czwartek, 30 stycznia 2014

[52] Książka: "Towarzysze. Komunizm od początku do upadku. Historia zbrodniczej ideologii" - Robert Service (2008)

Póki co nie zbaczam zbyt daleko z mojej "rosyjskiej ścieżki", gdyż i dziś przedstawię Wam recenzję, w której Rosji i Związkowi Radzieckiemu poświęcono naprawdę bardzo wiele miejsca. Książka ta to "Towarzysze..." brytyjskiego historyka i znawcy komunizmu, Roberta Service'a (na jego koncie jest już 11 książek poświęconych tej tematyce a wśród nich chociażby biografie Stalin, Lenina i Trockiego), który na 664 stronach przedstawia historię "zarazy", na którą, w niektórych miejscach świata, do tej pory nie znaleziono antidotum.

Nigdy do tej pory nie spotkałem się z tak dokładną i obszerną pracą poświęconą komunizmowi. A nawet nie tylko komunizmowi a całości tego zagadnienia, ponieważ autor swoje rozważania wywodzi od ojców założycieli "religii", która później zawładnęła tak wieloma umysłami, czyli Karola Marksa i Fryderyka Engelsa. Mamy tu opis ich życia, dokonań i tego w jaki sposób ich poglądy wpływały później na innych "wyznawców". 

Dużym plusem tej monografii jest też fakt, iż nie skupia się ona jedynie na głównych postaciach komunizmu ani też na Związku radzieckim, który był niezaprzeczalnie centrum komunistycznego świata przez wiele dekad, ale wychodzi dalej. Autor opisuje jak wyglądał komunizm we wszystkich miejscach świata, czyli wszędzie tam gdzie kiedykolwiek zagościł. Mamy więc Jugosławię, Rumunię, Węgry, Czechosłowację, Chiny czy Kubę, ale też z krajów mniej oczywistych Wielką Brytanię, Włochy, Stany zjednoczone oraz Australię. 

Jednak nie dało by się opisać komunizmu bez przedstawienie najważniejszych ludzi z nim związanych. Service także o tym pamięta i w swojej książce kreśli portrety wszystkich najważniejszych dyktatorów z poszczególnych krajów począwszy od Lenina, Stalina, Titę, Castro, Mao, i wielu wielu innych. Jednym poświęca mniej uwagi, innym nawet cały rozdział, wszystko zależy od tego jak kontrowersyjny był to "władca" bądź jak mocny lub istotny był dany komunistyczny kraj na arenie międzynarodowej. Znalazło się tutaj także kilka akapitów o Polsce, Gomułce, Jaruzelskim i Solidarności.

Podsumowując, ja osobiście bardzo się ciesze, że wreszcie udało mi się przeczytać to opasłe tomiszcze, choć przyznaję, nie była to lektura łatwa. Jednak trochę wysiłku, kilka odwiedzin w internetowej wyszukiwarce i strony jakoś mijały. Wydaje mi się, że jest to pozycja, z którą warto się zapoznać, aby wiedzieć dlaczego była tak jak było ;) Moja ocena to 7.5/10.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

[51] Książka: "Wysadzić Rosję" - Aleksandr Litwinienko, Jurij Felsztinski (2007)

Jak na pewno zauważyliście, ostatnio wpadłem w nurt książek opowiadających o Rosji. Póki co nic się nie zmieniło. Dziś napisze Wam kilka słów, o książce, którą chciałem przeczytać już od momentu kiedy się pojawiła tylko jakoś nigdy nie było na to wystarczającej ilości czasu. Ale jednak nadeszła kolej i na nią. "Wysadzić Rosję" wreszcie zasiliła szeregi książek "przeczytanych". A czy było warto? Zapraszam na recenzję.

Już w momencie ukazania się tej książki na rynku skandal i dyskusja jaka wokół niej narosła była bardzo duża. W końcu otrucie jednego z autorów publikacji musi odbić się dużym echem wśród społeczeństwa i mediów, tym samym wynosząc książkę od razu na szczyty list bestsellerów. A w tym przypadku niestety tak właśnie się stało. Aleksandr Litwinienko - "były podpułkownik KGB/FSB, emigrant rosyjski, występujący przeciw polityce prowadzonej przez prezydenta Rosji Władimira Putina, szczególnie w odniesieniu do Czeczenii"* został otruty w 2006 roku w trakcie prowadzenia śledztwa w sprawie śmierci Anny Politkowskiej, kiedy to jadł lunch w londyńskiej restauracji suhi ze swoim włoskim znajomym Mario Scaramellą. W jego herbacie był słabo radioaktywny, ale bardzo toksyczny izotop polonu 210.

Litwinienko nie doczekał wydania swojej książki. Słowo stepu napisał już samotnie drugi jej autor - Jurij Felsztinski. Jednak przy zbieraniu materiałów i pracach nad jej powstawaniem Litwinienko miał nieoceniony wkład. A o czym tak naprawdę jest ta książka? Krótko mówiąc o tym jak wysoko postawieni ludzie chcący przejąc władzę w Rosji, doprowadziły do wybuchu pierwszej (od '91 do '96), a później drugiej (od '99 do '09) wojny Czeczeńskiej, używając do tego metod iście terrorystycznych włącznie z wysadzaniem cywilnych budynków zamieszkałych przez bogu ducha winnych obywateli rosyjskich miast. Więcej o samej treści pisać nie zamierzam, ponieważ jest ona... niestety bardzo wtórna. 

Autorzy krążą wciąż wokół tych samych zagadnień. Opowiadają i analizują je ze wszystkich możliwych stron. Jest to z jednej strony bardzo dobre i trafne posunięcie, gdyż ukazuje sprawę naświetlając ją z różnych perspektyw pokazując wiele i punktów widzenia. Jednak dla przeciętnego czytelnika po pewnym czasie staje się nużące.

Niemniej atutem tej pozycji jest na pewno dogłębna i obszerna wiedza autorów o strukturach służb wywiadowczych i bezpieczeństwa, ich reorganizacjach (od KGB do FSB) i wielu odnogach. Pada też wiele nazwisk z dokładną charakterystyką i obszerną biografią. To też stawiam po stronie plusów. Jednak minusem jest dość trudny w odbiorze i mało przejrzysty układ stron (jak podręcznik do historii) a także spore nagromadzenie informacji, które komuś nieobytemu z tą tematyką bardzo łatwo pozwala się zgubić w gąszczu instytucji i postaci biorących udział w tych tragicznych i zbrodniczych przedsięwzięciach. 

Podsumowując, Litwinienko i Felsztinski odwalili kawał dobrej dziennikarskiej(?) roboty i ich książka jest naprawdę solidnie napisana. Dostarcza wielu faktów. Bazuje na dokumentach jak i rozmowach ze świadkami bądź uczestnikami wydarzeń (mamy zapisy tych rozmów). Jednak jeśli chodzi jednak o przyjemność lektury, to muszę przyznać, że było jej niewiele. W każdą informację trzeba było się wgryzać i długo ją trawić, co spowalniało lekturę. Niemniej jednak książka jest naprawdę ciekawa i powinna zainteresować, jak i przypaść do gustu każdemu kogo Rosja interesuje. 

