niedziela, 28 czerwca 2015

[137] Książka: "Tuwim. Wylękniony bluźnierca" - Mariusz Urbanek (2013)

Dziś zapowiadana od dłuższego czasu recenzja Urbankowej biografii Tuwima. Książka jak i autor wciąż trzymają dobry, wysoki poziom, więc nasze ponowne spotkanie okazało się całkiem przyjemne i bardzo udane. Zapraszam do przeczytania krótkiej notki na temat Księcia poetów!

Książę poetów - bo takim tytułem był określany Julian Tuwim - dla wielu wciąż pozostaje postacią kontrowersyjną. Wielokrotnie dyskredytowany za późniejsze entuzjastyczne wypowiedzi i utwory na temat komunizmu i mieszany z błotem za serwilizm wobec systemu ucisku, dla innych nigdy nie przestał być wielkim artystą. Nie da się wszak zaprzeczyć, że Tuwimem władza się wysługiwała, gdyż jak wiemy, w żadnym systemie nie ma nic za darmo i wszystkie pochwały (oraz bardzo entuzjastyczne powitanie po powrocie z emigracji), a także pomoc w sprawach, z którymi zwracali się do niego przyjaciele (i nie tylko) musiała być okupiona pewnym zadośćuczynieniem wobec zwierzchności. Z powodu początkowej fascynacji ustrojem, który z taką gorliwością został w Polsce wdrożony przez "przyjaciół" z kraju Rad, od Tuwima odwróciło się wielu jego przedwojennych przyjaciół, choć nigdy nie stracili szacunku do jego osiągnięć artystycznych. 


Obecnie, po wielu latach od opowiadanych wydarzeń, niektórym oceniającym przydałaby się jednak powtórka z polskiego (i z historii). Jednym z nich jest na pewno nasz niedoszły prezydent - Paweł Kukiz, który postawił Tuwima pod pręgierzem nagrywając kilka utworów punkowych do tekstów socrealistycznych wierszy, m.in. do W Poroninie, za który, jak twierdził w filmie Ave Kukiz, nienawidzi poety i nie rozumie jak można się zeszmacić aż do tego stopnia. I wszystko było by mniej więcej w porządku, gdyż każdy ma prawo do wyrażania swojego zdania, gdyby nie jeden mały problem. Ten utwór, który budzi w piosenkarzu i polityku taką odrazę nie wyszedł spod pióra Tuwima. Pochodzi z poematu Janusza Minkiewicza Lenin w Poroninie z 1951 roku. Tak więc, panie Pawle, czytanie nie boli, czasem warto wiedzieć zanim otworzy się usta.


Wracając jednak do samego poety i jego twórczości, to moi żądni ciekawostek czytelnicy na pewno nie pogardzą informacją, że w późniejszym etapie swojego życia Tuwim cierpiał na bardzo rozwiniętą agorafobię i czasami całymi tygodniami nie wychodził z domu, a jeśli już mu się to zdarzało, przemieszczał się po mieście taksówką jedynie w towarzystwie żony. Że jego córka była adoptowana z uwagi na strach przed konsekwencjami porodu, którego jego ukochana mogłaby nie przeżyć. Że był jednym z najgenialniejszych twórców tekstów kabaretowych i piosenek dla największych tamtych czasów (m.in. Hanka Ordonówna i Mieczysław Fogg). Przez wiele lat współpracował z kabaretem Qui pro Quo oraz był jednym z najważniejszych skamandrytów. A także wielu innych czasopism i grup artystycznych aż do wybuchu wojny ("Cyrulik Warszawski", "Wiadomości literackie", Szpargały", "Ali Baba", Nowa Polska" etc.). Jednak o tym i o wielu innych arcy ciekawych faktach z jego życia dowiecie się więcej czytając biografię poety oczywiście autorstwa Mariusza Urbanka pt.: Tuwim. Wylękniony bluźnierca, którą serdecznie polecam.

