Post miał być wczoraj, ale jakoś tak wyszło, że cały dzień byłem zajęty i tylko na krótkie chwile zbliżałem się do komputera. Swoją drogą musiałem też wiele spraw przemyśleć i przeanalizować, bo mimo tego, że ten film nie jest zbyt trudny w odbiorze, można by nawet rzec, że jest wręcz prostacki, to jednak zbyt pochopnie napisana recenzja może być dla niego krzywdząca, lub też aż nazbyt pochlebna. Wszyscy wiecie jaki film mam na myśli, więc zaczynajmy.
|
"Jeśli myślałeś, że to będzie uliczna walka... to miałeś rację" |
Z tego co zapowiadały pierwsze trailery, ten obraz miał wyglądać zupełnie inaczej, jednak niespodziewana tragiczna śmierć kluczowego członka obsady spowodowała odwrócenie koncepcji do góry nogami. Prawdopodobnie większość scen została nagrana ponownie, a w rolę zmarłego Paula Walkera wcielili się jego bracia Cody i Caleb, których twarze były później cyfrowo zmieniane. Tak jak wspomniałem pomysł na ten film był zupełnie inny, pierwotny scenariusz przewidywał uśmiercenie Dominica, w którego od 15 lat wcielał się z powodzeniem Vin Diesel, to jednak prawdziwa śmierć w ekipie spowodowała, że [Uwaga Spoiler!] w tej części już nikt nie zginął [koniec Spojlera].
|
To tylko pogrzeb Hana, tak jak pisałem, tu nikt już nie zginie. |
Jednak śmierć Paula pociągnęła za sobą także inne zmiany, nie tylko te w scenariuszu, za który podobnie jak w 3 poprzednich epizodach odpowiedzialny był Chris Morgan. Przyczyniła się także do zmiany reżysera. Justina Lina (który w największej mierze nie zgadzał się na tak szybkie tempo pracy) zastąpił na tym polu James Wan - znanym głównie z horrorów takich jak m.in. "Piła", "Naznaczony", "Obecność" - czyli ktoś kto zupełnie nie pasował do tego filmu. I to się czuje.
|
No to zaczynamy! |
Jak wszyscy dobrze wiemy, seria F&F od samego początku pełna była akcji na niespotykanie szybkich obrotach, co na pewno wyszło jej na dobre. Jednak od 4 części, czyli roku 2009 akcja ta zaczęła przybierać tak absurdalnie nieprawdopodobną postać i tak szalenie oddalać się od praw logiki i przede wszystkim fizyki (jazda z zawrotną prędkością po wąskich tunelach wydrążonych wewnątrz góry i "wykolejenie" autobusu z więźniami przez zwykłą osobówkę - część 4; ciągnięcie przez miasto z zawrotną prędkością kilkutonowego sejfu - część 5; walka z czołgiem - część 6), że oczywistym było, iż do końca wytrwają z nią już tylko najwierniejsi fani. Ci, którzy zamiast przewracać oczami na widok ekwilibrystycznych ewolucji autami pomyślała sobie: "No wreszcie się coś dzieje!". Reszta została wykluczona z tego "elitarnego" klubu. Nie chwaląc się, sam myślałem, że zaliczam się do tej pierwszej grupy. Ludzi lubiących szybkie samochody, piękne dziewczyny, duuuużo akcji i te grupę przyjaciół, których łączy niespotykana w dzisiejszych czasach więź, a sam Dominic nazywa ją Rodziną.
|
Tak jak pisałem, akcja jest... hmm... szalona |
Jednak twórcy w tym konkretnym epizodzie posunęli się zbyt daleko poza mój próg przyswajalności głupoty. Tutaj już nie wystarcza nie myślenie o absurdalności i niemożliwości wykonania pewnych rzeczy. Tutaj się cierpi na sam ich widok ([Uwaga Spojler!] latające samochody, samochody strącające drony, samochody strącające helikoptery, samochody spadające z samolotu na spadochronach, samochody skaczące z budynku do budynku na wysokości kilkuset metrów etc.[koniec Spojlera]). Twórcom, podobnie jak w jednej ze scen Dominikowi, wysiadły hamulce i w przeciwieństwie do niego, dla nich nie skończyło się to dobrze. Oczywiście nie chodzi mi tutaj o zarobki, ani o ogólną opinie na temat filmu, bo te pierwsze będą niebotycznie wysokie (w tym momencie, czyli niespełna miesiąc po premierze film zarobił na świecie przeszło pół miliarda $), a te drugie niesłychanie dobre (sam kilka słyszałem w kolejce do wyjścia z kina). Chodzi mi o to, że tutaj forma znokautowała treść. Jak Tyson. I to właśnie dlatego tak bardzo męczą te wszystkie zabiegi mające uatrakcyjnić fabułę. We wcześniejszych epizodach bohaterom o coś chodziło. Mieli jakiś jasno określony cel (pomszczenie śmierci Letty - część 4; chęć utarcia nosa pewnemu gangsterowi i zarobienia kupy kasy - część 5; odnalezienie Letty i sprowadzenie całej rodziny do "domu" - część 6), do którego dążyli. My im kibicowaliśmy i nawet kiedy ich metody były "oryginalne" i naginały prawa fizyki, to byliśmy tak pochłonięci wątkiem fabularnym naszpikowanym akcją, że przymykaliśmy oko na absurdalne sposoby jego osiągnięcia. Tutaj cel, na którym oparta jest cała fabuła jest niepotrzebny i niezrozumiały.