Moja ocena to 7/10. Polecam zdeterminowanym ;)

*cytat pochodzi z http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksandr_Litwinienko

niedziela, 26 stycznia 2014

[50] Książka: "Gogol w czasach Google'a" - Wacław Radziwinowicz (2013)

Przyszła pora na kolejną recenzję literatury w Rosją w tle, a tak właściwie, to z Rosją na pierwszym planie, ponieważ dziś podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat kolejnej po "Soczi. Igrzyska Putina", książki Wacława Radziwinowicza pt. "Gogol w czasach Google'a", który po raz kolejny udowadnia nam, że Rosję zna i, mimo całej jej, czasem, niepojętej absurdalności, kocha i szanuje taką jaka jest. 


Ta książka, mimo iż pisana przez tego samego autora i dotycząca tych samych miejsc i ludzi, jest nieco inna niż poprzednia. Dzieje się tak z prostego powodu. W tym przypadku mamy do czynienia ze zbiorem krótszych i dłuższych tekstów (reportaży, felietonów, korespondencji) obejmujących lata 1992 - 2012. Nie jest to jednak wadą tej pozycji, bo wprowadza różnorodność i odmienność stylów jak i samej tematyki. 

Wacław Radziwinowicz w olsztyńskiej księgarnio-kawiarni "Tajemnica Poliszynela" na spotkaniu promującym jego pierwszą książkę. Zdj. Grzegorz Wadowski

A jeśli już jesteśmy przy tematyce Rosji, to Radziwinowicz, jako wieloletni korespondent "Gazety Wyborczej" właśnie z tego wielkiego kraju, zna ją bardzo dobrze. I dzięki niemu my także możemy choć odrobinę lepiej poznać i zrozumieć jak funkcjonuje ten niekiedy przedziwny jednak niezaprzeczalnie fascynujący  kraj. 

Spośród 96 tekstów jakie składają się na ten zbiór ja wymienię tylko kilka, aby zaprezentować naprawdę godną pochwały różnorodność tematyczną. Co by się na przykład stało, gdyby to w Rosji urodził się Steve Jobbs,  czy też jak wiele problemów wprowadziła, niby nic nie znacząca zmiana w nazewnictwie z milicji na policję, która nastąpiła w Rosji 1 marca 2011 roku? Albo też jak samorządy rosyjskie trafiły w ślepy zaułek nie mogąc wyznaczyć dokładnych granic powiatów i miast tylko dlatego, że przez przepisy o tajemnicy państwowej nie mają dostępu do dokładnych map. Lub też teksty o tym jakim uwielbieniem i szacunkiem darzy się w Rosji zdrobniale nazywane kartoszki (ziemniaki) i chlebunio (chleb), bez którego Rosjanie nie wyobrażają sobie porządnego posiłku. Ale także o wiecznie czczonym i żywym Leninie lub o tym że przez korupcję i mocarstwowość, wojsko rosyjskie, które liczy sobie 900 tys. żołnierzy ma ogromne problemy z nowymi poborowymi i bierze do armii kogo popadnie (swoją drogą wśród oficerów rosyjskich wciąż niesłabnącą popularności cieszy się anegdota: Czym różni się nasz żołnierz od amerykańskiego? Waży od niego o 40 kg mnie. A czym różni się masz generał od generała armii USA? Waży od niego o 40 kg więcej. ;)).

„Lubię ten kraj, jestem też z nim rodzinnie związany, bo miałem babcię Rosjankę” – tak o swojej fascynacji Rosją mówił Wacław Radziwinowicz. Zdj. Grzegorz Wadowski

Ahh...można by tak jeszcze długo wymieniać, jednak zamiast tego polecam Wam po prostu zapoznać się z tą książką, bo myślę, że nie zmarnujecie czasu poświęconego na jej lekturę. Jest to bardzo solidny i zróżnicowany zbiór reportaży obejmujący prawie półtorej dekady, więc całkiem sport szmat czasu. A to, obok różnorodności tematycznej, daje dodatkowo możliwość zaobserwowania zmian jakie zachodziły i wciąż zachodzą w tym wielonarodowym społeczeństwie, które zajmuje 1/7 całej powierzchni ziemi. 

Moja ocena to solidne 7/10. Polecam!

sobota, 25 stycznia 2014

[11] Top 10(+2) najgorszych męskich postaci*

Z braku weny na napisanie poważnej recenzji, i przy okazji leniwej soboty z bliskim, powstał kolejny "Top". Tym razem postawiłem na męskie postaci, które (czasami po mimo lubienia aktora) wzbudzają "czarne" emocje.

1. 
Marian Paździoch (Roman Kotys) 
"Świat według Kiepskich"


Esencja "mendowatości", kanalia w czystej postaci. Tak właśnie wyobrażam sobie małą ludzką wesz.
 
2. 
Arkadiusz Czerepach ( Artur Barciś) "Ranczo" 


Kombinator i plugawa menda. Do tego mały brzydki z lisią mordą.

3. 
Stanisław Anioł (Roman Wilhelmi) "Alternatywy 4"  


Można by powiedzieć, że odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku według wytycznych aparatu władzy :) Ale tak naprawdę, to sami dobrze wiemy jaki to był lawirant, kanalia i oblech...

4. 
 Profesor Andrzej Falkowicz 
(Michał Żebrowski) "Na dobre i na złe"


"Po trupach do celu" dewiza idealnie opisująca postawę życiową. A w sytuacji kiedy wydaje się, że zaraz polegnie w gruzach i życie i kariera, zawsze wypłynie na wierzch jak olej w wodzie ;) Kłamstwo i podłość w najlepszym wydaniu.

5. 
 Henryk "Kaśka" Saniewski (Misiek Koterski) "Pierwsza miłość"


Rozmemłana p..., kawał tępego imbecyla, który w sumie nie wiadomo po co istnieje. Zawsze coś spie**oli i zostaje tylko litowanie się nad idiotą. I po co się tak "pieścić" jak ma się już te 30-te urodziny za sobą.

6.
Paweł Krzyżanowski (Mikołaj Krawczyk) "Pierwsza miłość"


Miał być twardy maczo, a wyszła kasza manna.

7. 
Igor Nowak (Jakub Wesołowski) 
"Na Wspólnej"


Sam nie wie czego chce w życiu. Zero zdecydowania w podejmowaniu decyzji. Wszystko jest wymuszone, począwszy od pierwszej miłości, przez kulawą karierę dziennikarza do redaktora naczelnego, za późno uświadomioną wielką miłość i rozpacz po jej stracie, do bycia samotnym rodzicem. Jeżeli to ma być współczesny mężczyzna, to aż żal być facetem.

8. 
(Nie) Boska "Rodzinka.pl"


Ludwik Boski (Tomasz Karolak)-  "Prostacyzm" współczesnego rodzica, warcholstwo i ...wszystkie inne epitety jakie przyjdą Wam do głowy ;)
Tomasz Boski ( Maciej Musiał) - Metroseksualizmowi stanowcze "NIE";
Kuba Boski (Adam Zdrójkowski ) - kawał bezczelnego, aroganckiego gnojka i to już w wieku 10 lat, to co będzie później;
Kacper Boski (Mateusz Pawłowski) - małe przemądrzałe "coś".

9. 
Bartek Malicki (Szymon Bobrowski) 
 "Magda M."


Kawał drania, nie liczący się z uczuciami innych.

10.
 Roman Maliniak (Roman Kłosowski) "Czterdziestolatek"


Okropny, wstrętny, obleśny mały dziad. W jego przypadku słowo "dwulicowy" nabiera blasku, a "wiklina" staje się niebywale giętka. Jednakowoż taka postawa przyniosła mu w przyszłości wymierne efekty, co możemy zobaczyć w "Czterdziestolatku 20 lat później".