Moja ocena: 7.5/10

niedziela, 21 czerwca 2015

[48] Serial: "Przeznaczenie" (2010)

Dawno już nie pisałem o serialu i z tego co pamiętam dwa ostatnie posty o tej tematyce były raczej nieprzychylne dla opisywanych produkcji. Najwyższy czas napisać coś in plus a jest o czym. Dziś dla odmiany (czyżby?) będzie o polskiej produkcji kryminalnej, ale troszkę innej niż te, które znacie. A przynajmniej tak mi się wydaje. Zapraszam na recenzję Przeznaczenia Mariusza Paleja!

A co w tym serialu jest takiego innego? Jest to rodzaj hybrydy gatunkowej, która oprócz kryminału łączy w sobie również elementy dokumentu i mistery crime, gdyż jedną z głównych postaci jest... wróżka Małgorzata (Małgorzata Trzaskomy). I nie jest to żadna kreacja na potrzeby serii a rzeczywista postać, która gra w tej produkcji samą siebie, natomiast historie opowiedziane w tych zaledwie 10 odcinkach są inspirowane jej wieloletnimi doświadczeniami w pracy zawodowej. W serialu współpracuje z nią komisarz Anna Sarnowicz (Magdalena Nieć), która jest główną postacią fabularną. Między kobietami, wraz z kolejnymi rozwiązanymi sprawami, rodzić się będzie nić przyjaźni i zaufania. 


Ok, wiem jak to brzmi... Gniot jakich mało, ale uwierzcie mi, że serial jest naprawdę ciekawie zrealizowany, wątki nieźle poplątane i wcale nie oczywiste. Dodatkowo świetna muzyka i dynamiczny montaż sprawiają, że każdy odcinek ogląda się z zaciekawieniem i niekłamaną przyjemnością (najgorszy jest chyba pierwszy, ale jak się przez niego przebrnie, to już później jakość idzie w górę). A dzięki wpleceniu wątków ezoterycznych wnosi też powiew świeżości w trochę zatęchły światek polskiego kryminału, w którym każda kolejna produkcja powiela poprzednią. 


W serialu panie zajmują się głównie zaginięciami i, rzadziej morderstwami, jednak obok wątków kryminalnych mamy również wątki osobiste, głownie Anny, która samotnie wychowuje pięcioletniego synka i przez większość odcinków szuka męża, który wyjechał za granicę i od dłuższego czasu nie daje znaku życia. 


Bardzo ciekawe sprawy, w których nie ma oczywistych sprawców, sympatyczni główni bohaterowie, dobra realizacja i klimat mistycyzmu i grozy sprawiają, że serial ten jest naprawdę interesującą propozycja dla fanów gatunku. I choć jest on bardzo mało znany i na portalach filmowych ma zdecydowanie za niską ocenę (filmweb 5.8), to wydaje mi się, że warto zwrócić na niego uwagę. Ja zdecydowanie polecam!

Moja ocena: 7/10


piątek, 19 czerwca 2015

[136] Książka: "Brzechwa nie dla dzieci" - Mariusz Urbanek (2013)

Żeby nie było, że czytam tylko monotematycznie dziś dla odmiany recenzja kolejnej biografii autorstwa Urbanka. Tym razem mowa będzie o Brzechwie. Takim Brzechwie jakiego raczej nie znaliście. Zapraszam na recenzję!

Mariusz Urbanek jest ostatnio moim faworytem jeśli chodzi o literaturę biograficzną. Jego lekki styl, znajomość poruszanych tematów, mnogość anegdot i cytatów z opisywanych osób sprawia, że książki te są bardzo przyjemną, ale i wartościową lekturą. I nawet jeśli Waldorff mnie nie zachwycił, a przez Broniewskiego się jeszcze nie przedarłem, to Genialni, Kisielewscy i Brzechwa rekompensują wszystko.

