wtorek, 31 marca 2015

[102] Film: "Joker / Wild Card" (2015)

Dziś miałem spory dylemat jaki film sobie zaopiniować, ponieważ na przestrzeni ostatnich dwóch dni obejrzałem aż... dwa :] Co i tak jest nie lada sukcesem, bo ostatni film widziałem dopiero gdzieś w styczniu. Podobieństwo tych filmów jest dość spore i praktycznie żadne. Jak to możliwe? Ano tak, że wystawiłem im taką samą ocenę i oba mają coś wspólnego z hazardem, kasynami, mafią i skrzywdzoną kobietą. Cała reszta jest już diametralnie inna. Pierwszy z nich został nagrodzony m.in. Złotym Lwem weneckim w 1980 roku, a jego tytuł to "Atlantic City". Jednak po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to za trudny film był dla mnie na dziś i nie mam ochoty o nim pisać póki go odpowiednio nie przetrawię. Stąd też dziś zapraszam do zapoznania się z moimi refleksjami na temat tego drugiego, czyli "Jokera" w reżyserii Simona Westa z Jasonem Stathamem w roli głównej. 


Fabuła filmu jest dość prosta, ale przedziwnie niespójna, bo akcja rozłazi się trochę na dwa wątki, z których nie wiadomo, który tak naprawdę jest ważniejszy. Mamy bowiem do czynienia z uzależnionym od hazardu "prywatnym ochroniarzem" marzącym o żeglowaniu. Innymi słowy z takim gościem od szeroko pojętego bezpieczeństwa do wynajęcia, który dzieli biuro z prawnikiem, któremu czoło lekko zachodzi na plecy, czasami radząc się go, jak niezgodne z prawem będzie jego następne zlecenie... Jednak akcja przebiega tutaj dwutorowo. Z jednej strony mamy Nicka (taj się nazywa Statham w filmie), który podejmuje się "ochrony" jakiegoś szczyla, chcącego pograć w kasynach bojącego się, że albo go wyrzucą, albo dostanie wciry. Z drugiej natomiast strony poznajemy wątek zemsty Nicka na mafiozach za pobicie i gwałt przyjaciółki prostytutki (tak, uważam, że prostytutkę też można zgwałcić), która to niesie za sobą ciekawe acz nieprzyjemne dla Nicka konsekwencje.

W roli głównej: Jason Santham xD

Film jest stosunkowo prosty i bazuje na do bólu zgranych konwencjach (hazardzista nie mogący uciec z krainy hazardu, do tego, jak we wszystkich filmach akcji, posiadający nieprzeciętne umiejętności walki wręcz, piękna dziewczyna, nieudacznik, przyjaciel mafiozo i ten zły, który jest twardy tylko przy kolegach...), jednak dzięki osobie Statham, który w takich klimatach odnajduje się bardzo dobrze film jest przyjemną chwilą wytchnienia od "trudniejszych" obrazów. Dodatkowo, dużą zasługę w czerpaniu przyjemności z seansu odgrywa świetna muzyka z przebojem "Blue Christmas" Deana Martina w scenie z napisami początkowymi świetnie uzupełniająca klimat hazardowej stolicy świata, w której rozgrywa się akcja. A także naprawdę zręcznie zrealizowane sceny walki, które w swojej dynamice i sposobie filmowania przypominają te z pierwszej części "Transportera". Dla mnie to był przyjemny seans, do którego być może jeszcze kiedyś wrócę.  

Jak będziesz chciał kiedyś zrobić krzywdę kobiecie, to pamiętaj, że to mściwe istoty są...

Moja ocena 6/10



niedziela, 29 marca 2015

[118] Książka: "W rodzienie ojca mego" - Marcin Wójcik (2015)

Już od jakiegoś czasu staram się zrozumieć świat jaki mnie otacza (z marnym skutkiem, ale nie ustaję w kolejnych próbach), a jednym z ciekawszych zjawisk jest dla mnie radykalna prawica bardzo często skupiona wokół słynnego radia Maryja ojca dyrektora doktora Tadeusza Rydzyka. Stąd też, kiedy tylko zobaczyłem nowy tom z serii "Reportaże" wydawnictwa Czarne poświęcony właśnie temu tematowi, nie mogłem się oprzeć i postanowiłem dodać go do swojej wirtualnej półki z książkami. Dziś pora na jej recenzję, a może bardziej na kilka spostrzeżeń na jej temat, bo moim tekstom w gruncie rzeczy daleko do podręcznikowych recenzji. Niemniej zapraszam do lektury.

Aby zrozumieć fenomen tej książki najpierw warto wspomnieć kilka słów o osobie autora. Marcin Wójcik (rocznik '81), to absolwent teologii na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, który siedem lat pracował w "Gościu niedzielnym", a obecnie pisuje do "Dużego Formatu". Skończył również Polską Szkołę Reportażu. Znając już zainteresowania i wykształcenie autora możemy z czystym sumieniem stwierdzić, że pisanie o społeczności przyjaciół radia Maryja nie jest trywialnym gonieniem za sensacją i chwytliwym tematem, a raczej chęcią zrozumienia tej liczącej kilka milionów ludzi grupy. I to się czuje czytając te teksty.

