sobota, 27 lipca 2013

Motywy Filmowe - niebezpieczne/zabójcze duety

Jako że KinoKoneser na swoim blogu zaproponował mnie do przedstawienia zestawienia filmów o motywie przewodnim "niebezpieczne/zabójcze duety", właśnie w tym momencie spróbuję sprostać temu wyzwaniu.

Myślą przewodnią nie jest lecenie hitami i klasykami, czyli po tzw. najmniejszej linii oporu, tak więc zajęło mi trochę czasu wyszukanie filmów "niszowych" bądź mniej znanych, gdzie na pierwszym planie mielibyśmy dość groźny duet.Jednak podsumowując i tak mi się nie udało sprostać akurat temu warunkowi :/

1. Pierwszym filmem jaki chciałbym zaproponować to "Gun Crazy" / "Deadly Is The Female" / "Szaleni rewolwerowcy" / "Zabójcza mania" z roku 1949 / 1950. Dużo tych tytułów, bo i film występował pod wieloma. Choć wydaje mi się, że ten pierwszy jest najbardziej właściwy. Co do roku wydania także natrafiłem na sprzeczne informacje, stąd dwie daty. Jest to pierwsza opowieść opierającą się na losach słynnej pary złodziei i bandytów lat 30. Bonnie Pakter i Clydzie Barrowie. Film możemy zaliczyć do gatunku noir. Opowiada on o miłości i ucieczce, a także pozbawieniu korzeniu i zepchnięciu na margines społeczny. Fabuła filmu jest dość banalna - młody chłopak Bart Tare (John Dall) jest już od najmłodszych lat zafascynowany bronią palną. Po służbie w Armii, z której zostaje zwolniony, spotyka na swej drodze piękną Annie Laurie Starr (rewelacyjna Peggy Cummins), która podziela jego fetyszystyczny zachwyt bronią. Razem dokonują kilku napadów rabunkowych. Kulminacyjną i najlepszą scena filmu jest moment napadu na kasę w rzeźni.

2. Jak już jesteśmy przy tym temacie, to mimo unikania hitów i klasyków jako drugi film w moim zestawieniu musi pojawić się "Bonnie i Clyde", czyli kultowy obraz, nie tak znowu kultowej i wspaniałej, pary amerykańskich "wrogów publicznych" epoki Wielkiego Kryzysu. Dlaczego nie wspaniałej pary? Ano, bo czytając opisy tamtych wydarzeń w książce "Wrogowie publiczni" a dowiedziałem się, że film bardzo mocno upiększył i można powiedzieć wyniósł na piedestał tę parę, bądź co bądź, nieudaczników, głównie za sprawą świetnych keracji aktorskich  Faye Dunaway  i  Warrena Beatty'ego Ale film jako opowieść fabularną a nie faktyczne odzwierciedlenie rzeczywistości, polecam.

3. No to skoro mieliśmy pary to teraz pora na coś z innej beczki - dwie panie! Czy już wiecie jakie? Zapewne tak, ale dla formalności napomknę tylko, że chodzi mi oczywiście o "Thelma i Louise", czyli opowieść o dwóch przyjaciółkach, które podczas wspólnie spędzanego weekendu w dość przypadkowych okolicznościach zabijają mężczyznę i nie pozostaje im już nic innego jak uciekać, co jak wszyscy, którzy ten film widzieli, wiedzą jak się skończy. ten obraz Ridleya Scotta z 1991 roku ze świetnymi kreacjami aktorskimi Susan Sarandon i Geena'y (jak to imię się w ogóle odmienia???) Davis wpisał się już na stałe do amerykańskiego kanonu filmów drogi, ale do tego zestawienia, wydaje mi się, także dobrze pasuje. Jako ciekawostkę mogę dodać, że film był wzorowany na starszym o 15 lat obrazie pod tytułem "The Great Texas Dynamite Chase". Choć w tym drugim obrazie nie ma już tej głębi co w pierwszym i jest dużo więcej bezmózgiej rozwałki, to film na pewno warty uwagi, choćby dla fanów "T & L".

4. Skoro były dwie Panie, to teraz czas na dwóch Panów. Takich duetów jest wiele, ale pomyślcie sobie o najtwardszych i najbardziej nieustraszonych pisarzach bajek na świecie...Kto przychodzi wam do głowy? Tak, właśnie o nich mowa! "Nieustraszeni bracia Grimm". Wiem, że to może nie film, który by się od razu kojarzył kiedy pomyślimy o niebezpiecznie zabójczej parze, ale tak na dobrą sprawę, ta wiedźma dostała w kość :) A poza tym miało być oryginalnie i nietuzinkowo! A swoją drogą to film jest dobrą rozrywką z odrobinka dreszczyku. Fajni aktorzy, ciekawa fabuła. Na pewno warto zobaczyć. A dla poszukiwaczy podobnego klimaty mogę zaproponować jeszcze nowy obraz Jasia i Małgosi, którzy po całkiem amatorskim rozprawieniu się w dzieciństwie ze wstrętną wiedźmą, w życiu dorosłym zajmują się tym już zawodowo. To wszystko można zobaczyć w filmie "Hansel i Gretel: Łowcy czarownic".

5. Ok, to może znowu para, taka prawdziwa. Jest taki film, który jedni kochają, inni nienawidzą, a jeszcze inni mają go gdzieś. W sumie dziwne, bo z reguły filmy budzące zachwyt albo chęć mordu na reżyserach, nie pozostają obojętne jeszcze innym. Jednak w tym przypadku może tak być, bo jest to typowo amerykańska rozrywkowa miazga, czyli "Mr. & Mrs. Smith". Mam tutaj na myśli, oczywiście, wersję najnowszą z Bradem i Angeliną w rolach głównych. Małżeństwo szpiegów i zabójców dostaje wyrok na siebie samych, czy zona na męża. Już nie pamiętam dokładnie. Dużo śmiechu, dużo akcji. Co tu dużo mówić - kino rozrywkowe na przyzwoitym poziomie, choć jednak bez szału. Dla osób chcących poznać pierwowzór polecam zapoznanie się z serialem pod tym samym tytułem, który był emitowany w połowie lat 90. Moim zdaniem lepszy niż film;)

6. Hmm...to może teraz coś z zupełnie innej beczki? Dziki Zachód w wizji Quentina Tarantino, czyli zeszłoroczne "Django". Ja osobiście uwielbiam ten film i myślę, że osoby, które go jeszcze nie widziały, jak najszybciej powinny nadrobić to niecne przeoczenie. Film w rewelacyjny sposób (choć z kilkoma drobnymi nieścisłościami w scenariuszu) opowiada historię łowcy nagród Dr Kinga Schultza (Christoph Waltz) i uwolnionego niewolnika Django ("D" jest nieme :D) (Jamie Fox), którzy razem tworzą zabójczą parę i wspólnie przemierzają prerię. w mojej ocenie to murowane 9/10!

