czwartek, 26 czerwca 2014

[19] Przerwa na reklamę...

Ostatnio na EuroSporcie zostałem uraczony dziwnym filmikiem. Nie oglądałem go od początku, więc dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że jest to nowa reklama Samsungowej linii Galaxy. Później zauważyłem, że jest to tylko jedna z całej serii reklam nazwanych "Galaxy 11" i promowanej pod bardzo teraz nośnym hasłem - "FOOTBALL WILL SAVE THE PLANET"

Spoty są naprawdę nieźle zrobione te animowane jak i te z autentycznymi osobami zawodników i trenera. Samsung dużo kasy władował w promocję Galaxy 5, ale wydaje się to nieuniknione, aby osiągnąć wysoką sprzedaż zważywszy na to, że ten telefon jest zupełnie bez sensu wypuszczony kilka miesięcy po premierze Galaxy 4, kiedy wciąż Galaxy 3 trzyma się całkiem dobrze...

Patrzajta!

Jak to się wszystko zaczęło


Trening


Pierwsza połowa meczu


Oficjalny hymn :D


Teraz czekamy już tylko na drugą połowę meczu :)

wtorek, 24 czerwca 2014

A teraz trochę literatury użytkowej :D

Dziś dla śmiechu dostałem jedno z pisemek jakie krążą w różnych miejscach zwanych potocznie przedsiębiorstwami, które jak za chwilę zauważycie, przyjmują do pracy ludzi marnujących się na piastowanych stanowiskach. Ja im wróżę karierę co najmniej w kabarecie :D Przed czytaniem proponuje odstawić przekąski i napoje, bo nie chcę być odpowiedzialny za różnego rodzaju zadławienia :D

Enjoy!




[18] Przerwa na reklamę...


Japonia z tego co dobrze kojarzę chyba już ma mundial z głowy, więc ten filmik to już raczej tylko odbicie blasku dawnego "imperium", ale jest fajny więc oglądajcie :D To chyba nawet reklama czegoś jest, ale ciężko mi powiedzieć czego, bo nie kumam tych ichnich krzaków...A nawet jeśli nie to nic nie szkodzi ;)


Dzięki za podpowiedź Lara ;)

A tutaj podobne filmiki :) 

niedziela, 22 czerwca 2014

[73-75] Książki: "Umrzeć próbując / Die Trying"; "Jednym strzałem / One Shot"; "Wróg bez twarzy / Tripwire" - Lee Child (1998, 2005, 1999)

Ok, mam już za sobą kolejne kilka części przygód Jacka Reachera i muszę przyznać, że po pierwszym nie najlepszym wrażeniu jakie na mnie zrobił, to drugie jest zdecydowanie lepsze. Reacher staje się bardziej wyrazisty, mniej sprzeczny i denerwująco arogancji. Oczywiście, nie świadczy to o tym, że przestał być w swoim mniemaniu najlepszy na świecie we wszystkim, ale zaczyna to robić w mniej denerwujący sposób. Sceny z kobietami wciąż są na bardzo słabym poziomie, ale już nie tak żałosne jak poprzednio. Na szczęście zagadki jakie rozwiązuje nasz były żandarm są wciąż na dobrym poziomie, choć niekiedy baaaaardzo mocno wybujałe :D

Zacznijmy może od pierwszej książki z tych trzech jakie przeczytałem, czyli "Die Trying" o tym jak setce ludzi nie podobało się życie w USA na warunkach dyktowanych przez USA i... postanowili stworzyć sobie nowe państwo w państwie :D Pomysł ciekawy, cała intryga też, ale jakieś to bardzo mało prawdopodobne. Tutaj, po raz kolejny pojawia się Childowska tendencja do popychania bohaterów do przedziwnych zachowań, jak na przykład seks w środku lasu tuż pod okiem wroga chwilę po zakopaniu zwłok kolegi... W sumie nie mam pojęcia jak się ludzie zachowują w takich okolicznościach i mam nadzieję się tego nie dowiadywać, ale wydaje mi się to co najmniej dziwne. Ale mniejsza z tym. Reacher kilka razy postarzelał ze snajperki, całkiem fajnie to było opowiedziane, więc mu wybaczę. Złożę to po prostu na karb początków pisarskiej kariery (zauważyłem, że im dalej tym lepiej z tą jego szaloną fantazją, choć wkurza mnie trochę, że wszystkie te jego zbrodnie muszą się kończyć jakąś przemocą seksualną...ale może chory na coś jest i dlatego tak piszę :D).
Nie było najgorzej, ale mogło być troszkę lepiej. Dla mnie to ->

Ocena gatunkowa - 6/10

Drugim wyborem był "One Shot". Postanowiłem nie zachowywać już chronologii i sprawdzić czy dalej będzie odrobinę lepiej z fabułą, jak i z samym bohaterem, a poza tym chciałem wreszcie przeczytać to, na podstawie czego powstał film, który nawet, mimo głównego bohatera o 30 cm niższego od pierwowzoru, mi się podobał. No i stwierdzam, że książka też była spoko. Wiadomo, że była bardziej rozbudowana niż film. Miała więcej bohaterów (chyba, bo już nie pamiętam dokładnie) i odrobinę więcej wątków, ale było naprawdę dobrze. Podobała mi się sprawa jaką Reacher prowadził. Podobały mi się snajperskie akcenty. I podobało mi się jej rozwiązanie. Wydaje mi się, że Child zaczął się wyrabiać. Im dalej tym jego bohater jest bardziej stabilny emocjonalnie. Nie zaprzecza sam sobie tak wiele razy jak wcześniej. No i nie było tych żałosnych opisów scen miłosnych. Autor wreszcie pozwolił zadziałać wyobraźni czytelnika. 