Zdjęcie pochodzi z prywatnego albumu M. Wójcika

Teksty, ponieważ książka składa się z kilkunastu reportaży (niektóre z nich były wcześniej publikowane na łamach gazet) dotyczą różnych spraw, w których hasłem przewodnim jest radio Maryja/telewizja TRWAM/o. Tadeusz Rydzyk. A tematyka jest naprawdę przeróżna i zaskakująca zaczynając od historii ludzi, którym wiara w dobroć Maryi (jak wierni nazywają swoją rozgłośnię) pomogła i dała nadzieję w życiu, poprzez takie gdzie zbyt fundamentalne, konserwatywne, drastyczne podejście do obowiązków praktykującego katolika było przyczynkiem do tragedii w rodzinie, kończąc (a może bardziej zaczynając, bo to jeden z pierwszych tekstów w zbiorze) na krótkiej biografii o. Rydzyka. Ale oprócz tekstów o ludziach znajdziemy jeszcze bardzo ciekawy reportaż o pobycie autora w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu oraz tekst o ks. Natanku i jego Rycerzach Jezusa Chrystusa. A to i tak nie wszystko. 

Empatia Wójcika i rzeczywista chęć zrozumienia tych ludzi, na którą składa się zaangażowanie i obserwacja uczestnicząca przekładają się na bardzo ciekawy portret wyznawców o. Rydzyka. Ja osobiście przeczytałem tę książkę z niekłamanym zainteresowaniem i jedyne czego żałuje, to fakt, że była taka krótka.

Moja ocena 8/10

sobota, 28 marca 2015

[117] Książka: "Córka Stalina" - Elwira Watała (2013)


Książka "Córka Stalina" Elwiry Watały jest bardzo dziwnym tworem. Początkowo nie wiedziałem dlaczego, później... też nie, ale w jakoś mocno mnie to nie obchodziło, po zakończonej lekturze zaczęło jednak nurtować. Olśnienie nadeszło, kiedy przyjrzałem się bliżej pozostałym dokonaniom pisarskim autorki.

 Z jednej strony chciałoby się ją ocenić bardzo wysoko - bardziej książkę niż autorkę - bo opowiada historię życia niesłychanie kontrowersyjnej persony. Jest również pełna smaczków i ciekawostek, których próżno szukać w innych miejscach (a przynajmniej ja do tej pory nie znalazłem) takich, jak na przykład wszelkie dewiacje partyjnej wierchuszki za czasów panowania na Kremlu Stalina włącznie z dość dokładnym niekiedy opisem seksualnych ekscesów jego i jego towarzyszy. Z drugiej jednak strony co to wszystko ma wspólnego z główną bohaterką...? Ano niewiele i jest to jedną z wad tego tomu. Nie jest to wszak aż takie niespodziewane jeśli przyjrzymy się bliżej wcześniejszym dokonaniom pisarki: "Kobiety wokół Stalina. Kochanki i katorżniczki", "Sodomici", "Cuchnący Wersal", "Wielcy zboczeńcy", "Wielkie nimfomanki", "Seks w królewskich alkowach", "Miłosne igraszki rosyjskich caryc". Robi wrażenie prawda? Wydaje mi się, że książka ta była kompilacją kilku w wyżej wymienionych plus drobne dodatki.

Drugą wadą jest mnogość powtórzeń, która niekiedy posunięta jest do granic absurdu, jakby autorka sama nie czytała swojego tekstu lub zapominała co pisała w poprzednim akapicie.


4 razy na przestrzeni 1% książki... Nie za często aby? Ja alzheimera nie mam jeszcze!

Albo też nagminna maniera bezpośredniego zwracania się do czytelnia, która po pewnym czasie również zaczynała działać mi na nerwy.

Tym razem 66 powtórzeń tego samego zwrotu na 304 stronach książki w papierze!

Za wadę można uznać również brak obiektywności autorki i lekką stronniczość w przedstawianiu i poddawaniu ocenie faktów i zajść z życia opisywanych postaci. Oraz, co wydało mi się bardzo dziwne, brak zdjęć kiedy w tekście ewidentnie jest napisane, że kogoś można na nim zobaczyć!

Na ale, że niby gdzie?!



Jednak podsumowując, nie jest to książka najgorsza i jak się przymknie oko na niektóre niedociągnięcia a inne pominie milczeniem, to można się z niej dowiedzieć całkiem sporo o córce największego tyrana naszej epoki.

Moja ocena 5/10

czwartek, 26 marca 2015

[116] Książka: "Grobowiec Lenina" - David Remnick (moje wydanie 2014, pierwsze 1993, pierrwsze polskie tłumaczenie 1997)

Kupuję (i czytam oczywiście) całkiem sporo literatury poświęconej Związkowi Radzieckiemu i Rosji, więc nie jest zdziwieniem, że i ta pozycja trafiła na moją wirtualną półkę. Jakie były moje zapatrywania wobec tej książki? Ano żadne. Nie liczyłem, że będzie genialna, nie uprzedzałem się również wobec niej zbyt mocno. Ot, kolejna pozycja z morza poświęconych temu tematowi. Nie znałem też biografii autora tej książki, ani historii samej książki. Pomyślałem po prostu, że może być ciekawa i kliknąłem "do koszyka".

Okazało się jednak, że książka jest obszerną i dokładną analizą przyczyn upadku KPZR składającą się z 4 części i 25 rozdziałów zawierającą między innymi wiele krótkich lecz niesamowicie ciekawych biografii przywódców (m.in. Gorbaczow, Jelcyn) jak i dysydentów (t.j. Sacharow), a także opisów zjawisk takich, jak wybuch elektrowni Czernobylu, kult Stalina trwający długo po jego śmierci etc. oraz opowieści z życia zwykłych szarych ludzi - mieszkańców Kraju Rad. 



