Ostatnio na kilku blogach (m.in.: Pole filmów i JustKoz) trafiłem na bardzo pochlebne recenzje filmu "John Wick" z Keanu Reevsem w roli tytułowej. Film wydał mi się ciekawy, a do tego łatwy, prosty... i, mimo wszystko, przyjemny. Zapuściłem go zatem. Po seansie postanowiłem go ocenić na Filmwebie. Tam spostrzegłem, że wiele osób porównuje do niego inny film, który, wydawać by się mogło, porusza podobną tematykę - "Bez litości" z Denzelem Washingtonem w roli głównej. Postanowiłem obejrzeć również i ten. Teraz przyszła pora na moje porównanie.
Pogrzeb w deszczu, to nigdy nie jest nic przyjemnego |
Tak jak wspomniałem, wydawać by się mogło, że oba filmy poruszają tę samą tematykę, jednak jest to tylko uogólnienie, bo tak naprawdę dość mocno się różnią. "John Wick" wymierza starą dobrą zemstę, która podobno najlepiej smakuje na zimno. "The Equalizer" wymierza sprawiedliwość. I już tłumaczę czemu tak to odczytuję, ponieważ mogą się tu pojawić sprzeciwy osób już ten film oglądających. Wickowi zabili psa, jedynego towarzysza życia po śmierci ukochanej żony. Psa, którego dostał od niej w prezencie, gdyż, jak sama napisała w liście, po jej odejściu nadal będzie potrzebował kogoś kogo będzie mógł kochać, a samochód się nie liczy. Swoją drogą samochód również mu ukradli. To przepełniło szalę. John wykopał swoją skrzynkę z "narzędziami" i postanowił ten ostatni raz wrócić do zawodu. Do zawodu, który z trudem porzucił wraz z poznaniem ukochanej kobiety. Zawodu płatnego mordercy. A musicie wiedzieć, że Pan Jonathan Wick był kimś, kogo imię wypowiada się z czcią połączoną z przemożnym strachem. Był po prostu najlepszy w swoim fachu. I jemu się takich rzeczy nie robi.
Pies i samochód, przez które zaczęła się cała jatka |
Natomiast Pan Robert McCall (Denzel Washington) nie wiadomo kim jest (tak mniej więcej do 2/3 filmu). Pracuje sobie w markecie budowlanym, Swoim młodszym kolegom mówi, że był Pipem, czyści adidasy (w tym przypadku New Balance'y) szczoteczka do zębów, wszystko robi ze stoperem w ręku i jedynie jego bezsenność i puste mieszkanie wskazuje, że ma jakąś tajemniczą przeszłość. Jest świetnym gościem, wszystkim pomaga (na przykład grubciaskowi w pracy zrzucić parę kilo i stać się "sekurity manem") i ma bardzo empatyczny stosunek do otaczającej go rzeczywistości. Normalnie jakby anioł zstąpił na ziemię. Podczas swoich nocnych nasiadówek w barze, kiedy to czyta 91 książkę (fascynujące! naprawdę, przeczytać przez 60 lat życia - tw takim jest mniej więcej wieku - 91 książek to jest wyczyn na miarę...15 latka), spotyka prostytutkę Teri (a tak naprawdę Alinę), którą pewnego dnia bardzo dotkliwie pobije jej alfi. Dziewczyna trafia na OIOM, a w Panu Idealnym coś pęka. Postanawia zajebać wszystkich z tym związanych bandziorów...wróć, najpierw chce dziewczynę wykupić za całe 98 stów, ale potem ich wszystkich rozwala. Dodatkową działalnością Pana Idealnego jest jeszcze wykrycie i zdetronizowanie wszystkich sprzedajnych glin w mieście, ale to już jest małe Miki w porównaniu z rozwałką gangusów.
U Equalizera zapalnikiem była Teri |
Czy dostrzegacie różnicę? Cieszę się. Przejdę więc dalej.
Tak pokrótce można streścić fabułę obu filmów, jednak to nie ona jest najważniejsza. W tych filmach liczy się klimat. A w tym przypadku klimat ma tylko "John Wick". Klimat dobrej rozwałki klasy B (że posłużę się tutaj parafrazą tytułu recenzji KoZy). Jest tutaj twardość, jest testosteron, są garnitury, a nawet nie najgorsze teksty. Jest cały zgrabnie wymyślony świat przedstawiony z kodeksem honorowym, sprzątaczami zwłok na zamówienie, a nawet ze specjalnym hotelem dla zabójców, na terenie którego "nie prowadzi się biznesów", a wszystko to opłacane złotymi monetami. I uwierzcie mi, to wcale nie wygląda śmiesznie i przerysowanie, świetnie natomiast dopełnia całości.