Twórczość Jana Brzechwy (a tak właściwie to Jana Wiktora Lesmana) znałem bardzo słabo. Wiedziałem, że pisał dla dzieci. Kto nie słyszał o Kaczce Dziwaczce czy też Akademii Pana Kleksa (oraz dwóch jej kontynuacjach), jednak z racji tego, że w szkole średniej z książkami się raczej nie lubiłem, obce mi były wszystkie inne jego dokonania. Ale jak to mówi stare chińskie przysłowie: Człowiek uczy się całe życie. Więc jeszcze nic straconego, gdyż w tej książce mamy korepetycje z języka polskiego i z historii (a także z pro-komunizmu i antysemityzmu i antykomunizmu) w pigułce. Dowiemy się z niej tego, że Brzechwa był kuzynem Leśmiana, że zawsze chciał dorównać artystycznie Tuwimowi, że był wysoki (czego wielu mu zazdrościło) i lubił kobiety. A także tego, że był jednym z najznamienitszych polskich (i Europejskich) znawców prawa autorskiego (był wszak jednym z twórców i pomysłodawców powstania ZAiKS-u. O jego komunistycznych fascynacjach, których wielu nie może mu wybaczyć do dziś dnia.Oraz o tym, że gdyby nie te właśnie fascynacje, to być może pan kleks wyprzedziłby o blisko 40 lat Harry'ego Pottera, ponieważ amerykanie zaproponowali Brzechwie wykupienie praw do ekranizacji jego powieści (na co nie zgodził się ze względu na niemożliwe do zaakceptowania warunki kontraktu, jednak można domniemywać, że nie chciał sprzedać kapitalistycznym wyzyskiwaczom), a jak dokładnie prześledzimy obie książki widać, że Rowling mocno wzorowała się na twórczości polskiego poety.

W podsumowaniu napisze tylko jedno zdanie: czytajcie książki biograficzne, bo życie pisze najlepsze scenariusze!

Moja ocena: 7/10

czwartek, 18 czerwca 2015

[135] Książka: "Siedem dni z życia psa" - Dariusz Loranty (2015)

Jak pewnie zauważyliście, ostatnimi czasy trochę czytam książek, w których o swoim życiu zawodowym opowiadają ludzie związani z organami ścigania (w Polsce jak i poza granicami kraju). W przypadku tej książki nie jest inaczej, bo tytułowy pies, to oczywiście policjant - literacki odpowiednik Dariusza Lornatego, gdyż książka ta jest mocno inspirowana wspomnieniami z życia autora. Czy jednak jest ona ciekawa, dobra? Czy spełniła pokładane w niej oczekiwania? Zapraszam na recenzję!

Napiszę krótko - nie, nie podobało mi się. I w sumie, jak już kilka poprzednich recenzji, w tym momencie mógłbym skończyć, ale szacunek dla drugiego człowieka (autora) i moich nielicznych czytelników nie pozwala mi potraktować tej książki w ramach hasła "nie, bo nie".

Czytając ją miałem wrażenie, że autor to całkiem ogarnięty pies, któremu jednak (co w końcu nie takie znów dziwne, bo nie każdy jest Vidockiem albo innym Pinkertonem) nie starcza talentu do pisania. Skąd takie odczucia? Ano stąd, że kiedy w całości pisze o policyjnych akcjach, opisuje procedury, przepisy prawne (których jest stosunkowo mało), a także uwarunkowania służbowe poszczególnych etatów (opisuje, że był negocjatorem w oddziale antyterrorystycznym, ale nie tylko) czy też innych jednostek, wszystko jest w umiarkowanym porządku. Nie ma tu jakiegoś niesłychanego kunsztu pisarskiego w tworzeniu napięcia i przykuwaniu uwagi odbiorcy, nie ma też żadnej intrygi, zagadki do rozwiązania, bo to nie taka do końca fabuła w tradycyjnym tego słowa znaczeniu (po prostu siedem dni tygodnia, które nie koniecznie następują po sobie a między niektórymi mija nawet kilka lat), ale czyta się to znośnie z umiarkowanym zainteresowaniem. 