Ocena gatunkowa - 7/10

Kolejną częścią była 4 część przygód Reachera, czyli jak łatwo zauważyć, wróciłem do chronologii. "Tripwire" okazał się naprawdę ciekawym thrillerem z fajnie poprowadzoną fabułą i dobrą zagadką do rozwiązania. I mimo tego, że pod koniec zacząłem się domyślać co jest grane, to miło było dowiedzieć się, że miałem rację. W tej części mamy także delikatny flashback nie tylko związany z głównym wątkiem, ale też jeśli chodzi o życie prywatne Reachera. Spotyka on bowiem, po 15 latach, swoją dawną miłość z czasów początków służby - Jodie, córkę swojego byłego dowódcy. W tej części wątki seksualistyczne znów pojawiają się dość często, choć nie są już tak męczące jak wcześniej. Autor delikatnie buduje napięcie między dwójką bohaterów, co mu nawet wychodzi. Cała sprawa jest ciekawa i bardzo udanie łączy przeszłość z teraźniejszością. Reacher znów zupełnie przypadkiem wplątuje się w jej rozwiązanie, ale daje radę zrobić to w dobrym stylu. 

Po raz kolejny -> ocena gatunkowa - 7/10

To by było na tyle jeśli chodzi o ten wpis. Jednak przeczytałem już 5 część przygód Reachera i jestem w trakcie czytania 6, więc może za kilka dni pojawi się kolejne krótkie podsumowanie.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Drugie 100 postów...

No i stuknęła mi druga setka postów :) Może nie jest to jakiś rekord (chodzi mi o tempo pisania), ale wydaje mi się, że mogę być zadowolony. Przy poprzedniej SETCE wypisałem wszystko co udało mi się stworzyć, teraz pokuszę się jedynie o zaprezentowanie TOP 10 najchętniej czytanych tekstów z tejże 100. Może ktoś coś pominął ;P

#1 1973 odsłony i status niekwestionowanego lidera uzyskał post o... bajkach! Czyli innymi słowy pierwsza część mojego prywatnego rankingu filmów animowanych pt.: Przegląd bajek... (a co, nie można?;>) cz. 1/2

#2 694 odsłony zdobył [52] Film: "Need For Speed" (2014)





#7 340 odsłon zdobył [51] Film: "Wyścig / Rush" (2013)

#8 326 odsłon zdobył [72-75] Filmowy Flesh #8

#9 322 odsłon zdobył post Aktorzy charakterystyczni kina polskiego


 Zapraszam do wspominek i dziękuję wszystkim za odwiedziny!

niedziela, 15 czerwca 2014

[17] Przerwa na reklamę...

Ostatnio ciągle tylko Nike i Nike, ale Adidas też jest w kontrnatarciu i widzę, że daje radę. Na razie widziałem chyba tylko dwa spoty z serii "all in", ten z Mesim, Suarezem, Alvesem, Sweinsteigerem itd. "The Dream" (dość przeciętny) i ten pod tytułem "Home Match" z Beckhamem, Zidanem, Balem i Lucasem Moura. Ten jest naprawdę świetny. A tekst Beckhama zawsze mnie rozwala :D

Becks: "What's heppened?
Lucas: "Sorry man."
Becks: "22 years of hard work. Guys this is...This is not good."

<hahahah> No normalnie nie mogę! Za każdym razem mnie to cieszy :D


A tutaj ta druga z Mesim i resztą. Nie taka najgorsza w sumie, ale mimo wszystko słabsza.


No i znalazłem jeszcze jedną, ale ta mi już zupełnie niepodpasowała. "I am brazuca".




sobota, 14 czerwca 2014

[70-72] Książka: "The Enemy / Nieprzyjaciel", "The Affair / Ostatnia sprawa", "Killing Floor / Pozim śmierci" - Lee Child (2004, 2011, 1997)

W sumie nie chce mi się dziś pisać żadnej recenzji, bo ani pogoda nie dopisuje wenie, ani tym bardziej to, że jestem nie wyspany, ale chcę się na gorąco podzielić moimi przemyśleniami na temat jednej z bardziej nośnych postaci współczesnego thrillera z elementami kryminału (to takie moje własne uporządkowanie gatunkowe, bo ciężko mi powiedzieć co to tak naprawdę jest) - Jacku Reacherze, którego twórcą jest Lee Child.

Jak już zapewne zdążyliście zauważyć wybór książek jakiego dokonałem do lektury może się wydawać odrobinę dziwny, jednak nie był on przypadkowy, a w pełni przemyślany, ponieważ jest to kolejność chronologiczna akcji przygód Reachera. W tomie "The Enemy" mamy do czynienia z niespełna 30 letnim Jackiem, który jest wciąż w służbie czynnej amerykańskiej MP. Tom kolejny, ten z 2011 roku, przenosi akcję o siedem lat do przodu, do roku 1997 i przedstawiona jest w niej ostatnia sprawa jaką w swojej żandarmskiej karierze Reacher prowadził. Tom "Killing floor", czyli pierwszy z serii jaki się ukazał przedstawia nam wydarzenia mające miejsce 6 miesięcy po "The Affair", kiedy to Jack od pół roku wędruje wolny jak ptak po Stanach, aby pewnej deszczowej nocy trafić do miasteczka, w którym wydarzyło się coś bardzo złego. Dla niego osobiście również. Jednak fabuły tych tomów zdradzać nie będę. Napomknę tylko, że w każdym z nich przedstawiony jest z reguły szereg morderstw, często następujących po sobie w nie dużych odstępach czasu, z którymi nasz dzielny żandarm, a później ex-żandarm musi się zmierzyć. I o ile pierwsza z przeczytanych przeze mnie książek nawet mi się podobała ("The Enemy"), a druga w sumie nie byłą taka najgorsza ("The Affair"), to ostatnia - a co najciekawsze, pierwsza z serii - troszkę mnie rozczarowała.

Plusami tych powieści jest na pewno bardzo skrzętnie i dokładnie, a za razem dość zawiło skonstruowana zagadka kryminalna. Bardzo mi się podobały ciągłe zmiany w śledztwie, nowe ofiary, które komplikowały, wydawałoby się dość oczywistą z pozoru odpowiedź na pytanie kto zabił. Autor całkiem zręcznie nas zwodzi, choć czasami zbyt przesadnie próbuje rzucić na kogoś cień podejrzenia, aż robi się to sztuczne i zbyt oczywiste aby mu uwierzyć. Nad tym na pewno musi popracować.

Teraz muszę niestety przejść do spraw mniej przyjemnych, czyli do wad, a może bardziej do tego co mnie OSOBIŚCIE się nie podobało. A nie podobał mi się Jack Reacher. jak śmiem tak pisać? Ano z tego powodu, że bohater tak niezwyciężony jak on nie wzbudza we mnie żadnych emocji. Autor starał się go wykreować jak nieugiętego profesjonalistę. Inteligentnego fachowca o zacnym licu i posturze tarana do wyłamywania zamkniętych drzwi. Niestety nie wypaliło. Z bohaterem aż tak idealny nie da się utożsamiać, a przecież tego zawsze podświadomie pragniemy. Child nie dał nam ku temu sposobności. Na Reachera zawsze patrzymy jak na jakieś bóstwo wprost z nieba, któremu nie ma prawa przytrafić się nic złego, więc nie ma się o co martwić, a co za tym idzie, siadają emocje. Patrzymy jak na połączenie Terminatora z Sherlockiem Holmes'em i Adonisem tak pięknego, że każda pani już na sam jego widok ma mokro w koronkowych majteczkach. Dodatkowym zarzutem jest także niespójność charakterologiczna tej postaci. No bo jak mam rozumieć faceta, który raz strzela biednemu głupkowi prosto w czoło bez żadnych skrupułów i wydaje się twardszy niż żelek z Biedronki, a później hasa z dziećmi po polu ciesząc się, że wreszcie wszystko się udało rozpierdolić na amen i do cna. To albo robimy zwyrodniałego skurwiela, który zupełnie nie ma uczuć, albo czułego romantyka z sumieniem. Połączenie jednego z drugim jest dla mnie zabiegiem co najmniej dziwnym, jeśli nie bezsensownym. Nie będę już wspominał o tym, że autor sam sobie w niektórych miejscach zaprzecza (pisząc na przykład o podcinaniu gardła). No i ta powtarzalność schematów też jest trochę zatrważająca. On, Reacher. Ponura, zabita dechami dziura. Bar/restauracja/motel. I zawsze ta jedna, najpiękniejsza w mieście dziewczyna. Trochę to przykre. A jeśli chodzi o sceny erotyczne, to były po prostu żałosne. Po pierwsze co za dużo to nie zdrowo. A po drugie, to o tych rzeczach trzeba umieć pisać. U Child'a jest to wszystko jakieś takie toporne. No i znów ta dziwna uczuciowość bohatera. Nie kupuję tego.

Podsumowując, oczekiwałem czegoś innego. Może nie lepszego, bo same zagadki, jakie Reacher rozwiązuje są naprawdę ciekawe, ale na pewno bohatera, którego bym w jakiś sposób polubił. Niestety, nie udało się. Może jeszcze z jedną, dwie części przeczytam, żeby sprawdzić czy jest lepiej, jednak już bez większych nadziei. 