11.
Maks Brzozowski ( Adam Fidusiewicz) 
"Na wspólnej" 


Rozpieszczony egoista, który myśli, że mu się wszystko należ. Jest "najmądrzejszy" na świecie, nikogo nie słucha i brakuje tylko, żeby się jeszcze rozpłakał kiedy nie jest tak jak on tego chce.

12. 
Zygmunt Kotek (Kazimierz Kaczor) "Alternatywy 4" 


Chamio jedno!

A teraz proszę o Wasze opinie o moich 'typach' :D i czekam na Waszych 'faworytów'!

* Ranking powstał przy współpracy Ninjago!

czwartek, 23 stycznia 2014

[49] Książka: "Soczi. Igrzyska Putina" - Wacław Radziwinowicz (2014)

Jeśli interesujecie się sportem to ta książka...raczej nie jest dla Was. Reportaż ten jest bowiem o dewastacji pięknego miejsca, zniszczeniu kilkudziesięciu endemicznych gatunków roślin oraz zwierząt i wydaniu na to wszystko astronomicznej sumy 50 mld USD (więcej niż na wszystkie dotychczasowe 21 olimpiad zimowych), czyli krótko mówiąc o zbliżających się Igrzyskach Olimpijskich w Soczi.

Dzieje się tak dlatego, że po pierwsze Rosja to dziwny kraj, w którym jeśli nie ma możliwości zagarnięcia do własnej kiesy co najmniej 20% z całości sumy przewidzianej na inwestycję (czasami ta kwota przekracza 40%), to nikt się nawet za przysłowiową łopatę nie chwyci (ostatnio popularna jest tam pewna anegdota: "Dlaczego na Olimpiadzie w Soczi mogą na fladze znaleźć się tylko 4 koła olimpijskie? Bo w Rosji 20% bierze wykonawca."). Więc jeśli, nie daj Bóg, oglądaliście te propagandowe reportaże TVP, które zachwalają te piękne miejsce i mówią jak wiele się tam zmieniło na lepsze, i jeśli w to uwierzyliście, to dla wyrównania szali powinniście przeczytać "Soczi. Igrzyska Putina" aby dowiedzieć się jak to wygląda naprawdę. Śmieszne są też fakty jakie podają "dziennikarze" TVP mówiący, że najdroższa inwestycja Soczi, czyli dwie skocznie narciarskie, na które wydano już blisko 7 mld dolarów kosztowały według nich coś około 300 mln. Ciekawe prawda? 

Drugi powód jest już z goła inny. Chodzi o to, że ta miejscowość jest bardzo pięknie, ale zupełnie od czapy jeśli chodzi o ZIO (Zimowe Igrzyska Olimpijskie) położona. Jest to bowiem największy kurort LETNI Rosji leżący nad Morzem Czarnym, w którym w grudniu temperatury potrafią dochodzić do 25 stopni C. I co z tego, że z drugiej strony otaczają Soczi góry Kaukaz skoro tam też nie do końca wiadomo czy temperatury będą wystarczająco niskie aby utrzymać odpowiedni poziom śniegu. Ale w sumie kogo to obchodzi?!

Radziwinowicz analizuje też, oprócz samych inwestycji, także miejsce przedstawiając jego historię i tradycje. Opowiada również o sportowym zamiłowaniu Putina i jego, nie zawsze uczciwie zdobytych, osiągnięciach.

Oficjalne maskotki ZIO w Soczi. Tygrys (Putin), Niedźwiedź (Miedwiediew) i Zajączek (hmm...tego dowiecie się z książki)

Prowadzi rozmowy ze zwykłymi mieszkańcami tego drugiego pod względem długości miasta świata (150 km) dając nam pewien wgląd w to jak zmieniło się Soczi. I z ich wypowiedzi wynika, że zmiany niekoniecznie były na lepsze, ponieważ wprowadzone modernizacje nie są zaplanowane na długoterminowe polepszenie jakości życia prostego ludu. Są robione jedynie na pokaz i to bez szerszego "pomyślunku" co również zakrawa na śmieszność biorąc pod uwagę rozmach przedsięwzięcia. Ot, Rosji, nic dodać nic ująć.

Reportaż, choć krótki, jest naprawdę warty poznania. 

Ocena 8/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu AGORA. 

P.S. W Radiu Olsztyn, jutro o godzinie 17.00 (24.01) odbędzie się wywiad na żywo z udziałem publiczności w studiu, którego gościem będzie właśnie autor tej książki - Wacław Radziwinowicz. Zapraszam do słuchania albo odwiedzenia studia!

środa, 22 stycznia 2014

[48] Książka: "Rublowka. Przewodnik po podmoskiewskim rezerwacie milionerów, miejscu gdzie władza i pieniądze są sąsiadami" - Walerij Paniuszki (2013)


Rublowka, to jak sam tytuł nam zdradza, bardzo ekskluzywna podmoskiewska dzielnica. Taka, na której swoje "pałace" posiadali kiedyś najwyżej postawieni "członkowie partii" i systemu ucisku, a obecnie mieszkają tam ludzie, których po prostu na to stać. A mogę Was zapewnić, że utrzymanie takowej rezydencji jest kilka razy droższe niż podobnej w jakimkolwiek innym miejscu świata.

Jednak Rublowka to nie tylko miejsce, ale także gra. Gra w którą grać trzeba umieć i grać jest nie łatwo, a zasady bywają skomplikowane. Szczególnie dla ludzi z zewnątrz. Jest to bowiem gra stylu, mody, pozycji, statusu materialnego, wpływów, a przede wszystkim pieniędzy. Bo najważniejszym bóstwem Rublowki jest właśnie PIENIĄDZ.

Jest to miejsce,w którym trzeba przestrzegać pewnych reguł, bo w przeciwnym wypadku konsekwencje mogą być bardzo druzgocące. Jedną z nich jest, na przykład, codzienne, ponad 40 minutowe czekanie w korku na wjazd do miasta, ponieważ służby porządkowe i agenci blokują całą drogę aby w pełnym spokoju i bezpieczeństwie ze swoje posiadłości mógł się dostać do Moskwy Car Putin. I niestety dzieje się tak rano i wieczorem. Każdego dnia. I nawet ci mieszkańcy, którzy zwykle nic sobie nie robię z zakazów i przepisów drogowych, wiedzą, że nie dostosowanie się do tej akurat części gry może się dla nich skończyć tragicznie.

A co ja myślę o tej książce? Myślę, że autor świetnie zaczął, ale im dalej się posuwał, tym robiło się coraz gorzej. Paniuszkin brnął głębiej i głębiej w machinacje władzy przedstawiając coraz to nowe nazwiska, pozycje, sieci wpływów. Pod koniec lektury spowodowało to, że straciłem całkowicie rozeznanie kto jest kim i dlaczego jest właśnie tym kim jest i komu jest coś winien, a od kogo może liczyć na przysługę i dlaczego :|

Książkę jednak dokończyłem czytać, bo ogólnie nie była obszerna a i pozostawiać niedoczytanych lektur nie zwykłem. Dowiedziałem się z niej także kilku ciekawych rzeczy, więc nie odebrałem jej całkiem negatywnie. Jest ona jednak przeznaczona raczej dla pasjonatów naszych wschodnich sąsiadów lub też fanów odkrywania wszelkich machinacji i zależności.

