Dziś przez około 6 godzin z przerwami próbowałem napisać recenzję książki (naukowej lub chociaż popularnonaukowej) na zaliczenie przedmiotu, która jeśli spełni wszystkie wymagania, to może nawet ukaże się drukiem, w co szczerze wątpię. Po tym czasie miałem napisane trzy i pół strony i byłem, można powiedzieć, dopiero w połowie drogi, po czym uzmysłowiłem sobie, że przecież całość nie miała przekroczyć trzech stron (taki wymóg formalny). Załamałem się, poszedłem na spacer do TESCO i postanowiłem rzucić to wszystko w diabły i napisać coś na czym znam się lepiej - zwykłą recenzję zwykłych filmów! Takim oto sposobem mogę Was wszystkich zaprosić na kolejne wydanie Filmowego Flesza, tym razem w całości składającego się z filmów polskich. Co z tego wyniknie - przekonajcie się sami :)
Erratum (2010)
Film ten chciałem obejrzeć już od bardzo dawna. Praktycznie od momentu jego premiery w 2010 roku. Jest jednak we mnie coś takiego, że nie mogę oglądać filmów, na które nie mam ochoty, bo to nigdy się dla nas (filmu i mnie) dobrze nie kończy. Ja tracę jedynie czas. A film dostaje niską notę i piszę mu miażdżącą recenzję. Jednak był sobie trzeci tydzień maja 2015 roku kiedy stwierdziłem, że wreszcie dojrzałem do obejrzenia tego dramatu psychologicznego Marka Lechki, który po pięcioletniej przerwie od czasu premiery Skazanego na bluesa potwierdził, że Tomasz Kot to aktor z wielkim potencjałem jedynie marnujący swój talent w głupich komediach romantycznych. Jednak Z przykrością muszę stwierdzić, że w przypadku Erratum nie pomógł czas. Nie pomogła także ciekawa kreacja Kota. Film był nudny i tak naprawdę nie niósł ze sobą chyba jakichś uniwersalnych prawd tym bardziej nie poruszał zbyt sugestywnie omawianych tematów, ponieważ po 6 dniach od seansu nawet nie pamiętam o czym tak dokładnie był. Nie mam tutaj na myśli tego, że był całkowicie zły, ponieważ pokazanie mężczyzny w średnim wieku (coś koło 35-38 lat), który w wyniku niefortunnego wypadku, podczas którego śmiertelnie potrąca bezdomnego mężczyznę (ten w konsekwencji urazów umiera), musi na kilka dni zatrzymać się w rodzinnym mieście, z którego uciekł do Warszawy z powodu nieporozumień i utarczek z ojcem jest pomysłem ciekawym. To jednak już samo wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Michał (Kot) mimo tego, a może właśnie przez to, że policja umarza sprawę śmiertelnego wypadku postanawia odszukać rodzinę potrąconego mężczyzny i przy okazji wyprostować również swoje relacje z ojcem. Konkluzja filmu jest taka, że oba te zabiegi były bezcelowe, bo mimo iż udało mu się powiadomić o pogrzebie bezdomnego człowieka jego syna, nikt się na nim nie pojawia. A także ojciec Michała, którego porzucił po śmierci matki, jak był tak i pozostał mendą (nic dziwnego, ponieważ w tej roli obsadzony został Marian Paździoch, tfuu... Ryszard Kotys) i żadne zabiegi nie potrafiły tego zmienić. Ot i wszystko. Nudna historia, która ani mnie nie poruszyła, ani specjalnie nie zaciekawiła. Może się nie znam, ale dla mnie to nie jest film nawet dobry. Raczej przeciętny. Warty obejrzenia jedynie po to, żeby zobaczyć jak rozwijał się talent, bądź co bądź, jednego z ciekawszych obecnie polskich aktorów.