|
Kurt Russel pierwotnie miał grać brata Dominika, teraz jest Panem Nikt |
W opisie na filmwebie znajdziemy takie zdanie: "Deckard Shaw [Jason Statham] pragnie dokonać zemsty za śmierć brata Owena [brat nie umarł, więc tu jest błąd], eliminując Toretto i jego ekipę." Tak jest w rzeczy samej. Więc wplecenie w to wątku poszukiwania przez grupę Dominika pewnego hakera i wydostania go z rąk terrorystów, bo stworzył genialny program pozwalający namierzyć każdego człowieka na kuli ziemskiej, aby go wykorzystać do znalezienia Shawa, który łazi za Rodziną krok w krok i pojawia się wszędzie tam, gdzie oni jest bez sensu. Wystarczyłoby usiąść i poczekać aż sam przyjdzie (a przychodził nie raz), a nie organizować jakieś niedorzeczne akcje. Sam Dominic zadaje takie pytanie w jednej z początkowych scen (po co ty i ten program jesteście mi potrzebni skoro mogę usiąść i poczekać?), jakby twórcy chcieli utwierdzić widzów, a także samych siebie w przekonaniu, że to naprawdę ma sens. Mnie nie przekonali.
|
Abu Dabi? W sumie czemu nie... |
Kolejnym mankamentem filmu jest również fakt praktycznej niezniszczalności głównych bohaterów. A co gorsza ich wiedzy o tym. Tak poważnych i - niestety, ale muszę po raz kolejny użyć tego słowa - niedorzecznych wypadków, z których bohaterowie wychodziliby bez najmniejszego draśnięcia, jeszcze nie widziałem. [Uwaga Spojler!] A ostatnia walka Dominica z Decardem jest pokazem starcia ludzi dosłownie ze stali. Po potężnym czołowym zderzeniu samochodami, około 10 minutach ciągłej walki na pięści oraz ciężkimi kawałkami metali, zawaleniu się razem z połową parkingu na niższe piętro oraz walnięciem samochodem w helikopter i upadek w nim z kilkunastu metrów na ziemię obaj bohaterowie są jedynie lekko zadrapani i... zmęczeni[koniec Spojlera].
|
A ty walcz, głupia walcz, swoim życiem się baw... przecież wiesz, że i tak nie zginiesz... |
Swoją drogą już sam przeciwnik jakiego na potrzeby tej części wymyślili twórcy jest niedorzeczny, a poziom rozpierduchy jaki zostanie nam zaserwowany najlepiej pokazuje pierwsza scena, czyli obraz zrujnowanego szpitala, którego dokonał - odwiedzając brata - Decard Shaw. Starszy braciszek Owena jest nadczłowiekiem. Jest syntezą wszystkich ról twardzieli jakie Statham do tej pory zagrał podaną nam w formie zupełnie nie do strawienia. To oczywiście nie jego wina, i tak ogólnie bardzo go lubię, ale w tym przypadku zupełnie przegiął pałę. A może bardziej twórcy scenariusza niż on sam.
|
Jason Statham. Lubie gościa |
Ten film tak naprawdę ratuje kilka dowcipnych sucharów, ekipa, która mimo niedorzecznych sytuacji, w której umieścili ją twórcy, wciąż jest pełna uroku oraz zakończenie, które jest hołdem i jednoczesnym uczczeniem pamięci Paula Walkera, któremu poświęcony jest ten obraz. Choć, co ciekawe i w nim jest jedna poważna nieścisłość, której nie potrafię zrozumieć choćbym nie wiem na ile różnych sposobów ją sobie tłumaczył.
|
Pamięci Paula Walkera
1973-2013
|
Podsumowując, film jest mizerny, choć wielu ludzi na pewno będzie się na nim bawić wybornie. Mnie podobał się połowicznie. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że był posklejany z nietrzymających się kupy kawałków. Na siłę i bez pomysłu.
Moja ocena 4/10 + 2 za zakończenie i całkiem znośny początek = 6/10