wtorek, 30 września 2014

Maniek komentuje - Chrześcijańska wersja Harrego Pottera!!!

Bardzo rzadko to robię, chyba że coś bardzo mnie zaintryguje, bądź zdziwi czy też zaskoczy lub zaciekawi. Chodzi mi mianowicie o podlinkowywanie albo publikowanie cudzych artykułów, ale nie mogę się opanować i muszę się tym z Wami podzielić, bo uważam, że niektórych ludzi powinno się zamykać w komórkach, dawać kawałek węgla i podobnież oni wtedy różne cudności na ścianach malują (sparafrazowany cytat z "Granicy możliwości" A. Sapkowskiego). Innymi słowy uważam, że są szaleńcami i powinni być odizolowani od społeczeństwa z uwagi na potencjalne zagrożenie jakie stwarzają dla innych jego członków. 

Tak jest w przypadku kobiety przedstawiającej się jako Grace Ann, która na portalu FanFiction.net pod pseudonimem proudhousewife publikuje...uwaga...chrześcijańską wersję Harrego Pottera! :D Nieźle nie?

Cała ta sytuacja zaczęła się od prośby jej dzieci, które chciały przeczytać tę książkę jednak ich troskliwa mamusia zapoznawszy się z lekturą doszła do wniosku, że nie pozwoli na to, aby po przeczytaniu tych herezji jej dziciaczki wyrosły na "spółkujących, zażywających narkotyki, zwolenników teorii ewolucji".

W sumie nie przypomina sobie scen spółkowania, nie mówiąc już o zażywaniu narkotyków, ale jak wiemy mamina troska może niekiedy przerodzić się w coś strasznego. Pomijając jednak jej pobudki, ona naprawdę napisała już 9 rozdziałów opublikowanych w języku angielskim na ww. portalu. 

W jej szalonej wizji "Harry mieszka pod schodami u swojego wujostwa. Ciotka Petunia i wujek Vernon są ateistami, czytają książki Richarda Dawkinsa, wierzą w ewolucję i socjalizm. Do Szkoły Modlitwy i Cudów w Hogwarcie werbuje Harry'ego Hagrid z krzyżem zawieszonym na szyi. Szkoła prowadzona jest przez wielebnego Albusa Dumbledore'a, którego żona to Minerva. Ich córką jest Hermiona, skromna i pokorna chrześcijanka. Młody Harry uczy się w Szkole Modlitwy i Cudów, jak być dobrym chrześcijaninem. W praktykowaniu wiary chce przeszkodzić mu Szatan - "Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać"- czyli Lord Voldemort."

Możemy tam przeczytać następującą historię:

"- Szkoła Modlitwy i Cudów w Hogwarcie! - zawołał Harry i klasnął w dłonie. Kiedy tylko usłyszał nazwę, poczuł ogarniający go wewnętrzny spokój. Chciał zaznać więcej tego spokoju i nauczyć się jak być dobrym chrześcijaninem. A jak teraz zrozumiał: jedno pociągało za sobą drugie.

- Chcę tam iść - zawołał.

Hagrid uśmiechnął się radośnie. Tak gorąco modlił się dziś o możliwość uratowania czyjejś duszy. Był bardzo szczęśliwy, że mógł ocalić duszę tak słodkiej i młodej osoby jak Harry. Dobrze, że zdążył na czas. W końcu za pięć lat Harry mógłby być już spółkującym, zażywającym narkotyki zwolennikiem teorii ewolucji.

- Nie bądź niemądry, Harry - rozkazała ciotka Petunia, zacierając kościste ręce: - Wejdź do domu, poczytam ci o ewolucji z książek Dawkinsa. Nie potrzebujesz tej głupiej religii!

Na niewinnej twarzy Harry'ego pojawiła się oznaka niepokoju. Począł się nad tym wszystkim zastanawiać.

Dursleyowie byli jedynymi rodzicami, jakich kiedykolwiek miał, a ich dom jedynym domem, jaki kiedykolwiek poznał. Czy mógłby ich tak zwyczajnie zostawić?

Jednak teraz był ocalony, zmówił "modlitwę grzesznika", i wiedząc to, co teraz wie, nie mógł tam dłużej zostać. Nagle wiedział, co robić.

- Nie, ciociu Petunio - powiedział z dziecięcą mądrością i prostotą. - Ewolucja nie jest prawdziwa, pójdę do Hogwartu.

- Nie, nie, Harry - zapiszczała ciocia Petunia - mam inny pomysł. Będziesz mógł dzisiaj drugi raz obchodzić swoje urodziny. Lubisz urodziny, prawda?

- Urodziny nie są darem Boga. Możesz próbować mnie przekupić, ale wybaczam ci to, ciociu, zgodnie z tym, co jest zapisane w Biblii. (" Lecz Jezus mówił: 'Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią'. Potem rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy" - fragment Ewangelii Świętego Łukasza).

Hagrid spojrzał na Harry'ego z podziwem. Był pod wrażeniem tego, że Harry był zdolny wybaczyć komuś, kto tak go skrzywdził, jak ta ciotka Petunia. Dzięki temu Hagrid na nowo zrozumiał naukę o wybaczeniu z Ewangelii św. Mateusza"


I co Wy na to? Czy również uważacie, że niektórym ludziom się we łbach poprzewracało? Czy może sądzicie, że to dobrze zakamuflowana próba parodii? A może twierdzicie, że to mimo wszystko jednak dobry pomysł? Zapraszam do dyskusji ;)


Materiały i cytaty pochodzą ze strony Gazety Wyborczej <- Klik

poniedziałek, 29 września 2014

[99-104] Książki: "Witajcie w Rosji" (2014); "Metro 2033" (2005) - Dmitrij Głuchowski (obie); "Phil Jackson. 11 pierścieni" (2014) - Phil Jackson; "Łowca szpiegów" - Peter Wright (1991); "Siła perswazji" - Lee Child (2003/2007); "Erik Jan Hanussen. Jasnowidz Hitlera" - Przemysław Słowiński, Danuta Uhl-Herkoperec (2014)

Uzbierało się troszkę przeczytanych książeczek, a że obiecałem w poprzednim poście o głupich reklamach coś skrobnąć, tak też dotrzymuję słowa i dziś przedstawiam mini recenzje moich ostatnich lektur. Jest to swoisty misz-masz z różnych dziedzin i gatunków, więc myślę, że każdy znajdzie dla siebie coś ciekawego.