7. No i na koniec wybiorę film, gdzie jest duet, ale tego duetu tak naprawdę nie ma:) Brzmi tajemniczo? To wszystko za sprawą schizofrenii głównego bohatera. Ale może nie warto psuć zabawy tym krórzy jeszcze nie oglądali filmu? Ok w takim razie nie napisze tytułu, a jeśli ktoś wie o jaki film chodzi niech pisze w komentarzu. A tak naprawdę na zakończenie zapodam film, który uważam za genialny (a przynajmniej tak myślę o jego pierwszej części), który idealnie pasuje do naszego zestawienia. Mam tutaj na myśli "Świętych z Bostonu". Kurcze! Jak pierwszy raz obejrzałem ten film to byłem pod ogromnym wrażeniem, bo rzadko się zdarza, żeby film idealnie trafił w mój gust, a w tym przypadku właśnie tak było. A o czym to? O dwóch braciach, którzy w pewnym momencie doznają olśnienia (tak jak bracia Blues w "Blues Brothers" mają "misje od Boga") i zaczynają eliminować złych ludzi z miasta, z którymi nie radzi sobie wymiar sprawiedliwości. Gdzieś w trakcie zaczyna im pomagać, będący pod wrażeniem ich geniuszu i rozmachu, agent FBI (w tej roli genialny Willem Defoe). Później jest jeszcze ciekawiej, ale to musicie zobaczyć już sami.



To by były moje propozycje. W komentarzach proszę o Wasze typy filmów z motywem niebezpiecznej/zabójczej pary.

Ciężko mi znaleźć kogoś ze znajomych blogerów kto jeszcze nie został nominowany do zabawy, ale spróbuję:
Motyw przekrętu - Salon Filmowy MN
Motyw dziennikarstwa - Blog złośliwego i pyskatego Stworzonka
Motyw sztuki - Filmowy melanż

 

wtorek, 23 lipca 2013

[13-14] Książka: Assassin's Creed: Bractwo i Tajemna Krucjata - Oliver Bowden (2011 i 2012)


Przeczytałem. I to chyba tyle. No może raczej przesłuchałem, bo akurat miałem te pozycje w ebooku, więc postanowiłem zatrudnić Ivonę do roboty, gdyż miałem w ostatnim tygodniu pewną rzecz do zrobienia (jak wsadzić 2 dinowe radio do samochodu, w którym producent nie przewidział takiego rozwiązania? teraz już wiem, ale sporo wysiłku mnie to kosztowało ;) a że zajęte miałem tylko ręce, to postanowiłem nie marnować tego czasu i zapoznać się z owymi książkami przy pomocy właśnie Ivony ;]) A co! Potem wchodzę na LC żeby odhaczyć na liście, że te dwa "wspaniałe" dzieła są już za mną i SZOK! Normalnie mnie zamurowało :| Te różnego rodzaju recenzenty podawały tym kaszanom 10/10! No jak można!? Ja się pytam jak można tak czynić?! To co wtedy z takimi dziełami jak choćby "Mistrz i Małgorzata" czy choćby "Czarodziejska góra", czy jakakolwiek inna książka, która jest po prostu dobra? 

Ale przecież oni kochają grę i nie mogą dać mniej, bo to jest super. Wrrr.....:[ Nie rozumiem takich ludzi. Ja wiem, że czasem coś nam się tak bardzo podoba, że przesadzamy w swojej ocenie, ale trzeba patrzeć szerzej. Te książki nie są nawet dobre w swoim własnym gatunku, bo akcja jest żałośnie na silę kreowana, intrygi prawie nie ma, a postaci sa bardziej plastikowe niż figurki asasynów dodawane do gier. Max w pełni sprawiedliwej oceny to 6/10. Takie jest moje zdanie. Jeśli komuś książka się podoba, lubi ten świat, który jest w niej wykreowany, "zaprzyjaźnił" się z bohaterami i po prostu go to interesuje, to może dać taką ocenę. Ja osobiście obu tym pozycjom daje 4/10. Bo są bardzo przeciętne. Można powiedzieć "ujdzie". Ale 10/10 i pisanie, że tej ksiażki nie zrozumie nikt (i nie polubi) kto nie grał w grę jest absurdalne, bo ja grałem w grę (całkiem fajna, na pewno lepsza niż książki) i zrozumiałem książke, bo to nie traktat filozoficzny tylko zwykły chłam. 

Moim zdaniem najlepsze porównanie tego...czegoś...to skomparowanie go z romansidłem, bo jeśli by zamienić sceny walki na sceny opisujące łóżkowe wojaże, to niczym by się od siebie nie różniły stylem i polotem. Wszystkie wyciosane są z tego samego kawałka drewna. Różnią się tak naprawdę tylko bohaterowie. Monotonna i nudna narracja. Jakiś taki dziwny i na siłę stylizowany na "dawny" język, nawet sceny walki są żałosne.

Może teraz pokrótce fabuła.