Ocena 6/10

Poniżej kilka ciekawszych cytatów dla tych, którzy być może wciąż się wahają czy sięgnąć po tę pozycję czy nie.

"Mężczyzna na Rublowce uważa się za godnego niebywałych przeżyć seksualnych i - zdolnego do nich. Tymczasem kobieta nastawiona jest na coś kompletnie innego. Wiążąc swoje życie (a niechby i na jedną noc) z bogaczem, a tym bardziej urzędnikiem, kobieta robi cyniczne ustępstwo. Rezygnuje ze swoich dziewczęcych marzeń o księciu na białym koniu, a nawet zwykłego fizycznego pociągu do trenera w klubie fitness. Nastawia się na spokojne, ale za to nadzwyczaj komfortowe życie w rublowskim domu z mężem, który nie będzie jej kochał, byleby tylko zachowywał się przyzwoicie, nie był nosicielem chorób wenerycznych i płacił w przypadku rozstania (niemałe) alimenty. Nastawia się na to, i dlatego im spokojniejszy będzie seks, tym lepiej.
Ale jej kochanek to Batman. Zgniata kochankę w objęciach, ryczy z rozkoszy, wydziera się jak głupi i chce wypróbować wszystkie znane pozycje "Kamasutry" plus wszystko, co kiedykolwiek zobaczył w filmach pornograficznych.
Żałosny szczegół polega na tym, że aktorzy porno uprawiają seks nie tak, jak to jest wygodne dla ludzi, tylko tak, jak jest to wygodne dla operatora. Pracują pod kamerę. Więc nasz Batman również uprawia seks tak, jakby filmowała go kamera. Nawiasem mówiąc, w wielu przypadkach kamera go rzeczywiście nagrywa, a nagranie miłosnych osiągnięć Batmana zostaje włożone na półkę w jakimś archiwum państwowych albo prywatnych służb specjalnych, żeby - gdy przyjdzie czas - nagranie to korzystnie sprzedać."
"Swoje projekty trzeba realizować bezczelnie. Wręcz zuchwale. Tak, jak miliarder Prochorow, gdy francuska policja na osobiste, jak mówią, polecenie ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Nikolasa Sarkozy'ego zatrzymała go w Courchevel z dwoma autobusami przywiezionych z Rosji dziewczyn lekkich obyczajów. I oskarżyła go o sutenerstwo. Prochorow odszczekiwał się wtedy Francuzom, że wszystkie dziewczyny to jego narzeczone. I że są tak piękne ("Przecież to, panowie, widzicie!"), że nie mógł wybrać jednej. Dlatego postanowił zabrać je wszystkie na narty.
Prochorow wymyślił projekt. Skoro już go zatrzymano z dziewczynami i skoro w zatrzymaniu uczestniczył per procura sam Sarkozy, Prochorow całkiem na poważnie postanowił... zdobyć order Legii Honorowej. I po kilku latach wytrwałej pracy dopiął swego. Ambasador Francji w Moskwie Jean de Gliniasty, wręczając order Prochorowowi (tak, tak, temu samemu, który został oskarżony o sutenerstwo), powiedział, że nowy kawaler Legii posiada szczery pociąg do sztuki i przejawia autentyczne zainteresowanie nowymi technologiami .
Ha! A jaki mógłby być, jeśli nie szczery, jego pociąg do sztuki, jeśli Prochorow wyłożył taką kupę pieniędzy na organizację francuskich wystaw w Moskwie oraz moskiewskich w Paryżu! Jakie, jeśli nie autentyczne, mogło być zainteresowanie Prochorowa nowymi technologiami, jeśli do prac nad swoim E-mobilem zaprosił nie jakąś tam firmę , tylko firmę francuską. I jak tu nie wręczyć mu orderu! O aresztowaniu w Courchevel oraz czterodniowym areszcie w Lyonie de Gliniasty dyplomatycznie nie wspomniał - na różne psoty pozwala sobie mężczyzna, zanim dojrzeje do szczerego pociągu do sztuki oraz autentycznego zainteresowania nowymi technologiami."


"Zapalają się pojedyncze okna w salonach, w których rozczarowane rublowskim szczęściem kobiety czekają na rozczarowanych tymi kobietami mężczyzn. Czasami pod te bezsenne domy podjeżdżają kurierzy i przywożą liściki w firmowej kopercie Barvihka Luxury Hotel: 'Nie czekaj, idź spać, spóźnię się'. Koperta odzywa się perfumami. Głupia rublowska żona rozumie, że mąż zdradza ją w Barwisze z jakąś suką, więc przygotowuje się, żeby urządzić skandal. Ale nie jest w stanie przygotować się na to, że zostanie wystawiona za drzwi.
Mądra rublowska żona rozumie zaś, że skoro mąż zdradza ją w Barwisze, to musi położyć się spać i rankiem wyjść mu na spotkanie świeża i uśmiechnięta, pokazując tym samym, że można ją zdradzać.
W tym samym czasie na wszelki wypadek przygotowuje się do wystawienia na ulicę, czyli wkłada pierścionek z brylantami do puderniczki, bo przecież nie będzie jej zabierał puderniczki. Ale cenne prezenty, które jej podarował w trakcie tak zwanego wspólnego szczęścia, odbierze".

"Całe osiedle Jabłoniowy Sad, w którym mieszkali dyrektorzy kompanii naftowej Jukos, zostało zbudowane za jednym zamachem, wszystkie domy jednocześnie. W tym samym czasie zakładano więc we wszystkich domach gaz, elektryczność, wodę, kanalizację... Najwygodniej było założyć wszystkie te instalacje, a potem je obsługiwać dzięki jednemu systemowi podziemnych tuneli - przestronnych, okrągłych, wysokich na półtora człowieka. Przypominały tunele metra, tylko wykonane były ze specjalnego betonu, takiego samego, z jakiego budowane są wojskowe bunkry. Tymi tunelami połączone były ze sobą domy Chodorkowskiego, Lebiediewa, Niewzlina, Brudno, Szachnowskiego... Wszystkich bossów Jukosu.
Na początku, gdy na Rublowce panowała moda na podziemne strzelnice, w tunelu urządzono jedną z nich. Gdy tam strzelano, Julia ani inne dzieci bawiące się na dworze, nawet nad samą strzelnicą, nie słyszały huków wystrzałów. Potem porzucono strzelnicę i już prawie nikt nie wchodził do podziemi. Ale oto tunele znów się przydały. Co wieczór akcjonariusze Jukosu schodzili do piwnicy, szli tunelami, siadali na betonowych stopniach i zaczynali omawiać drażliwe sprawy - przede wszystkim, jak uwolnić się od nierealistycznych roszczeń podatkowych państwa?
Schodzili tu, ponieważ ich telefony były na podsłuchu. Podsłuchiwano nawet ich rozmowy w kuchni. Oraz rozmowy podczas przechadzek po parku. Wokół osiedla stały furgony KGB z czułą aparaturą nasłuchową. Więc ludzie schodzili do podziemia. Miliarderzy..."