Ale zanim zacznę, to jeszcze na poprawę humoru taki suchar:

Niedaleka przyszłość. Spikerka telewizyjna z niekłamanym ubolewaniem i smutkiem malującym się na jej twarzy obwieszcza:
- Szanowni Państwo, na chwilę przerywamy blok reklamowy, aby wyemitować fragment filmu.

"Witajcie w Rosji" - Dmitrij Głuchowski (2014) 
Najnowszy zbiór opowiadań sławnego już chyba na całym świecie rosyjskiego fantasty, twórcy Uniwersum Metro (o którym za chwilę) przedstawiający nam w bardzo karykaturalny i przerysowany (czy na pewno?) sposób Rosję z niedalekiej przyszłości. Gluchowski pisze tam o biznesie (handel organami), nauce (gdzieś na Syberii ekspedycja naukowa odkryła przedsionek piekła), o modzie (przeszczepy silikonowych implantów mózgu), jak również o telewizyjnej degrengoladzie, służbach mundurowych, polityce i środku służącym do prania mózgu skrzętnie ukrytym w butelkach najtańszej wódki. Opowiadania w większości przypadków są ciekawe, niektóre łączą nawet te same postaci, a lekki styl autora sprzyja miłemu obcowaniu z tą lekturą. Tym co czasem może razić jest niekiedy zbyt wybujała fantazja Głuchowskiego i, w bardzo nielicznych przypadkach, trudność zrozumienia sensu przedstawianych wydarzeń. Na korzyść wypada jednak zaliczyć autorowi duży dystans do opisywanych fikcyjnych sytuacji, a także poczucie humoru. 

Moja ocena: 6/10

"Metro 2033" - Dmitrij Głuchowski (2005)
Tak naprawdę, mimo, że nie jest to pierwsza książka w dorobku rosyjskiego korespondenta wojennego, dziennikarza oraz pisarza - Dmitrija Głuchowskiego, to jednak ona stała się wyznacznikiem i przyczynkiem do jego światowej popularności. "Metro 2033" to mroczny, post apokaliptyczny thriller S-F, którego akcja dzieje się w ciasnych i przytłaczających tunelach moskiewskiego metra. Artem, młody chłopak ze stacji WOGNu, jednej z najdalej na północ wysuniętych stacji metra zostaje wyznaczony do arcytrudnego i arcyważnego zadania jakim jest przedarcie się do Polis - mitycznego miasta-stacji - stolicy metra i powiadomienia tamtejszych władz o czyhającym na mieszkańców WOGNu, ale także na wszystkich innych ocalałych ludzi, śmiertelnym niebezpieczeństwie. Mamy tutaj do czynienia z naprawdę dobrze przemyślaną i rozległą strukturą pozostałej po atomowej wojnie przy życiu resztki ludzkości (nie wiadomo czy w innych rosyjskich miastach, czy też innych krajach przeżył ktoś jeszcze). Ludzkości z ich pragnieniami, fobiami, paranojami, wierzeniami, antypatiami i wszystkim tym co znamy z autopsji, tylko przeniesioną pod ziemie i całkowicie wyzutej z człowieczeństwa. Pod ziemię, gdzie walutą są naboje, przeciętny człowiek nigdy nie widział blasku nieba, gdzie w każdym tunelu czyha zagrożenie życia, a idolami dla młodych chłopców są Stalkerzy, ci którzy nie boją się wyjść na powierzchnię w poszukiwaniu najpotrzebniejszych rzeczy. Podsumowując, pomysł jak i wykonanie są bardzo dobre. A pisze to osoba, która nie lubi literatury post apokaliptycznej, i na filmie "Droga" (na podstawie bestsellerowej powieści McCarthy'ego nagrodzonej nagrodą Pulitzera) mało się nie porzygał z nudów. Później, w sensie pod koniec, autor zaczął się troszkę wikłać i jego wywód popędził trochę w przemyślenia filozoficzno-moralne nasuwające skojarzenia z "Grą Endera" (chodzi o doszczętną eksterminację odrębnego gatunku przez zrozumieniem jego intencji), ale nie jest to na pewno zarzut, który dyskwalifikowałby tę pozycję. Moim zdaniem to naprawdę solidne S-F. 

Moja ocena: 7/10

P.S. Tuż po "Metrze 2033" zacząłem czytać kontynuację tej historii, czyli "Metro 2034" jednak brak tego samego bohatera i troszkę niezrozumiała fabuła sprawiły że w około 1/3 tomu dałem sobie na spokój. Może kiedyś jeszcze do niej wrócę, jednak klimat tej książki jest tak duszący i mroczny, że potrzebowałem czegoś lżejszego. 