W trakcie lektury dowiedziałem się, że autor przebywał w Moskwie jako korespondent "The Washington Post" w latach 1988-1992 i był naocznym świadkiem upadku imperium oraz drastycznych przemian jakie zachodziły w tym kraju. Jednak jeśli obawiacie się, że będzie to zapis ostatnich 4 lat panowania komunizmu, to mogę Was zapewnić, że nie ma ku temu podstaw, ponieważ Remnick snując swoje wywody o ludziach i miejscach bardzo często cofa się do czasów odleglejszych, kiedy niektóre zjawiska dopiero zaczynały się rodzić, więc jego historia jest bardzo dokładna i obszerna. Powiedziałbym nawet, że pełna.
 
Bardzo ważne tematy połączone z lekkim, reportażowym stylem autora sprawiają, że książka ta została nagrodzona Pulitzerem w 1994 roku oraz została uznana za książkę roku przez tygodnik "Time". Ja ze swej strony mogę dodać, że czytało mi się ją niezmiernie przyjemnie (choć są w niej niekiedy opisane bardzo mało przyjemne sprawy czy zagadnienia) i szybko (może nie tak do końca szybko, bo ze 2 tygodnie, ale cienka nie była). Jest ona bardzo ciekawym uzupełnieniem tego co do tej pory wiedziałem o tym przedziwnym kraju. Choć może być również niezłym początkiem przygody jaką jest zrozumienie fenomeny komunizmu dla osób, które do tej pory nie interesowały się tym zagadnieniem.
Zdecydowanie polecam!

Moja ocena 9/10

środa, 25 marca 2015

[47] Serial: "Imperium" (2015)

Jest sobie pewien serial, który podobnie jak Słowo na L już po pierwszym odcinku zrobił na mnie piorunująco złe wrażenie i choć jest bardzo wysoko oceniany, to jednak jego stargetowanie wyklucza mnie z grona odbiorców. Tym serialem jest Imperium stacji FOX z Terrencem Howardem w roli głównej.

Serial opowiada o życiu Luciusa Lyona - króla hip-hopu i właściciela wielkiej wytwórni muzycznej - który dowiedziawszy się, że jest bardzo poważnie chory i nie będzie w stanie samodzielnie zarządzać biznesem postanawia namaścić na swojego następcę jednego ze swoich trzech synów. Nieoczekiwanie dowiaduje się jednak, że jego żona - która dała się zapuszkować na bardzo długo za swojego będącego u szczytu popularności męża-dilera - właśnie wyszła na wolność i dość stanowczo domaga się swoich udziałów w firmie, która dzięki niej stała się potęgą.

Historia wygląda całkiem znośnie, więc o co on się czepia, zapytacie pewnie? Ano już próbuję wyjaśnić. Po pierwsze ocena tego tworu jest moją własną subiektywną opinią i można się z nią nie zgadzać, ale i tak niewiele mnie to obejdzie :] Po drugie jak komuś nie pasuje to co napisze, to może nie czytać :] A po trzecie wydaje mi się, że mam rację xD

Serial ten jest czarny. Tak aż na wskroś. Nie lubię tego, ale tak widocznie jest w środowisku muzyki hip-hop, więc ten aspekt twórcom wybaczam. Nie podoba mi się jednak obsadzanie w rolach muzycznych bądź dookoła muzycznych ("Hustle&Flow", "Ray", "Glitter") Terrencea Howarda, bo po pierwsze go nie lubię. Po drugie nie lubię go jeszcze bardziej! Jamie Fox (pasowałby nazwiskiem do nazwy stacji):] by był lepszy, ale pewnie nie chciał tego gniota... Po trzecie wkurzało mnie od samego początku bardzo poprawne politycznie tworzenie i dobieranie postaci. To, że nie ma prawie nikogo białego (w pierwszym odcinku nikogo nie było, ale widziałem na liście postaci jakieś nieliczne białe twarze), to już sobie wyjaśniliśmy, ale to że musiała się oczywiście pojawić czarna grubaska, syn homoseksualista, żona zachowująca się w bardzo charakterystyczny dla tej rasy sposób - wiecie, coś takiego jak na obrazku, to już zupełnie inna para kaloszy. Para, zupełnie nie w moim kolorze...


Ogólnie mówię temu serialowi nie, i choć zwykło się wyrażać swoją opinię dopiero gdzieś koło 3 odcinka, to jednak wróćmy do korzeni i potraktujmy pierwszy odcinek jako pełnoprawnego pilota, który nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Niech oglądają Ci co lubią i czują ten klimat. Szkoda jednak, że nie wszyscy będą mogli się nim cieszyć. 

Moja ocena 3/10

A teraz słówko do producentów. Jak już tak robicie te seriale dla LGBT, czarnych, białych, lekarzy, prawników, matki z dziećmi, seniorów etc., to może choć raz zrobilibyście jakiś serial dla ścigantów (drifrty, wyścigi równoległe, nielegalne ganianki po mieście, tjuningi etc.)! Ooo!!! To by dopiero było coś! Ale wiadomo - dyskryminacja... A seria F&F już od dawna przestała dostarczać tych motywów, za które najbardziej ją lubiłem. Ten postskript, to tak w związku ze zbliżająca się premierą 7 i chyba ostatniej części serii o Szybkich i Wściekłych, która będzie miała swoją premierę już 10 kwietnia!

Tak, wiem, że to nieoficjalny plakat, ale oficjalne są żałosne, a ten mi się podobał :]

I mimo tego, że brak mi w tym filmie zwykłych wyścigów i nudnego życia na granicy prawa, to jednak po trailerze wiem, że tego seansu nie odpuszczę! Oj będzie się działo ;]

niedziela, 22 marca 2015

Plakaty... cz. 2

Kilka dni temu udało mi się wreszcie wsadzić plakaty w ramy, które swoją drogą, choć jechały z Warszawy, to jednak 8 dni czekały na wysyłkę, żeby później dojechać do mnie w ciągu około 24h (wszystko można było śledzić na stronie przewoźnika, stąd też tak dokładna moja wiedza na ten temat). 

