wtorek, 30 maja 2017

[174] Film: "John Wick 2 / John Wick: Chapter 2" (2017)

Ostatnio podobno odgrzałem niezłego kotleta, więc dziś dla odmiany coś o 30 lat świeższego - druga część kultowego Johna Wicka. Chapter 2 daje nam tego samego kopa wysmakowanego kiczu co część pierwsza, a także o wiele więcej.

Codziennie po robocie tak się czuję jak on wygląda kiedy wracam do domu...

Wszyscy pamiętamy poprzednią część, w której legendarny zabójca John Wick, który po śmierci ukochanej żony przeszedł na emeryturę, z powodu zamordowania psiaka - ostatni prezent od ukochanej oraz kradzieży uwielbianego forda mustanga postanawia po raz ostatni wymierzyć sprawiedliwość niesfornym rzezimieszkom - w tym przypadku akurat rosyjskiej mafii.

Będzie Pan zadowolony!

W tej części John po niezłej rozwałce w siedzibie mafii zawiera pokój z jej szefem odbierając przy tym swoje ukochane auto. I już można byłoby spokojnie żyć, bo auto "się wyklepie", gdyby nie wizyta gościa z przeszłości. Gościa, który prosi o spłacenie przysługi (coś jak w Ojcu Chrzestnym, "... być może taki dzień nigdy nie nadejdzie, ale wiedz o tym, że kiedyś mogę się pojawić i poprosić o zwrot przysługi, którą ci teraz wyświadczam...") posiadając specjalną pieczęć poświadczoną krwawym odciskiem palca beneficjenta (oraz wpisaną do księgo ich tajnego stowarzyszenia morderców. (Swoją drogą pełen ukłon z mojej strony za wymyślenie takich bredni tak umiejętnie, że wszystko da się nie dość, że z łatwością przełknąć, to jeszcze nieźle tym podjarać) Problem polega na tym, że Snatino D'Antonio (owy gość z przeszłości) chce jako spłaty długu śmierci swojej siostry, która zdeczka blokuje mu etat w radzie morderców, bo to właśnie ją desygnował na to stanowisko ich papa po swojej śmierci. Cóż, John nie ma wyjścia, musi spełnić żądanie "przyjaciela" (jak za pierwszym razem odmówił, to mu wyjebali w kosmos chałupę), jednak braciszek nie jest do końca uczciwy. A to oznacza kłopoty.

- Zabiję cię. - Nie, to ja cię zabiję. - Napijmy się...

Wielką zaletą tej części jest głębsze wprowadzenie widzów w struktury tej dziwnej organizacji, która płaci złotymi monetami za wszelkie usługi takie jak "sommelier" od broni, specjalny "bibliotekarz/archiwista/kartograf" (to ostatnie określenie pochodzi z filmwebu, choć moim zdaniem jest słabo celne), który wskaże nam drogi wejścia i wyjścia z interesujących nas budynków oraz przygotuje komplet pasujących kluczy, czy też krawiec, który uszyje kuloodporny garnitur. :D Na uwagę i szacunek zasługuje z pewnością również fakt, że 95% scen walki oraz scen kaskaderskich Keanu wykonał samodzielnie. Szacun. w tym wieku, to już nie jest takie łatwe, a trzeba było przyznać, że było co robić.
Dużą zaletą jest również gościnna wizyta Laurence'a Fishburne'a.

Co Pan sobie życzy przeładować?

Dość sporą wadą zbyt rozciągnięte sekwencje walki, które niekiedy ciągną się w nieskończoność a podczas tych starć podają trupem dziesiątki przeciwników. Ja wiem, że John jest najlepszy, ale w niektórych momentach twórców poniosło. Film krótszy o jakieś 30 minut byłby zdecydowanie spójniejszy i nie miał tych nieznośnych przestojów, w których tak naprawdę nic się nie dzieje choć wydawałoby się, że dzieje się wiele. 


Jeśli zakosztowaliście pierwszej części i wam się spodobało, nie pozostaje już nic innego jak tylko zasiąść przed ekranem i prześledzić dalsze losy Baby Jagi. Myślę, że się nie rozczarujecie. Całą resztę odsyłam najpierw do nadrobienia "jedynki".