"Phil Jackson. 11 pierścieni" - Phil Jackson (2014)
A teraz coś z zupełnie innej beczki (ułożenie notek jest tożsame z moimi wyborami czytelniczymi, stąd też proza miesza się z literaturą faktu), a mianowicie coś dla wielbicieli koszykówki i różnego rodzaju smaczków i ciekawostek z parkietów NBA. I to w nie byle jakim wykonaniu, bo samego Phila Jacksona, najbardziej utytułowanego trenera (właśnie 11 tytułowych pierścieni) i zawodnika (2 pierścienie zdobyte z Knicks, co oczywiście nie jest rekordem, gdyż ten należy do Billa Russela, który ma ich 11) co łącznie sprawia, że Jackson jest najlepszy w lidze. A o czym jest ta książka, skoro nosi taki tytuł? Ano właśnie o walce o mistrzostwo. Najpierw w roli zawodnika w latach 1970 i 1973, no i tych późniejszych, czyli o dwóch dynastiach z Chicago Bulls w latach 1991-1993 i 1996-1998 nie tak znów odległych sukcesach z L.A. Lakers z lat 2000-2002 i 2009-2010. O walce na różnych frontach i przy użyci różnych metod, gdyż musicie wiedzieć, że Phil jest bardzo uduchowionym człowiekiem, który nie bał się wprowadzać do treningu takich tricków, jak choćby medytacje zen czy też indiańskich rytuałów. Pisze także o przyjaźni z zawodnikami, o ciężkiej przeprawie z indywidualnościami takimi jak Michael Jordan, Kobe Bryan, Denis Rodman czy Shaquille O'Neal. Możemy się dowiedzieć jakich zawodników cenił najbardziej i za co, a także wielu spraw z życia prywatnego, łącznie z problemami zdrowotnymi, rozwodami, wychowaniem dzieci etc. Jest to naprawdę solidna pozycja dla każdego fana NBA (szczególnie tych, którzy darzą nostalgiczną sympatią odległe już sukcesy Bulls, jak również te nie tak znów dawne Lakers). Napisana w przystępny sposób z dużą ilością, często pomocnych, przypisów i kilkoma całkiem interesującymi zdjęciami.

Moja ocena 7/10

"Łowca szpiegów" - Peter Wright (1991)
Teraz pozostaniemy przy literaturze faktu, można nawet rzec literaturze biograficznej, jednak zdecydowanie zmienimy obszar zainteresowań, gdyż Peter Wright to ni mniej ni więcej tylko emerytowany agent brytyjskiej MI5, czyli służby kontrwywiadowczej (później także MI6). Jego historia, choć data wydania jest w miarę bliska, przedstawia dość odległe czasy, a mianowicie lata po II wojnie światowej, kiedy to jeszcze, jako młody inżynier pracował w zakładach Marconi Corporation. Współpraca Wrighta z wywiadem rozpoczęła się w roku 1953, gdy był zewnętrznym doradcą MI5 i pomagał Centralnej Agencji Wywiadowczej w rozpracowaniu wysoce zaawansowanej (jak na tamte czasy) pluskwy zamontowanej w amerykańskiej ambasadzie w Moskwie. W roku 1955 pracował już jako oficer zajmujący się obsługą techniczną MI5. W 1958 awansował na głównego doradcę naukowego i technicznego Wydziału D. W swojej karierze piastował jeszcze wiele innych, często bardzo wysokich stanowisk w szeregach MI5 i MI6 (świadczyć o tym mogą spotkania m.in. z Hooverem, ówczesnym szefem FBI) jednak o tym możecie sobie przeczytać na wikipedii. Ja natomiast chciałbym się podzielić kilkoma przemyśleniami na temat samej książki, która jest bardzo ciekawym zapisem interesującego życia. Najbardziej fascynujące było w niej ukazanie jak wyglądała walka wywiadowcza ponad pół wieku temu. Jak wyglądały metody inwigilacji, na co pozwalał rozwój techniczny, jakie były sposoby wykrywania i "odwracania" szpiegów. Wszystko to, a także wiele więcej, znajdziecie właśnie w "Łowcy szpiegów", książce napisanej z dużym rozmachem i prezentującej masę interesujących faktów. Oczywiście już na wstępie autor zaznacza, że nie może w niej podać wszystkich szczegółów z racji troski o bezpieczeństwo kraju, a także to co pisze jest wyłowione z archiwów jego pamięci, ponieważ nie miał możliwości ponownego wglądu do wcześniej czytanych i posiadanych dokumentów, z którymi rozstał się w 1976, kiedy to przeszedł na emeryturę, to jednak to co nam prezentuje powinno zadowolić każdego pasjonata historii wywiadów, a także opowieści szpiegowskich. 

Moja ocena: 7/10

"Siła perswazji" - Lee Child (2003; wydanie polskie 2007)
Dla odpoczynku od literatury faktu i wszelkich innych biografii (nie zapominajcie, że w między czasie przeczytałem jeszcze "Grabież Europy" -> recenzja TUTAJ) postanowiłem wrócić, do słynnego, znanego z już wcześniej recenzowanych tu książek o jego przygodach, najinteligentniejszego zwyrola jaki stąpał po amerykańskich aglomeracjach i zadupiach, czyli Jacka Reachera. Tym razem Jack również nie zawiódł i jak zwykle zabijał z iście matematyczną precyzją i wyrachowaną logiką bez krztyny litości. Posuwał piękne niewiasty. Rozwiązywał zagadki z niemal holmesowskim rozmachem, a na koniec zniknął jak samotny komboj oddalający się w stronę zachodzącego słońca. Nic dodać nic ująć. Typowy Child i typowy Reacher. Bez zachwytów, ale i bez rozczarowań. Pojawił się wróg z przeszłości, który miał nie żyć. A że zalazł Jackowi za skórę, ten nie przepuścił okazji ponownego dobrania mu się do dupy. Ot i wszystko jeśli chodzi o fabułę. Ale w sumie czego chcieć więcej? ;>