Plakaty natomiast - które swoją drogą przyjechały chyba z Holandii - dotarły w ciągu około 2 dni (swoje odleżały na poczcie, ale nie byłem świadom, że listonosz zamiast przesyłki wrzuci do skrzynki po prostu awizo...). Po tym odkryciu oświeciło mnie skąd tak wysoka cena. I choć papier na jakim zostały wydrukowane jest naprawdę dobry - gruby i kredowy - to jednak już sam druk pozostawia wiele do życzenia i przy bliższym oglądaniu nie wydawały się one szczytem poligraficznych możliwości. Jednak pal to licho, zamknięte w ramy z plexą antyrefleksyjną trochę się "wygładza" ich "chropowatość" wykonania i efekt końcowy prezentuje się naprawdę nieźle. 

Wracając jednak do ram, nie zamawiałem ich na wymiar (koszty, po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw okazało się za duże)  kupiłem standardowy wymiar 100x70 cm co wymagało ode mnie delikatnego przycięcia Kill Billa i trochę mniej delikatnej operacji na Drive.

Piszę tego posta, ponieważ kilka osób (tak naprawdę to chyba tylko Łukasz, EDIT: i Lara, ale napisanie "kilka" lepiej brzmi :]) chciało zobaczyć efekt końcowy. A i ja sam jak coś zaczynam, to lubię kończyć ;)

Tak duże opóźnienie w prezentacji wynikało z tego, że dopiero dziś skończyłem montować oświetlenie plakacików i mogę się wreszcie pochwalić efektem końcowym ;)

Ogólnie uważam, że mogło być lepiej, ale i tak nie jest źle.



Jeszcze jeden EDIT tym razem zdejcia w dzien. Jakosc *ujowa, bo ta moja kiszka imitująca pokój nie pozwala na lepsze ujęcia :/







wtorek, 17 marca 2015

[46] Serial: "Życie na gorąco" (1978)

Oj, nie za dużo ja w tym miesiącu tych postów naskrobałem, ale jak mówi stare chińskie przysłowie nie liczy się ilość a jakość. A jak wiadomo wszystkie moje wpisy są genialne i cudowne, więc póki co jest gicioszek :]

Jednak nie powinienem chyba aż tak bardzo zaniedbywać tego mojego małego gnojowiska, bo ze smutkiem zauważam, że mi się obserwatorzy wysypują :( Ale w sumie wasza strata - idźta grasować gdzie indziej xD

Jednak wracając do meritum dziś kolej na kolejny (lubię takie powtórzenia ostatnio:]) serial niezaprzeczalnie należący do tajemniczej grupy znanej w internetach jako Kaszana Czelendż. Mowa tutaj o tworze z zaprzeszłej epoki - czyli kultowej opowieści o życiu i działalności zawodowo-hobbystycznej słynnego na całym świecie redaktora Maja (w tej roli nienagannie uczesany Leszek Teleszyński), który dostał już swoją dawkę kpin od Sokoła i Pono, jednak teraz kolej na mnie.




Powiedzcie mi jak to jest możliwe, że ten sam facet, który stworzył słynnego Hansa Klossa - w wielu kręgach kultowszego niż Borewicz i Czterej Pancerni razem z psem - mógł wydać na świat takiego klopsa jakim jak Maj?! Dla mnie to jest fascynująca historia ze świata baśni po prostu. Ale zacznijmy może od tego, że niby o co w tym wszystkim chodzi. Otóż o to, jak zapewne niewielu z Was wie, że - i tutaj opis zbliżony do źródeł producenckich: 

"Polski dziennikarz, Maj, współpracujący z paryskim pismem ekonomicznym, zbliżonym do agend prasowych ONZ, trafia na ślad działalności tajnej organizacji "W", powołanej do życia przez pozostających na wolności zbrodniarzy hitlerowskich. Działalność tej organizacji sprowadza się do sabotażu, prób zdobycia broni masowej zagłady, morderstw czy przemytu narkotyków. Maj po pierwszym zetknięciu się na terenie Wiednia i Budapesztu z przejawami działalności organizacji "W" idzie dalej jej tropem, odkrywając coraz to nowe powiązania i starannie przygotowane akcje. Tytuły poszczególnych odcinków, to nazwy miast, wokół których skupia się akcja opisana w danym odcinku."

Działa na wyobraźnię, prawda? A pomyślcie sobie jaką obietnicę szalonej rozrywki musieli czuć spragnieni przygód Bonda obywatele pracujący miast i wsi... Niestety tylko na obietnicach się skończyło, bo już w momencie telewizyjnej premiery Maj i jego włosy zostały wyśmiane i zmieszane z błotem. Ale dlaczego, zapytają ci, który nie widzieli a czuja potencjał historii, jak na przykład ci z poniższego printscreena?




Otóż dlatego, że "Życie na gorąco" i nasz absurdalny redaktor Maj są tworem niewpisującym się w żadną konwencję, wykonanym i napisanym tak tragicznie, że żaden myślący człowiek na trzeźwo nie wytrzyma dłużej niż kilka minut bez bluzgania i zgrzytania zębami. Pod wpływem i w towarzystwie, to co innego, wtedy salwy gromkiego śmiechu - nieuniknione.

A teraz przeanalizujmy co tutaj nie gra.