Moja ocena: 6.5/10

piątek, 26 maja 2017

[173] Film: "Ziemia poza prawem / No Man's Land" (1987)

Zapewne szukacie czasami ciekawego filmu z wątkiem kryminalnym. Nie głupiego, niedorzecznego, przeładowanego akcją, jak dzisiejsze produkcje. Czegoś bardziej kameralnego, gdzie większy nacisk położony został na dopracowanie scenariusza niż na pokazanie kilku wybuchów i kiepskiej jakości interakcji międzyludzkich z dużą ilością golizny i niepotrzebnych (w 98%) scen łóżkowych. Mam coś takiego. To "Ziemia poza prawem".

Film opowiada o młodym gliniarzu z Los Angeles - Benjym Taylorze (D.B. Sweeney) - który dostaje zlecenie przeniknięcia do szajki złodziei ekskluzywnych aut (w tym wypadku są to tylko i wyłącznie Porsche, Ferrari było określone mianem włoskiego bubla <rolf>) by zdobyć dowody winy w sprawie morderstwa policjanta. Najlepszym na to sposobem jest wykazanie się przed szefem całego przedsięwzięcia Tedem Varrickiem (Charlie Sheen) i zaprzyjaźnienie się z nim. Efektem ubocznym jest uwiedzenie jego siostry Anny (Lara Harris). 

Jest to piękny przykład jak jedni scenarzyści ściągają od innych, i jak to zwykli mawiać postmoderniści, że wszystko już było i nie da się wymyślić żadnej nowej idei. Ten wątek bowiem, został prawie w 100% skopiowany w późniejszym o 14 lat filmie... już wiecie? Tak, Szybcy i wściekli. A także w pewnym stopniu również w Na fali Kathryn Bigelow. To nie szkodzi, ponieważ we wszystkich tych filmach sprawdza się doskonale. Bardzo młody, naiwny policjant zostaje oczarowany przez bogatego, nonszalanckiego, charyzmatycznego przystojniaka (tutaj wszyscy, Patrick Swayze, młody Charlie Sheen i Vin Diesel radzą sobie doskonale) i całkowicie wpada w jego sidła. Do tego dochodzi romans z jego piękną siostrą (nie zawsze, w Na fali była to przyjaciółka-była dziewczyna)... a szefowie domagają się efektów, dowodów o popełnianych przestępstwach tym bardziej, że Varrick jest podejrzany o zamordowanie policjanta. Niestety nasz młodzian z każdą chwilą wikła się coraz bardziej a koniec w takim przypadku może być różny (znamy to już z pierwszej odsłony serii F&F i z filmu o surferach przestępcach). 

Jedyny kadr z tego filmu jaki udało mi się znaleźć :D

Choć nie jest to film wybitny, to zdecydowanie polecam go zobaczyć, bo jest to kawałek dobrze zrobionego kina rozrywkowego, który jest powiewem świeżości od dzisiejszych blockbusterów lub innych przekombinowanych historyjek wypchanych po brzegi gwiazdami z pierwszych strom amerykańskich bulwarówek. 

Moja ocena: 7/10

wtorek, 16 maja 2017

Maniek komentuje

Dziś miała być recenzja "Guardians Of The Galxy", ale myślę, że zacytuję jedną z liściastych postaci tej historii: "I am Groot!". No i to by było na tyle.

Dziś mam do powiedzenia coś zgoła odmiennego. Coś o społeczeństwie, które mnie otacza. Po przeczytaniu tych kilku zdań wiem już dlaczego w Polsce jest tak jak jest i dlaczego może być jeszcze gorzej. 