Moja ocena 6/10
"Ida" (2013)
Nasz pierwszy wiekopomny zdobywca Nagrody Akademii... znudził mnie jeszcze bardziej niż Erratum. Jeśli nagrody przyznawaliby jedynie za wciągającą historię, to film ten przegrałby już w przedbiegach. Moim skromnym zdaniem wszyscy wcześniejsi kandydaci do Oscara byli ciekawsi i bardziej zasługiwali na tę nagrodę. A zarzuty, że nagroda jest za to, że film był o Żydach są chyba nie na miejscu, bo W ciemności też było i przegrało. Ale wróćmy do Idy. Historia młodej, pięknej dziewczyny, która wychowywana przez siostry zakonne kilka dni przez święceniami dowiaduje się, że ma rodzinę - siostrę matki - postanawia skorzystać z możliwości opuszczenia klasztoru i ją odnaleźć. Ciocia okazuje się sędziną sądu ludowego, byłą prokurator wielokrotnie skazującą na śmierć, o pseudonimie "krwawa Wanda". Kobiety razem wyruszają na poszukiwanie grobu rodziców Idy (którzy byli Żydami), a podczas podroży konfrontują swoje światopoglądy. Ta podróż jest dla nich obu wielkim krokiem do spojrzenia wgłąb siebie i odpowiedzi na pytanie co jest w życiu tak naprawdę ważne? Kończy się na poły tragicznie, ponieważ czasami uświadomienie sobie czego się w życiu dokonało i co nas jeszcze w nim czeka nie wróży nic dobrego ani perspektywicznego. Pod względem opowiadanej historii film ten jest jak konstrukcja cepa. Jednak reżyser temu nie zaprzeczał. Jak sam twierdził chciał stworzyć film o ciszy, o wycofaniu w samego siebie i odnajdywaniu własnego ja. Współgrają z tym zdjęcia oraz muzyka. Całość jest naprawdę pięknym subtelnym, minimalistycznym obrazkiem, który daje do myślenia nie tyle o przeszłej epoce, co o uniwersalnych wartościach. I być może te prawdy docenili członkowie Akademii honorując film Pawlikowskiego pierwszym w naszej historii Oskarem. Podsumowując, Ida jest filmem do refleksji, takim który trzeba obejrzeć w ciszy i spokoju nie licząc na żadne fajerwerki.
Moja ocena 7/10
Różyczka (2010)
Wybrałem sobie filmy nie łatwe. To muszę sobie przyznać. Co za tym idzie filmy te nie są zbyt proste do krótkiego i lapidarnego recenzowania, ponieważ mają wiele kontekstów i wątków, które prawdziwa recenzja powinna poruszać i rozwijać. Jednak w myśl starego chińskiego przysłowia - "Sztuką jest napisać krótko to co wymaga wielu słów" - postaram się zmieścić swoje przemyślenia w następnych kilku zdaniach. Film Różyczka Jana Kidawy-Błońskiego jest właśnie jednym z takich wielowątkowych filmów poruszających trudną i ważną historię naszego kraju. Historię tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa. Co za tym idzie ich agentów prowadzących, a w związku z tym również ich przełożonych. A także, co chyba najważniejsze, osób inwigilowanych. Jakie były ich intencje, motywy, przekonania polityczne, zapatrywania na przyszłość, powinności, czyli pokrótce dlaczego wybierali drogę szpicli i zdrajców lub tez osób do szpiclowania i zdradzania zmuszających. Osób, które potrafiły się zbliżyć do obserwowanych tak blisko, że często dzielili nawet wspólne łoże (łącznie z małżeńskim). Dodatkową wartością tego konkretnie filmu jest fakt, że opowiada prawdziwą historię Pawła Jasienicy, któremu pod koniec lat 60. SB podsunęło młodą dziewczynę mającą na celu jego "dogłębną" inwigilację. I tutaj zaczyna się cały dramat. Dramat dziewczyny zakochanej w tajnym agencie SB, która zaślepiona zgadza