"Bractwo" opowiada o odwiecznej walce Zakonu Asasynów z Templariuszami. Mamy tutaj walkę z rodem Borgiów, których senior jest obecnym papieżem i trzęsie całym Rzymem. Ma do pomocy synalka - też niezłą kanalię- i oni wszyscy razem coś tam planują. Aha, chcą zawładną całą Italią. Hmm......głębokie jak cholera. No i teraz nasz Ezio Auditore musi ich powstrzymać. Oczywiście ma do pomocy swoich przyjaciół z zakonu, tutaj niedorzecznością jest, moim zdaniem, wplątywanie w to wszystko ludzi pokroju Machiavelliego Da Vinci jako członków zakonu asasynów, ale kto autorowi zabroni:/ i oni wszyscy muszą zrobić tak żeby było dobrze :D No i to by było wszystko.  Ocena 4/10.

Druga (a tak naprawdę trzecia w kolejności ukazywania się) część jaką przesłuchałem to "Tajemna Krucjata". Ta była nieco lepsza i zasługuje na oszałamiającą ocenę 5/10. Opowiada ona historię, za pośrednictwem narratora, którym jest...hmmm...nie pamiętam...o wielkim wojowniku, mistrzu zakonu asasynów Altairze. Po jakiejś nieudanej akcji, gdzie traci zaufanie swojego przełożonego musi wykonać dość trudne zadanie zabicia 9 ludzi z listy jaką wręcza mu Mistarz Al Mualin. Zabijając kolejnych ludzi Altair odkrywa o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi (bo Mistrz nie chciał mu niczego zdradzać) i zauważa, że tajemnica jest znacznie poważniejsza niż do tej pory podejrzewał. Dość zgrabnie opowiedziane, w formie wspomnień, ale jednak to i tak dość niewiele.

Na zakończenie napisze tylko tyle: nie graliście, nie czytajcie! Nie warto. Ale zrobicie jak będziecie chcieli ;) Mego serca te powieści nie podbiły. Ale i tak skończę serie. Teraz jestem w trakcie czytania słuchania czwartego tomu ;D


czwartek, 18 lipca 2013

[13] Książka: Barça. Za kulisami najlepszej drużyny świata - Graham Hunter (2012)

Jeśli ktoś się zastanawiał jaka jest najnowsza książka opowiadająca o losach "najlepszej drużyny świata", to już nie musi. Powiem Wam - to panegiryk...tak w 95%. Barca jest genialna! Mniej więcej tyle z tej książki wynika.

Książka tylko i wyłącznie dla fanów Barcelony. Zwykły kibic - taki jak ja na przykład - nie znajdzie w niej zbyt wiele ciekawych informacji spoza klubu. To raczej oczywiste, bo jest to przecież książka opowiadająca o Barsie, ale fajnie by było przeczytać trochę więcej o samych zawodnikach i o klubie w ogóle, a tutaj autor skupia się na najnowszej historii klubu i na ostatnich wygranych. Tak naprawdę mamy dokładnie opowiedzianą historię, gdzieś mniej więcej od 2004 roku, aż do ostatnich sukcesów Guardioli. Jest też troszkę wcześniejszych wątków, między innymi wątek Guardioli jako zawodnika, czyli mniej więcej całe lata 90. i wątek Johana Cruyffa jako zawodnika, a później trenera. Ale to są ziarnka piasku w piaskownicy.

Nie wiadomo po co autor skupia się aż tak mocno na walce o władzę w klubie miedzy Joanem Laportą (były prezes) a Sandro Rosellem (obecny prezes). Ja wiem, że to jest ciekawe (czy na pewno?), i że każdy kibic che to wiedzieć (tak?) ale napisanie o tym kilkudziesięciu stron to chyba lekka przesada. 


Nie przeczę, było w książce kilka ciekawych wątków zawodników, jak choćby ten o Carlesie Puyou i Gerardzie Piqué, czy też wątek Villi, Pedro, Messiego, ale zabrakło mi tutaj wyjaśnienia tego słynnego zatargu między Barcą a Zlatanem Ibrahimoviciem, o którym było w mediach dość głośno. W książce zajęło to może kilka zdań :/

Podsumowując tę pozycję muszę przyznać, że nie spodziewałem się po tej książce niczego więcej  niż otrzymałem, więc rozczarowany czuć się nie mogłem. Wydana została ona w czasie wielkiego boomu na literaturę traktującą o piłce tuz przed EURO 2012 i wydaje się jakby autor nie za bardzo chciał przedstawić całą historię klubu, a jedynie jego ostatni, tak znakomity i obfitujący w sukcesy, okres. Stąd ocena 6/10, bo nie jest to książka zła, tylko nie pełna.
 


środa, 17 lipca 2013

[32-34] Filmowy Flesz #3: "Morderstwo w Orient Expresie" (1974), "V jak vendetta" (2005), "Looper - pętla czasu" (2012), "Hamilton - na własną rękę" (2012)

Przyszła pora na kolejnego filmowego flasha, czyli skrótowe podzielenie się z Wami moimi ostatnimi filmowymi seansami ;) Ostatni czas nie obfitował może w jakieś genialne mega-produkcje, ale na szczęście nie pojawiły się też przeokrótne gnioty, tak jak to bywało w przeszłości. 

Zapraszam!

"Morderstwo w Orient Expresie" (1974)