Keanu głównie strzela... |
Natomiast jeśli weźmiemy na warsztat "Bez litości", to jest tak zwyczajnie, że aż nie do uwierzenia. Pan Idealny snuje się przez pierwszą godzinę po ekranie bez większego celu. Wykonuje jakieś dziwne czynności, które mają nam zdradzać, że kiedyś chodził w mundurze. Stara się, jak już wspomniałem, być najmilszym osobnikiem na świecie i tak naprawdę nic z tego nie wynika. Nawet, kiedy już dochodzi do rozwałki, to jest ona jakaś taka bez wigoru, bez ikry, bez wyrazu, bez sensu. Najgorsze jest jednak
...Denzel głównie spaceruje. |
Mamy omówiony już drugi element, pora zatem przejść do najważniejszego (może nie do końca, ale dla mnie dość istotnego), mianowicie obsady i gry aktorskiej. W obu tych filmach mamy do czynienia z aktorami pierwszoplanowymi, których nazwiska od lat są dobrze znane wszystkim kinomanom i nie tylko. Jednak większość z Nas/Was pewnie zdecydowanie wyżej ceni umiejętności, jak i dorobek Denzela Washingtona od tego czym może się poszczycić Keanu Reeves. I tu pojawia się pewien zgrzyt - ja nie trawię Denzela Washingtona. Tak całkowicie. Każdy film z jego udziałem (poza nielicznymi wyjątkami) od razu leci o dwa oczka w dół. Nie lubię jego maniery aktorskiej i całego warsztatu jakim się posługuje. A ostatnimi czasy, czyli mniej więcej od "American Gangster" nie widziałem z nim nic, co dzięki NIEMU stałoby się dobrym filmem. Natomiast Pan Reeves, to zupełnie inna bajka. Z nim w roli głównej nie widziałem nic naprawdę dobrego od pierwszego "Matrixa", choć zdarzały się drobne przebłyski jak na przykład "47 Roninów". Jednak on, z całym swoim arsenałem min i spojrzeń robi na mnie o niebo lepsze wrażenie jako płatny morderca niż Denzel ze swoją pseudo nerwicą natręctw. Ja wiem, że mój odbiór tych postaci, to również zasługa ich twórców, bo obie są zupełnie różne, inaczej mówią, inaczej wyglądają, inaczej się zachowują, ale jednak aktor wsadzony w ich przysłowiowe buty, również odgrywa niebagatelną rolę.
And the winner is... John Wick |
Mamy już omówione wszystkie najważniejsze elementy każdego z filmów. Przyszła więc pora na konkluzje. Jak zapewne zauważyliście wszystkie wymienione przeze mnie elementy przemawiają za "Johnem Wickiem" jako zwycięzcą tego zestawienia. I tak też jest w rzeczywistości. Film ten jest bardziej spójny, nie ma dłużyzn, niepotrzebnych wątków pobocznych, trwa o około 25 minut mniej i ma lepiej zarysowane postaci i sprawniej poprowadzoną akcję. "Bez litości" stara się chyba nieść ze sobą jakieś wartości, mieć morał i to go pogrąża. Jedyne co go ratuje i być może pozostawia furtkę dla twórców chcących kontynuować ten wątek, to zakończenie (film bazuje na serialu z końca lat 80., więc pole do popisu na kolejne wątki jest dość szerokie). Podsumowując, "John Wick" jest naprawdę fajnym filmem z zemstą jako motywem przewodnim, natomiast "Bez litości" pozostanie raczej dla fanów Denzela Washingtona i tych lubiących niespieszne tempo w filmach akcji, poprzetykane dłużyznami i nieistotnymi detalami.
Moje oceny:
"John Wick" - 7.5/10
"Bez litości" - ~5/10
Ja cenię Denzela Washingtona, to świetny aktor jest według mnie. Ale nie oznacza to jednak, że oglądam każdy kolejny film z jego udziałem. Equalizera jeszcze nie widziałem. Widziałem jednak Johna Wicka. I to na dużym ekranie (podczas sylwestrowego maratonu). Zgadzam się z recenzją. Film nie udaje czegoś czym nie jest, żadnych umoralniających tekstów ani niepotrzebnych wątków, tylko konkretna opowieść o zemście. Z dobrymi rolami Keanu Reevesa i Michaela Nyqvista.
OdpowiedzUsuńNo ja też kiedyś lubiłem Denzela. Filmy takie jak "Człowiek w ogniu", "American Gangster", "Malcolm X", "Dzień próby", "Filadelfia", a nawet "Huragan", "Gra o honor" i "Tytani" mi się podobali a on w nich. Jednak później dostrzegłem, że ciągle jest taki sam. I choć ostatnimi czasy gra w trochę słabszych produkcjach, to nawet kiedy trafi mu się coś lepszego, to wysoka ocena filmu nie jest jego zasługą, a raczej jego kolegów z obsady, czy tez twórców albo ciekawej fabuły.
UsuńTo jest wszak moje osobiste zdanie. I pewnie większość się ze mną nie zgodzi, ale czasami tak jest, że jacyś uznani aktorzy nam po prostu nie odpowiadają. Podobnie mam ostatnio (zastrzegam OSTATNIO) z Robertem De Niro.