Rzecz dotyczy wywiadu z Ryszardem Kotysem - serialowym Marianem Paździochem, która to postać posiada zlepek najgorszych cech jakie mogą się przytrafić człowiekowi - w jednym z ostatnich numerów "Angory" (15/2017). Przeczytałem tam następujące słowa:

" - (Bohdan Gadomski): Marian Paździoch nie jest kryształową postacią. Ma wady, a jednak ludzie go lubią?
- (Ryszard Kotys): Ludzie sądzą, że jestem taki jak on, i bardzo często mi mówią: <<Pan to jest  prawdziwy, pan posiada takie cechy, jakie my, Polacy, mamy.>> Ludzie przyznają, że są podobni do Paździocha. (To zdanie boli chyba najbardziej) On jest sympatyczny i prawdziwy. (To też boli) Nigdy nie spotkałem kogoś kto byłby na niego obrażony. (W sumie obrażony, to jakoś niefortunnie użyte słowo, bo za co tu się obrażać, ale niech Pan mnie kiedyś odwiedzi, coś wymyślimy...)"*

No, to by było na tyle. 

* Tekst wyboldowany to komentarz autora wpisu, czyli mój. Nie jest integralną częścią wypowiedzi Pana Kotysa.

niedziela, 7 maja 2017

[3] II Festiwal Smaków Food Tracków, czyli obrzarstwo pełną gębą (6-7.05.2017; Olsztyn)

Kocham jeść... wróć... Jeszcze kilka lat temu jedzenie było jedną z moich miłości, życiową pasją. Eh, to były piękne czasy, teraz ze względów zdrowotnych został mi już tylko rum i koty ;) Są jednak dni, kiedy moja silna wolna jest bardzo słaba, łamię wszelkie swoje zasady i grzeszę. I taki właśnie był pierwszy weekend maja w Olsztynie. Pełen kulinarnego grzechu.

6-7.05.2017 odbył się u Mańka w mieście II Festiwal Smaków Food Truck. Na pierwszy się nie załapaliśmy, ponieważ kilka razy zmianie ulegała data imprezy i jak się w końcu odbyła to mieliśmy inne zobowiązania, więc nie możemy porównać obu imprez. Poza tym padał deszcz (wrr...), jednak drugiej edycji nie mogliśmy przepuścić, zważywszy, że szczególnie pierwszego dnia, dopisała pogoda. Przechodząc do meritum sprawy, postanowiliśmy kupować po jednej porcji dań i się dzielić potrawami, żeby nie przekarmić naszych brzuszków, ale też spróbować jak najwięcej ;). Na pierwszy ogień naszej kulinarnej wędrówki poszedł wybór Mańka - pizza pepperoni Z pieca rodem.


Z pieca rodem... pizza z pieca opalanego drewnem i to wszystko w samochodzie :D

Pepperoni (skład) - sos pomidorowy, mozzarella, salami, papryka pepperoni, oregano.

Moja opinia: Cisto cienkie, brzeg dopieczony lekko chrupiący, papryczka oddana Mańkowi, sos smaczny. Jak dla mnie troszkę za dużo sera, ale ogólnie nie najgorszy wyrób. 3/5

Maniek komentuje: Dużo sera (lubię), smaczny sos i całkiem niezłe salami. Mimo mojego uwielbienia dla pepperoni to akurat tym razem mogłoby go być mniej, ale i tak było spoko. Najgorszym dodatkiem było oregano (nie lubię pizzy z oregano), a to było dodatkowo suszone, sypnięte na sam wierzch pizzy co skończyło się tym, że po posiłku musiałem wydłubywać je spomiędzy zębów. Mimo wszystko 4/5.

Drugim daniem, które testowaliśmy były pierożki gotowane na parze, rarytas kuchni tybetańskiej - Tsong Kha Momo
Drugiego dnia festiwalu już zabrakło pierożków, więc rzeczywiście musiały być smaczne ;)


Pierożki (skład) - indyk z grzybami mung

Moja opinia: Bardzo smaczne pierożki, nadzienie dobrze doprawione, indyk soczysty a grzybki chrupiące.
Pierożki dim sum ostatnimi czasy stają się bardzo popularne i pierogarnie serwujące ten typ pierożków wyrastają jak przysłowiowe  grzyby po deszczu, jednak nie w każdym miejscu trafiają się smaczne pierożki. W większości przybytków smakują jak rozmrożona "mieszanka chińska na patelnie". Na pierożki się skusiłam ze względu na Mańka, bo jeszcze nie miał okazji skosztować dim sum i powiem szczerze, że się trochę bałam, że będzie chińska mrożonka, jednak to były niepotrzebne obawy, bo pierożki były na wysokim poziomie. 4.5/5