1. Wszystko!

No i na tym można by już było skończyć te dywagacje, ale z racji mojej długiej nieobecności pozwolę sobie na sprecyzowanie i dookreślenie moich zarzutów.

Zacznijmy więc jeszcze raz.

1. Dźwiękowca powinno się powiesić za jaja na pierwszej latarni. Nosz *urwa! Jak mnie szlag trafiał kiedy rozmowy nie było praktycznie słychać - nie to żeby bohaterowie mieli coś ciekawego do powiedzenia, ale jak już oglądam, to lubię też słyszeć fabułę - ale za to wszelkiego rodzaju "efekty" specjalne (typu strzały z korkowca i inne gromkie wybuchy), czy muzyka były słyszalne do tego stopnia, że sąsiedzi interweniowali kilkukrotnie z ostrymi narzędziami przy drzwiach klatkowych bojąc się, że ukraińska wojna bez ostrzeżenia zawitał również do nas.

2. Maj to niezaprzeczalny poliglota. Gdzie nie pojedzie, to potrafi się porozumieć z każdym. Nie ważne czy jest to język krajów istniejących, czy też wymyślonych (tak, wymyślonych, ale o tym za chwilę) - Maj dogada się zawsze i ze wszystkimi. Ale... kurcze, ja oglądając ten serial miałem podobnie, też wszystko rozumiałem. Jest to wszak dziwne, bo oprócz podstawowej znajomości polskiego, nie władam biegle żadnym innym językiem :| Czy ktoś potrafi to wytłumaczyć? TAK! Twórcy potrafią! Żeby nie silić się na napisy i szukanie naprawdę wykształconego językowo aktora, a także całej reszty aktorów, którzy znaliby chociaż jeden obcy język, zastosowali taki troszkę skrót myślowy pokazując nam obcojęzyczne napisy szyldów i inne tego typu drobiazgi, a swoim bohaterom pozwolili porozumiewać się w naszym ojczystym języku. Nawet nie pytajcie jak to absurdalnie wygląda. No groteskowo po prostu.

3. Aby pokazać nam, że mamy do czynienia z zagramanicą twórcy pomyśleli o jeszcze jednym przebiegły kroku, który natychmiast wprowadzili w życie - a czemuż by nie używać zwrotów grzecznościowych należących do danego kręgu językowego? Tak, to genialne! Robimy to!. I tak oto, Maj będąc w USA słyszy "ser", będąc we Francji "mesjer", w Austrii "her" etc. Żałosne i niepotrzebne.

4. Nazwiska. o mój Boże! Twórca postaci miał szaloną wyobraźnię. Ja przytoczę tylko jedno - Skalkator! Zatkało kakało?;>

5. Wróćmy jednak do tych miejscowości. Ja rozumiem, że twórcy chcieli pokazać kawałek świat spragnionemu kolorów polskiemu społeczeństwu, ale żeby wymyślać tak dziwne miejsca jak Tupanaca albo Malavita - swoją drogą nie wiem czy twórcy wiedzieli jakie słowo malavita ma znaczenie w języku włoskim? Może pokusili się tutaj o pewien rodzaj gry z widzem? Jeśli tak to szacun dla nich, ale mimo tego było użyć istniejących miejsc. Było by łatwiej i poważniej.

6. Sam scenariusz i pomysł tej absurdalnej postaci - nie mówię tutaj o całej historii, bo jakby nie postać Maja, to historia niewiele różni się od Bondów z lat 60-70. Jednak Majowi do Bonda tak daleko jak mnie do Obamy (w przeciwieństwie do niego jestem biały i nikt się za bardzo nie interesuje moim zdaniem). Krótko streszczając charakterystykę postaci możemy zauważyć kilka rzucających się w oczy "drobiazgów". Maj wie wszystko. Wszystkich zna. Wszyscy znają jego jako "TEGO dziennikarza z Polski" (ciekawe jest to, że wiedzą w ogóle gdzie leży Polska, ale to już pomijam, bo większość z bohaterów serialu była nawet w Warszawie i jest zachwycona tym pięknym miastem). Maj jest dziennikarzem pisma ekonomicznego, jednak bardzo dobrze zna również kręgi różnych organizacji wchodzących z skład ONZ (skąd? nie pytajcie, nikt nie wie). Maj jest lepszy od każdego z kim się mierzy. Potrafi bez problemu obezwładnić szkolonych zabójców, o zwykłych oprychach nie wspominając (swoją drogą sceny walki powinny być prawnie zakazane w filmach z tamtego okresu). Świetnie strzela z broni krótkiej jak i długiej. Nie ma oporów przed zabijaniem. Jest po prostu postacią prawie o boskich atrybutach. No i ma swoje włosy.




Mógłbym tak jeszcze długo, bo pole do popisu w przypadku tej produkcji jest szerokie jak gacie Kalisza, jednak muszę dziś jeszcze wymienić koła i napić się kawy, więc na tym poprzestanę.

Dla zapoznania się o czym mówię poniżej wklejam fragment jednego z odcinków. Jednak ostrzegam - oglądacie na własną odpowiedzialność! xD




W tym przypadku bez oceny. Brakuje skali ;)



niedziela, 8 marca 2015

[24] Przerwa na reklamę...

Dziś miało być o beznadziejnej Poczcie Polskiej, która zamiast przynieść mi plakaty (jakby ktoś nie wiedział o co chodzi, to TU można sprawdzić) do domu nawet się tym nie kłopotała i pod postacią listonosza (żeby go dopadł przykucnięty pies!) wsadziła mi awizo do skrzynki (CHWDPP!), które tkwiło tam bez mojej wiedzy przez około 3 dni! :[ Ale nie będzie, bo postanowiłem nie denerwować się sprawami, na które nie mam wpływy (jedynym rozwiązaniem byłoby wysadzenie całej tej struktury przeżytku w powietrze, co jednak jest zbyt pracochłonne...).