Jednak, kiedy Loranty przechodzi do pisania o życiu osobistym lub też jedynie luźno powiązanym z pracą zawodową (np. coś co dzieje się na komendzie jednak poza służbą), to jest po prostu straszne! Jedno wielkie  G R A F O M A Ń S T W O  w najczystszej formie! Miejscami jest tak żałośnie, że nie wiadomo czy śmiać się z rozpaczy czy płakać... też z rozpaczy, że ktoś pozwolił to wydać w takiej formie. Autor próbuje być tak fajny, taki super zabawny, że aż mu to nie wychodzi. Te momenty, a było ich ze 2/3 książki są koszmarnie złe. Mam setki cytatów, jednak z racji, że jest to książka papierowa przytoczę tylko kilka z nich. Zacznę może od tego pierwszego proroczego:

"Czy będzie to grafomański epos dla nikogo, oceni czytelnik." - Tak zaczyna autor przedostatni akapit wstępu i wydaje się, jakby coś przeczuwał!

"Czwartym jest najstarszy wiekiem aspirant Szczur, który dołączył do nich z Głównej. Ta wspaniała czwórka bardzo często dojeżdża do Szczytna zaszczurzoną mazdą, czyli autem, którego właścicielem jest aspirant Szczur." - No, tych zdań nie powstydziłoby się żaden twórca szkolnego wypracowania.

"Bernard jest osobnikiem, który alkohol wchłania niczym ożywcze górskie powietrze. Natura obdarzyła go talentem, że potrafi przyjąć go w ilościach ponadprzeciętnych, a osobiste przymioty sprawiają, że czyni to z radością i odpowiedzialnością." - Naprawdę...? Tylko po co to jest tak pseudo-śmiesznie napisane, i to chyba raczej jakieś predyspozycje pycho-fizyczne a nie talent, że można wódę jak mleko łoić, ale spoko, nie moja rzecz, ja tylko za to językowe pokractwo kasę zapłaciłem.

"Kto tylko miał odtwarzacz albo lepiej wideo, mógł z kaset obejrzeć prawie każdą produkcję filmową." - A dlaczego to akurat "lepiej wideo"? Funkcja odtwarzania była w obu, więc co to, kurwa, za różnica jest!

"Grzegorza nie każdy film interesował. Nie obchodziły go dzieła laureatów amerykańskiego Oscara ani francuskiego Cezara. Nie preferował filmów o sztukach walki, tak bardzo popularnych wśród młodzieży. Upajał się filmową produkcją niemiecką, która nielegalnie zalewała polski rynek wideo. Typowy niemiecki film wybierany przez Grzegorza nie miał zawiłej fabuły albo malowniczych scen, nawet gra aktorów była bez znaczenia. Były to filmy przeznaczone do pobudzania, hm, powiedzmy samczej wyobraźni." - A nie lepiej było napisać, że Grzegorz po prostu lubił pornole i darować sobie 
te gimnastykę słowną :/ Boże! widzisz i nie grzmisz!

"Wychodzą z pokoju jednocześnie. Nie spoglądają na siebie, tylko niemal bezgłośnie mówią sobie >>do widzenia<<.
Być może japońscy naukowcy w swoim wiekopomnym odkryciu nie badali populacji europejskiej. Skupili się na swojej nacji, a naukowe odkrycie niefrasobliwie przypisali całej ludzkości." - WTF?! Nie mam zupełnie pojęcia do czego tyczy się to ostatnie zdanie o naukowcach. Ale to najmniejszego. Nic wcześniej nie jest z nim tematycznie powiązane...

"Ubrana jest w czarną spódnicę mini, tak króciutką, że widzi taką po raz pierwszy na kobiecie, a nie na fotografii." - A na tej fotografii to samą spódnicę wiedział, tak?

"Czwartek jest dniem tygodnia, którego nazwa pochodzi od cyfry cztery. Bo jest czwartym dniem pracy." - No to żeś teraz powiedział... Nobla mu! Jak Wałęsie :]

"Najbardziej chciałby zjeść owoce morza. Może dlatego, że niedane mu było jeszcze nigdy ich degustować, a może, bo lubi oglądać filmy przyrodnicze o rafie koralowej." - Idąc tym tokiem myślenia, ja lubię oglądać wyścigi samochodowe, a że nigdy nie miałem okazji degustować samochodu, więc teraz mam ochotę na ragoût ze skrzyni biegów i purée ze spalonej opony a to wszystko okraszone wiórkami błotnika.