Moja ocena: solidne 6/10

"Erik Jan Hanussen. Jasnowidz Hitlera" - Przemysław Słowiński, Danuta Uhl-Herkoperec (2014)
Po krótkim odpoczynku przy Reacherze, znów postanowiłem sięgnąć po coś co działo się naprawdę. Tym razem przyszła pora na kupioną już dość dawno temu i odłożoną na wirtualną półkę, biografię Erika Jana Hanussena, który jak sugeruje nam tytuł, był jasnowidzem Hitlera. No właśnie. W tym miejscu sromotne baty należą się autorom za bezczelne wprowadzanie w błąd czytelników właśnie tym niedorzecznym tytułem. Gdyż książka ta ma bardzo niewiele wspólnego z Hitlerem (wątek ten na poważnie rozwinięty zostaje gdzieś około 80% książki). Nie mówiąc już o tym, że Hanussen osobiście nie widział szalonego kaprala nigdy. Opowiada nam natomiast historię życia austriackiego Żyd, megalomana, iluzjonisty oszusta, hipnotyzera jasnowidza i blagiera, który właściwie nazywał się Hermann Steinschneider i miał przykrą śmierć. Cała reszta jest bardzo dziwna, gdyż przez czas kiedy czytałem wciąż czekałem na jakiś wątek związany z paranoją Hitlera na punkcie okultyzmu, tajemnych wierzeń i tego typu szarlatanerii do której jasnowidz wpisywałby się idealnie. Nie doczekałem się jednak, bo jak już napomknąłem wcześniej Hanussen z jasnowidzeniem miał tyle wspólnego co świnia z baletem. Erik był głównie oszustem, który posiadał pewne zdolności hipnotyczne i prawdopodobnie dzięki niezwykłemu fartowi kilkukrotnie udało mu się przepowiedzieć prawdę. A że był to okres przemian w Niemczech, to przepowiednie te tyczyły się osoby Hitlera i stąd pewnie ten zwodniczy tytuł. Jednak nic poza tym. Dostajemy historyjkę zapatrzonego w siebie żydowskiego krętacza, który ponad wszystko ukochał...samego siebie i po trupach (w przenośni, bo z tego co pamiętam nikogo nie zabił, no może za wyjątkiem samego siebie, kiedy to próbował zdobyć papiery potwierdzające, że nie jest Żydem, co się nie udało) dążył do zdobycia jak największej sławy. W tej książce najdziwniejszą rzeczą jest fakt, że najciekawsze fragmenty nie tyczą się opisywanej osoby, a wszystkiego do około, gdyż autorzy często pozwalają sobie na dość obszerne dygresje. Pojawia się tam dużo smaczków w tamtego okresu a także ciekawostek takich jak to, że pierwszą kawiarnię w Wiedniu otworzył Polak ;) Podsumowując jednak książka nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Zmylony tytułem liczyłem na coś zupełnie innego i nie usatysfakcjonowało mnie to co otrzymałem. Nie mówię, że ta książka jest całkowicie zła. nie. Dużo ciekawych faktów z historii Niemiec lat (około) 1910-1933 na pewno rekompensuje zupełnie bezwartościową sylwetkę opisywanej postaci (choć jednak co najciekawsze o Hanussenie dużo się pisze a także kręci; w produkcji z roku 1955 w rolę Hanussena wciela się O.W. Fischer, w tej z 1988 - najsłynniejszej - jasnowidzem jest Klaus Maria Brandauer, a w filmie już nie całkiem o nim, a co można wyczytać w omawianej książce jednym z jego najzagorzalszych wrogów scenicznych Ziszem Breitbarcie z 2001 Hanussenem jest Tim Roth) jednak za te nieporozumienie muszę ją ocenić w następujący sposób:

Moja ocena: 4.5/10

sobota, 27 września 2014

[23] Przerwa na reklamę...

Dziś po raz kolejny przyszła pora na reklamy z cyklu "WTF?"

Zauważyliście może pewną zależność, która za każdym razem się potwierdza i sprawdza, ale nikt nie potrafi z niej zrezygnować? O jaką zależność mi chodzi? O to, że śpiewane reklamy są niezaprzeczalnie żałosne i po prostu beznadziejne. Jednak ciągle i wciąż mamy do czynienia z nowymi. Dziś trochę nowości i trochę staroci z tego właśnie gatunku.

Pamiętacie ten "szał"?


No to tutaj mamy jej młodszą siostrę. Ja uważam, że poziom żenady jest bardzo podobny. No i ten tekst: "Pyszne między posiłkami" :| Ciekawe co na to dietetycy?;> :D


Ok, dość tych śpiewanek, teraz przejdę do absurdów, czyli do tego co jest niemalże tak fantastyczne, jak newsy w "Fakcie", czyli Z Dupy Wyjęte. Chodzi mi mianowicie o reklamę Wiejskich Ziemniaczków - naszych tradycyjnych polskich "czipsów" (sic!). Powiem szczerze, że chipsy ziemniaczane mógłbym skojarzyć z wieloma rzeczami i miejscami, ale na litość boską, nie ze wsią! :| Jednak naszym specom od marketingu taka konotacja wydaje się jak najbardziej naturalna. Podziwiam!