Mogłoby też być o konferencji, która odbędzie się w połowie maja w Olsztynie, której tematem jest tożsamość kobiet, a moja skromna osoba będzie jednym z prelegentów, ale to już byłaby zbyt daleko - nawet jak na mnie - posunięta megalomania, więc tego też nie będzie (LINK dla zainteresowanych).

Mogłoby być również o książkach, które ostatnio udało mi się przeczytać - "Baśń zimowa" Przybylskiego i "Zbyt głośna samotność" Hrabala - ale o nich również nie napiszę. Choć wydaje mi się, że niegłupim pomysłem będzie przytoczeni kilku cytatów z drugiej z nich. Oto one:

"Zapłaciłem za piwo i trzy rumy, i wyszedłem w przewiew ulicy, no i znów doszedłem na plac Karola, oświetlony zegar na nowomiejskiej wieży wskazywał zbędny czas, nigdzie się nie spieszyłem, wisiałem już w przestrzeni, (...)."

"Zwróciłem pusty kufel i przeszedłem przez tory, piasek parku chrzęścił i skrzypiał jak zamarznięty śnieg, w gałęziach ćwierkały wróble i zięby, patrzyłem na dziecinne wózeczki i na mamusie, jak siedzą w słońcu na ławeczkach i odchylając głowy wystawiają twarze na lecznicze promienie, długo stałem przed owalnym basenem, w którym kąpały się nagie dzieci, widzę, że brzuszki tych dzieciaków naznaczone są prążkiem od gimnastycznych spodenek i majteczek, galicyjscy żydzi, chasydzi, nosili pasy jako dostrzegalne i wyraźne pręgi, które dzieliły ciało na dwie części, tę piękniejszą z sercem i płucami, i wątrobą, i głową, oraz tę część ludzkiego ciała z kiszkami i organami płciowymi, jako część ledwo tolerowaną, a więc nieistotną, widzę, że księża katoliccy przesunęli tę pręgę jeszcze wyżej, koloratką uczynili sobie na szyi widoczny znak, akcentujący jedynie głowę jako misę, w której macza palce sam Bóg, patrzę na te kąpiące się dzieci i widoczne na ich nagich ciałach pręgi od majteczek i gimnastycznych spodenek, i widzę, że siostry zakonne bezlitosną pręgą wykroiły z głowy jedynie twarz, oblicze okolone pancerzem nakrochmalonych kornetów, tak jak to mają zawodnicy na wyścigach samochodowych formuły jeden, patrzę na te bryzgające i poruszające się nagie dzieci i widzę, że te dzieci nie wiedzą nic o życiu płciowym, a przecież ich genitalia są już w stanie utajonej doskonałości, jak pouczył mnie o tym Lao-cy, patrzę na te pręgi księży i sióstr zakonnych, i na pasy chasydów, i myślę sobie, że ciało ludzkie to klepsydra, co jest na dole, to jest również na górze, a co jest na górze, to jest również na dole, dwa stykające się ze sobą trójkąty, znak z pieczęci króla Salomona, proporcja między księgą jego młodości, Pieśnią nad pieśniami, a rezultatem jego spojrzenia okiem starszego pana, marność nad marnościami, Księgą Koheleta, czyli Eklezjastesa"

"Uniosłem oczy na kościół Ignacego Loyoli, zalśniła złota jak trąby aureola, to szczególne, że niemal wszystkie posągi koryfeuszy naszej literatury siedzą jak paralitycy w fotelach na kółkach, Jungmann i Safařík, i Palacký siedzący nieruchomo w fotelu, również ten Mácha na Petrzynie musi opierać się lekko o kolumnę, podczas gdy posągi katolickie pełne są ruchu, jak atleci, jakby stale ścinały piłkę nad siatką, jakby właśnie przebiegły setkę albo kolistym ruchem odrzuciły daleko od siebie dysk, zawsze ze wzrokiem zwróconym w górę, jakby oburącz przyjmowały smecz samego Boga, chrześcijańskie rzeźby w piaskowcu, z wyrazem futbolisty, który z uniesionymi rękami i radosnym okrzykiem właśnie strzelił zwycięskiego gola, podczas gdy posągi Jarosława Vrchlickiego zwalone są na fotel na kółkach."