Ten dość wiekowy już film na podstawie prozy Agathy Christie chciałem zobaczyć już od jakiegoś czasu, jednak nigdy nie było okazji. A, że akurat wczoraj sobie o nim przypomniałem i akurat nic innego nie miałem w planach (poza "Facetami w czerni 3", ale po nich nie chciało mi się wstawać z łóżka :D), więc postanowiłem wreszcie zobaczyć "Morderstwo w Orient Expresie" w reżyserii Sydneya Lumeta z Albertem Finlneyem w roli detektywa Herculesa Poirot.
No i na całe moje szczęście, nie zawiodłem się na tym obrazie. Film opowiadał bardzo ciekawą historię (ale to oczywiście zasługa literackiego pierwowzoru) w bardzo dobry sposób - to już akurat zasługa reżysera i aktorów. I właśnie o aktorach chciałem napisać kilka słów więcej. Miło było zobaczyć na ekranie tyle starych i młodych gwiazd zebranych w jednej produkcji. Cieszyłem się jak dziecko na widok jednej z moich ulubionych aktorek - Lauren Bacall, choć już nie tak pięknej jak kiedyś, to wciąż w świetnej formie. Wciąż piękna i młoda pojawiła się także Jacqueline Bisset, którą pamiętałem z roli Cathy w "Bullitcie". Swój epizod miała także Ingrid Bergman, Sean Connery, Michael York, i wiele innych osób, które w bardzo sugestywny sposób oddały ducha tej historii. Jednak na największe uznanie zasługuje odtwórca głównej roli Albert Finney, jako Poirot. Ehh...jaki ten mały Belg jest okropny. Ten żałosny wąsik, te włoski na brylantynę. To zachowanie. Wszystko było po prostu wstrętne. Ale było tak przekonujące, że ręce same składają się do oklasków. 
Bardzo ciekawy klimat filmu z nutką grozy i tajemnicą w tle oglądało się rewelacyjnie. Film mimo ponad dwóch godzin długości nie męczył a całokształt sprawił, że już się rozglądam za kolejnymi zekranizowanymi powieściami Aghaty Christie ;)

Ocena 7.5/10

"V jak vendetta" (2005)

Ten film, podobnie jak opisywany powyżej, chciałem zobaczyć już dawno temu. Nawet kiedyś już raz go włączyłem, ale to chyba jeszcze nie był jego czas. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Wreszcie udało mi się obejrzeć tę bardzo ciekawą adaptacje komisu Alana Moore'a i Davida Lloyd'a. A historia ta poruszała bardzo ciekawy temat - mówiła o totalitaryzmie, zniewoleniu i walce o wolność. Ja osobiście bardzo lubię takie "rzeczy" i z chęcią o nich czytam, ale w wersji filmowej także z chęcią się zapoznam :D No i po raz kolejny się nie zawiodłem, choć niektórym z moich znajomych na filmwebie ów film nie przypadł do gustu. Cóż, ja jestem w pełni usatysfakcjonowany. Historia bazowała na epizodzie z życia XVI-wiecznego brytyjskiego bojownika o wolność - Guya Fawkesa, który w 1606 roku chciał, wraz z grupą swoich katolickich towarzyszy, wysadzić parlament. Ten tzw. spisek prochowy zakończył się fiaskiem a sam Fawkes dokonał żywota na stryczku. Idea jednak pozostała, bo idee są wieczne. I właśnie tę ideę próbuje w totalitarnym Londynie wcielić w życie niejaki V, przebrany za Fawkesa i noszący jego maskę, nieznany mężczyzna. Pojawia się 5 listopada i wysadza gmach sądu, ogłaszają wszem i wobec, że za rok od dziś z powodzeniem przeprowadzi plan, który nie powiódł się Faweksowi. W między czasie zaczyna jeszcze rozliczać się z kilkorgiem ludzi ze swojej przeszłości, którzy mają wiele "za uszami", a także poznaje piękną i młoda Natalie Portman, którą uwalnia od strachu. Wątków w tym film jest dość sporo i nie da się przedstawić wszystkich tak, aby nie zdradzać fabuły, więc na tym poprzestanę. 
Na zakończenie mogę tylko dodać, że film jest wciągający i zajmujący. W ciekawy sposób przedstawia interesującą opowieść. Ja siedziałem przed ekranem w napięciu i nie mogłem się doczekać rozwiązania całej tej historii. 

Ocena 7/10

"Looper - pętla czasu" (2012)

Film z jednej strony ciekawy, a z drugiej troszkę rozczarowujący. Dlaczego? Hmm... Bo opowiada dość oryginalną i ciekawą historię, o podróżach w czasie i płatnych zabójcach zwanych looperami. Looperzy wykonują wyroki śmierci na ludziach z przyszłości, bo tam bardzo trudno pozbyć się ciała. Tak więc ludzie, na których światek przestępczy wydał wyrok są odsyłani do przeszłości, gdzie czeka na nich looper ze strzelbą, strzela i pozbywa się ciała. Za to otrzymuje solidną porcję srebra. Jednak zdarza się też tak, że czasami na wcześniej przygotowanej foliowej macie pojawia się sam looper, tylko o kilkadziesiąt lat starszy. Oznacza to, że i jego czas nadszedł. Że rezygnuje się z jego usług, a jemu pozostaje 30 lat życia, bo po tym czasie po niego przyjdą i odeślą go do przeszłości, gdzie będzie musiał się zabić.  I to spotka naszego głównego bohatera.
Jednak wątek główny i ten, który napędza całą opowieść, będący katalizatorem wszystkich wydarzeń jest okropny, bo jest nim (uwaga delikatny spoiler, ale nie taki bardzo mocny, bo to w sumie wynika z fabuły i nie jest aż taką wielką tajemnicą jak się uważnie ogląda) okropny dzieciak. Nie lubię dzieci. Szczególnie brzydkich i z obłędem w oczach. Może gdyby to był milusi chłopczyk, to jeszcze bym to jakoś przeżył, ale taki herod-gnojek?! Nie. To jakby połączenie Damiena z "Omena" i 47-letniego "hełmiarza" (czyli Kacpra) z "Rodzinki.pl". I właśnie tu jest pies pogrzebany. Bo cała opowieść jest fajna. Zataczająca koło historia, która może się skończyć na kilka różnych sposobów i aż do ostatniej chwili nie wiemy jak twórcy nią pokierują. A oni wybierają z jednej strony najmocniejsze z możliwych rozwiązań, najmniej pożądane przez ludzi nie lubiących dzieci, ale też najciekawsze fabularnie. I niestety tak jak już wcześniej napisałem, wszystko byłoby dobrze gdyby nie to dziecko... Bo nawet gra była niezła. Chodzi mi oczywiście o Josepha Gordon-Levitta, którego na początku nie poznałem, a to jest niezły wyczyn, a nie o dziadka Brucea Willisa, który mógłby już w sumie dać sobie na spokój z graniem, gdyż już kupę lat nie widziałem jego dobrej roli. No cóż, jednak mimo wszystko film nie był najgorszy.