Na tę chwilę będzie dość. Później, jak znajdę wenę postaram się nasmarować jakąś recenzję, bo przeczytanych książek coraz więcej a pisać nie ma kiedy ;)

środa, 24 września 2014

[98] Książka: "Grabież Eurpy" - Lynn H. Nicholas (wyd. II poprawione 2014)

W połowie zeszłego tygodnia, po kilkumiesięcznej przerwie wróciłem do "Grabieży Europy". Moje pierwsze wrażenia po skończonej lekturze są takie, że jest ona na pewno lepsza niż poprzednia książka dotykająca tych spraw jaką czytałem, czyli "Obrończy dzieł sztuki" (recenzja TUTAJ) - R.M. Edsela. Lynn Nicholas zdecydowanie sprawniej poradziła sobie z utrzymaniem mojego zaciekawienia co w przypadku tego typu prawie dokumentalnej opowieści bez fabuły jest bardzo trudne. Każdą stronę tej książki czytałem z niekłamanym zainteresowaniem. A musicie wiedzieć, że stron tych jest ponad 600 i wcale nie są takie małe ;) 

Już sama okładka jaka pierwsza rzuca nam się w oczy jest szokująca i przytłaczająca. Długi korytarz a w nim puste ściany pod którymi leżą puste ramy obrazów. To co znajdziemy w środku, rozmach działań przedsięwziętych przez Hitlera celem zgromadzenia największej i najznamienitszej kolekcji dzieł sztuki na świecie zapiera dech w piersi i jest z pewnością zdecydowanie bardziej szokujące niż wcześniej zakładaliśmy. Ale zacznijmy od początku. 

Zaletą tej książki jest przede wszystkim całościowe ujęcie tematu. Nichols w przeciwieństwie do Edsela nie skupia się tylko na ratowaniu skarbów - choć o tym również pisze - ale rozpoczyna od samego początku. Mianowicie od momentu, kiedy w szalonym umyśle Hitlera narodził się pomysł stworzenia w austriackim Linzu największego i najznamienitszego muzeum dzieł sztuki (przede wszystkim obrazów) na świecie. W tym celu sporządził specjalne rankingi malarzy i stylów malarskich w zależności od ich - w jego opinii - wartości. Wyodrębnił także sztukę zdegradowaną, nieczystą, która miała podlegać niszczeniu. Oczywiście na samym początku przystąpił do "okradania" prywatnych kolekcji żydowskich marszandów mieszkających na terenie Nieniec i Austrii. Jednak dla zachowania pozorów legalności swoich transakcji bywały przypadki kiedy płacił za nabywane dzieła. Utworzył specjalną grupę ludzi wyposażoną w pomocne pełnomocnictwa, która jeździła po świecie, przeszukiwała muzea krajowe jak i te zagraniczne sporządzając listy malowideł, które w przyszłości powinny trafić do muzeum w Linzu.

Jednak nie tylko Hitler był fanatykiem sztuki. Także Goring - każący nazywać siebie "człowiekiem renesansu" - tworzył za plecami Hitlera (choć nie tak całkiem, bo aby mu się przypodobać często dawał mu w prezencie ciekawsze "kąski" znalezione podczas własnych poszukiwań) tworzył swoją kolekcję. W jego wielkiej posiadłości Carinhall marszałek Rzeszy zgromadził przez lata wojny dzieła, których nie powstydziłoby się nie jedno światowej klasy muzeum. 

I tak oto rozpoczęła się największa grabież połączona z największym zniszczeniem dzieł sztuki współczesnego świata. Ponieważ, jak już wspomniałem, Niemcy nie tylko "konfiskowali" ale również niszczyli wszystko to co nie mieściło się w ich malutkich móżdżkach i deptało ich zdaniem germańskość swoją plebejskością (w ten krąg wpisywali się przeważnie mistrzowie współcześni tacy jak np. Picasso, ale też wielu innych).

Oczywiście kierunek i kolejność ich rabunków były tożsame z listą podbijanych krajów. I w każdym z nich dochodziło do wspomnianych wyżej procedur (konfiskata, wywóz, zabezpieczanie do późniejszego wykorzystania lub niszczenie). Na szczęście niektóre muzea w obawie przed wkroczeniem wrogich armii na ich tereny, próbowały każdym możliwym sposobem zabezpieczyć najcenniejsze zbiory czy to wywożąc je do specjalnych ukrytych repozytoriów, czy też ukrywając w innych miejscach.

Wszystkie te zabiegi znajdziecie odkładnie opisane przez Nicholas właśnie w "Grabieży Europy". Znalazł się tam jednak nie tylko zapis ze zwycięskiego marszu niemieckich armii, ale także późniejsze komplikacje jakie hitlerowskie wojska napotkały na terenie ZSRR i ich późniejsza stopniowa przegrana, aż do ostatecznej kapitulacji widziana oczywiście z perspektywy rabunku i przywłaszczania skarbów sztuki.

Autorka jednak nie poprzestaje na tym. Opisuje także los kuszących dzieł zgromadzonych przez hitlerowców w czasie ich łupieskiej przeprawy przez Europę, które na dobrą sprawę w tamtym momencie były "bezpańskie". Kusiły one oczywiście zwycięzców tak sowietów jak i aliantów (głównie amerykanów). W pewnym momencie kilkaset z nich specjalnie wyselekcjonowanych poleciało na tournée po Stanach Zjednoczonych, w których były wystawiane przez okres kilku miesięcy w różnych miastach i miały kolosalną widownie liczoną w milionach zwiedzających (pieniądze zgromadzone ze sprzedaży biletów przeznaczone były na cele związane z renowacją zniszczonych przez wojnę arcydzieł).

Ich późniejszy los leżał w rękach ludzi, którzy musieli podjąć bardzo ważną decyzję: czy przywłaszczyć je sobie w ramach reparacji wojennych, czy oddać je prawowitym właścicielom? W przypadku kilku milionów zrabowanych dzieł zadanie nie było wcale takie łatwe. Alianci podjęli właściwą decyzję i starannie sprawdzając skarby sztuka po sztuce, starali się zwrócić je prawowitym właścicielom.

Jednak nie wszystkie dzieła zostały po wojnie odnalezione. Jednym z najcenniejszych obrazów, który zaginął i do tej pory się nie odnalazł jest Portret Młodzieńca pędzla Rafaela skradziony z kolekcji Czartoryskich. Miejmy nadzieję, że poszukiwania - które są prowadzone do dziś dnia - zakończą się sukcesem, choć i tak przez niszczycielką manię zaślepionych swoją wielkością hitlerowców została bezpowrotnie stracona.