"Pewnego razu w Monako dziennikarka i żona milionera Olga Romanowa w jednej z ulubionych Przez Rosjan restauracji poznała niezwykłą kobietę. Owa kobieta była murzynką, ale czysto mówiła po rosyjsku - choć same głupoty. Ubrana była porządnie, ale wyzywająco się zachowywała: dosiadała się do stolików nieznajomych sobie osób, próbowała jeść z cudzych talerzy. Wszystkim po kolei proponowała również, by spróbowali dań z jej talerza.
Rosyjscy goście restauracji odnosili się przy tym do ekscentrycznej Afrorosjanki z dużym zainteresowaniem, by nie powiedzieć z uniżonością (...).
Kobieta ta nazywała się Angela Jermakowa. Była modelką i tą samą kobietą, która zaszła w ciążę i urodziła dziecko znanemu na całym świecieniemieckiemu tenisiście Borisowi Beckerowi.. Do tego wyciągnęła od niego pieniądze, a do tego... Pikantne szczegóły dotyczące ciąży Angeli Jermakowej były takie, że uprawiała ona seks z Beckerem tylko raz, w jakimś technicznym zakamarku londyńskiego hotelu. I był to seks wyłącznie oralny.
(...) Zaszła w ciążę z mężczyzną bogatym i znanym (co jest tradycyjnym biznesem na Rublowce), ale nie w zwykły sposób, tylko przez usta."

"Mężczyźni poruszają się w ciągu dnia. To na Rublowce święte prawo: rano nie ma sensu się ruszać, skoro ruch na drodze jest ciągle wstrzymywany, by mógł przejechać konwój prezydenta, premiera, mera i całej masy urzędników rządowych. Dlatego poranki mieszkaniec Rublowki spędza w leniwym błogostanie, z żoną, z dziećmi, z psami. Albo przy realizacji projektów, które nie zmuszają go do ruchu.
Mężczyźni zaczynają się ruszać koło południa. Najczęściej koło pierwszej.
(...) Obcokrajowcy, którzy po raz pierwszy znaleźli się na Rublowce, nie mogą pojąć: dlaczego z powodu przejazdu prezydenta albo premiera trzeba zatrzymać ruch na całe czterdzieści minut? (...) - 'Po co aż czterdzieści minut? - nie może pojąć Derk Sauer.(...) Przecież prezydent jedzie z Usowa. A z Usowa do Moskwy jest siedemnaście kilometrów. Oficer ochrony prezydenta, odpowiedzialny za pustą w tej chwili drogę, przejedzie całą trasę tam i z powrotem właśnie w czterdzieści minut. Sprawdzi osobiście, czy ruch na drodze jest wstrzymany na dobre, czy wszystkie, ale to wszystkie samochody zostały spędzone na pobocze, czy nie wychodzimy przypadkiem z samochodów, nie trąbimy'.
Nikogo nie dziwi, dlaczego rozstawieni co kilometr policjanci nie mogliby przez radio zameldować dowódcy ochrony, że szosa absolutnie stoi. "Przecież gdyby dowódca prezydenckiej obstawy poprzestał na meldunkach przez radio, oznaczałoby to, że dzieli z policjantami zarówno odpowiedzialność za los prezydenta, jak i władzę. A jeśli osobiście sprawdza drogę, to zarówno cała odpowiedzialność, jak i cała władza należą do niego. Jest niezastąpiony, a co za tym idzie, jego pozycja jest niepodważalna."

"(...) kobiety czekają. Czekają cały dzień. Żony zaczynają czekać dosłownie od tej chwili, gdy mąż wsiada do samochodu i odjeżdża.(...) Niezamężne kobiety, które przyjechały do przyjaciółki w gości - czyli szukać męża - też czekają na wieczór, żeby wyjść gdzieś na kolację, żeby mąż przyjaciółki poznał ją ze swoim przyjacielem. (...)
Zamężne, materialnie zabezpieczone mogą sobie pozwolić na skrócenie czasu oczekiwania niewinnymi rozrywkami. Na przykład kawą na Werandzie (przy. red. - znana restauracja). Albo wizytą w salonie Aldo Cappola. Mycie, czesanie, makijaż - niezły sposób, żeby zabić kilka godzin. (...)
Nie należy liczyć na zmianę programu, na wyskoki albo przygody. Latem pojedziesz na Sardynię, wiosną i jesienią do Paryża albo do Mediolanu na zakupy, na Nowy Rok - do Courchevel błyszczeć w nowych brylantach. Skok w prawo, skok w lewo oceniany jest jako ucieczka i karany bardzo surowo - w najlepszym wypadku dwupokojowym mieszkaniem w Moskwie i skromną pensją, w najgorszym - wyrzucaniem przez ogrodzenie twoich starych butów oraz starych dżinsów z okrzykami: 'W tym do mnie przyszłaś, suko, w tym też, i pójdziesz won!'
Nie można też liczyć na sekretne życie. Nie da się romansować z trenerem pilatesu. Przecież na pilates wozi cie kierowca i ochroniarz - to agenci, którzy szpiegują zarówno ciebie, jak i siebie nawzajem."

"Na Rublowce kilka telefonów to częsta rzecz. "Oczywiście potrzebujcie telefonu, który znają wszyscy. Jego nie można zmieniać. Nigdy. I nigdy nie można go wyłączać, nawet w samolocie. Na ten numer może zadzwonić dobry znajomy albo ktoś mało wam znany. Ale żaden z nich nic wam w czasie tej rozmowy nie powie. Prócz jednego: że trzeba porozmawiać. Nie powie nic więcej, bo numer, na który dzwoni, znają wszyscy. A skoro go znają, to i podsłuchują.
Wtedy dyktujecie znajomemu albo nieznajomemu numer waszego drugiego telefonu, którego nikt nie zna. Człowiek ten dzwoni na ten numer od razu - zanim go namierzą i też zaczną podsłuchiwać. (...) Po tej rozmowie możecie w zasadzie od razu wyrzucić kartę SIM, ponieważ wasz drugi numer nie jest już numerem, którego nikt nie zna. (...)
Trzeci telefon jest wam potrzebny do tego, by na niego mógł zadzwonić jeden jedyny człowiek. Ktoś bardzo dla was ważny. Numery telefonu nie wysłaliście mu SMS-em, nie podyktowaliście przez telefon, lecz w trakcie prywatnego spotkania zapisaliście na karteczce, przykrywając ją łokciem, by nie wyłapały jej kamery, które pewnie was śledzą.
A jeśli jest jeszcze jeden bardzo ważny dla was człowiek, to wówczas przyda wam się czwarty telefon. Specjalnie do rozmów z tym wyjątkowym człowiekiem. A więcej... Więcej telefonów raczej się wam nie przyda, ponieważ nawet tych dwóch bardzo ważnych ludzi, dla których warto było mieć osobne telefony - to jest już bardzo dużo, to naprawdę dużo szczęście ich mieć."

"Czarny - to kolor władzy. Najnowszy model mercedesa w kolorze czarnym oznacza przynależność do aktualnej ekipy. Duży czarny samochód terenowy - to ktoś jakoś powiązany z armią. Z czarnych terenowych mercedesów składa się prezydencki konwój. A reżyser Nikita Michałkow raz po raz wymienia swoje nieróżniące się właściwie niczym range rovery. I te jego terenówki już nie są tak oczywistym znakiem: Michałkow przedstawia się nie tyle jako artysta, ile wojskowy. Dlaczego? No bo kręci filmy o wojnie, zasiada na czele społecznej rady przy ministrze obrony i jako przewodniczący tej rady ma prawo (a raczej miał, bo już mu zabrali) jeździć nie całkiem zgodnie z prawem z kogutem na dachu.
Człowiek niezwiązany z wojskiem i władzą powinien mieć na Rublowce samochód w każdym kolorze, poza czarnym. Ale koniecznie musi to być nowy samochód. (...)
Jeśli jesteś młodą dziewczyną, a jednocześnie córką miliardera, najlepiej mieć na Rublowce wysłużoną, taniutką ładę. Bo to oznacza, że kupiłaś ją za swoje pieniądze, a nie za kasę taty."