Oceny:
"The Enemy" - 6/10
"The Affair" - 5.5/10
"Killing floor" - 4/10

piątek, 13 czerwca 2014

[16] Przerwa na reklamę i pierwsze wrażenia z MŚ w piłce nożnej...



Dziś, po wczorajszym debilu z Old Spicem, chciałbym Wam pokazać - może jeszcze nie widzieliście, choć wątpię - reklamę (a moim zdaniem bardziej krótkometrażowy film animowany) "The Last Game" z serii Risk Everything od Nike. Reklama jest świetna i nie wymaga żadnego komentarza z mojej strony. Zobaczcie sami.


Jednak komentarza wydaje mi się, że wymaga wczorajszy mecz otwarcia MŚ Chorwacja - Brazylia. Po pierwsze te s!@#$%^&* z TVP bezczelnie i ordynarnie wprowadziły mnie w błąd pisząc, że mecz zaczyna się o godzinie 21.05 (w moim dekoderze było napisane w tym miejscu Chorwacja - Brazylia) i dopiero gdzieś hen daleko, po przekopaniu się przez szereg opcji dochodziło się do miejsca, gdzie zaznaczone było, iż jest to tylko studio przed meczowe! No żesz k@#% wasza p*&^%$%^ m^%$! Jakie studio trwa godzinę! I dlaczego piszecie zamiast "MŚ studio przedmeczowe" po prostu tylko "Chorwacja - Brazylia"?! To jest pierwsza sprawa. Drugą jest już sam mecz, który jak zwykle dzięki ultra-skrupulatnemu sędziemu...został spaczony do szczętu., a jego końcowy wynik jest o tyle oczekiwany do niezasłużony. Po pierwsze uważam, że w europie jest wystarczająco dużo wysokiej klasy sędziów, żeby nie sięgać po Japończyków (u nas w skansenie na klepisku może sobie drugą ligę sędziować a nie MŚ), którym towarzyszą ludzie z Iranu, czy skąd ten sędzia liniowy był. Ale wróćmy do głównego. Najpierw wyczarował karnego z niczego. Później nie uznał bramki, bo się brazylijski bramkarz przewrócił. A na końcu nie odgwizdał faulu na Chorwacie po czym Oskar sobie pobiegł spokojnie i z "czuba" strzelił gola. Dla mnie ten mecz powinien się zakończyć remisem i taki wynik byłby jedynym sprawiedliwym, a ten mały Azjata niech wraca i dalej skręca samochody, bo do piłki nożnej się nie nadaje. 

EDIT:
 

Aha...i jeszcze sprawa komentatorów. Jest mi bardzo przykro, że jak Szpakowski odejdzie na emeryturę to w TVP nie zostanie już nikogo kto potrafiłby komentować mecz w taki sposób żeby po prostu nie zmutować dźwięku <smuteczek>.

czwartek, 12 czerwca 2014

[69] Książka: "Czyściec zwany Kortau" - Stanisław Piechocki (1993->2014)

Dziś chciałbym Wam powiedzieć kilka słów o książce, o której słyszałem już dość dawno temu i bardzo mnie zaintrygowała, jednak ani jej nie szukałem wówczas, a później wyleciała mi z głowy aż do momentu, kiedy wydana przez Książnicę Polską kilka tygodni temu rzuciła mi się w oczy na wystawie ich księgarni. I nie to żeby okładka była jakoś super nadzwyczajnie intrygująca i przykuwająca wzrok. Nic z tych rzeczy. Jednak jeśli książki ustawione obok siebie zajmują powierzchnię około 4.5 m2, to tak czy inaczej muszą zaciekawiać. Wszedłem więc i kupiłem, a dopiero później pomyślałem o bibliotece :D Ale co tam. Mogę mieć przecież swój własny egzemplarz.

Allenstein - Kortau

Ale do rzeczy. Czym jest ta książka i o czym opowiada? Zacznijmy może od tego, że jej autor, Stanisław Piechocki, urodzony i zmarły w Olsztynie, był pisarzem i publicystą zajmującym się popularyzowaniem historii Olsztyna. Spod jego ręki wyszły takie książki jak "Dzieje olsztyńskich ulic" (1995 i 1998), "Olsztyn styczeń 1945. Portret miasta" (2000), "Ratusz w Olsztynie" (2001), "Olsztyn magiczny" (2002), "Olsztyn nie tylko magiczny" (2005). Ale pierwszą jego książką poświęconą historii tego miasta, a bardziej jej konkretnej części - Kortowa - była właśnie publikacja "Czyściec zwany Kortau" wydana w 1993 roku. Sam tytuł jest już z lekka tajemniczy i mroczny, ale nic dziwnego, bo opowieść jaką snuje autor wcale nie jest dużo weselsza. A opowiada ona nieznaną historie miejsca, w którym obecnie znajduje się jedno z piękniejszych w Polsce campusów uniwersyteckich, Kortowa, a kiedyś był jeden z największych w Prusach Wschodnich szpital dla obłąkanych. 

Kortowo - lata 40.