Książka "Grabież Europy" jest rewelacyjnie napisana. Trzyma w napięciu lepiej niż niektóre mierne sensacje. Jest dobrze zbalansowana, ponieważ pokazuje problem z wielu płaszczyzn, widziany oczami różnych stron. Jest też bogato udokumentowana, co dodatkowo podnosi jej wartość. Dla ludzi interesujących się losem dzieł sztuki podczas II wojny światowej jest to z całą pewności murowany must read. Dla innych może być niemałym zaskoczeniem jak ciekawa jest historia w niej zawarta.

Moja ocena 8.5/10

poniedziałek, 22 września 2014

[96-97] Książka: "Wojna w blasku dnia. Księga I i II" (2013); "Wielki Bazar. Złoto Bryana" (2014) - Peter V. Brett

Już jakiś czas temu skończyłem czytać 5 i 6 tom przygód Arlena i w trakcie poszukiwań kolejnych części (które nosić będą tytuł "Tron Czaszek", ale jeszcze nie miały swojej premiery) natrafiłem na dodatek dla maniaków cyklu demonicznego (którym oczywiście nie jestem, ale oczywiście go łyknąłem) pt.: "Wielki Bazar. Złoto Bryana" zawierający kilka tekstów głównie o Arlenie.

Przechodząc jednak do "Wojny w blasku dnia" muszę stwierdzić, że autor z każdym kolejnym tomem coraz bardziej mnie rozczarowuje. W pierwszej księdze zaserwował nam - jak to ma w zwyczaju - całe dzieciństwo Inevery (łącznie ze wszystkimi naukami jakie dziewczynka w swoim porąbanym życiu pobierała, wliczając w to słynny "taniec na poduszkach") dodając do stworzonego przez siebie kalejdoskopu postaci kolejną, niepotrzebną osobę. Niektórym czytelnikom może się to wydać ciekawe, ponieważ w ten sposób możemy poznać życie Jardira z perspektywy jego żony, jednak dla mnie była to tylko niepotrzebna "powtórka z rozrywki".


Na szczęście to nie wszystko co autor nam serwuje. Jest jeszcze ogromna ilość żałosnego seksu oraz trochę wątków popychających fabułę do przodu. Nie zmienia to jednak faktu, że w porównaniu z galopującym tempem "Malowanego człowieka", to co dostajemy w "Wojnie w blasku dnia" jest powolne, nudne i rozciągnięte ponad miarę. Brett mnoży wątki, miesza, miksuje przez co zamiast skończyć opowieść w 6 tomach, nie doszedł nawet do połowy. A przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Jedyne czego udało mu się w tej części dokonać, to doprowadzenie do ponownego spotkania Arlena z Jardirem, które jak można było się spodziewać zakończyło się pojedynkiem na śmierć i życie. Jednak kolejnym żałosnym posunięciem było zakończenie wszystkiego w momencie największego napięcia bez żadnych wyjaśnień. Nie lubię takich trików. I tak jak pisałem poprzednio, uwagę czytelnika trzeba przyciągać innymi sposobami a nie kiczowatymi cliffhangerami rodem ze szmirowatych filmów z początku XX w.

Moja ocena: 4.5/10 księga I i 4/10 księga II

Jeśli miałbym się wypowiedzieć na temat tego dziwnego zbiorku, który autor okrasił stwierdzeniem, że jest tam "wszystko to co kocha w Arlenie", to również uważam, że szału nie robi. Z tego co pamiętam składa się na niego kilka tekstów. Całkiem niewiele w porównaniu z innymi tomami opowiadań jakie miałem w swoich rękach. Głównie są to wycięte z książki sceny, które burzyły by jej spójność, a autor tak je ukochał, że postanowił i na nich zarobić publikując w oddzielnym tomiku. Działa dopełniają bodajże dwa opowiadania, z których możemy się dowiedzieć jak Arlen dotarł do Miasta Słońca i znalazł włócznię Kajiego czy też kiedy spotkał lodowego (czy też zimowego, nie pamiętam już jak autor go nazwał) demona podczas jednej ze swoich pierwszych samodzielnych wypraw w roli posłańca. Swoją drogą ten tekst o demonie zimy uważam za najlepszy z całego tego zbioru. Jednak "Wielki bazar. Złoto Bryana" oceniam bardzo neutralnie, bo jest to dla mnie dziwny i trochę niepotrzebny twór, stąd też wypośrodkowana nota.

Moja ocena: 5/10


niedziela, 21 września 2014

Polska Mistrzem Świata w Piłce Siatkowej!!!

Granulacje naszym siatkarzom. Wreszcie nam się coś udało! A pamiętam jak Możdżu nie chciał z nami grać w kosza na W-Fie :D Opłaciło się.


czwartek, 18 września 2014

[22] Przerwa na reklamę...

Dziś znów przyszła pora na hejterskiego posta, tym razem moim celem są ponownie reklamy :D  konkluzja na dziś jest następująca: albo się starzeje, albo te reklamy robią się coraz bardziej bez sensu. Niezaprzeczalny wniosek jest jeden - przestaje rozumieć jaki one mają nieść przekaz, czyli po prostu nie ogarniam :/



Zacznijmy może od mojej "ukochanej" patologicznej Rodzinki.dl. O co tu do ch***a kalafiora chodzi?! Jeśli ktoś kuma to proszę mi wyjaśnić :D 



Druga reklama bije pierwszą na głowę jak wczoraj Brazylia Rosję. Toć do jest kompletnie bez sensu i nie ma zupełnie nic wspólnego z jakimikolwiek cukierkami :/