Ocena 6/10

"Hamilton - na własną rękę" (2012)

Kolejna odsłona "przygód" komandora Carla Hamiltona, w którego z powodzeniem wciela się Mikael Persbrandt, to taki szwedzki Bonda bez setek milionów dolarów budżetu. Filmy z tej serii (dotychczas nakręcone dwa, ten i "Hamilton - w interesie narodu", oba z roku 2012) to solidne kino szpiegowskie z dość dobrze nakreślonymi postaciami i ciekawym scenariuszem. Historia ta opowiada o akcji szwedzkich służb specjalnych, które mają za zadanie złapać i przesłuchać pewnego Saudyjczyka podejrzanego o współpracę z terrorystami. W wyniku nieudanej akcji Saudyjczyk ginie, a w odwecie terroryści porywają Hamiltonowi chrześnicę. Nasz bohater postanawia ją odbić z rąk porywaczy. 
Filmy te kręcone są na podstawie książek Jana Guillou'a, więc i scenariusz nie jest aż tak do końca nierzeczywisty jak by można było przypuszczać. Dodatkowo stonowany klimat skandynawskich produkcji, bez niepotrzebnego miejscami amerykańskiego blichtru i nademocjonalności, powoduje, że filmy te, choć nie rzucają na kolana, są całkiem przyzwoite i nie rozczarowują tak jakby cię można tego spodziewać.

Ocena 6/10

niedziela, 14 lipca 2013

[31] Film: Pacific Rim (2013)

Fajny film. Muszę powiedzieć, że był to najlepszy seans filmowy, na którym byłem w kinie w tym roku. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ale na pewno bardziej mi się podobał od "Człowieka ze stali", "Iluzji", "Iron Mana 3" i "wielkiego Gatsby'ego". Może jedynie "Szybcy i wściekli 6" wprawili mnie w podobny stan zadowolenia i satysfakcji z obejrzanej historii. "Pacific Rim" to niespodziewany faworyt i na pewno najlepszy blockbuster tego roku. A jednocześnie największe miłe zaskoczenie, bo nie spodziewałem się, że mi się spodoba.


Film opowiada historię naszego świata dziejącą się w niedalekiej przyszłości kiedy to zagrożenie, którego wszyscy spodziewali się z kosmosu (obcy itp.) nadeszło z głębin oceanu spokojnego. Powstał tam wyłom przez, który wychodziły ogromne stwory zwane z języka japońskiego Kaiju. Ludzkość dotąd nie znająca takiego zagrożenia nie wiedziała jak sobie z tym radzić. Potwory z łatwością niszczyły to co napotkały na swojej drodze. W pewnym momencie wszystkie większe i silne gospodarczo kraje świata zapomniały o sporach i wojnach i zjednoczyły się w walce przeciwko Kaiju. Powstał projekt budowy Jeagerów (z niemieckiego jeager - myśliwy), wielkich robotów zdolnych przeciwstawić się sile Kaiju. W świecie, w którym wszyscy żyli w strachu przed potworami piloci (z powodu obciążeń neurologicznych musiało być ich dwóch, bo jeden człowiek nie był w stanie wytrzymać takiego obciążenia - jest to jeden z aspektów filmu, którego do końca nie zrozumiałem i wydał mi się taki wprowadzony na siłę, że inaczej nie byłoby na czym zawiesić fabuły i trzeba przejść nad tym do porządku dziennego) stali się nowymi "rockstars". Oglądana przez nas historia opowiada losy jednego z nich, Raleigh'a Becket'a (w którego wciela się gwiazda "Synów Anarchii" - Charlie Hunnam), który w trakcie jednej z akcji traci brata, z którym wspólnie pilotował Jeagera. Po kilku latach, kiedy politycy wymyślają "lepszy plan" niż Jeagery - Mur życia, który ma zatrzymać Kaiju - ataki zaczynają się nasilać, a nasz główny bohater znów jest potrzebny. Zostaje przetransportowany do Hong Kongu, gdzie jest ostatni przyczółek oporu Jeagerów przeciwko Kaiju. I tam ma dojść do ostatniego starcia z tymi potworami.


Sama historia jest ciekawa i wciągająca jeśli przełknie się tę potrzebę dwóch pilotów Jeagera. Aktorzy, jak ostatnimi czasy rzadko się to zdarza, byli dobrze obsadzeni. Choć moim osobistym zdaniem najlepiej się zaprezentował Luther, czyli Idris Elba, który w filmie grał rolę marszałka Pentecosta. I muszę się przyznać, że biorąc pod uwagę całą moją sympatie dla Toma Cruis'a bardzo się cieszę, że mimo iż był brany pod uwagę do tej roli, to jednak jej nie dostał. Fajny był też epizod Rona Perlmana, który wcielił się w rolę króla czarnego rynku - Hannibala Chau - który handlował pozostałościami po Kaiju. I zrobił na tym fortunę.



Muzyka też dobrze ilustrowała wydarzenia i obrazy pojawiające się na ekranie. O zdjęciach wiele powiedzieć się nie da, bo pewnie i tak większość była generowana cyfrowo, ale to przecież nie najważniejsze w tego typu produkcjach. Najważniejsza jest rozpierducha, a tej było tutaj pod dostatkiem. Aż w pewnym momencie odrobinkę za dużo, ale to moim zdaniem wina tego zasranego 3D, że teraz niektóre sceny/sekwencje są bezsensownie wydłużane, żeby zrobić dobrze tym, którzy się spuszczają nad tym nieszczęsnym trzecim wymiarem. 


Filmów Guillermo del Toro wiele nie widziałem (dotychczas tylko jednego "Blade'a" i "Labirynt Fauna", które nie zrobiły na mnie zbyt dużego wrażenia), ale ten obraz mi się podobał. Film dawał ogromną dawkę adrenaliny, choć miejscami też wzruszał. Moim zdaniem to taki następny "Armaggeddon"i to wszystko się sprawdziło. Było trochę wzniosłych czynów, trochę śmiechu. Współpraca między narodami (tam mieliśmy rosyjską stację kosmiczną, a tu rosyjską i chińską załogę Jeagerów - choć te wątki były potraktowane dość stereotypowo, ale to moje osobiste zdanie) i dużo akcji. Takie mieszanki robią naprawdę dobre wrażenie jeśli są zmiksowane z dobrych składników i w odpowiednich proporcjach. Tutaj wszystko "zagrało". Film oceniam na 8/10.

