sobota, 12 kwietnia 2014

[53 i 54] Film: Zielony jako kolor...beznadziei? "Green Lantern" (2011), "Green Hornet" (2011)

Dziś przyszła pora na recenzje dwóch filmów, które w niedawnej przeszłości udało mi się obejrzeć :) Niestety nie były to seanse udane, bo filmy okazały się żałośnie słabe. Mam tutaj na myśli dwa filmy, których kanwą są komiksy a mianowicie "Green Lantern" i "The Green Hornet". Już sam ten fakt, że ich pierwowzorem był komiks, pozwala przewidywać czego możemy się spodziewać. Jednak w najśmielszych snach nie spodziewałem się tego co zobaczyłem na ekranie. 

"Green Lantern" obejrzałem tylko i wyłącznie dlatego, że skończyły mi się filmy o superbohaterach, a z tego co wiem z komiksów Hal Jordan, czyli nasza tytułowa Zielona Latarnia był najlepszym przyjacielem Arrowa, którego to serialowe przygody śledziłem z zainteresowaniem kilka tygodni temu. Rys fabularny tego filmu jest banalnie prosty. Niezdyscyplinowany i lekkomyślny pilot myśliwców, w tej roli Ryan Reynolds, otrzymuje od umierającego kosmity pierścień dający mu nadludzką moc. Staje się członkiem korpusu Zielonych Latarni, którzy mają za zadanie strzec kosmosu przed siłami zła, które akurat budzą się do życia po latach spędzonych w niewoli. Hmm...fabuła niezwykle banalna i prostacka, jednak najgorsze jest to, że samo jej przedstawienie jest jeszcze gorsze. A najbardziej żenujące są sceny w kosmosie z tymi przenarozmaitszymi rasami go zamieszkującymi. Ja osobiście miałem przeogromne trudności, aby dotrwać do końca seansu a choćby najniklejszym zainteresowaniem. Żenująco słaba gra aktorska, żenująco słaba historia i żałosne efekty specjalne spowodowały, że "Green Lantern" to na razie najsłabszy film o superbohaterze jak miałem nieprzyjemność oglądać. 

Ocena gatunkowa 3/10 ocena ogólna 1.5/10

Jeśli natomiast przyjrzymy się bliżej "Zielonemu Szerszeniowi", który także bazuje na komiksie, a poprzedzają go film kinowy z roku 1940 i serial z lat 60. z Brucem Lee w roli Kato (czyli całkiem niezłe podstawy), to wydaje się że jest jeszcze gorszy niż "Zielona Latarnia". Czy to jednak możliwe? Myślę, że tak. I to z kilku powodów. Po pierwsze znów mamy do czynienia z żałosnym aktorstwem. I nawet aktor tej klasy co Christoph Waltz nie ratuje tego filmu. Ale najpierw kilka słów o fabule. Młody milioner-nieudacznik, który w spadku otrzymuje gazetę i cały majątek swojego ojca postanawia wraz ze swoim pomocnikiem/mechanikiem/służącym Kato wziąć sprawy w swoje ręce i zadbać o porządek w mieście. Pod przykrywką drobnych przestępstw walczą z poważną przestępczością. Jednak w cały ten incydent wmieszany jest prokurator generalny i gangster obecnie trzęsący miastem. Wróćmy jednak do wad filmu (zalet nie ma więc pisać o nich nie będę :D). Jak już napomknąłem najgorsi są aktorzy. Seth Rogen (Brit Reid / Zielony Szerszeń) i Cameron Diaz (sekretarka) osiągają swój zwyczajny poziom, czyli oscylują na granicy kompletnego dna i beznadziei. Natomiast Jay Chou (Kato) wybija się lekko ponad nich i udaje mu się uzyskać pułap przeciętności. Sama fabuła także jest nieźle porąbana i tak naprawdę nic z niej nie wynika. Dodatkowo ciągłe przeświadczenie o absurdalności i niedorzeczności postępowania głównego bohatera i niepozwalająca o sobie zapomnieć nurka parodii nie pozwala ekscytować się bardzo nikłym napięciem, które udało się rozniecić twórcom tego gniota. Efekty specjalnie także nie powalają. Jedyne co było fajne, to auta, które posiadał ojciec naszego debilnego bohatera i samochód, który stworzył Kato na potrzeby ich przedsięwzięcia. I wszystko byłoby dobrze, gdyby ktoś na siłę nie chciał zrobić z tego komedii. Wtedy ten film byłby jak najbardziej do zaakceptowania i mógłby być ciekawy. Jednak obsadzenie w roli głównej Rogena i kazanie mu grać debila spowodowało, już od samego początku, mój stanowczy sprzeciw.

Moja ocena to 2/10 - gatunkowa i 1/10 ogólna. 

I w taki oto sposób zielony stał się ostatnio dla mnie kolorem beznadziei...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...