Piechocki rozpoczyna swoją historię odwołując się do czasów bardzo odległych, bo datowanych na około 8 tys. lat p.n.e. tytułując pierwszy akt swojej opowieści "Wzgórze Totenkopf". Z tego fragmentu dowiadujemy się o walkach plemiennych i o tym, że już od tamtego momentu miejsce to często było używane jako cmentarz. Po krótkiej wprawce przedstawiającej co działo się z tym miejscem na przełomie XIV i XVIII wieku, autor zręcznie przechodzi do sedna swojej opowieści, czyli do roku 1886, kiedy to 2 kwietnia w Kortowie został otwarty Zakład dla Obłąkanych funkcjonujący później pod nazwą Prowincjonalny Zakład Leczniczo-Opiekuńczy dla Psychicznie Chorych. Jego historia jest burzliwa i długa, bo ośrodek kończy swoją pracę dopiero w momencie wejścia na te tereny wojska radzieckich 22 stycznia 1945 roku. 

Kortowo obecnie. Widok na starą część zabudowań

Tak jak wspomniałem, historia tego miejsca jest dość mroczna i ponura, jednak praktycznie nieznana (zresztą sugeruje nam to podtytuł książki, który tak właśnie brzmi: "Nieznana historia"). Ale dzięki Piechockiemu, który odkrywa tę tajemnicę możemy się dowiedzieć o przeszłości zakładu i wszystkich wydarzeniach w jakich brał udział, m.in. o akcji T-4, która to miała na celu likwidację wszystkich starców i psychicznie chorych Niemców, która najpierw była przeprowadzana planowo i zarządzana odgórnie, a później, kiedy zaczęła budzić zbyt duże kontrowersje, została przeniesiona w sferę nieoficjalną i funkcjonowała pod nazwą "eutanazji na dziko", czyli decyzja o wyborze i dezintegracji poszczególnych osób przy użyciu różnych środków chemicznych i farmakologicznych były podejmowane już tylko przez dyrekcję konkretnych placówek, na co było odgórne, acz nieoficjalne, przyzwolenie.

W czasie trwania akcji T-4 zabitych zostało blisko 100 tys. osób, jednak poważniejsza i skuteczniejsza była druga część akcji, w której zginęło około 175 tys. na co wskazuje, podawana w podczas procesu w Norymberdze łączna liczba 275 tys. ofiar (są to liczby z całych Niemiec, z samego Kortowa udokumentowana jest śmierć w wyniku tej akcji około 5 tys. osób). Tylko do grudnia 1941 roku z przedłożonego Himmlerowi Frickowi sprawozdania wynikało, że: "Wedle starannie przeprowadzonych obliczeń cyfra chorych umysłowo, debilów i nieuleczalnie chorych, który zostali zlikwidowani, wynosi 200 tys. a liczba starców co najmniej 75 tys.".

Nowsza część zabudowań z Wydziałem Humanistycznym (żółty budynek) i centrum konferencyjnym (dolny prawy róg)

Jednak nie jest to całą historia jaką przedstawia Piechocki. Pisze także o wielu ekshumacjach do jakich dochodziło podczas odbudowywania i przebudowywania obiektów poszpitalnych podczas przygotowywania ich pod przyszłą Akademię Rolniczą (później przemianowaną w Akademię Rolniczo-Techniczną, a obecnie w Uniwersytet Warmińsko-Mazurski). O rozłożeniu topograficznym budynków, o "wyzwalaniu" tego miejsca przez Armię Czerwoną i kilku innych sprawach. 

To samo miejsce z troszkę innej perspektywy. Widoczny dodatkowo Stadion Uniwersytecki.

Historia opowiedziana przez Stanisława Piechockiego zrobiła na mnie spore wrażenie. Autor dość skrupulatnie przeanalizował wszystkie dostępne materiały i na ich podstawie przedstawił najpełniejszy obraz wydarzeń i miejsca. I choć nie jest to na pewno książka dla każdego, to jednak osoby chcące lepiej poznać swoje miasto i związane z nim, mroczne, ciekawostki, powinny po nią sięgnąć. Ja tak zrobiłem i nie żałuję. 

Ocena 7/10

[15] Przerwa na reklamę...


...tym razem debilną. I to chyba najbardziej na świecie. Nie wiem jaki cel przyświecał twórcom tych reklam, nie wiem dlaczego one tak właśnie wyglądają i co mają przedstawiać, ale są najdurniejszą kampanią reklamową jaką miałem nieprzyjemność być napastowany od wielu, wielu lat! 

Jeśli ktoś te reklamy rozumie, to proszę mi wytłumaczyć :) 


poniedziałek, 9 czerwca 2014

Casting ważna rzecz...

Od kilku dni próbuję skrobnąć jakąś recenzję, ale póki co na próbach się kończy. Jeśli więc ktoś czeka na wcześniej zapowiadane teksty, to z przykrością i w nieutulonym żalu muszę stwierdzić, że jeszcze chwilę będzie musiał poczekać. Dziś bowiem chciałbym podzielić się swoimi przemyśleniami na temat ważnego, choć chyba niedocenianego aspektu filmowego rzemiosła, a raczej części całej produkcyjnej machiny, jaką jest casting. Bo spójrzmy jak się czasami denerwujemy kiedy w filmie występuje nie ten aktor, który naszym zdaniem powinien. Albo też rozważmy przypadek, kiedy odtwórca jakiejś roli idealnie do niej pasuje. Tak, że wydaje nam się, że nikt inny nie potrafiłby równie dobrze, a co dopiero lepiej, wcielić się w daną postać.