środa, 10 lipca 2013

[27-30] Filmowy Flesz #2: "Star Trek" (2009), "United" (2011), "Podziemny front" (2008), "Serenity" (2005)

Ostatnimi czasy na odprężenie po ciężkim wysiłku intelektualnym lubię sobie obejrzeć film. A poza tym cały czas szukam "dobrego filmu". W taki oto sposób mam duuuużo do opisania, więc formuła "flesha" jest najwygodniejsza do podzielenia się z Wami moimi przemyśleniami.

Zapraszam na "Filmowy flesh #2"

"Star Trek" (2009)

No i wreszcie znalazłem film, który po prostu mi się podobał. Bez żadnych "ale". Niczego bym nie zmieniał, nie mam żadnych zastrzeżeń, a w trakcie seansu nie pojawiły się żadne znaki zapytania, czy niedomówienia, które psułyby mi frajdę podczas oglądania. "Star Trek" był po prostu bardzo dobrym filmem sci-fi. Muszę się na wstępie przyznać, że NIGDY nie oglądałem serialu i nie zamierzam tego robić po seansie filmowej wersji, bo wydaje mi się, że klimaty tych duch mogą nie współgrać i mogę się czuć zawiedziony wersją "podstawową". Czekam już tylko na to kiedy będę mógł obejrzeć drugą część, bo niestety seans w kinie mnie ominął, czego bardzo żałuję.

Ocena 8/10

"United" (2011)

Ten film obejrzałem z "polecenia" Łukasza K, który w komentarzu pod postem "Top: 10 Filmów sportowych" wspomniał, że film zrobił na nim dobre wrażenie, a że ja lubię filmy o sporcie, nie mogłem tego nie zobaczyć. Film mi się podobał, i mimo iż opowiadał tragiczną historię drużyny Manchesteru United, której większość pierwszego składu zginęła w katastrofie lotniczej w Monachium w 1958 roku, to niósł ze sobą pozytywne emocje i przesłanie, że nigdy nie można się poddać i zawsze trzeba walczyć do końca, bo po tym odróżnia się słabych od silnych i buduję legendę. Do tego rodząca się legenda Bobby'ego Charltona jako oś wydarzeń. Najciekawsze było jednak to, że jeden z aktorów (Dougary Scott) był podobny do mojego profesora z filozofii :D

Ocena 7.5/10

"Podziemny front" (2008)

Zapowiedź tego filmu, podobnie jak "Chloe", zobaczyłem na Filmboxie i podobnie jak ten pierwszy wydał mi się interesujący. Nie zawiodłem się. A przynajmniej zdecydowanie mnie niż na "Chloe". Film opowiadał o walce ruchu oporu w Danii podczas okupacji niemieckiej, a dokładniej o parze dwóch "cyngli" wykonujących wyroki podziemia. Jeden z nich to Płomień, 23 letni rudzielec, który skrupulatnie i z premedytacją wykonuje większość rozkazów. W tej roli bardzo przekonujący Thure Lindhardt. Jego najbliższym przyjacielem i "współpracownikiem" jest Cytryna, małomówny mąż i ojciec. W niego bardzo dobrze wciela się Mads Mikkelsen. Film opowiada prawdziwą historię, więc jest dość przekonujący i nie ma dziur, jak to bywa przy zmyślonych opowieściach. Klimat jest bardzo gęsty i tajemniczy, choć całość ogląda się bardzo dobrze. Cały film zdecydowanie różni się od tego co o podobnych tematach opowiadają polscy czy też amerykańscy twórcy. Jest dość specyficzny, ale przez to chyba bardziej prawdziwy.

Ocena 7/10

"Serenity" (2005)

Jako ostatni i najgorszy z tego zestawienia był mój żelazny faworyt po seansie tych kilkunastu odcinków serialu "Firefly", bo jest to jego pełnometrażowe domknięcie, po kasacji serialu już w pierwszym sezonie. Sam film jednak mnie zawiódł. Klimat i bohaterowie byli dokładnie ci sami i za to jest głównie ocena, ale już sama historia, czyli wyjaśnienie wątków River, która jakby nie patrzeć była osią wydarzeń, a wszystko co działo się wokół niej miało prędzej czy później doprowadzić do wyjaśnienia jej historii, mnie po prostu nudzi i nieciekawi. Sama jej postać jest słaba i może stąd moja reakcja. Mimo wszystko fajnie było zobaczyć załogę mojego ulubionego statku gwiezdnego jeszcze raz w innej odsłonie. 

Ocena 6/10

Kolejna odsłona moich poszukiwań "dobrego filmu" tym razem zakończyła się sukcesem. Oby tak dalej! :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

[23-26] Filmowy Flesz: "Niezniszczalni 2" (2012), "Drużyna Asów" (1994), "Chloe" (2009), "Parker" (2013)

Ostatnio w poszukiwaniach dobrego filmu łapię się już wszystkich możliwych gatunków. W związku z tym nagromadziło się kilka filmów, których jednak nie będę recenzował w pełni "profesjonalnie". Napiszę tylko kilka swoich spostrzeżeń i uwag a propos tychże. 