Trzecia reklama znalazła się tutaj z powodów wszechogarniającego debilizmu skojarzeniowo-znaczenniowego. No bo wytłumaczcie mi do k***wy nędzy jak jest możliwe zrobienie zupy z proszku żeby było "taka moja"? No dodatkowo tej uśmiechnięty świat "rodzinnej zupy" :| Przecież nikt normalny tak się nie cieszy dostając papu z proszku :/ Podobny absurd mamy w reklamie Musztardy Kieleckiej Delikatesowej



Na dziś to by było wsio, ale to jeszcze nie jest moje ostatnie słowo :D

piątek, 12 września 2014

[94-95] Książka: "Pustynna włócznia. Księga I i II" - Peter V. Brett (2010)


Jak popisowo spierdzielić potencjał naprawdę ciekawej historii? Nikt Wam tego lepiej nie wytłumaczy jak Peter V. Brett, który powinien prowadzić seminaria pt.: "Jak nie pisać książek"! Bo tak "zniszczonej" opowieści w tak żałośnie banalny sposób dawno nie widziałem.

Wszystko zaczęło się naprawdę dobrze. "Malowany człowiek" był interesującą bajeczką o demonach z w miarę zajmującym głównym bohaterem. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew. I to dosłownie. A tymi drzewami są niestety bohaterowie. Już pod koniec "Pustynnej włóczni" jest ich ośmioro, co nie dość, że przytłacza, to dodatkowo niepotrzebnie wydłuża opowieść, bo autor obrał sobie za punkt honoru, aby losy wszystkich postaci pokazać nam od wczesnego dzieciństwa. I tak oto poznajemy dzieciństwo Jardira oraz jego przyjaciela/wroga Abbana, co zajmuje znaczną część pierwszej Księgi. Później mamy także okrutną przeprawę Renny ze zwyrodniałym ojcem. Również Inevera - pierwsza z 15 żon Jardira - będzie miała, niestety sporo do powiedzenia.

Zbyt dużo miejsca poświęca również tej nudziarze, cnotce-niewydymce Leeshy, która jest chyba najmniej nośną postacią całej tej historii. Co prawda u jej boku jest wciąż Rojer (po tym jak Arlen kopnął ją w cztery litery - w sumie mądrze zrobił, bo z taką przemądrzałą gułą raczej nikt normalny nie wytrzyma), ale jemu wciąż poświęcane jest za mało czasu. A także Wonda, która wydaje się dość ciekawą postacią drugiego planu.

Muszę jednak przyznać, że takie nagromadzenie postaci, ciągłe mieszanie czasu akcji, co ma na celu pokazanie nam wczesnych lat życia bohaterów, a później znów powrót do teraźniejszości, do tego szereg przedziwnych nazw jakie autor stworzył lub zaadaptował na potrzeby wątku o plenieniu dzikusów, które ruszyło na podbój cywilizowanego świata spowodowało, że zupełnie nie pamiętam pomniejszych wątków, i jakbym miał komuś streścić o czym była ta książka, to potrafiłbym przedstawić jedynie zarys fabuły, jej główny wątek :/

Po raz kolejny muszę się także przyczepić do przedstawiania wątków erotycznych (w jednym z komentarzy pod poprzednią recenzją zostałem posądzony o świętoszkowatość, jednak zupełnie nie o to mi chodzi :P). Autor nie dość, że nie zna umiaru, to dodatkowo nie ma nawet odrobiny dobrego smaku. Seks w jego książkach jest instrumentalny, obrzydliwy albo żałosny. No i jak już wspomniałem jest do zdecydowanie za dużo, a jak powiedział kiedyś Andrzej Sapkowski, jeden z najlepiej poruszających się w tych tematach autor, z seksem jest jak z przyprawą, dodasz za mało wyjdzie zbyt mdłe, za dużo - również nie będzie smakować.

Swoją drogą bardzo denerwujące są także niektóre zwroty, którymi posługuje się autor, które zupełnie nie pasują do świata jaki wykreował.  Mam tutaj na myśli na przykład podanie jako przyczyny śmierci "raka", lub nazwanie jednego z pomieszczeń "biurem". Jakoś mi to nie konweniuje z czasami w jakim żyją bohaterowie.

No i już ostatnim mankamentem jest absolutny brak poczucia humoru bohaterów. Wszyscy są sztywni i nadenci aż do granic możliwości.

Jednak ciekawa postać Arlena (na której moim zdaniem autor powinien oprzeć swoją opowieść, a nie ciągle tworzyć nowych bohaterów) i mimo wszystko dość zajmująca fabuła sprawia, że sięgnąłem po "Wojnę w blasku dnia".

Moja ocena w kolejności 5.5/10 dla pierwszej księgi i 5/10 dla drugiej.



środa, 10 września 2014

[93] Książka: "Malowany człowiek. Księga II" - Peter V. Brett (2009)

Dość szybko czyta się te książki, stąd też jestem już w połowie trzeciego tomu, a co za tym idzie mogę zrecenzować tom drugi. Jest on porównywalnie dobry jak pierwszy, no i w nim poznajemy wreszcie przemienionego Arlena w pełnej odsłonie. Muszę jednak przyznać, że coraz bardziej zaczynają mnie męczyć drobne elementy, do których autor przywiązuje ogromną wagę, a mnie wydaje się to jeśli nie zbędne, to co najmniej źle skonstruowane i wykonane.

Ale do rzeczy. Drugi tom jest od pierwszego przede wszystkim zdecydowanie krótszy i jeśli chodzi o ścisłość, to ja bym wydał to w postaci jednej (co prawda ponad 400 stronicowej książki, ale to przecież nic nadzwyczajnego w przypadku powieści fantasy, a tak mamy sztuczne nabijanie kasy za dwa oddzielne tomy:/). Ale pomijając ten drobny mankament w tej Księdze autor zdecydowanie więcej czasu poświęca, pominiętemu trochę w poprzednim tomie - Rojerowi, a także Leeshy (choć w tym przypadku nie wiem czy się z tego cieszyć, gdyż ta bohaterka zdecydowanie zbyt często myśli o seksie i dodatkowo ma z nim ogromne problemy :/).