"O nieśmiertelności na Rublowce rozmawia się często, ale mgliście. Na przykład Natalija Timakowa, rzeczniczka prasowa premiera Miedwiediewa. Wystarczy, że tylko wypowiem przy niej słowo "niesmiertelność", a ona wypala, że były minister zdrowia Michaił Zurabow opowiadał jej, że już wkrótce transplantologia osiągnie takie wyżyny, że nieśmiertelność stanie się tylko kwestią pieniędzy. Zurabow jakoby mówił, że już w bliskiej przyszłości trzeba będzie tylko starannie kontrolować swoje zdrowie, robić badania genetyczne i zmieniać swoje organy dawcy w miarę ich zużywania. Ma się rozumieć, jeśli zapytamy Michaiła Zurabowa, czy to prawda, że bogaci będą wkrótce żyć wiecznie, rozbierając biednych na części zapasowe, były minister odmówi odpowiedzi.
A drugi urzędnik wysokiego szczebla, odpowiadający za rozwój nowych technologii w naukowym miasteczku Skołkowo, gdy zapytam, czy w Skołkowie prowadzone są badania nad nieśmiertelnością, zagadkowo się uśmiechnie. Uśmiechnie się i pokaże mi wygaszacz ekranu na swoim służbowym komputerze. Na całym monitorze wyświetla się potwór: straszny łysy gryzoń, z którego pofałdowanej skóry sterczą rzadkie szczecinki, a z gęby wystają dwa wygięte i przerośnięte siekacze. Oczy zwierzęcia są czerwone. Wygląda na nieszczęśliwe. Urzędnik mówi, że ten straszny zwierz to łysy kretoszczur. Łysy kretoszczur, według słów urzędnika wysokiego szczebla, żyje dziesięć razy dłużej i nigdy nie choruje na raka. Na ile to rozumiem, urzędnik ma nadzieję, że badacze w Skołkowie rozgryzą fenomen łysego kretoszczura i przekażą jego zdolność do dziesięciokrotnie dłuższego życia i niechorowania na raka tym zamożnym ludziom, którzy będą mogli opłacić sobie luksus dziesięciokrotnie dłuższego życia i niechorowania na raka."
*

*Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Rublowka. Przewodnik po podmoskiewskim rezerwacie milionerów, miejscu gdzie władza i pieniądze są sąsiadami" Walerija Paniuszkina.

wtorek, 21 stycznia 2014

[10] Top 10: ...bo to okropna kobieta jest!

Witam wszystkich (którzy tu jeszcze zajrzą) po dość długiej przerwie. Jednak i mnie dopadł syndrom sesji :/ I może nie w takim wymiarze jak zacnego studenta, bo egzamin miałem tylko jeden i do tego dość prosty, to jednak przysypały mnie papiery...i nie tylko. Jednak już się spod nich wygrzebałem i mam kilka pomysłów na notki, które pewnie w najbliższym czasie zamieszczę. Zacznę jednak od czegoś lekkiego łatwego i przyjemnego, czyli kolejnego Top 10 (no, może nie do końca, ale o tym później), które tym razem będzie prezentować ranking najbardziej denerwujących serialowych postaci kobiecych w polskich produkcjach.

Sam do tej pory potrafię przedstawić 7 takich bohaterek, więc jest to niepełne TOP 10, ale liczę na to, że pomożecie mi wybrać brakujące trzy i wspólnie stworzymy całość. Tak jak to się zwykle odbywa, w komentarzach możecie wpisywać swoje propozycje, a ja mniej więcej za tydzień podliczę głosy (jeśli oczywiście jakiekolwiek będą) i stworzę pełną listę ;)

Oczywiście, jak to zwykle u mnie bywa, miałem ogromny problem z pierwszą trójką, a nawet i piątką, więc te miejsca można traktować dość luźno, jednak dla porządku podaję te Panie w kolejności od najokropniejszej do mniej okropnej ;)

1.
Natalia Boska (Rodzinka.pl)



Ta nominacja chyba nie wymaga większej argumentacji. Postać stworzona przez Yokę (reżyseria), Klementowicza i Wescile'a (scenariusz) i odgrywana przez Małgorzatę Kożuchowską jest zaprzeczeniem wszystkiego tego co chcielibyśmy wiedzieć o nowoczesnej matce polce. Natalia jest rozhisteryzowaną wariatką z objawami depresji, która nie potrafi zapanować nad swoją patologiczną rodziną innymi sposobami niż tylko przeraźliwym wrzaskiem lub ordynarnymi i nieuczciwymi zagraniami jak przekupstwo bądź szantaż. Jej ciągłe zmiany nastrojów, sztuczny śmiech i jeszcze sztuczniejsze wzruszenia i płacz powodują, że patrzenie na nią sprawia mi przeogromny ból psychiczno-fizyczny.

2. 
Alicja Kosoń (Rodzina zastępcza plus)


Joanna Trzepiecińska, która wciela się w postać Alutki jest, chyba, genialna, bo jak tylko ją widzę, to chciałbym prawnie zakazać takiej funkcji jak bogata żona bez stałego zatrudnienia z zamiłowaniem do poezji, jednakowoż bez krztyny talentu. Alutka jest właśnie taką kobietą, wyciągniętą gdzieś z głębokiej wsi, której mężowi udało się (niekoniecznie uczciwie) dojść do dużych pieniędzy. A ona, jako typowa "Pusia", korzysta bezczelnie z owoców jego ciężkiej pracy wydając kasę na swoje bezsensowne fanaberie. Dodatkowo jej nastawienie do życia w momencie osiągnięcia pewnego statusu społeczno-materialnego stało się, krótko mówiąc, dość nierzeczywiste.

3. 
Michałowa (Ranczo)


Kobieta bez imienia, której Pan Bóg zabrał męża dość młodo z powodu jej "kryształowej osobowości". Marta Lipińska, które odtwarza tę postać pasuje do niej idealnie, bo jest aktorką okropną, tak jak jej postać. A jest to postać łącząca w sobie wszystkie te cechy starych kobiet, których nienawidzę, i które działają mi na nerwy zawsze i nieodmiennie. Wścibstwo, szeroko pojęty "plotkaryzm", wtrącanie się wszystkie, przeważnie nie swoje sprawy. Te cechy połączone z okropną osobowością, chamstwem i przekonaniem o swojej racji tworzy bohaterkę, która pojawiając się na ekranie zawsze skłania mnie do wypowiedzenia tej samej kwestii: "Okropna kobieta".

4. 
Jolasia Pupcia (Świat wg Kiepskich)


W momencie pojawienia się tej postaci, serial ten, który zawsze lubiłem i ceniłem za trafność w karykaturalnym obrazowaniu otaczającej nas rzeczywistości, stracił cały swój urok. Anna Ilczuk, pojawiając się na ekranie wzbudza we mnie najgorsze instynkty. A jest to osoba, przy której znów nie da się urzyć przyjemniejszych określeń, niż "okropna". Jolasia to żona Waldusia, która poznał na obczyźnie i przywiózł se sobą do kraju. Na miejscu wzięli ślub i żyją jak typowa para zubożałych ex-emigrantów. Jolasia uwielbia idiotyczne fryzury, błyszczące i "modne" stroje (jej torebka w postaci kobiecych matek była dla mnie argumentem ostatecznym), posługuje się bardzo osobliwą gwarą, którą dodatkowo intonuje w sposób powodujący u mnie torsje. Jest to taka biedniejsza wersja Alutki, a jak już zauważyliście, takim osobom mówimy stanowcze NIE!