"Chloe" (2009)

Po obejrzeniu zapowiedzi tego filmu w telewizji (miał być puszczony chyba na Filmboxie) miałem co do niego wielkie oczekiwani, bo wydał mi się bardzo ciekawy. Mamy do czynienia z dojrzałym małżeństwem (Catherine Stewart - Julianne Moore i David Stewart - Liam Neeson), dobrze sytuowanym (ona jest ginekologiem z własnym gabinetem, a on wykładowcą uniwersyteckim), mają piękny dom i dorobili się nawet nastoletniego syna. Jednak ich życie, widziane głównie oczami żony, nie wygląda zbyt dobrze. Kobieta czuje się odrzucona i nieatrakcyjna dla męża, którego podejrzewa o zdrady, a także ignorowana i niedoceniana przez syna, który wydaje się lepszy kontakt ma z ojcem. W scenie rozpoczynającej cały film poznajemy także Chloe (Amanda Seyfried), młoda i piękną prostytutkę, która opowiada nam jak stać się spełnieniem męskich marzeń. W pewnym momencie filmu drogi obu kobiet się przecinają a ich losy splatają ze sobą dość mocno. Catherine zatrudnia Chloe aby spróbowała uwieść Davida i opowiedziała jej jak mąż na to zareagował. Chloe przyjmuje zlecenie, wykonuje je i skrupulatnie opowiada Cat przebieg zajścia. Te "relacje" sprawiają", że Cat coraz mniej ufa mężowi i jest coraz bardziej zafascynowana Chloe. Między kobietami rodzi się dziwna więź. Ale jak to się kończy musicie zobaczyć sami. Cały film byłby zdecydowanie lepszy, jeśli intencje Chloe mały mocniejsze fundamenty w scenariuszu, bo bez tego cała intryga rozsypuje się pod koniec jak domek z kart od podmuchu wiatru. Szkoda, bo i gra aktorska i elektryzująco-erotyczny klimat filmu robi dobre wrażenie i początkowo łapie widza w sieć i nie pozwala oderwać się od ekranu. Jednak nie wyjaśnienie w pełni pewnych spraw i wątków  było,  przynajmniej dla mnie, rozczarowujące. 

Ocena 6/10

"Niezniszczalni 2" (2012)

Sylwester Stallone po raz kolejny zbiera ekipę starych (i nie takich starych) legend kina akcji, aby wspólnie zrobić niezłą rozpierduchę, a zarazem pośmiać się trochę z konwencji. Mamy tutaj naprawdę wiele obecnych, i już z lekka odchodzących do lamusa, gwiazd kina kopano-rozpierduchowego i to naprawdę" robi robotę", jak to mówią moi koledzy, a zwrotu którego szczerze nie znoszę :D A o co chodzi? Stallone, wraz ze swoją ekipą, wyrusza aby odnaleźć jakieś pudełko potrzebne Willisowi, za co ten przestanie go straszyć więzieniem. Do grupy dołącza Maggie (Nan Yu) jako osoba "obeznana ze sprawą". Po drodze jednak nie wszystko idzie tak jak powinno i z ręki Van Dama, którego pomagierem jest Adkins, 

(uwaga spoiler!) 

ginie jeden z członków ekipy, a ona sama zostaje okradziona z łupu. Sylwek postanawia się zemścić. W tym celu zabiera swoich chłopców i dziewczynę gdzieś do byłej Jugosławii (chyba) aby odebrać to co ich i wymierzyć zasłużoną sprawiedliwość. Na swojej drodze spotykają jeszcze Chucka i Arniego, później przyjeżdża Bruce i wszyscy razem spuszczają łomot JCVD i Adkinsowi :) I to by było na tyle. W filmie jest dużo sucharowych żartów i ginie więcej ludzi niż we wszystkich częściach Rambo (a tam nie zapominajmy było około 250 ofiar :D). Gdzieś w tle pojawia się podobno nawet Novak Djokovic (ten tenisista), ale jakoś go nie mogłem wypatrzeć. Całość jednak ogląda się dobrze. Film spełnia swoje zadanie. Czyli totalnego odmóżdżacza. 

Ocena 6/10

"Drużyna Asów" (1994)

Po przeczytaniu autobiografii Shaqa dowiedziałem się, ze zagrał nie tylko w takich gniotach jak "Czarodziej Kazaam" i "Stalowy rycerzu", ale też w filmie o koszykówce, który, koniec końców, nie był taki najgorszy. 
Historia opowiada o utytułowanym i bardzo nerwowym trenerze koszykówki akademickiej (Nick Nolte), który przegrał ostatni sezon i bardzo mu się to nie spodobało. Teraz postanawia zebrać takich zawodników, którzy pozwolą mu odnieść sukces. W tym celu jeździ po szkołach średnich i przekonuje młodych chłopaków i ich rodziny, że to właśnie jego drużyna i uczelnia zapewni im największy sukces i najlepsze wykształcenie. Film dobrze pokazuje machinacje i różnego rodzaju oszustwa, które mają miejsce podczas rekrutowania młodych sportowców do szkół wyższych. Fabuła jest nawet zadowalająca. Gra aktorska także. Scenariusz trzyma się kupy. Film jest niezły, ale to wszystko. Za serce nie łapie, bo Nolte nie jest aktorem, który umie wzruszać. 

Ocena 6/10

"Parker" (2013)

Zdecydowanie najgorszy film z całego zestawienia. Film zupełnie niepotrzebny i żałosny w swoim całokształcie. Po jego seansie zaczynam się poważnie bać o przyszłość Statham, który zaczął dobrze ale im dalej w las tym więcej drzew. 
Pokrótce zarys fabuły. Jest skok na kasę festynu (około 1-1.5 mln $). Skok się udaje jednak nie wszystko idzie po myśli "dowódcy" rabusiów - Stathama. Przez nieudolność jednego z członków ekipy ginie przypadkowy uczestnik wioskowej zabawy. Dodatkowo po robocie jeden ze zbirów próbuje wymusić na innych aby cały zysk zainwestowali w przygotowanie następnego skoku, gdzie do zgarnięcia jest 10 razy więcej. Statham się nie zgadza i za to chcą go zabić. Jednak nieudolność (albo brak jaj) tego samego gościa, przez którego zginął te przypadkowy facet na festynie, powoduje, że Statham wylizuje się z ran (głównie dzięki pomocy farmera, który wraz z rodziną zgarnia go z pobocza i zawozi do szpitala - pod koniec filmu zostaje za to sowicie wynagrodzony) i postanawia się zemścić. Ogólnie najgorsze z całego tego filmu jest to, że na siłę wsadzono do niego przebrzmiałą gwiazdę filmowo-muzyczną - Jennifer Lopez. Jej postać jest zupełnie niepotrzebna, i gdyby nie ona można by utrzymać klimat trzymającego w napięciu sensacyjnego thrillera, a jej postać wprowadza pseudo humorystyczne rozluźnienie akcji co powoduje, że film robi się niestrawny, bo nie wiadomo do kogo jest skierowany. Jeśli ma to być coś w rodzaju sensacyjnej komedii jak "Po zachodzie słońca", to jest za dużo mordobicia i krwi, a jeśli ma stawiać włosy na rękach z napięcia to ktoś powinien napisać scenariusz jeszcze raz i od nowa zrobić casting, bo takiej zgrai źle dobranych aktorów to dawno nie widziałem. Ale co ciekawe to już drugi seans z Noltem, który zagrał tutaj mały epizod, ale nie zachwycił. A i Statham pojawił się w zestawieniu po raz kolejny. Byłem także zaskoczony, że pierwszy raz od wielu lat na ekranie, w bardzo małe rólce, ale jednak, pojawił się Daniel Bernhardt - była gwiazda kina kopanego (np. trzech części Krwawego sportu, który kiedyś nałogowo oglądałem). Jednak sam film był bardzo słaby. I mimo, że jego ocena filmwebie to prawie 6.5, to ja dam zdecydowanie mniej.