Na pomysł tego posta wpadłem podczas ciekawej i owocnej - w końcu wybraliśmy odtwórcę roli Jacka Reachera - wymiany zdań z Łukaszem K. i Larą Notsil na temat właśnie złego castingu i tego jak negatywnie może wpłynąć na film i jego odbiór. Szczególnie wtedy, kiedy mamy do czynienia z adaptacją książki lub komiksu. 

I w taki oto sposób postanowiłem stworzyć początek rankingu najlepszych castingowych wyborów. Oraz, niestety, tych najgorszych. Liczę na to, że w Waszych komentarzach znajdę kolejne typy do uzupełnienia listy.

Zacznę może od tych złych wyborów. 

Pierwszym o jakim zawsze myślę i nie potrafię się pogodzić z tym szalonym wyborem jest Tom Hanks w roli profesora Roberta Langdona w serii filmów na podstawie powieści Dan'a Brown'a. Nie wiem kto wpadł na ten kuriozalny pomysł, żeby tego - to nie ulega wątpliwości, świetnego aktora - umieścić w tak niepasującej do niego roli. Tutaj drugim największym błędem tego filmu był także wybór kostiumów. Ten garnitur, w którym nosił się Hanks - upodabniający go trochę do księdza, albo zabójcy - miał się nijak do stroju, w którym zwykł chadzać książkowy Langdon. Wydaje mi się, że dużo lepiej wyglądałby tutaj Russel Crowe. To jest mój optymalny Robert Langdon. A co WY myślicie?
Moim zdaniem wybór jest oczywisty, jednak nie zdaniem mądrych z holiłudziu

Kolejnym wyborem jest Ashton Kutcher w roli Steve'a Jobs'a. Wydaje mi się, że ten film miałby większe szanse stać się czymś więcej niż tylko laurką złożoną wielkiemu wizjonerowi designu, gdyby odtworzenie jego roli powierzono komuś, nie tylko do niego podobnemu, ale też - przede wszystkim - utalentowanemu. A Kutcher? On się nadaje jedynie do głupich komedyjek dla nastolatków i prowadzenia idiotycznych programów na MTV. Może i jestem niesprawiedliwy, ale jeszcze ani razu w jego grze nie widziałem żadnej głębi, ani charyzmy. W tym miejscu nie potrafię jednak podać żadnego innego aktora, który by mi konweniował :| Może dzieje się tak dlatego, że sam film mnie mało obszedł? Pewnie tak. Jednak jeśli macie jakieś propozycję to z chęcią się z nimi zapoznam. 


Oryginał                                          Podróba
Kolejnym filmem, a może bardziej aktorem, który mi do filmu nie pasował jest Woody Harrelson w roli Merritt'a McKinney'a w oklaskiwanej, moim zdaniem bardzo na wyrost, zeszłorocznej produkcji "Iluzja". No ludzie kochane jak mnie ten gość w tym filmie wkurzał! Cała kreacja jaką stworzył była zupełnie nie taka, jakiej oczekiwałem. Co za tym idzie, każde jego pojawienie się na ekranie powodowało moją niepohamowaną złość :[ Film był zupełną kaszaną, ale dzięki jego pojawieniu się w nim był jeszcze gorszy. 

Lubię Cię gościu, ale nie w tej konkretnej roli

Ok, myślę, że trzech wystarczy. Teraz przejdźmy do tych dobrych wyborów. Też mam trzy takie i, co ciekawe, wszystkie trzy mieszczą się w tym samym gatunku filmowym. Mniej więcej. 

Zacznę od niekwestionowanego lidera mojego rankingu, czyli od Hugh'a Jackman'a w roli Wolverina. Myślę, że w tym miejscu komentarz jest niepotrzebny, jednak nie byłbym sobą gdybym sam sobie "zamknął usta", a w tym przypadku "związał palce". Odpowiednio nieokrzesany, wredny, uroczy, męski, ordynarny, nie za przystojny (dzięki tym idiotycznym a zarazem genialnym fryzurze i zaroście). Cóż, wydaje mi się, że zastąpić go będzie bardzo trudno, jeśli w ogóle się to uda. 

Każdy chciałby być taki jak Logan!
Drugi wybór także pada na jedną z postaci ze stajni Marvel'a. Pewnie już się domyślacie kogo mam na myśli, ale i tak to napiszę. Tony Stark w brawurowym wykonaniu Roberta Downey'a Jr'a. Takiego Iron Man'a chyba nie sposób nie lubić. Odpowiednio arogancki, w którym zarozumiałość i pewność siebie jest perfekcyjnie wstrząśnięta, ale nie zmieszana z urokiem osobistym i kasą :D Każdy chciałby być takim milionerem-wynalazcą. Jednak po tych 3 częściach IM'a i występie w "Avengers'ach" wydaje mi się, że nie potrafiłbym wskazać kogoś kto mógłby z powodzenie go zastąpić. 