Maniek komentuje: Pierożki bardzo smaczne, choć w mojej opinii zabrakło do nich jakiegoś wywaru; coś koło rosołu byłoby jak najbardziej na miejscu, choć same z sosem sojowym też przyjemnie wchodziły. 4/5

Kolejnym wyborem na "smakowej wycieczce" były frytki z manioku serwowane przez znajomych z Kołowozu.
Fast food stawiający na zdrowe składniki :)
Moja opinia: Frytki z manioku - ciekawa alternatywa dla rodzimego ziemniaka. Chrupiące z wierzchu, lekko twarde w środku, wypieczone na piękny złoty kolor. Maniok do tej pory jadłam jedynie w swoich daniach deserowych, ale frytki okazały się całkiem smaczne. W smaku przypominają coś pomiędzy kartoflem a korzeniem selera albo pietruszki :) 4/5

Maniek komentuje: Twarde. To pierwsze odczucie. Nie tylko z wierzchu, ale też w środku. Dla mnie zbyt mdłe i choć cieszę się, że ich spróbowałem, to jednak nie będzie to mój ulubiony dodatek do dań. 3/5

Przedostatnim naszym wyborem pierwszego dnia imprezy był "hamburger szefa" od Kill Grill.
Długie oczekiwanie warte grzechu

Hamburger szefa (skład) - bułka, wołowy antrykot, sałata, rukola, majonez bekonowy, chutney z cebuli, grilowany bekon, żółty ser.

Moja opinia: Jeden z lepszych hamburgerów jaki miałam okazję zjeść. Na bułę czekaliśmy 58 minut, a zjedliśmy w 4 minuty :) Kotlet soczysty, bułka mięciutka, sos i chutney smaczny. Wszystko razem po prostu idealne. 4.5/5

Maniek komentuje: Myślałem, że zniosę jajo czekając! Albo, że się uwędzę (średnio co 3-5 minut byłem owiewany dymem z grilla, na którym skwierczały kotlety). Ale kiedy czas oczekiwania dobiegł końca przyszło wreszcie kulinarno-smakowe spełnienie. Zjadło się już w życiu kilka (kilkanaście?) różnych burgerów z różnych garkuchni i zdecydowanie ten był najlepszy! Wszystko zagrało. Nic nie psuło kompozycji smakowej. No, może poza tym, że hamburger nas olał pod koniec konsumpcji, ale to już zupełnie inna historia... 4.5/5

Ostatni wyborem były Belgijki.
Duże, chrupiące i najszybciej robione
Moja ocena: Frytki grube, zrumienione, posolone. Choć kupione na sam koniec dnia nie czuć w nich było przesmażonego oleju. Poprawne danie :) 4.5/5

Maniek komentuje: Lubię fryty. Mimo długiej kolejki wszystko szło sprawnie i szybko. Produkt końcowy nie zawiódł. Frytki grube, mięsiste, nie spalone, ale też nie niedosmażone. Zjedzone z solą, ponieważ z uwagi na moją towarzyszkę, która nie może majonezu zamówione bez sosu (dopiero później uzyskałem informację, że miałem wziąć "pod siebie" ze sosem... trudno się mówi). 4-/5

Nie mogło też zabraknąć oczywiście deseru - hiszpańskie churros.
Pechowiec zlotu - awaria za awarią
Churros - cisto parzone, smażone na głębokim tłuszczu.

Moja ocena: Lubię :) Smażone pałeczki z ciasta parzonego, posypane cukrem pudrem i cynamonem. 4/5 Zabrakło mi płynnej gorzkiej czekolady, bo nutella to nie to samo.