"Dotąd jadał zawsze rodzime, swojskie posiłki, zapijając je tylko i wyłącznie przezroczystymi płynami." - A nie prościej było napisać, że lubił pierogi i wódę?! Nosz kurwa, jak mnie ta słowna bezsensowna galopad męczyła podczas lektury, to moje...

"Członkowie komisji spojrzeli na niego, czuł jakby oczyma go sztyletowali." - Tylko mnie się wydaje, że z tym zdaniem jest coś nie w porządku?

"Po pracy delektuje się produktami rodzimych wytwórców: mieszaninami wody i soku z domieszką spirytusu, utrwalanymi naturalnym pierwiastkiem, siarką." - No i po raz kolejny włączył się szalony grafoman-dowcipniś. A nie można było po ludzku napisać, że walił wino pod sklepem...

"Bernard ma stać z daleka. Wyprostowany i na wprost drzwi." - Można powiedzieć, że to zdanie jest brawurowo napisane! Swoją drogą jeszcze nigdy nie stałem "z daleka", ale widocznie w policji umie się więcej :)

Ok, kończę to, bo nie ma sensu się nad człowiekiem pastwić. Nie wyszło mu. A to, że w posłowiu napisał, że teraz jest pisarzem? Cóż, każdy może się pomylić. Mam jednak nadzieję, że poprzestanie na tych dwóch tworach (wydał jeszcze "Spowiedź psa", którą niestety też kupiłem i zaraz będę czytał). Gdyby nie to, że pojawiło się tutaj kilka ciekawych opowieści z życia policjanta (na służbie), to książka by poległa sromotnie, jednak dzięki temu wspięła się dwa oczka wyżej. 

Moja ocena: 3/10

sobota, 13 czerwca 2015

[134] Książka: "Blackout" - Marc Elsberg (2015)

Ostatnio wiele się mówi o tym co będzie, kiedy zabraknie prądu. Nawet jakiś czas temu (kilkanaście dni?) w ogólnopolskim serwisie informacyjnym widziałem materiał o grupie ludzi, którzy robią sobie obozy przygotowawcze do tego wydarzenia ucząc się na nich jak żyć bez tego bez czego życia sobie nie wyobrażamy - bez prądu. Byli tam także inni, którzy przygotowują się do tego dnia gromadząc zapasy żywności, paliwa do agregatów prądotwórczych (same agregaty również) i pewnie cały arsenał broni palnej i białej (chociaż to ostatnie raczej bardziej rozpowszechnione w kraju za wielką wodą) do mordowania ludzi, którzy wejdą im w drogę w tych trudnych czasach. Taką wizję postanowił stworzyć także Marc Elsberg w swojej książę Blackout. Co z tego wyszło? Zapraszam na recenzję.

Zacznę może od tego, że autor dość solidnie się przygotował do napisania tego liczącego prawie 800 stron tomiszcza. Swój projekt rozpoczął już w 2009 i miał się on wtedy opierać na manipulacji systemami SCADA w elektrowniach. Ta wizja wydawała się mało realna, a wręcz niemożliwa nawet dla fachowców w tej dziedzinie aż do odkrycia Stuxneta. Podobnie było z niebezpieczeństwami jakie niosą ze sobą systemy chłodzenia elektrowni jądrowych aż do wypadku w Fukushimie. W tym momencie autor zaczął się niepokoić czy rzeczywistość nie przypadkiem nie chce konkurować z jego wyobraźnią. A tę, muszę przyznać ma mocno rozwiniętą, ponieważ wizja jaką kreuje w swojej książce nie jest dla nas zbyt optymistyczna.

