Kod Himmlera Przemysława Piotrowskiego jest książką, której zrecenzowanie, a raczej nawet samo ocenienie, jest dla mnie sporym problemem. I broń Boże, nie chodzi tutaj o jej głębię czy filozoficzne przesłanie. Nie, kłopot leży zupełnie gdzie indziej. Nie jest jednak wcale miej istotny, ponieważ fundamentalny dla istoty recenzji. Ja po prostu nie wiem czy mi się ta książka podobała czy nie.
Może zacznę od tego co w niej jest "na plus". Z pewnością historia. Rok 1943. Niemcy prowadzą jakąś arcy tajemniczą działalność w kompleksie bunkrów w Górach Sowich zwanym Olbrzym. Rok 1946. Super elitarna grupa brytyjskich komandosów musi wykonać jakieś ściśle tajne zadanie na Antarktydzie. Tylko jednemu z nich udaje się wyjść z tej akcji cało. Czasy obecne. Pewien pracownik naukowy zostaje zamordowany we własnym domu w Norwegii. Czy te sprawy się jakoś ze sobą łączą? Polska. Młody dziennikarz sportowy dostaje w spadku tajemniczą skrzyneczkę z dokumentami z czasów II wojny światowej znalezioną przez jego dziadka w kompleksie Olbrzyma dzień przed jego śmiercią. Postanawia rozwikłać sprawę, która przyprawiła jego dziadka o zawał serca i w konsekwencji doprowadziła do jego śmierci. Nie wie jednak, że sprawa ta może jego samego narazić na śmiertelne niebezpieczeństwo a całą ludzkość doprowadzić na skraj przepaści.
Zauważyliście zapewne, że wielokrotnie pojawia się słowo "tajemnica" w różnych konfiguracjach. Nie jest to przeoczenie, czy też nieumiejętność unikania powtórzeń. Użyłem tego słowa tak często z uwagi na fakt, że tajemnica jest w tej książce jej największą zaletą. I choć w pewnym momencie możemy się już niektórych rzeczy domyślać, coś przewidywać i podejrzewać to jednak pełnię swojego zamysłu autor zdradza nam dopiero pod sam koniec opowieści. Niestety, nie całe zakończenie mnie usatysfakcjonowało. O ile nie mam nic przeciwko całej intrydze jako takiej, o tyle zupełnie nie aprobuję wątku związanego z głównym bohaterem powieści, wspomnianym już redaktorem sportowym Tomaszem Turczyńskim.
I teraz pora na wady tej, skądinąd, ciekawej powieści. A największą i praktycznie jedyną jest główny bohater. Dzieje się tak z prostej przyczyny. Jest on osobnikiem idealnym, doskonałym pod każdym względem. A tego nie lubimy chyba najbardziej na świecie. Bo kto się podnieca opowieścią o facecie (tudzież dziewczynie, a niewiasta idealna również występuje na kartach tej powieści, ponieważ autor dla swojego idealnego bohatera nie mógł stworzyć byle lampucery), który jest młody, przystojny, oczytany, sprawny fizycznie, inteligentny, znający języki i wydzielający taki zestaw feromonów, że każda napotkana kobieta marzy tylko o tym, żeby pogalopować na jego rączym rumaku w otchłanie seksualnego spełnienia. Ja raczej nie przepadam za takimi frajerami, bo mi się źle kojarzą. I wiedząc, że zapewne mi nie uwierzycie, posłużę się kilkoma cytatami, żeby uświadomić wam jak można połączyć tani romans z zagadką godną Indiany Jonesa.
"Nigdy dużo nie pił, a poza tym miał mocną głowę, jego organizm bardzo szybko metabolizował alkohol. Z czasów szkolnych pamiętał, że zawsze, gdy jego koledzy umierali po imprezie, on raniutko budził się i szedł po świeże bułki. [dobre chociaż i to] Wszyscy mu tego zazdrościli, bo prawie nigdy nie miał kaca. A jeśli już nawet kiedyś się pojawił, to objawiał się bardziej zmęczeniem niż zatruciem. I przechodził szybko i bezboleśnie.