się wcielić w rolę donosiciela. Dramat agenta, który sam nie wie "gdzie mu ciepło", bo z jednej strony oczekuje od dziewczyny coraz "lepszych" raportów (czytaj, ma się zbliżyć do figuranta na odległość członka podczas wzwodu), z drugiej jest o dziewczynę zazdrosny. Oraz dramat literata w podeszłym już wieku, który daje się usidlić pięknej, młodej, zalotnej... W tle, równie ważne jak losy głównych aktorów tego dramatu, dramat Polski. Polski, na czele której stoją, cytując zdjęte wtedy ze sceny Mickiewiczowskie Dziady, "cisi, ciemni, mali ludzie". Oprócz zajmującej historii, która boli niczym uderzenie milicyjnej pały wielką zaletą tego filmu jest genialne aktorstwo. Przede wszystkim Andrzeja Seweryna (w roli Adama Warczewskieg) oraz denerwującej na początku, ale pod koniec naprawdę bardzo przekonującej Magdaleny Boczarskiej, której nie lubię, ale w tym filmie stanęła na wysokości zadania. Jednak także Roberta Więckiewicza, który urodził się chyba do grania takich ordynarnych chamów jak kapitan Rożek oraz Jan Frycz bardzo sugestywnego w roli wysokiego rangą SB-eka. Wszystko wieńczy bardzo dobra muzyka Michała Lorenca, który nie pierwszy raz udowadnia, że jest mistrzem w komponowaniu delikatnych i zapadających w ucho melodii, które świetnie ilustrują przewijające się na ekranie obrazy nadając im odpowiednią dawkę emocjonalną.
Moja ocena 9/10
Bogowie (2014)
Jako ostatni w tym zestawieniu pojawia się film równie dobry jak ten opisywany przeze mnie przed chwilą, choć zupełnie inny. Nie mniej ważny pod względem opowiadanej historii (która swoją drogą również jest opowieścią na faktach) i prezentowanych postaci, jednak o zdecydowanie innej dynamice. Ten film aż buzuje od emocji, od chęci działania, od pomysłów. Historia profesora Religi była już recenzowana setki razy, więc moje kilka słów nie wniesie wiele do dyskusji, ale nie byłbym sobą gdybym ich nie wypowiedział. Bez rozwlekania się, napisze tylko, że świetne aktorstwo Kota wcielającego się w postać Religi, ale przecież nie tylko, bo również Piotra Głowackiego, który z każdą kolejną produkcją coraz bardziej mnie zadziwia i staje się jednym z moich faworytów w rolach drugoplanowych (choć wydaje mi się, że równie dobry będzie w pierowszoplanówce) są niekwestionowanymi atutem tej produkcji. Również bardzo sugestywne kreacje Jana Englerta, Zbigniewa Zamachowskiego, czy też Szymona Warszawskiego i Rafała Zawieruchy na dalszym planie powodują, że film ten jest jedną z lepszych produkcji ostatnich kilku, jeśli nie kilkunastu lat. Bezprecedensowość w dążeniu do swoich celów, mocna i charyzmatyczna osobowość profesora Religi powoduje, że ten świetnie napisany i nakręcony film prezentujący początki jego obfitującej w późniejsze sukcesy kariery, jest historią, która pozwala uwierzyć w ludzkie możliwości i zapada w pamięć jak mało która. W to, że jesteśmy zdolni do rzeczy wielkich i wiekopomnych. Jeśli tylko znajdą się ludzie na tyle odważni i twardzi, aby przekuć swoje marzenia w rzeczywistość przeciwstawiając się głosom sceptyków, organom władzy i niepowodzeniom, a często także i własnym słabościom. Podsumowując, jeśli jeszcze nie widzieliście tego filmu, to nie pozostaje Wam nic innego, jak rzucić wszystko i nadrobić zaległości. Jest naprawdę bardzo nikłe prawdopodobieństwo, że zakończycie ten seans rozczarowani!
Moja ocena 9.5/10