I teraz pytanie: czy ja mam Wam zdradzać zarys fabuły? Myślę, że będzie to trudne, bo nie obejdzie się bez spojlerów. Napiszę więc tylko tyle, że w pewnym momencie pół Europy traci prąd. My natomiast już w pierwszy rozdziale  (których jest ponad 200!) poznajemy Pierra Manzano, włoskiego speca od IT (a w przeszłości hakera), który jako pierwszy zrozumie co jest przyczyną tych niedostatków energii i wraz z kilkorgiem innych bohaterów będzie musiał rozwiązać tę zagadkę. W czasie 14 dni podstawowej akcji (później autor opisuje nam jeszcze dzień 19 i 23 od chwili "wyciągnięcia wtyczki") dojdzie na terenie całej Europy a także Ameryki Północnej do katastrofalnych zniszczeń i nieodwracalnych w skutkach zanieczyszczeń środowiska. Co za tym idzie wizja jaką przygotowuje dla nas Elsberg jest bardziej niż niepokojąca. Tym bardziej, że jest realna aż do bólu.

Jednak to jest przecież powieść. Książka fabularna. Czyli musi mieć fabułę, a nie tylko zapis możliwych tragicznych wypadków. No i z tym już jest zdecydowanie gorzej. Nie wiem za bardzo co na to wpływa, czy zbyt duża ilość wątków, lokalizacji, bohaterów, zdarzeń, wypadków, ataków etc., jednak zupełnie mnie ona nie wciągnęła. Można by powiedzieć, że fabuła sączyła się jak krew z nosa  kibica znienawidzonego klubu i tyle samo obchodzą nas losy głównych bohaterów co cierpienie wspomnianego kibola. Traktowałem tę książkę raczej jako "co się stanie, kiedy to się stanie i czy od razu zacząć zabijać sąsiadów czy jeszcze chwilę poczekać" niż trzymający w nadziei thriller katastroficzny. Dodatkowo jej objętość (784 strony!) sprawiała, że - dosłownie i w przenośni - była to ciężka lektura. Autor zbyt dokładnie chciał wygrać każdy rozpoczęty wątek, przez co powieść niesamowicie straciła na dynamice. Zabiegiem mającym to zmienić (czyli przyspieszyć akcję) są krótkie rozdziały, jednak to na nic, skoro każdy z nich to inni bohaterowie i inna lokalizacja (nie tak do końca bo bohaterów i lokalizacji jest określona wcześniej ilość, ale powiedzmy, że rozdział 1 to A, 2B, 3C, 4D, 5E, 6F i dopiero 7 to znów A).

Podsumowując, książka ta jako thriller katastroficzny moim zdaniem zupełnie się nie sprawdziła, nie spełniła moich oczekiwań i jest całkowicie do bani. Nudna, nuda i jeszcze raz nuda. Brak kogoś kogo losy śledziłbym z zapartym tchem lub zastanawiał się kto jest sprawcą tych wydarzeń (choć i ci pojawiają się gdzieś w połowie opowieści, jednak tylko na chwilę). Jest za to bardzo ciekawym i niepokojącym opisem tego co się może stać jeśli (kiedy?) w przyszłości zabraknie prądu i traktowania jako swego rodzaju przewodnik może być nawet zajmująca. Biorąc jednak pod uwagę wszystkie za i przeciw, oczywistym staje się fakt, że ocena końcowa nie może być w tym wypadku zbyt wysoka.

Moja ocena 3/10

wtorek, 9 czerwca 2015

[133] Książka: "Złe psy. W imię zasad" - Patrryk Vega, Sławomir Opala i in. (2015)

Jak tylko zobaczyłem tę książkę jako nowość wydawniczą od razu wiedziałem, że muszę ją mieć. Z kilku powodów. Po pierwsze, bo cenie sobie dorobek Patryka Vegi i uważam, że robi jedne z najbardziej realistycznych seriali kryminalnych jakie widziałem. Po drugie, rozmawia z prawdziwymi "psami", a realia pracy policjantów z pierwszej ręki, to coś co przyda mi się w dalszych badaniach nad moim projektem. Jaki okazał się ten specyficzny wywiad rzeka? Zapraszam na recenzję!