Zgodzę się z tym Denzelem. Pan gra dobrze, pod warunkiem, że gra osobę, która nie potrafi oddawać "uczuć". Facet niestety słabo sobie radzić z modulacją głosu, minimalnymi ruchami, które sprawiają, że postać nie jest manekinem czy też subtelną mimiką twarzy. On jest w gestach jak Rejczer i jego życie :D Bardzo oszczędny, toporny... Jednak lubie go, bo w odpowiednm filmie, z odpowiednią postacią, potrafi przez to zdziałać cuda :D
UsuńZgadzam się z Panią w całej rozciągłości :)
UsuńDzięki za wzmiankę o blogu :) Co do faktu porównywania tych dwóch produkcji to mnie zaskoczyłeś,że ktoś wpadł na coś takiego, bo masz tutaj zupełną rację zemsta a wymierzanie sprawiedliwości to dwie różne kwestie
OdpowiedzUsuńCo do Denzela i Keanu...to można by podsumować,że Keanu sie starzeje,a Denzel jest już po prostu stary :) znaczy sie zdziadział aktorsko.filmy z nim nie są złe,po prostu już nie są tak dobre jak kiedyś,"The Equalizer"nawet mi sie podobał,ale nie jako film o wymierzaniu sprawiedliwości-bo na to może faktycznie nieco zbyt wolno sie rozkręca,jest statyczny,ale jako produkcja nawiązująca do lat 90-tych i atmosfery jaką wtedy takie filmy tworzyły...zresztą John Wick przywołuje,u mnie, podobną fale nostalgii za tamtym kinem i to chyba moje jedynie subiektywnie odczuwane podobieństwo tych dwóch filmów.
pozdrawiam
Nie ma za co :)
UsuńCo do porównania, to też się zdziwiłem. A jak dodatkowo zobaczyłem, że filmy te mają bardzo zbliżoną notę, to długo się nie namyślałem czy oglądać czy nie. No i wyszło jak wyszło :/
A jeśli chodzi o tych dwóch Panów, to rzeczywiście, 10 lat różnicy robi swoje :/
Piszesz jeszcze, że "The Equalizer" przywołał w Tobie nostalgię za filmami z lat 90. Powiem szczerze, że zupełnie tego nie poczułem :/ Wydawał mi się na wskroś współczesny i to chyba w największym stopniu przez ten brak klimatu. Ale każdy obraz u różnych ludzi wywołuje inne skojarzenia, więc nie przeczę, że Ty możesz czuć coś innego, a i tak oboje możemy mieć rację ;)
Również pozdrawiam :)
Faktycznie John Wick to kawał dobrego kina akcji, bez niepotrzebnych zapychaczy. Nie niesie ze sobą nic poza czystą rozrywką i to jest w nim najlepsze. Equalizera nie oglądałem, ale ostatnio Denzel schodzi na psy i po twojej opinii nie skuszę się.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że byłem tak zaskoczony tym jak dobry okazał się "John Wick", że jest to aż nie do uwierzenia! Spodziewałem się jakiegoś kolejnego "Tokarieva", bo i fabuła mniej więcej podobna, a tu proszę! Taka niespodzianka. Mam nadzieję, że jak ktoś wymyśli dobry scenariusz, to powstanie kontynuacja, bo Keanu świetnie się wpasował w tę rolę i choćby dla niego samego bym jeszcze coś o Wicku obejrzał :)
UsuńA Denzel rzeczywiście spada coraz niżej, chociaż nie wiem co z "Safe housem", Lotem" i "Księgą ocalenia", bo tych akurat nie widziałem, ale boję się najgorszego. Niemniej jednak jak jest mniej poważny - tak jak w "Agentach" - to jakoś jeszcze mogę go znieść. Natomiast jak ma tą swoją minę jak smutny, zbity pies, to szlag mnie trafia kiedy tylko na niego patrzę :]
Lot był całkiem przyzwoity, jednak jeżeli chodzi od Denzela to w każdym filmie gra tą samą miną i to jest najbardziej wkurzające i tak jak ciebie mnie też trafia szlag.
UsuńNiestety masz racje. Wachlarz jego gestów i min jest dość ubigi. Na dłuższą metę to męczące.
UsuńMnie zupełnie nie przekonuje argument typu "aktor gra tą samą miną". To aktorzy komediowi robią miny (np. Jim Carrey), aktor dramatyczny powinien umieć grać oszczędnie, w skupieniu, od czasu do czasu (gdy scenariusz tego wymaga) pokazywać szerszy wachlarz emocji. Nie widziałem "Lotu", ale w takich filmach jak "Dzień próby", "Człowiek w ogniu" czy nawet w mega zajebistym i rozrywkowym "Out of Time" oraz w wielu filmach z lat 90. Denzel Washington był rewelacyjny.
UsuńArek wspomniał wyżej o Robercie De Niro. Wielu ludzi zarzuca mu, że ostatnio gra w coraz gorszych filmach. Może i tak, bo nie są to faktycznie filmy wybitne jakie kiedyś mu się zdarzały, ale według mnie De Niro nawet w słabszych filmach potrafi się obronić. A tego nie można np. powiedzieć o Alu Pacino, który za słabsze występy dostawał nominacje do Malin.