Maniek komentuje: Ciekawy badylek <rolf>. Troszkę gumowaty i rzeczywiście zabrakło czekolady, ale ogólnie bardzo przyjemny. 3.5/5

Pierwszego dnia chcieliśmy jeszcze załapać się na zupę od Akita - japoński ramen. Jednak nie było nam to dane. Chłopaki otworzyli swój kram z poślizgiem, a my spieszyliśmy się do kina; po kinie wystraszyła nas kolejka zakręcona jak w czasach naszej maleńkości, kiedy to nic nie było na półkach, ale każdy stał. Drugiego dnia festiwalu zrobiliśmy kolejne podejście do zupy. Przyszliśmy pół godziny przed otwarciem, bo panowie znów mieli poślizg i w kolejce zajęliśmy miejsce 3. Niby przed nami tylko dwie osoby, ale i tak czekaliśmy aż 45 minut, żeby złożyć zamówienie i dodatkowo około 8-10 minut zanim dostaliśmy posiłek (zdążyłam zamówić i zjedliśmy hamburgera, o którym za chwilę).
Naszym wyborem była pikantna Akita Spicy Love.
Chłopaki długo kazali czekać na swoje kulinarne ekspresje
Akita Spicy Love (skład) - szarpana wieprzowina, kanpyo, wakame, dymka (czyli po naszemu szczypior), nori, sezam, płatki chilli, makaron ramen.

Moja opinia: Bardzo esencjonalny wywar, pełen różnorodnych smaków, które idealnie się uzupełniały. Dla mnie ciut za ostra, jednak z tym się liczyłam, w końcu płatki chilli to nie miód. Jednego czego mi brakowało to jajka, którego niestety nie było już w ofercie podczas drugiego dnia festiwalu. 4.5/5

Maniek komentuje: Miałem ich zjebać jak bure suki, za to, że jako jedyni otwierali się z prawie godzinnym poślizgiem, i że musiałem spędzić prawie godzinę czekając, ale...  po tym co dostałem w talerzu (no, może bardziej plastikowej miseczce) nie mam serca napisać żadnego złego słowa. Zupa byłą pyszna. Taki posiłek życzyłbym sobie zjeść w sobotni poranek 26 sierpnia po pierwszym dniu jastrzębskiego Festiwalu Whisky. Treściwy, delikatnie pikantny, sycący i ciepły. 5/5!

W między czasie stania w kolejce i oczekiwania na otwarcie kramiku z ramenem, po sąsiedzku był kramik z hamburgerami, na którego postanowiłam się skusić. Hamburger karmelowy od Surf burger.
Szału nie było...
Hamburger karmelowy (skład) - bułka, ser cheddar, mix sałat, ogórek, czerwona cebula, pomidor, sos limonkowy, sos barbecue, wołowina, norweski kozi ser karmelowy.

Moja opinia: chyba trochę przegięłam z testowaniem nowości ;) Ser karmelowy nie będzie należał do moich ulubionych dodatków do bułki z kotletem. Sama bułka też nie była jakaś rewelacyjna. Mięso nie najgorsze, dodatki warzywne też, sosy nawet ujdzie, ale jednak ten ser... nie był zbyt dobrym wyborem jako dodatek do mięsa. Zdecydowanie bardziej by mi smakował gdyby to był dodatek do grzanki z dżemem i kubka kakao. 2/5

Maniek komentuje: W życiu wyznaję zasadę, że burger jest dobry o każdej porze dnia i nocy oraz na każdą okazję, nie ważne czy są to urodziny, wigilia czy stypa XD. Niestety, nie każdy burger. Ten z pewnością nie będzie należał do moich ulubionych. Po pierwsze nie lubię jak poszczególne części potrawy nie stanowią spójnej całości, a tutaj tak było. Bułka była chrupiąca, ale w złym tego słowa znaczeniu (raczej sucha) i powinna być odrobinę cieplejsza. W środku sałata była zimna, uwydatniły to jeszcze zimne sosy. Samo mięso było nawet spoko, ale ciężko było mu się przebić ze swoim smakiem przez ten wstrętny karmelowy kozi ser. 2/5

Na zakończenie festiwalu i po zupie ramen skusiliśmy się na jeszcze jednego hamburgera. Tym razem zamiast w bułce był zaserwowany właśnie w makaronie ramen :)
Może i ciekawe, ale niezbyt udane
Burger "wołowina teriyaki" (skład) - wołowina, sos teriyaki, ser, cebula, ogórek, rukola, makaron.

