Ostatnio obiecałem Łukaszowi, że będzie recenzja najnowszego Pilipiuka i choć nie ma mnie w kraju, to jednak danego słowa zwykłem dotrzymywać. ;) Dziś zapraszam was na Litr ciekłego ołowiu, ale uważajcie, bo jest to piekielnie gorący napitek.
Zacznę może od tego, że Andrzej Pilipiuk to dość specyficzny autor. Po pierwsze tak naprawdę dobry jest tylko w opowiadaniach, bo choć jego powieści (a dokładniej cykle powieściowe) są na przyzwoity poziomie, to jednak są nieco wtórne, bardzo do siebie podobne i nie powalają ani fascynującą fabułą, ani też jakoś nad wyraz zapadającymi w pamięć postaciami (wiem o czym mówię, czytałem wszystko oprócz Wędrowycza). Po drugie Piliupiuk w swoich tekstach bardzo mocno akcentuje swoje poglądy, a jak wiadomo poglądy są jak dupa, choć każdy ma swoją, to nie znaczy, że od razu trzeba wszystkim pokazywać. :) Jednak jeśli chodzi o opowiadania (to już ósmy tomik) to jest klasą samą dla siebie. Przez te kilkanaście (kilkadziesiąt?) lat stworzył dwie postaci - antykwariusza-detektywa, członka stowarzyszenia Grono Jarzębiny, znawcę i amatora rzeczy starych i tajemniczych, działającego we współczesnych nam czasach Roberta Storma oraz nieustraszonego lekarza zmagającego się z dolegliwościami tajemniczymi i zjawiskami nie do końca dającymi się rozwikłać zdroworozsądowymi sposobami, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku doktora Pawła Skórzewskiego - które wypełniają kolejne tomiki opowiadań niekiedy uzupełniane przez pojedyncze historie nie mające swoich kontynuacji.
Nie inaczej jest także w tym tomie. Pilipiuk rozpoczyna od opowiadania tytułowego, w którym Storm dostaje zlecenie odnalezienia - wydawałoby się nieczynnej od 1939 roku - redakcji "Kuriera Warszawskiego". A później jest równie ciekawie. Storm będzie musiał się jeszcze zmierzyć z teorią o polskim UFO, z tajemniczym skarbcem przybysza z przyszłości oraz poszukiwaniem tzw. Czuhajstra, czyli ukraińskiego Yeti. Jeśli natomiast chodzi o doktora Skórzewskiego, to w tym tomiku, podobnie jak w poprzednim, znalazło się dla niego tylko jedno zadanie, choć wcale nie mniej wymagające i tajemnicze, a mianowicie zrozumienie skąd pod koniec XIX wieku w śrokdu Europy biorą się żywe trupu rodem jakby z samego voodoo. Te historie zostały uzupełnione o Hamak - opowieść o kilku enkawudzistach, którzy trafili w dość specyficzne miejsce; Cienie -bardzo krótka historyjka o tym co się przytafiło ochroniarzowi marszałka Piłsudskiego i chyba jedno z najobszerniejszych opowiadań pt. Harcerka - postapokalityczna wizja Polski po tajemniczej zarazie, podzielonej na różnego rodzaju księstwa.
A jak ten tomik prezentuje się na tle pozostałych? Z pewnością nie jest najlepszy, jednak utrzymuje zadowalający poziom. Są teksty lepsze, jak choćby tytułowy Litr ciekłego ołowiu, Plama, Czuhajster i Skarbiec Czerwia (tak się jakoś złożyło, że wszystkie ze Stormem) oraz te zdecydowanie słabsze jak Hamak i Harcerka. Jednak mimo tych drobnych potknięć wciąż jest to kawał dobrej literatury przygodowo-fantastycznej, która powinna zadowolić większość sięgających po nią czytelników.
Moja ocena: 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz