie niczego poza swoim standardem. Jednak całość jest dość sympatyczna i ogląda się dobrze.
Poniżej fragment muzyczny, który był podstawą do tego, który pojawił się w filmie. Ten oryginalny tutaj.
Poniżej fragment muzyczny, który był podstawą do tego, który pojawił się w filmie. Ten oryginalny tutaj.
Co ciekawe, mimo tego, że film w dużym stopniu jest opowieścią o muzyku, to muzyka, stworzona przez Carlosa Libedinsky'ego, sama w sobie nie zapada jakoś głęboko w pamięć. Z całej produkcji pamiętam, i to jedynie jak przez mgłę, dwa motywy muzyczne: tango z napisów końcowych, które ze śpiewem pojawiło się gdzieś na początku filmu; i motyw muzyczny gany na fortepianie przez Olivera w restauracji, jakiś czas po odwołaniu koncertu. Cała reszta umyka, choć dość dobrze komponuje się z obrazem.
Podsumowując, film oceniam dobrze i taką też daję ocenę - 7/10. Czy polecam? Tak, ale podobnie jak w przypadku "Mojego roweru" bez większego ciśnienia, choć film zdecydowanie bardziej mi się podobał.
Dla mnie było to jedno z rozczarowań (mimo, że oceniłem film na 6/10). Główny bohater strasznie bezbarwny, no a Gajos wyjątkowo mnie nie zachwycił - z pewnością stać go na więcej. Fabuła zresztą też jakaś niezbyt wyszukana i oryginalna.
OdpowiedzUsuńA mnie się wydaje, że to dość zmyślnie zrobiona produkcja. Film nie jakiś mega-ambitny, ale zrobiony na dobrym poziomie, z zadowalającą grą aktorską. Gajos był spoko. Wiadomo, że stać go na więcej, ale gra dobre. Sama historia dla mnie w porządku.
UsuńAle szanuje Twoje zdanie. Każdemu może się nie podoba ;)
Kiedyś myślałem, żeby obejrzeć ten film, ale potem jakoś zapomniałem o nim;) Swojego czasu trochę mnie od seansu odciągał występ Szajdy, bo nie za bardzo go lubię, nie przekonał mnie w Tataraku. I tak jakoś się rozeszło. Ale chyba warto się ponownie zakręcić wokół tego filmu.
OdpowiedzUsuńWarto zwrócić uwagę na każdy film, w którym gra Gajos ;) Takie jest moje skromne zdanie :D I nawet mimo niezbyt oszałamiającego występu Szajdy, film jest dobry. Albo może inaczej - nie jest zły ;)
Usuń