5. 
Kazimiera Solejuk (Ranczo)


Pani Katarzyna Żak, w przeciwieństwie do swojego męża, który gra świetnie, zupełnie nie nadaje się do swojej roli. Jest żałośnie sztuczna i zupełnie nienaturalna (to akurat masło maślane, ale tak jakoś pomyślałem, że ładnie będzie :)) Jej barwa głosu, jej zachowanie, ubiór, mimika, i ta absurdalna niespójność osobowości jaka jest kreowana przez twórców serialu (idiotka z IQ250) po prostu nie gra. Są aktorki, które idealnie nadają się na wiejskie kobiety, chociażby Izabela Dąbrowska, Hanna Śleszyńska czy też Alicja Bach, jednak Katarzynie Żak mówimy stanowcze NIE!

6. 
Marysia (Rodzinka.pl)


Przyjaciółka "matki Boskiej" tak samo albo i bardziej po**bana niż ona. Ten serial (Rodzinka.pl) w ogóle jest zbiorem okropnych postaci, bo nie mam tam nikogo, kto by był choć w najmniejszym stopniu "polubowalnym". Jednak Marysia, jako niedo**bana stara panna z (chyba) wysokim stanowiskiem zawodowym ciągle myśląca o młodych kochankach i pie**oląca głupoty żywcem wyjęte z Cosmo bądź innej "fachowej" prasy kobiecej, powoduje, niestety, mój diametralny spadek szacunku do tej części gatunku ludzkiego.

7. 
Helena Paździoch vel Maisnerowa (Świat wg Kiepskich)


Ordynarna, wstrętna, wulgarna kobieta, która im dalszy numer odcinka tym bardziej patologiczna się stała. W odcinkach najnowszych nie da się już patrzeć na tę postać bez odrazy i wstrętu. Szkoda, bo początkowo w jej postaci był jakiś komiczny potencjał, teraz stała się już jedynie groteskowa i żałosna. A wszystko to raczej wina scenarzystów i reżysera - Pana Yoki (co ciekawe, gdzie nie przyłoży swoich rączek, powstaje twór nie do strawienia) - a nie samej aktorki, Renaty Pałys-Wilkowskiej, która prawdopodobnie dobrze wykonuje swoje zadanie przed obiektywem kamery.

Oceniajcie, komentujcie, podawajcie swoje typy!

środa, 8 stycznia 2014

[56] Film: "Porachunki / The Family" (2013)


Zasiadając do seansu "The Family" (będę używał oryginalnego tytułu, ponieważ lepiej pasuje do opowiadanej historii), zupełnie nie wiedziałem czego mam się spodziewać. Jednak pod koniec seansu byłem mile zaskoczony jakością przedstawienia, którego byłem świadkiem. Film okazał się naprawdę przyzwoity.

Co by o nich nie mówić, to naprawdę kochająca się rodzina

A skąd te moje rozterki? Ano stąd, że niby z jednej strony producentem wykonawczym filmu był Martin Scorsese, czyli powinno być dobrze. Jednak z drugiej, za reżyserię odpowiadał Luc Besson, a wszyscy dobrze wiemy, że już dano nie wyszedł spod jego ręki film, którym można by się zachwycać. Podobnie było z obsadą. Bo niby mamy świetnego Tomy Lee Jonesa, ale jest też (tutaj pewnie dla większości z Was słowa, które napiszę będą świętokradztwem), staczający się ostatnimi czasy po równi pochyłej, Robert De Niro i zupełnie zapomniana przez świat i ludzi Michele Pfeiffer. No i na dodatek dwójka mniej znanych dzieciaków w rolach...dzieciaków :) Z takiego misz-maszu mogło wyjść wszystko i stąd też moje obawy. Okazały się one jednak zupełnie bezpodstawne. Film już od pierwszych minut był intrygujący i wciągający. Tajemniczy klimat i wiele niedomówień, które były nam wyjaśniane z czasem tylko potęgował zaciekawienie. Dodatkowo bardzo dobrze skrojone postaci dopełniały całości. 

Kolego, ten uśmiech naprawdę nie wróży dla ciebie nic dobrego

Wszyscy spisali się naprawdę dobrze. I mimo, że nie jest to film na miarę "Leona zawodowca", czy też "Chłopców z ferajny", to i Luc Besson i Robert De Niro wyszli z tego przedsięwzięcia z tarczą. Reszta obsady także świetnie sobie radziła, ale to w końcu stare wygi i jeśli dostają dobry scenariusz (który wspólnie stożyli Besson i Michael Caleo) to poradzą sobie ze swoimi rolami wzorowo. Ale nie o tym chcę napisać. Dla mnie zaskoczeniem było jak wypadła ta najmłodsza dwójka, czyli Dianna Agron w roli Belle Clake (17-letniej córki De Niro - Freda Blake'a vel Giovanniego Manzoni) i John D'Leo w roli 14 letniego syna. 

Zapewniam Was, że rakieta nie złamała się podczas gry w tenisa

I mimo, iż wcześniej nie kojarzyłem obu tych nazwisk, a w szczególności niespełna 19 letniego D'Leo, to teraz wiem, że będę się im bacznie przyglądał, gdyż to jak zagrali swoje role w tym filmie to było mistrzostwo świata. A grali rodzeństwo, których ojciec jest jednym z największych bossów amerykańskiej mafii, od kilku lat objętych programem ochrony światków, ponieważ sypnął swoją rodzinę. Ich mamą jest żona Giovanniego Manzoni, a to od razu tłumaczy, że z tą kobietą nie powinno się zadzierać. Dzieciaki, wychowane głównie w drodze i przyzwyczajone do ciągłych przeprowadzek i życia na walizkach (tata nie potrafił zdusić w sobie nawyków z przeszłości i czasami kogoś gdzieś "trafił") musiały nauczyć się o siebie troszczyć (w sumie z takimi genami to nie kłopot). Kiedy ich poznajemy, właśnie "instalują się" w domu w jakimś małym miasteczku w Normandii (jest to totalne zadupie Francji a oni mają udawać Amerykanów, więc z tolerancją może być rożnie), który jest ich nową kryjówką. Z toku wydarzeń wiemy też, że poluje na nich płatny mafijny morderca, bo głowa Manzoniego jest teraz warta 20 milionów dolarów. 

Biedny hydraulik, jeszcze nie wie co go za chwilę spotka

Jednak czyhające na 'rodzinę' niebezpieczeństwo nie przeszkadza im w pielęgnowaniu starych nawyków. Fred wciąż nie może sobie poradzić ze swoim uzależnieniem od przemocy, Maggie (Pfeiffer) swoją spowiedzią doprowadza księdza do ataków lękowych i wdaje się w zatarg z właścicielem supermarketu, a dzieciaki jak to dzieciaki, kombinują i pokazują różki. 

A może zamiast gangsterem zostanę pisarzem? ...Hmm...tak, napiszę o sobie!