Moja ocena - Sam pomysł może i ciekawy, jednak danie mnie nie zachwyciło. Makaron był intensywnie przyprawiony, co zaburzało cały smak kanapki. Sosu nie było za bardzo czuć. Kotlet trochę za gruby. 1.5/5
Maniek komentuje: To był najoryginalniejszy pomysł festiwalu i zarazem najgorsze danie jakie zjadłem podczas tych dwóch dni. To co najbardziej przeszkadzało, to po raz kolejny niespójność poszczególnych składników potrawy. Makaron był doprawiony w sposób, który zupełnie mi nie podpasował (jakieś dziwne zioła, które ciężko mi nawet rozpoznać i nazwać), ogór był tak kwaśny, że wybijał się ponad wszystkie inne smaki tej hybrydy. Rukola zupełnie nie pasowała ani do kwaszonego ogórka, ani do ziół w makaronie. Smaczne było natomiast mięso, ale to niestety za mało, żeby mnie ukontentować. 1.5/5

Podsumowując dwudniową imprezę zakończyliśmy ją objedzeni, ale nie przejedzeni. Z mnóstwem wrażeń smakowych na języku. Kilka kramików dopisaliśmy do listy smacznych i wartych kolejnego odwiedzenia. Nad innymi musimy się zastanowić czy damy im kolejną szansę. Bogatsi o kolejne doświadczenia, ubożsi o kilkanaście (kilkadziesiąd?:>) złotych zakończyliśmy intensywny weekend jedzeniowy w dobrych humorach.

Ja mogę dodać od siebie jedynie to, że jeśli miałbym wybrać najlepszy zestaw obiadowy festiwalu (z tych, które jadłem), to menu wyglądałoby następująco:
- Akita Sipcy Love;
- Burger z Kill Grilla;
- Churrosy. 
:-)
A ja się podpiszę pod powyższym menu mojego towarzysza, tylko może ramen wybrałabym nie tak ostry ;)

Bon appétit i do następnego festiwalu. 

środa, 3 maja 2017

[172] Film: "Szybcy i wściekli 8 / The Fate of The Furious" (2017)

Pierwsze co trzeba zrobić wybierając się na seans najnowszej odsłony z serii F&F to wyłączyć "logiczne" myślenie. Tutaj się wam nie przyda. To co trzeba, to włączyć zmysły i dać się porwać świetnej rozrywce, ponieważ Dom i spółka powracają w naprawdę dobrej formie!

Coś z wojskowego arsenału to nieodłączny atrybut nowych odsłon serii F&F

Po poprzedniej, bardzo słabej części siódmej, która przeszła dość poważnie odbijające się na spójności scenariusza cięcia, z powodu tragicznej śmierci Paula Walkera, bałem się tego seansu. Już dawno straciłem złudzenia, że te filmy będą o ściganiu się samochodami, ale auta wciąż są w nim obecne (co jest dla mnie szalenie istotne), a cały klimat sprawia, że wciąż darzę tę serię wielkim sentymentem i zwyczajnie ją lubię. Szedłem do kina gotowy na nielichy gniot z czystego przyzwyczajenia. Ot, jest nowy F&F - trzeba zobaczyć... Jednak to, co spotkało mnie na sali kinowej było dwiema godzinami szalonej jazdy na maksa bez trzymanki i hamulców. Tylko tyle i aż tyle, bo patrząc na moje ostatnie filmowe decyzje o rozrywkę naprawdę trudno. Zacząłem obgryzać paznokcie - to znak, że film trzymał mnie w napięciu. I ani razu nie spojrzałem na zegarek - to natomiast świadczy o tym, że praktycznie nie było żadnych mielizn i przestojów fabularnych. Było tylko jedno malutkie "ale", no dwa, ale o tym później.

Jak w sklepie z zabawkami. Tylko modele w lepszej skali.