Normalnie, panie, Władca Świata!
No i trzeci, ale na pewno nie ostatni jest ktoś z naszego własnego podwórka. I choć w naszych filmach rzadko kiedy aktor wydaje mi się niezastąpiony, to jednak jest pewien gniot, w którym nigdy nie zmieniłbym odtwórcy tytułowej postaci. Wiecie już jaki film mam na myśli biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie trzy mieszczą się mniej więcej w obrębie jednego gatunku? Jeśli nie, to już spieszę z odpowiedzią. Chodzi oczywiście o Wiedźmina w wykonaniu i z charakteryzacją jaką miał na sobie Michał Żebrowski. No kurde! Choć film był niebywałym gniotem, a dialogi jakie "scenarzyści" włożyli sowim bohaterom w usta żałośnie denne (a było zostać przy tych, które napisał Sapkowski, ale to już sprawa na inną notkę), to jednak dzięki niemu ten film z bólem, ale dało się obejrzeć do końca. On i reszta ekipy aktorskiej (Zamachowski, Dymna, Wiśniewska, Chyra, Kozłowski) swoimi umiejętnościami, tak naprawdę uratowali ten film przed jeszcze większą klapą. Bardzo bym chciał żeby amerykanie kupili (nie wiem czy już tego nie zrobili, więc tutaj stawiam znak zapytania) i wreszcie zrealizowali tę historię tak jak należy, bo ma ona ogromny potencjał i pewnie byłaby lepsza niż "Władca...", ale zupełnie nie mam pojęcia kogo obsadzić w głównej roli, bo przecież naszego Żebrowskiego nie wezmą :| I tu się robi problem. A może Wy macie jakieś pomysły? Czekam na komentarze :)

Taki trochę wredniaczek...

czwartek, 5 czerwca 2014

Rzecz o książkach...

Czy Was, podobnie jak mnie, denerwuje pisanie książek "bo taka jest moda" albo wręcz jedynie dla kasy? Już od kilku lat zauważam tendencję do pisania gniotliwych i zupełnie nikomu nie potrzebnych...biografii. Nie mówię już o ich poziomie "artystycznym", jeśli w tym przypadku można w ogóle używać takich górnolotnych słów. One są po prostu nudne i wtórne. Najbardziej przerażający jest wysyp różnego rodzaju biografii piłkarzy, które jak grzyby po deszczu pojawiły się przez EURO 2012 i teraz mamy ich kolejne natarcie. Wszelkie te "Victory Valdesy", "Gerardy Pique", "Gigi Buffny", "Sergio Ramosy", "Thierry Henre", "Philipy Lamy", ale też "Andy Muraye", "Jebrony Jamesy" są wszędzie. Gdzie nie rzucisz kamień, ten się na pewno odbije od jakiejś sportowej "legendy" na okładce.
Fotka pożyczona z bloga:  "Książki sportowe" http://ksiazkisportowe.blogspot.com/2014/02/11-najlepszych-pisarzy-wsrod-pikarzy.html

Sam muszę przyznać, że dałem się złapać na lep "promocji" i dwa lata temu kupiłem chyba nawet 4 czy 5 z tych gniotków, bo chciałem zobaczyć czy niosą one ze sobą jakąś wiedzę czy są bezużyteczne tak jak przypuszczałem. Okazuje się, że z tytułów, które z trudem przez te 24 miesiące przeczytałem najciekawsza była - jak zresztą przypuszczałem od samego początku - biografia Ibrahimovicia "Ja, Ibra". Najbardziej otwarta, szczera i kontrowersyjna. Cała reszta, czyli tytuły takie jak: "Sekrety La Roja", "Barca. za kulisami najlepszej drużyny świata", "Ronaldo. Obsesja doskonałości", "Messi. Historia chłopca, który stał się legendą", no i wreszcie na końcu i zdecydowanie ostatnia z tej listy "Wayne Rooney. Moja historia", czyli jedyna w tym towarzystwie autobiografia (no, może nie jedyna, bo i Ibrahimovic jest ujęty jako współtwórca książki o sobie) podobno pierwsza z pięciu części, to żałosne dno. 

Cały czas się zastanawiam po co pisać takie książki? Ja wielkim fanem futbolu nie jestem, ale od czasu do czasu lubię sobie obejrzeć jakieś mistrzostwa czy inną Ligę Mistrzów, a co za tym idzie, chciałbym się czasem dowiedzieć czegoś o ludziach którzy wzbudzają we mnie takie emocje, jednak te książki, np. o Messim, czy Cristiano Ronaldo są zupełnie z dupy wzięte! Chłopaki jeszcze młode, ciągle grają, te największe sukcesy jeszcze przed nimi (żaden z nich nie poprowadził swojego teamu do sięgnięcia po puchar mistrzów świata) a już mają po kilka książek o sobie na koncie:| Zupełny bezsens. I dodatkowo te książki trochę przypominają hagiografię - szczególnie ta Rooneya - no normalnie żywoty świętych! Jeśli ich życie jest tak nudne jak je przedstawiają, to ja im szczerze współczuję, bo nawet każdy przeciętnie pijący student ma w ciągu tygodnia tuż po sesji więcej przygód, niż te gwiazdy w trakcie całego swojego dotychczasowego życia.