Użyłem stwierdzenia "specyficzny wywiad rzeka", ponieważ ten tradycyjny powinien się odbywać między dwojgiem interlokutorów. W tym jednak przypadku Vega rozmawia z kilkunastoma policjantami z różnych wydziałów w zależności od kwestii, tematu, pytania wathever. Z tego co można wywnioskować z okładki głównym rozmówca reżysera jest Sławek Opala, pseudonim "Legenda", na którym wzorowana była postać jednego z bohaterów serialu Pitbull Sławka "Despera" Desperskiego. Jednak już to co znajdujemy wewnątrz delikatnie temu przeczy, ponieważ wypowiedzi innych policjantów zajmują w książce zdecydowanie więcej miejsca. Jednak taki zabieg był podyktowany prawdopodobnie tym, że to właśnie z nim Vega spędził prawie dwa lata w roli osoby obserwującej pracę policjantów, często jeżdżąc na rożnego rodzaju akcje i niejednokrotnie ryzykując własnym życiem podczas zatrzymań bandytów. A także tragicznym końcem opowieści Sławomira Opali, który po postrzeleniu swojej brzemiennej dziewczyny został wyrzucony z policji i po pewnym czasie popełnił samobójstwo.

Oprócz samych rozmów, które są niekiedy szalenie wciągające, czasami takie sobie, a niekiedy ledwo zrozumiałe, ciekawy w książce jest również podział i nazwa poszczególnych rozdziałów. Są one wszak zatytułowane jak poszczególne zdania przysięgi policyjnej i na każde z tych zdań-tematów prowadzone są obszerne, czasami szokujące rozmowy wyczerpujące dane zagadnienie. I tak mamy tu do czynienia z następującymi rozdziałami: "Ślubuję pilnie przestrzegać prawa", "Strzec bezpieczeństwa państwa i jego obywateli, nawet z narażeniem życia", "Dochować wierności konstytucyjnym organom Rzeczypospolitej Polskiej", "Przestrzegać dyscypliny służbowej", "Przestrzegać zasad etyki zawodowej", "Wykonywać rozkazy i polecenia przełożonych", "Strzeż honoru, godności i dobrego imienia służby".

Wydaje mi się, że pozycja ta będzie nie lada gratką dla wszystkich tych, którzy chcą się dowiedzieć z pierwszej ręki jak wygląda prawdziwa praca i życie policjantów z najtrudniejszych i narażonych na największe niebezpieczeństwo wydziałów w polskiej policji. Oraz jak to piekiełko wygląda od środka. Polecam, ale na pewno nie wszystkim.

Moja ocena: 7/10

wtorek, 2 czerwca 2015

[132] Książka: "Ślady zbrodni. Niezwykła historia Polaka, który został ekspertem od broni palnej policji San Francisco i biura śledczego ATF" - Richard A. Grzybowski i Piotr Litka (2014)

Nie ma to jak rozmach w tytule. Podejrzewam, że to zdanie po kropce jest tylko podtytułem, bądź czymś co w gazetowym dziennikarstwie nazywamy lidem jednak skoro jest umieszczane na różnych stronach poświęconych recenzowaniu książek to i ja postanowiłem go nie pomijać. Z niego też możemy się dowiedzieć kim był autor niniejszej książki (zauważcie, że nie napisałem "o czym jest książka", bo to dwie równe kwestie o czym więcej za chwilę) i czy nas jego historia zainteresuje czy też nie. Ja sięgnąłem po nią licząc na jakieś przydatne informacje, które będę mógł wykorzystać w moich dalszych projektach naukowych, czy było warto, o tym w dalszej części tekstu. Zapraszam!