Historia, jak zapewne wiecie, jest prosta. Z jakiegoś nieznanego powodu Dominic Toretto postanawia przerwać swój miesiąc miodowy i zdradzić swoją "rodzinę" - a jak wiemy rodzina jest dla niego najważniejsza, więc to musiał być nielichy powód. Tego czym w rzeczywistości był dowiemy się gdzieś mniej więcej w połowie filmu, jednak znając tę postać możemy się go zacząć domyślać już na samym początku. Tak więc (nie zaczyna się zdania od "tak więc" <rolf>) Dom postanawia przystać do super tajemniczej, niebezpieczniej i skutecznej hakerki znanej jako Ciper (w tej roli Charlize Theron) - tak, wiem, powinno być Cipher, ale to "h" jest takie zbędne... - i wykonać dla niej kilka zadań. Są nimi m.in. kradzież "wyłącznika prądu" (jakiejś bomby megatronowej, czy coś w tym stylu, która pozwala wyłączyć prąd w pożądanym przez nas miejscyu- znamy to z Ocean's Eleven tylko, że ta jest zdecydowanie mniejsza), a także sterowników do bomb atomowych znajdujących się na pewnej radzieckiej łodzi podwodnej. Łódź też trzeba "przejąć". Natomiast jego "rodzina" postanawia mu w tym przeszkodzić. Ot, i wszystko.

Sam przeciw wszystkim... czy może jednak nie do końca?

W tej odsłonie nie zabraknie oczywiście starych znajomych. Pojawi się Pan Kamień w roli Luke'a Hobbsa ze wszystkimi swoimi atrybutami (włącznie z siwiejącą kozią bródką) wyposażony dodatkowo w nastoletnią córkę. A także całej ekipy znanej z poprzednich części poza Walkerem i Jordaną Brewste, którzy mają za dużo na głowie - wiecie, wychowywanie dziecka i te sprawy - i nie są poinformowani o całej tej sprawie. Moim zdaniem jest to pierwszy z dwóch zgrzytów Ósemki, ponieważ znając Briana i Mię rzuciliby wszystko, żeby tylko pomóc w odkryciu dlaczego Dominic przeszedł na "ciemną stronę mocy". Trzeba było Briana fabularnie "wykończyć" w Siódemce, a nie pozwolić, żeby gdzieś "odjechał", to teraz nie trzeba by się było męczyć z wymyślaniem głupot mających usprawiedliwić jego nieobecność. Wracając do obsady nie zabraknie również Kurta Russela jako Pana Nikt oraz jego nowego pomagiera Scotta Eastwooda wcielającego się w Małego Pana Nikt, a także rodziny Shawów. Najważniejszym z nich jest oczywiście Jason Statham (w filmie wcielającego się w postać Dackarda Shawa). Jego obecność to wielki plus tej części, ponieważ wnosi bardzo dużo pozytywnego humoru. Ciekawostką, i wisienką na torcie, jest gościnny występ Królowej, czyli Helen Miren w roli matki braci Shaw (zobaczymy też Owena Shawa znanego z części szóstej, którego gra Luke Evans). Jedyną niepotrzebną osobą w obsadzie jest Nathalie Emmanuel, czyli filmowa Ramsey. Dziewczyna nie ma do grania dosłownie nic. Dubluje umiejętności Teja (Ludacris) i prezentuje się w filmie, jak przysłowiowe piąte koło u wozu. Sztuczna do bólu i niepotrzebna jest także walka o jej względy między Romanem (Tyrese Gibson) i Tejem, dodana praktycznie tylko po to żeby dziewczyna miała kilka kwestii. 

SPOJLER

Zobaczymy także Else Pataky, starą dziewczynę Dominica (podpowiedź dla zaznajomionych z serią co może być powodem zdrady ;)).

KONIEC SPOJLERA

Oj, będzie się działo!

Całość prezentuje się naprawdę dobrze. Czasami jest trochę wzruszająco i uczuciowo, ale to dobrze. Jest w tej części dużo pozytywnej energii i emocji. Za to lubimy tę serię. Nie ma wiele do zarzucenia temu filmowi (oprócz tego co już wymieniłem) - patrząc na niego z czysto rozrywkowego punktu widzenia. Bardzo dobra jest również ścieżka dźwiękowa z kilkoma przyjemnymi utworami, więc jeśli ktoś dobrze bawił się na poprzednich częściach, to nie pozostaje mu nic innego jak pójść i cieszyć się kolejną odsłoną przygód ulubionych bohaterów. 

Moja ocena - 7.5/10
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...