Wpływ na tak dobrą przemianę materii mógł mieć też jego sportowy tryb życia. [no a jakże by inaczej!?] Od najmłodszych lat lubił rywalizować. Taki miał charakter. Zawsze chciał wygrywać. [drugi, kurwa, Michael Jordan!] I prawie zawsze mu się udawało. Przynajmniej w sportach indywidualnych. Nie mogło być jednak inaczej, skoro już w wieku piętnastu lat miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i osiemdziesiąt pięć kilogramów wagi. Prawie samej masy mięśniowej. Wygrywał w klasie wszystkie konkurencje. Był najlepszy w bieganiu, rzucie dyskiem, rzucie młotem, skoku w dal, wzwyż, rzucie oszczepem, pływaniu i wielu, wielu innych. Grał i był liderem w szkolnej drużynie piłki nożnej, ręcznej i koszykówki. Pewnie byłby i najlepszym atakującym w siatkówce, ale na to już najzwyczajniej zabrakło czasu. Miał ksywkę „Tur”. Trudno powiedzieć, czy od nazwiska Turczyński, czy od postury, która zawsze dawała mu przewagę nad rówieśnikami, a często i starszy mi od niego.
Był klasyczną gwiazdą od podstawówki, przez liceum i studia. Kobiety lgnęły do niego, a on mógł w nich przebierać. Skwapliwie z tego korzystał, bo prócz wspaniałej atletycznej budowy ciała, na którym można było wręcz uczyć się anatomii, był również bardzo przystojny. Tomek posiadał klasyczne, twarde, męskie rysy. Wydatną szczękę, równy, proporcjonalny nos i duże, niesamowicie niebieskie oczy. A wszystko dopełniały blond włosy niemal do ramion [buahahaahahahahah], które przyprawiały młode dziewczęta niemalże o dreszcz ekscytacji, szczególnie gdy po raz kolejny tańczyły w rytm jego boskich ruchów na zawodach lekkoatletycznych czy turniejach sportów zespołowych. Tomek z łatwością znalazłby pracę w modelingu, ale akurat ta sfera życia kompletnie go nie pociągała. Była niemęska. ["pedałów"* nie zniese] Po prostu. No i to jego przyrodzenie, o którym krążyły legendy. Głównie wśród dziewczyn, które z jego dwudziestocentymetrowego penisa zrobiły w swoich opowieściach potwora mierzącego dwadzieścia pięć, a nawet trzydzieści centy metrów [to dużo, naprawdę nie warto, nie zmieści się].
To dlatego, idąc korytarzami liceum czy później uniwersytetu we Wrocławiu, czuł na sobie spojrzenia niemal wszystkich kobiet. Wiedział, że nie musi się starać, że wystarczy, aby którejś puścił oczko czy posłał delikatny uśmiech, aby na najbliższej imprezie sama przyszła do niego i proponowała seks. Nie zliczy, ile dostał miłosnych listów i łóżkowych propozycji. Pod koniec studiów dwie kobiety prosiły go o zrobienie im dziecka, później kolejnych siedem. W sumie dziewięć kobiet chciało, aby je zapłodnił, nawet nie licząc na nic więcej niż potomek. Wszystkie mówiły, że czują od niego nieprawdopodobną męskość, rodzaj perfekcji. Wiele twierdziło, że jego zapach jest wręcz otumaniający i że przez to tracą rozum. Sam go nie lubił i próbował go na
początku maskować. W podstawówce czuł się z tym fatalnie, bo pocił się ponad miarę, a woń jego potu była mocno wyczuwalna. Potem, gdy zauważył, jak działa na kobiety, przestało mu to przeszkadzać. Nie przejmował się, choć regularnie korzy stał z najmocniejszych na rynku dezodorantów. Tomek nie chciał mieć dzieci. Był samcem alfa i dobrze się z tym czuł. Nie chciał komplikować sobie życia. Przy najmniej na razie. Był królem w swoim świecie. Nigdy nie narzekał też na brak pieniędzy (...). Był wtedy świetnie zapowiadający m się sportowcem. Mógł wy brać każdą uczelnię sportową, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Niemal w każdej dyscyplinie lekkoatletycznej był w krajowej czołówce. Pokochał jednak piłkę nożną, w której też szybko zaczął odnosić spektakularne sukcesy. Był najlepiej zapowiadający m się obrońcą w Polsce. Grał z opaską kapitana w kadrze U21 i powoli pukał do drzwi pierwszej reprezentacji, mimo że miał dopiero siedemnaście lat. Grał wtedy w barwach Śląska Wrocław, ale obserwowali go skauci największych klubów świata. Pytały o niego Real Madryt i Manchester United [I może jeszcze Legia też, co?]."