Tytuł Ślady zbrodni wskazuje na to, że w tekście tym będą poruszane ciekawe zagadnienia dotyczące różnych spraw kryminalnych, które pomagał rozwiązywać nasz znamienity rodak. Był w końcu wieloletnim pracownikiem policji San Francisco (wiecie, to te miasto, w którym kręcili m.in. Bullitta i przygody porucznika "Brudnego Harrye'go" Calahana) i jak dodaje podtytuł również ATF, czyli drugiej co do wielości i ważności obok FBI federalnej agenci konkretnie zajmującej się alkoholem, bronią i ładunkami wybuchowymi. Niestety w książce tej jest więcej anegdot i relacji z przyznaję, dość ciekawego życiorysu pana Grzybowskiego niż tych tytułowych śladów zbrodni, ponieważ tych było może raptem 5 z czego niektóre potraktowane bardzo po macoszemu i łącznie zajmowały może z 50 stron (w niemal 300 stronicowej książce).

Grzybowski nie był całkiem anonimowym "szczurkiem" laboratoryjnym...

Jednak nie uważam czasu spędzonego z tą książką za całkowicie stracony. Dowiedziałem się z niej kilku ciekawych rzeczy, bo nasz rodak miał dość duże ambicje, które udało mu się spełniać, co powodowało, że praca policyjnego kryminalistyka balistyki była tylko początkiem jego trwającej do dziś kariery (jest w zawodzie od przeszło 36 lat). Później, w wieku lat czterdziestu postanowił rozpocząć studia prawnicze. I tutaj ciekawostka, która jest słabo dostrzegalna, a częściej pewnie błędnie pokazywana w różnego rodzaju amerykańskich produkcjach (albo coś się w prawie amerykańskim zmieniło), ponieważ autor wspomina, że studia prawnicze są studiami doktorskimi i trzeba mieć wcześniej ukończony już jakikolwiek kierunek studiów magisterskich. Ta wiedza stawia w bardzo nieciekawym świetle wszystkie serialiki, w których zasmarkane jeszcze niemal nastolatki stają przed obliczem sądu jako licencjonowani prawnicy (jak na przykład ten gniot Sposób na morderstwo). W książce znalazło się jeszcze kilka pomniejszych anegdot, często śmiesznych, czasami przykrych (bo związanych z łamaniem prawa i iście wieśniaczo-polski sposób), jednak to już doczytają ci, którzy zdecydują się na sięgnięcie po ten tytuł. 

Czy wam również wydaje się on podobny do amerykańskiego aktora Roberta Vaughna?

Na koniec dodam tylko, że trochę zmęczyło mnie i rozczarowało ostatnich około 80 stron (czyli całkiem sporo patrząc na wcześniej wspomnianą objętość książki), które nie wnosiły do wywodu nic ciekawego, a były jedynie podróżniczym sprawozdaniem z wyprawy do krajów, do których udał się Grzybowski pracując w ATF celem kontroli wyedukowania personelu i stanu technicznego kryminalistycznych laboratoriów państw uwalniających się spod jarzma ZSRR takich jak Armenia, Gruzja, Mołdawia, Ukraina. I późniejszych zachwytów nad tym jakim to USA jest cudownym krajem (użył zwrotu "najpotężniejszy kraj świata", swoją drogą ciekawi mnie co na to Chiny i Rosja) i jak pięknie pomagała wszystkim tym zacofanym nacjom (z jego wywodu wynikało, że najpierw był smród, kima i mogiła, a po interwencji finansowej USA był cud, miód i orzeszki). Nie podobało mi się takie protekcjonalne gadanie pełne zachwytów i gloryfikowania przewspaniałej amerykańskości (wielokrotnie ze słów Grzybowskiego można było wywnioskować, że w Stanach wszystko jest po prostu lepsze, sprawniejsze, bardziej przemyślane... no cudowne po prostu). 

...pracował m.in. przy sprawie zabójstwa radnego Harveya Milka i słynnej strzelaninie w restauracji Golden Dragon

To zdecydowanie obniżyło, do tej pory całkiem wysoką, notę dla tej książki, na którą wpłynęła również strona edytorska. Jak na takiej objętości tekst zbyt wiele w nim literówek i źle powstawianych znaków interpunkcyjnych. Pochwalić jednak muszę projekt okładki, który jest adekwatny do treści, a samo wykonanie przyjemne dla ona poprzez użycie wypukłości w czcionce tytułu i gwieździe funkcjonariusza policji.
Moja  ocena 6/10