Lektura tych książek sprawiła, że na wspomniane gwiazdy - wyłączając Ibre - spojrzałem zdecydowanie mniej przychylnym okiem. Szczególnie na Rooneya, który tak się krygował i tak pisał o swoich wszystkich ekscesach, jakby nigdy ich nie było albo to nie on był za nie odpowiedzialny. Nic tylko idylliczne życie u boku swojej wybranki ze szkoły średniej. Żałosne.

Osobiście uważam, że takie książki powinny być pisane z pewnej perspektywy czasu, szczególnie kiedy dotyczą życia sportowców, ale też gwiazd show-biznesu. Kiedy wydarzenia troszkę się wyklarują i więcej ludzi będzie się chciało na ich temat wypowiedzieć. Kiedy ten rozdział w życiu opisywanego człowieka, a szczególnie sportowca - kariera zawodowa - będzie zakończony, a nie wciąż w trakcie. 

Najciekawsze biografie sportowców jakie czytałem spełniały właśnie te kryteria. Na przykład biografia Kazimierza Deyny, Michaela Jordana czy też autobiografia Andre Agassiego. Na mojej półce leżą jeszcze trzy książki z tego właśnie gatunku poświęcone sportowcom: "Cantona. Buntownik, który został królem" i "Smolar. Piłkarz z charakterem" i "Rodman. Powinienem być już martwy". Mam nadzieję, że te publikacje również mnie nie zawiodą. 

A co Wy myślicie o tego typu gniotkach pisanych pod wpływem mody? I jak w ogóle patrzycie na poziom biografii czy też literatury wspomnieniowej wydawanych w ostatnich latach? Czekam na komentarze ;)

wtorek, 3 czerwca 2014

Nowe książki #4 i kilka innych luźnych przemyśleń...

Z przykrością muszę stwierdzić, że troszkę mnie tutaj nie było i wypadłem z wprawy w pisani. Palce bez sensu szukają odpowiednich liter, na klawiaturze a rozbiegane słowa nie chcą ustawiać się w równe i sensowne zdania. Jednak tematów, którymi chciałbym się z Wami podzielić jest sporo, więc postaram się je jakoś uczesać i przelać na "e-papier".

Pierwszą sprawą jaką chciałbym się pochwalić był udział w konferencji "Kino w sieci. Jak pisać o filmie?", która odbyła się na SWPS w Warszawie w dniach 29-30 maja. Była to bardzo ciekawa konferencja ze znakomitymi gośćmi (m.in. prof. Wiesław Godzic, Zdzisław Pietrasik - szef działu kulturalnego "Polityki", no i młode pokolenie krytyków filmowych w osobie Michała Walkiewicza - naczelny Filmweb.pl). I chociaż mój referat nie wzbudził chyba zbyt dużego entuzjazmu, to bardzo fajnie było w tym uczestniczyć :)


Pierwszy z lewej z mikrofonem W. Godzic, później dwóch blogerów, M. Walkiewicz, Pani z "Kina" i Z. Pietrasik


Cóż jeszcze się wydarzyło? Muszę się również pochwalić tym, że wreszcie przeczytałem kilka książek, przedzierając się tym samym przez pierwszy tom "Antologii 100/XX", co było przyjemne i ciekawe, ale niezwykle czasochłonne. Co za tym idzie już wkrótce możecie się spodziewać kilku recenzji, m.in. wspomnianej antologii reportaży, książki "Czyściec zwany Kortau" Stanisława Piechockiego, a także "Republiki złodziei" Scott'a Lynch'a, którą właśnie próbuję skończyć. 

Nie byłbym sobą gdybym nie kupił także paru tytułów. I tak, moją już i tak za obszerną kolekcję, zasiliły następujące pozycje:





1. "Czyściec zwany Kortau" - Stanisław Piechocki (Książnica Polska; 2014 -> pierwsze wyd. 1993)
2. "Dziesięć książek, które zepsuły świat" - Bejnamin Wiker (Fronda; 2013)
3. "Tajne państwo" - Jan Karski (Znak; 2014 [nowe tłumaczenie] -> pierwsze wyd. Boston 1944 -> Warszawa 1999)
4. " Takeshi. Cień śmierci" - Maja Lidia Kossakowska (Fabryka słów; 2014)
5. "1001 Whisky, których warto spróbować" - pod red. Dominic'a Roskrow'a (Muza S.A.; 2013)
6. "Przyszłem, czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy" - Janusz Głowacki (Świat Książki; 2013)
7. "Witajcie w Rosji" - Dmitry Glukhovsky (E-book)

Na dziś to by było na tyle z newsów, a już niedługo postaram się skrobnąć jakiś dłuższy i sensowniejszy tekst :)