Można do tego dodać jeszcze to, że był szalenie oczytany (trzy tysiące tomów z biblioteki dziadka przeczytał będąc jeszcze nastolatkiem) oraz miał dryg do pisania (dlatego będąc dopiero co po trzydziestce był już szefem działu sportowego jednego z lubuskich dzienników). Fajny koleżka, co nie? Idealny kandydat na przyjaciela. Teraz zapewne wiecie już co miałem na myśli twierdząc, że główny bohater jest taki trochę nie ten tego... Ale to nie wszystko. Taki facet, samiec alfa, musiał na swojej drodze napotkać kwintesencję kobiecości. Pozwólcie - abym nie pominął żadnego z jej atrybutów - że ponownie posłużę się cytatem.
Długie za ramiona, kruczoczarne, idealnie [włosy] komponowały się z czerwoną szminką i tego samego koloru oprawkami jej cholernie seksownych okularów. Duże zielone oczy przypominały mu jedną z jego kochanek z hiszpańskiej Murcii, Marokankę Iris, z którą spędził dwa piękne miesiące podczas półrocznej wymiany studenckiej, na które jeździł kiedyś tak często, jak tylko mógł. Ale Kasia miała w sobie jeszcze coś, tak głębokiego, seksownego, ale zarazem czułego i delikatnego — nie potrafił jednoznacznie opisać tego w swoich myślach. Była wyjątkowa i coraz bardziej korciło go, aby w końcu się z nią umówić. Szczególnie gdy w tej swojej zwiewnej czerwonej sukience, pod którą doskonale widać było jej wydatny, choć na pewno nie ogromny, idealnie kształtny biust. Kusił za każdym razem, gdy materiał mocniej napiął się na jej sutkach.
Tak, na sutkach, gdyż Kasia często nie nosiła stanika. Nie musiała, bo jej piersi były, musiały być, idealne. (...) Kasia była kobietą inną niż wszystkie.
Nieprzyzwoicie seksowną, ale zarazem bardzo naturalną, kuszącą i pragnącą być adorowaną. Jednocześnie nieśmiałą i sprawiającą wrażenie, jakby za tymi okularami kryła się mała i skromna dziewczynka, która wciąż czeka na swój pierwszy raz. Potrafiła zmieniać się jak kameleon w ułamku sekundy. Z grzecznej pani bibliotekarki w mig, jednym spojrzeniem zza tych diabelnie seksownych okularów, umiała wzbudzić w mężczyźnie nieprawdopodobne pożądanie. Miała klasę. Tak, to była kobieta z klasą, kobieta wykwintna. Taka, która trafia się raz na milion. (...)
Idealna, prawda? No, może nie dla każdego, bo równie dobrze mogła być blondynką, ale w tym zestawie niebieskooka blondynka... tfffu, blondyn z włosami do ramion już jest, więc głupio by było jakby były dwie. Tfu, dwoje. Przejdźmy dalej. Tym razem autor zbliża się w swoich imaginacjach do czegoś w rodzaju porno dla biedoty. Czytajcie i płaczcie... ze śmiechu.
Tomek ją zaintrygował. Miał w sobie coś tak cholernie męskiego, tak kuszącego, tak niewyobrażalnie przyciągającego. Gdy odchodził z miejsca, w którym siedział kilka godzin, zostawiał taki zestaw feromonów, który pasował jej idealnie. Były perfekcyjne. Dosłownie zaczynały pęcznieć jej sutki, a między nogami, choć tego nie chciała i próbowała się wzbraniać, pożądanie robiło swoje. Była kobietą, o którą trzeba było walczyć, ale przy nim czuła się po prostu zniewolona. I gdy by tylko rzucił ją na jeden ze stołów, oddałaby mu się w całości. W każdej chwili. Bez względu na wszystko.