Cały film ma bardzo fajny, na wpół melancholijny i spokojny, na wpół groteskowo brutalny charakter. Jest sporo scen komicznych w dobrym guście. Całość jest spójna (no, może nie za bardzo wiadomo dlaczego Frank zaczął sypać albo mnie to po prostu jakoś umknęło) i prawie nie czuć kiedy mija te 111 minut. Mimo początkowemu sceptycyzmowi muszę przyznać, że miło było zobaczyć tę gromadkę starych wyjadaczy (i kilka nowszych nazwisk) w dobrej formie. Film oceniam na 7/10 i polecam. 

Ciii...jeszcze jedno słowo i...

wtorek, 7 stycznia 2014

Przegląd bajek... cz.2/2

Myślałem, że z całym wpisem wyrobię się wczoraj, ale po kilku godzinach zdałem sobie sprawę, że jednak będę musiał podzielić mój Ranking bajek na dwie części. Dziś przyszedł czas na miejsca od 7. do 1. Zapraszam!

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Przegląd bajek... (a co, nie można?;>) cz. 1/2

Ostatnimi czasy obejrzałem sporo animowanych amerykańskich (i nie tylko) tzw. bajek (choć wiele z nich zdecydowanie nie było dla dzieci) i nie wiem co z tym fantem zrobić. Z jednej strony chciałbym się podzielić z Wami moimi spostrzeżeniami na ich temat (być może kogoś zainteresuje albo zniechęcę, co też nie jest w sumie takie złe;) ), ale nie mam zamiaru pisać obszernej recenzji do każdej z nich, bo i po co ?:| Nie pozostaje mi nic innego jak w ramach małego rankingu przedstawić pokrótce moje przemyślenia na ich temat. Bajek w ciągu ostatniego miesiąca było 15, tak więc tyle miejsc będzie liczył mój ranking. Zaczynam od najgorszej, aby stopniowo piąć się z ocenami w górę!


niedziela, 5 stycznia 2014

[55] Film: "Wolf of Wall Street" (2013)

Co przychodzi Wam na myśl, kiedy widzicie/słyszycie nazwisko Martin Scorsese? Mnie, na przykład, rozpościerają się przed oczami niezmierzone obszary genialnych obrazów. Dzieje się tak pewnie dlatego, że Marty jest moim ulubionym reżyserem ever, ale pewnie i dlatego, że gość naprawdę jest dobry w tym co robi. A robi naprawdę dużo. Robi na przykład filmy, które na stałe weszły do światowej kinematografii i od kilku dekad cieszą, wzruszają, poruszają wyobraźnie milionów widzów na całym globie. Ale zwrot robi filmy sugeruje, że myślimy o Scorsese jedynie jako o reżyserze, a jego działalność w sferze kina jest o wiele większa. Oprócz reżyserowania pisze także scenariusze (a także tworzy scenorysy). Mało? Gra epizodyczne rólki w swoich obrazach. Pewnie komuś innemu by już wystarczyło, ale nie Marty'emu, który od najmłodszych lat żyje kinem. Tak więc, jak większość ludzi związanych z kinem od lat wielu, jest też producentem większości swoich, ale też cudzych filmów. To co, kończymy? Nie, jeszcze dwie sprawy. Scorsese dubbinguje i podkłada głosy w bajkach i filmach (bywa też narratorem różnych obrazów) i co jest dość osobliwe w branży, jest zapalonym miłośnikiem filmów dokumentalnych. I nie chodzi mi tutaj o to, że je ogląda, ale o to że je kręci, i to w niezłej częstotliwości jak na gościa, który może się poszczycić takimi klasykami jak "Taksówkarz", "Chłopcy z ferajny", "Wściekły byk", "Kolor pieniędzy", "Kasyno", "Infiltracja" i wiele innych. Ma ich na swoim koncie już kilkanaście i co ciekawe, te najbardziej znane dotyczą muzyków, m.in. Boba Dylana ("Bez stałego adresu: Bob Dylan"), Michaela Jacksona ("Bad"), Rolling Stonesów ("Rolling Stones w blasku świateł"),Georga Harrisona ("George Harrison: Living in the Material World"); czy też innych artystów - filmowców jak i pisarzy - jak choćby obrazy o Elia Kazanie ("A Letter To Elia"), czy też Fran Lebowizt ("Public Speaking"). Dodatkowo był też pięciokrotnie żonaty, a to też jest wyczyn! :D

czwartek, 2 stycznia 2014

[47] Książka: "Afery i skandale Drugiej Rzeczypospolitej" - Sławomir Koper (2011)

Na grudzień miałem przygotowaną do opublikowania jeszcze jedną recenzję książkową, właśnie tę, którą teraz czytacie, ale drobne przejściowe problemy z internetem, które koniec końców okazały się problemem zepsutego routera, uniemożliwiły mi jej publikację. Szkoda, bo przez to grudzień był najchudszym miesiącem w mojej karierze blogera :( Ale, jak to mówią, co się odwlecze, to nie uciecze. Internet już działa (póki co po kablu, ale zawsze to jakiś postęp :]) i mogę się wreszcie podzielić z Wami moimi spostrzeżeniami na temat pierwszej, ale na pewno nie ostatniej, książki Sławomira Kopra (czy Kopera? niech ktoś "mądry" pomoże :)) pt. "Afery i skandale Drugiej Rzeczypospolitej".

A książka, muszę przyznać, jest ciekawa. Co prawda nie powaliła mnie na kolana, ale bardzo przyjemnie się ją czytało i bardzo wiele się z niej dowiedziałem o tamtym okresie. Główną jej zaletą jest autor i to w jaki sposób podchodzi do opowiadania każdego kolejnego zdarzenia. Koper tworzy bardzo dokładny portret przedstawianej historii. Nie jest to zaledwie szkic, a wielki lanschaft, na którym chce odmalować jak najwięcej szczegółów, nie poprzestając jedynie na interesującym go wydarzeniu.

I jeżeli na przykład opowiada nam o tajemniczym zniknięciu generała Zagórskiego, to nie opowiada nam jedynie o samym zajściu, ale kreśli dość dokładnie sylwetkę generała, to w jaki sposób awansował na piastowane stanowisko, przedstawia i kilku akapitach jego przeszłość, pisze także z kim się przyjaźnił i kto był jego wrogiem oraz jakie były wtedy w kraju nastroje polityczne. Dzieje się tak w każdym opisywanym przez niego skandalu, których w książce znalazło się 11 a w nich sprawy takie jak m.in. zabójstwo prezydenta Narutowicza, Bereza Kartuska, Brześć, sprawa Gorgonowej, drugie małżeństwo prezydenta Mościckiego, działalność i twórczość Tadeusza Boya-Żeleńskiego, czy też afera Żyrardowska. Jest to, moim zdaniem, słuszne podejście, bo dla wielu z nas są to czasy nie znane i samo przedstawienie jakiegoś zajścia mogłoby być przez nas niezrozumiałe.

Drugą zaletą Kopra jest to, że nie dość, iż pisze o bardzo ciekawych sprawach (o których większość z nas, umówmy się, nie miała większego pojęcia niż bardzo blade), to jeszcze pisze w sposób zajmujący, lekki i niekiedy, jeśli sytuacja na to pozwala, zabawny. To także ułatwia, przyspiesza i uprzyjemnia lekturę. 

Po Kopra można sięgać zawsze i wszędzie i mogą to robić wszyscy Ci, których ciekawi II RP, bo w tak prosty, a zarazem obszerny sposób nikt inny Wam tych historii nie przybliży. Moja ocena to 7.5/10.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...