W tym tomie po raz kolejny przesuwamy się do przody w czasie akcji i dochodzimy do momentu kiedy bohaterowie mają już zdecydowanie więcej lat (ciężko mi się w tym wszystkim połapać, ale wychodzi z tego, że starsi, czyli Leesha i Arlen koło 25, a młodszy 17, ale głowy uciąć sobie nie dam), no i pod koniec dochodzi wreszcie do połączenia całej trójki, czyli Arlena, który po tym jak został zdradzony w Krasji przez swojego przyjaciela i cudem uszedł z życiem obecnie znany jest pod przydomkiem Malowany człowiek, tajemniczy, wytatuowany w symbole runiczne od stóp do głów wojownik-pogromca demonów, Leeshy - wyedukowanej zielarki-dziewicy oraz Rojera "Bezpalcego" - minstrela otoczonego nimbem sławy, który grą na skrzypcach potrafi zapanować nad demonami. 

Historia kończy się w momencie kiedy na scenie pojawia się główny bohater kolejnych dwóch ksiąg - Ahmann Jardir - przypisujący sobie miano Wybawiciela, czyli człowieka, który uwolni ludzkość od Plagi. 

Książkę, jak już wspomniałem na wstępie, czyta się porównywalnie dobrze jak pierwszą odsłonę Demonicznego Cyklu, choć trzeba przyznać, że nie ustrzegł się błędów (niestety tych samych co w pierwszym tomie). Chodzi mi oczywiście o wspomniany już seks, z którym autor widocznie ma jakieś problemy, gdyż jest on tutaj przedstawiony w sposób zdecydowanie męczący i nużący (niestety z tego co udało mi się zaobserwować w kolejnej księdze, autor nie dość, że z niego nie rezygnuje, to jakby podwaja ilość fragmentów, w których męczy nim swoich czytelników, ale o tym w recenzji kolejnego tomu). Jednak całość, a przede wszystkim oryginalna i ciekawa historia oraz świat jaki wykreował Brett, wciąż są na plus i jeśli autor nie przesadzi z wadami dalej z przyjemnością będę sięgał po kolejne tomy tej historii.

Moja ocena 6.5/10

poniedziałek, 8 września 2014

[92] Książka: "Malowany człowiek. Księga I" - Peter V. Brett (2008)

Przy publikacji ostatniego posta z zapowiedzą serialu "Wataha" napomknąłem, iż mam w planach recenzje jeszcze kilku seriali. One się póki co nie zmieniły, ale zanim do tego dojdzie chciałbym zrobić krótki przerywnik, w postaci recenzji książki, do której na początki podchodziłem z dużym sceptycyzmem jednak w trakcie czytania diametralnie zmieniłem swoje o niej zdanie. Chodzi mi mianowicie o pierwszą część cyklu Petera V. Bretta pod tytułem "Malowany człowiek".

Skąd ten początkowy sceptycyzm? Ano stąd, że streszczenie fabuły nie wydawało się zbyt zachęcające. Nocne walki z demonami, zaszczuci ludzie ukryci w runicznych schronieniach, mogący wyjść ze swojego azylu dopiero z nadejściem świtu. A wśród nich troje dzieci - Arlen, Leesha, i Rojer -  które przeczuwają, że ich rola będzie znacznie poważniejsza niż komukolwiek mogłoby się to początkowo wydawać.

piątek, 5 września 2014

[27] Serial: "Wataha" (2014) - Zapowiedź

Jak już zapewne zauważyliście ostatnio dużo piszę o serialach, póki co to się nie zmieni. W najbliższym czasie mam bowiem w planach napisanie jeszcze kilku recenzji seriali, jednak dziś będzie jedynie zapowiedź kolejnej zbliżającej się premiery (październik okazuje się miesiącem należnym ciekawymi serialowi produkcjami, nic tylko się cieszyć), a mianowicie polskiej produkcji HBO pod tytułem "Wataha", której emisja zaplanowana jest na 12 października!

czwartek, 4 września 2014

[26] Serial: "Strike Back / Kontra" (2010)

Dziś przyszła wreszcie pora na tekst zamówiony. Miała być napisana trzynastozgłoskowcem, ale zaniechałem tego planu i postanowiłem, że jej forma nie będzie się zbytnio różnic od tego co już znacie. Tym zamówionym tekstem jest recenzja  serialu "Kontra".

Sierżant John Porter (Richard Armitage) - główny bohater pierwszego sezonu

środa, 3 września 2014

[25] Serial: "The Knick" (2014)

Jak seriale to seriale. Ostatnio wpadłem w wir oglądania seriali, a co za tym idzie także ich recenzowania. W związku z tym kolej na następną porcje serialowych recenzji. Dziś pora na moje wrażenia z pierwszych trzech odcinków najnowszego serialu stacji Cinemax w reżyserii Stevena Soderbergha z człowiekiem cegłą (nie wiem gdzie to przeczytałem, ale bardzo mi się spodobało to określenie, więc postanowiłem go użyć), czyli Clivem Owenem w roli głównej. 


wtorek, 2 września 2014

Przerwa na kaw. .ał [2]

Dziś znów nie chce mi się pisać nic „poważnego", a że dzień jakiś taki do dupy, to na poprawę mojego i może Waszego humoru ot, taki mały żarcik.




Rozmawiają dwie matki:
- Muszę się pochwalić, że mój syn wyrósł na potęgę!
- A mój też na potęgę!
- Wyrósł?
- Nie, chleje...