Głupio się czuła, że nie mogła opanować tak prostych i, wydawałoby się, zwierzęcych instynktów, ale wcześniej żaden facet nawet w połowie nie wzbudził w niej takiego pożądania, choćby podczas miłosnych igraszek. Tomek samą swoją obecnością powodował, że jej myśli krążyły tylko wokół wyobrażeń jego wielkiego i sterczącego penisa, na którego ona nabija się i kłusuje jak na rączym wierzchowcu. To on wzbudził w niej tę dzikość. To przez niego zrezygnowała z noszenia stanika. To dla niego częściej zakładała szpilki i używała mocniejszego makijażu. To w końcu dla niego była tak miła, szukając każdej okazji do pobycia z tym jakże seksownym, cholernie seksownym facetem. I ta jego zagadka z przeszłości, której rozwiązania tak usilnie poszukiwał. To dodawało mu jeszcze więcej aury tajemniczości. I jeszcze bardziej rozpalało jej zmysły.
Buahahahaa. Z tym kłusowaniem na rączym wierzchowcu pojechał, moim zdaniem, całkiem po bandzie. Ale jest jeszcze kawałek opisu naszej uroczej niewiasty. Tym razem z pierwszej randki.
(...) Czarne włosy delikatnie tańczyły na jej nagich ramionach, gdy wysiadła z taksówki i delikatny powiew uderzył w jej wciąż jeszcze dziewczęcą twarz. Tak naprawdę nie potrzebowała makijażu, bo jej naturalna uroda była zdecydowanie ponadprzeciętna. Ale i tak skusiła się na podkreślenie oczu i czerwoną szminkę. Założyła ulubione diamentowe kolczyki i naszyjnik z rubinowym sercem, jeden z niewielu prezentów od jej eks, które rzeczywiście trafiły w jej gust. Mimo to, że dziś nie wyobrażała sobie innej opcji niż ta, że ich spotkanie znajdzie finisz w jego bądź jej łóżku, nie chciała być jednak zbyt nachalna i nie założyła najbardziej seksownych ciuchów, które miała w swojej garderobie. Zdecydowała się na kremową, zwiewną sukienkę w kwieciste wzory, którą złamała jedynie wąskim czerwonym paskiem. Kompletu dopełniły białe, nie za wysokie szpilki z czerwoną podeszwą i torebka Dolce & Gabbana, a właściwie podróbka z Turcji [ej, naprawdę?... to smutne], gdzie spędziła ostatnie wakacje. Może i nie była oryginalna, ale prezentowała się całkiem przyzwoicie, a poza tym Tomek pewnie nie będzie przyglądał się kawałkowi umiejętnie pozszywanej skórki, tylko jej.
Zresztą wiedziała, co zrobić, aby przy ciągnąć jego wzrok. Dziś też nie założyła stanika. Sukienka nie miała głębokiego dekoltu, ale wiedziała, że najbardziej kusi to, co zakryte. To, co tylko chwilowo ujawnia swoje kształty pod cienkim kawałeczkiem lekkiego jak piórko materiału, gdy Kasia podniesie rękę, aby poprawić włosy, czy wygnie się, aby sięgnąć do torebki po telefon lub szminkę. Wiedziała, że Tomek się nie oprze i zerknie, jak robił to już przez prawie dwa ostatnie tygodnie.
No i na zakończenie jeszcze kawałek igraszek wstępnych i błaganie o rżnięcie.
Tomek [...] stanął przed nią w ciemnobrązowej koszuli, która niemal idealnie podkreślała jego potężną i doskonale wyrzeźbioną klatkę piersiową, a podwinięte za łokieć rękawy odsłaniały silne przedramiona, które już wkrótce mogły zacząć ją pieścić… (...) Stajesz się coraz bardziej interesujący, Tomku. — Kasia znów zalotnie się uśmiechnęła, przekładając pod stołem nogę na nogę i delikatnie muskając jego udo czubkiem buta. — (...) może uda mi się jakoś ci pomóc. Powiedz tylko kiedy.