"(...) ja, kiedy byłem młody, też miewałem o sobie piękne mniemanie, swego czasu myślałem, że stanę się piękniejszy, jak kupię sobie rzymki, modne wtedy sandały tylko z pasków i sprzączek, że do tych sandałów muszę mieć fioletowe skarpetki, mamusia zrobiła mi je na drutach i gdy pierwszy raz wyszedłem w tych rzymkach i umówiłem się na randkę koło Dolnej Gospody, choć był wtorek, przyszło mi na myśl, czy w gablotce naszego klubu futbolowego nie ma już składu? Tak więc stałem przed gablotką, przyglądałem się okuciu dziurki od klucza i dopiero potem podszedłem bliżej, ale czytałem listę z poprzedniego tygodnia, następnie czytałem tę listę jeszcze raz, ponieważ czułem, że tą fioletową skarpetką i tym prawym sandałem wdepnąłem w coś wielkiego i mokrego, przeczytałem listę z moim nazwiskiem na końcu jeszcze raz, by znaleźć w sobie siłę i spojrzeć w dół, i gdy spojrzałem, stałem w wielkim psim gównie, które mi oblewało i uwięziło cały sandał złożony tylko z pasków i sprzączki, tak więc znów powoli czytałem jedno nazwisko za drugim, przeczytałem całą jedenastkę naszych juniorów, również własne nazwisko jako rezerwowego, lecz gdy spojrzałem na dół, wciąż stałem w tym okropnym psim gównie, a kiedy popatrzyłem na środek wsi, wyszła z furtki moja dziewczyna, i rozpiąłem sprzączkę, i ściągnąłem fioletową skarpetkę, i zostawiłem wszystko wraz z bukiecikiem tam pod gablotką naszego klubu futbolowego, i uciekłem za wieś, w pola, i tam medytowałem, czy los mnie nie przestrzega, bo już wtedy chciałem zostać pakowaczem starego papieru i tym sposobem dobrać się do książek. (...) zamknąłem słodko oczy i nie poszedłem nigdzie, piłem piwo i widziałem samego siebie, jak w dwadzieścia lat po tej przykrej przygodzie z fioletową skarpetką i sandałem idę przez przedmieście Szczecina, doszedłem aż na pchli targ i gdy dotarłem na sam koniec szpaleru tych ubogich sprzedawców, widzę człowieka, który oferuje prawy sandał i prawą fioletową skarpetkę, przysiągłbym, że to była ta rzymka i ta moja fioletowa skarpeta, nawet na oko oceniłem, że to jest ten sam numer, czterdzieści jeden, stałem więc skonsternowany i patrzyłem jak na zjawę, zadziwiła mnie wiara tego sprzedawcy, że jednonogi przyjdzie kupić sobie sandał z fioletową skarpetką, sprzedawca wierzył, że gdzieś istnieje kaleka z prawą nogą i numerem czterdzieści jeden, ożywiony pragnieniem przybycia do Szczecina, żeby kupić sobie sandał i skarpetkę, która zwiększy jego powab."

"(...) bo ja zawsze pracowałem gołymi rękami, żeby czuć w palcach smak papieru, ale tu nikt nie pragnął dotykiem chłonąć tego niepowtarzalnego uroku starego papieru (...)."

"I gdy dołożyła do pieca, znowu szła, i położyła się na mnie, odwróciła głowę tak, że patrzyła na mój profil i wodziła palcem po mym nosie i ustach, i w ogóle niemal mnie nie całowała i ja nie całowałem jej także, wszystko mówiliśmy sobie rękami, a potem tylko leżeliśmy i patrzyliśmy na odblaski i odbicia pękniętego w połowie żeliwnego piecyka, który ze swego wnętrza emanował kędzierzawe światło, powstające ze śmierci drewna."

"Tak więc gramoliłem się po schodach na górę, chwilę szedłem podpierając się ręką, jakoś zakręciło mi się w głowie od tej mojej zbyt głośnej samotności, dopiero na świeżym powietrzu zaułka wyprostowałem się i silnie ująłem w rękę pusty dzban."

"Teraz Cyganki dojadły i pozbierały ze spódnic okruszki, i zjadły je także, turkusowa spódnica położyła się na papierze i podkasała się po sam pas, tak prostodusznie nadstawiła mi swój brzuch i spytała mnie z powagą... No to jak, panie starszy, będziemy ruchać?"

"(...) te Cyganki miały tyle siły i werwy, że gdy wlokły swe płachty, z daleka wyglądały, jakby na grzbietach niosły mały wagon lub tramwaj - więc kiedy miały już tego dosyć, wtedy przybiegły do mnie na dół, odrzuciły tę olbrzymią płachtę i zwaliły się na stertę suchego papieru, zadarły spódnice aż po pępek, wyłowiły skądś papierosy i zapałki i tak, leżąc na plecach, paliły, zaciągały się tak, jakby odgryzały z papierosów czekoladę."

"Maniusia zbladła i przeprosiła mnie, że musi na moment odejść, tylko na małą chwilę. I gdy wróciła, ręce miała chłodne i tańczyliśmy dalej, rozkręciłem ją, żeby wszyscy widzieli, jak umiem tańczyć, jak świetnie się z Maniusia prezentujemy, jaka to z nas dobrana para, i kiedy polka nabrała zawrotnego tempa, a Maniusine wstążki i wstążeczki uniosły się i powiewały w powietrzu wraz z jej płowym warkoczem, nagle spostrzegłem, że tancerze przestają tańczyć, że ze wstrętem odsuwają się od nas, że w końcu nikt inny oprócz mnie i Maniusi nie tańczy, a wszyscy pozostali tancerze tworzą krąg, lecz nie krąg pełen podziwu, tylko krąg, na którego obwód wystrzeliło ich siłą odśrodkową coś okropnego, czego nie domyśliłem się w porę ani ja, ani Mamusia, aż tu jej mama przyskoczyła i złapała Maniusię za rękę, i z przerażeniem i zgrozą wybiegła z sali tanecznej w Dolnej Gospodzie, aby już nigdy nie przyjść, żebym nigdy Maniusi nie zobaczył, aż dopiero po paru latach, bo Maniusię zaczęto od tej pory nazywać Posraną Mańką, bo Maniusia, tak podniecona tym białym tańcem, Maniusia przejęta tym, że jej powiedziałem, że ją kocham, wybiegła do wiejskiego wychodka przy gospodzie, z piramidą fekaliów niemal po sam otwór w desce, zamoczyła sobie te swoje wstążki i wstążeczki w zawartości tej wiejskiej latryny i znów wbiegła z ciemności do rozświetlonej sali, aby ruch odśrodkowy jej wstążeczek i wstążek opryskał i ochlapał tancerzy, wszystkich tancerzy, którzy znaleźli się w zasięgu wstążek i wstążeczek..."