— Jeśli miałabyś czas jutro, koło godzi…?
— Mogę nawet dziś… [!!!] — przerwała mu Kasia, delikatnie muskając jego prawą dłoń swoimi długimi, zadbanymi palcami, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie może odmówić.
— Masz piękne dłonie — szepnął Tomek. Spojrzał w te głębokie, zielone czarujące oczy, chwytając jednocześnie czubki jej palców i ledwo wyczuwalnie przesuwając swoimi po jedwabistej skórze, tuż nad idealnie wypielęgnowanymi paznokciami. Patrzyli tak na siebie kilka sekund, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Jakby na tę chwilę przenieśli się do innego wymiaru [naprawdę? fascynujące]. Jakby czas i wszystko, co działo się dookoła nich, stanęło i chciało poczekać, co połączy tych dwoje ludzi, między którymi strzeliła iskra pożądania. Dzielił ich jedynie pięknie przystrojony okrągły stół, którego blat tańczył w rytm płomienia świeczki, którą kelner przy niósł, gdy słońce schowało się za nieboskłonem [mogę już rzygać, czy jeszcze będziecie coś jedli?]. Magiczny moment, który zdarza się tylko z wybranymi. Raz, może dwa razy w życiu.
— Chodźmy — rzuciła krótko Kasia i gdy tylko wstała, starając się chwycić za wiszącą na krześle torebkę, poczuła na biodrach duże, silne dłonie.
Obróciła się i zrobiła to, o czym marzyła od pierwszej chwili ich dzisiejszej randki. Głęboko pocałowała Tomka, zupełnie zatracając się w tej magicznej chwili. Dosłownie, bo gdy tylko się do niego zbliżyła, poczuła w sobie taki ogień, jakiego nawet nie wyobrażała sobie w najśmielszych fantazjach. Gdy tak płynęła w otchłani namiętności, zatracając się z każdym kolejnym ułamkiem sekundy, niemalże nadludzkim wysiłkiem oderwała usta od jego i szepnęła do ucha Tomka [nie mogę, wychodzę]:
— Chodźmy do ciebie, proszę [a to zabolało pewnie wszystkie wojujące feministki...].
Fajnie jest? Nie bardzo, prawda? Ale na szczęście tak żałosne są tylko momenty, w których autor opowiada o głównych bohaterach lub relacjach między nimi (trochę to słabe, że główni bohaterowie są najsłabszym ogniwem książki, ale tak już niekiedy bywa), a książka składa się z nich w dość niewielkim stopniu. Swoją drogą jak na thriller, to w wielu miejscach jest bardzo romantycznie i milusińsko.
Cała reszta książki, aspekty korektorskie, stylistyczne nawet samo budowanie napięcia i stopniowe odsłanianie kolejnych elementów tajemnicy są w porządku. Raczej do niczego nie można się przyczepić. Książkę, oprócz tych rzewnych momentów uniesień, których jest jeszcze tylko kilka, czyta się dobrze i gdyby nie one, to mógłbym ją zaliczyć do naprawdę dobrych. Jednak sama końcówka, a tak właściwie końcówka końcówki oraz ci okropni bohaterowie i cały ten miłosny kociokwik, który się między nimi wydarzył sprawiają, że traci ona w moich oczach bardzo wiele. Stąd też wynikają moje rozterki względem jej oceny, o których wspomniałem na samym początku. Podejmę salomonową decyzję i dam, jedyną w tym przypadku, słuszną notę.
Moja ocena: 5/10
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Kod Himmlera, Przemysław Piotrowski, Warszawa 2015.
Wszystkie podkreślenia w tekście są mojego autorstwa.
* Zniewieściałego mężczyzny, któremu bliżej do wypindrzonej kobiety, niż do zdrowego na ciele i na umyśle mężczyzny. Generalizując, oczywiście.