"Trzydzieści pięć lat paczkuję stary papier i książki, a żyję w kraju, który od piętnastu pokoleń umie czytać i pisać, mieszkam w byłym królestwie, gdzie było i jest zwyczajem oraz manią cierpliwe wprasowywać sobie w głowę myśli i obrazy, które budzą nieopisaną radość i jeszcze większy żal, żyję wśród ludzi, którzy za paczkę sprasowanych myśli zdolni są oddać nawet życie. I teraz wszystko to powtarza się we mnie, trzydzieści pięć lat wciskam zielony i czerwony guzik mej prasy, ale trzydzieści pięć lat piję również te dzbany piwa, nie byle pić, ja boję się pijaków, piję, by wspomagać myślenie, by lepiej wgryzać się w samo serce tekstów, ponieważ to, co czytam, nie służy ani rozrywce, ani temu, by czas płynął mi szybciej, czy wreszcie bym łatwiej zasnął, ja który żyję w kraju od piętnastu pokoleń umiejącym czytać i pisać, piję, by od czytania już nigdy nie móc spać, by od czytania dostać dreszczy, bowiem podzielam pogląd Hegla, że człowiek szlachetny nie musi być szlachcicem, a złoczyńca - mordercą."

"Tak oto jedynie sam dla siebie jestem w pewnym sensie jednocześnie artystą oraz widzem i dlatego jestem co dzień zmaltretowany i śmiertelnie znużony, i rozdarty, i zszokowany, i by zmniejszyć i umniejszyć to wielkie wyczerpanie, piję jeden dzban piwa za drugim, a w drodze po piwo do Husenskich mam pod dostatkiem czasu, aby móc medytować i marzyć o tym, jak będzie wyglądała moja następna paczka. Wyłącznie po to piję tak wiele piwa, by lepiej widzieć przyszłość, bo w każdej paczce grzebię cenną relikwię, otwartą trumienkę genialnego dziecięcia, zasypaną zwiędłym kwieciem, frędzlami staniolu, anielskimi włosami, żeby zrobić przyjemne gniazdko dla książek, które pojawiły się w mej piwnicy równie niespodziewanie, jak pojawiłem się w tej piwnicy ja."

Nie, ten post będzie o reklamie. O głupiej odmóżdżającej, bezsensownej, wprowadzającej błędne myślenie do i tak już otępiałych pogonią za nieistotnymi sprawami ludzkich umysłów, czyli o... margarynie! O tym, że jest *urwa zdrowa! I, że tak świetnie smakuje. Uwierzcie mi, nawet nie chcecie wiedzieć ile wysiłku i chemii kosztuje zrobienie z oleju rzepakowego czegoś co da się rozsmarować na kanapce :/ Ale to przecież takie modne nie spieszyć się i mieć swoje własne śniadaniownie, w których tak pięknie mija nam czas. Nosz *urwa mać!


Lepiej kupcie sobie masło. Byle jakie, ja nie reklamuje, bo każde jest tak samo dobre. Sprawdźcie tylko, żeby miało co najmniej 82% zawartości tłuszczu. I zapomnijcie o tym, żeby "jeść naturalnie i zdrowo", czyli reklamowo, bo się rozchorujecie ;)


niedziela, 1 marca 2015

Plakaty - co, gdzie, jak

Wczoraj z Larą i Łukaszem pisaliśmy trochę o moich nowych plakatach. Jakie mają być i gdzie szukać. Miałem nie lada problem z wyborem, bo pierwszy plakat jaki wybrałem miał bardzo niepopularny format (102 x 76 cm) i ciężko było mi znaleźć drugi taki sam, żeby się dobrze na ścianie komponowały. Niestety nie udało mi się to i drugi plakat jaki znalazłem jest o 7 cm mniejszy (102 x 69 cm). Jednak po symulacjach w paintach sprawdziłem, że skrócenie tego pierwszego nie powinno wpłynąć na jego kompozycję. 

Później przypomniałem sobie, że plakat sam na ścianie nie zawiśnie, a trochę wyrosłem już z czasów kiedy przypinałem je do na taśmę klejącą, natomiast antyramy ostatnio mi się znudziły i przestały podobać. Z racji tego, że plakaty mają dość niestandardowe wymiary, przewyższające największe uniwersalne ramy (100 x 70 cm), a chcę żeby między plakatem a ramą był również kawałek tła (około 4 cm) lub passe-partout (o podobnych wymiarach), to ramy będą musiały być zrobione na wymiar. Znalazłem dwie firemki, które zajmują się robieniem takich ram, jednak ceny są trochę przerażające w jednej z nich, choć wszystko wygląda tam trochę bardziej profesjonalnie niż w tej drugiej (którą znalazłem na allegro) , to z racji prawie dwa razy wyższych kosztów stworzenia takiej ramy będę musiał zamówić w tejdrugiej niestety. Ale boję się efektu końcowego :|

Poniżej poglądowe printscreeny tego, jak powinny wyglądać moje nowe plakaciki już w ramach :]

Drive 


Kill Bill


Swoją drogą znalazłem całkiem ciekawy, choć nieziemsko drogi sklep z plakatami - allposter.pl gdzie można znaleźć naprawdę niesamowity wybór zdjęć i plakatów nie tylko filmowych.

Co do miejsca gdzie możecie znaleźć ramy to jeden z nich można znaleźć tutaj, tego tańszego o którym mówiłem szukajcie na allegro ;) Jednak w tym pierwszym możecie sobie zwizualizować Wasz projekt co naprawdę pomaga :]