Ocena 3/10

niedziela, 7 lipca 2013

[12] Książka: "Viper Pilot F-16" - Dan Hampton (2012)

Jak na razie nie zmieniam upodobań literackich i na tę chwilę ciągle wolę historie "z życia wzięte" od tych zmyślonych. Takim oto sposobem kolejna książka, którą mogę dla Was zrecenzować jest "Viper Pilot F-16" autorstwa podpułkownika Dana Hamptona. Książka porywająca i miejscami mrożąca krew w żyłach, która jednak ma w sobie wiele humoru i swobodę z jaką, wydawałoby się, nie sposób pisać o tego typu zagadnieniach. Hamptonowi się udaje. Jego styl jest lekki i zabawny, choć często "zwarty" i bardzo fachowy. Książkę czyta się szybko i z dużym zainteresowaniem.

Na wstępie chciałbym napisać kilka słów o samym autorze aby dodatkowo zachęcić do sięgnięcia po te pozycję. Podpułkownik Dan Hampton to jeden z najbardziej skutecznych i zabójczych pilotów myśliwców F-16 w historii. Ma za sobą 20 lat służby i setki godzin bojowych w oddziale tzw. Dzikich Łasic, czyli jednostki, których zadaniem jest pojawienie się nad terytorium wroga jako pierwszej, ściągnięcie na siebie uwagi obrony przeciwlotniczej tak aby zdradziła swoje pozycje, a później zniszczenie tych stanowisk i "wyczyszczenie" terenu dla "normalnych" jednostek lotniczych. Jest to zadanie cholernie trudne i jeszcze bardziej niebezpieczne. Ale więcej o tym opowie, tym którzy sięgną po książkę, sam "Two Dogs", bo taki był sygnał wywoławczy Hamptona podczas służby.

Dan Hampton

A uwierzcie mi, będzie o czym "posłuchać". Hampton zabiera nas bowiem w podróż od czasów swoich początków w akademii, gdzie był poddany okrutnej selekcji, poprzez różnego rodzaju misje szkoleniowe i inne kursy treningowe aż po ostatnie jego misje w wojnie w Iraku, gdzie walczył aż do samego końca działań sił powietrznych stanów zjednoczonych.

W książce jest wiele świetnych cytatów pokazujących ogromny dystans do samego siebie jak i do wykonywanego zwodu, na przykład:

"Żeby pilot myśliwca nie używał rąk w czasie mówienia, trzeba by wsadzić mu w nie coś do picia albo dziewczynę."

Warunki zakwaterowanie nie zawsze były na wysokim poziomie:

"Moja chata była drewnianą budą trzy na trzy metry, z dachem z blachy falistej i kilkoma parami dzikich kotów kopulujących bez przerwy na malutkim poddaszu. Odgłosy były ciekawe a zapach odrażający. Ta chata, i inne jej podobne, powinna mieścić zazwyczaj dwóch żołnierzy pracujących przy samolotach, ale w tych okolicznościach w każdej było po ośmiu oficerów. To spektakularne osiągnięcie geometrii przestrzennej było możliwe tylko dlatego, że spaliśmy na zmianę - dzieliłem pryczę z innym pilotem, który latał na misjach nocnych. Nawiasem mówiąc, był to Włoch, który zawsze zostawiał na kocu sporą warstwę czarnych kłaków. Przyklejały mi się do twarzy, przez co zawsze wyglądałem jak parchaty wilkołak."

Hampton czasem, jako instruktor, musiał także uczyć innych jak pilotować F-16 i niestety nie zawsze byli to ludzie tak pojętni i utalentowani jak on. Poniżej dialog z jednym z jego egipskich podopiecznych:D
"- Moshen... podnieś nos.
- Sir?
- Podnieś nos... Widzisz, jak ci goście na ziemi pryskają? To niedobrze.
- Sir?
- Przejmuję stery.
Przejmowałem je i zawracałem, po czym odbywaliśmy tę naszą rozmowę w trzech językach. Zaklinał się, że rozumie, więc oddawałem mu stery.
- Podnieś nos.
- Sir?
- Podnieś nos... Schodzimy zbyt stromo i zginiemy jak nic.
- Sir?
- Spójrz na pierdoloną ziemię, Moshen! - wybuchnąłem po arabsku.
- Nie widzieć ziemi, sir!
- Co?
- Nie widzieć ziemi. Mój nos w góra!
Zgłupiałem. Wyglądając zza fotela wyrzucanego, zobaczyłem, jak siedzi z głową odchyloną do tyłu i patrzy w niebo przez górną część owiewki. Znów nas uratowałem i wreszcie odkryłem, że ilekroć mówiłem mu, żeby podniósł nos, dokładnie to robił. Tyle, że nie rozumiał, że chodziło mi o nos samolotu... a nie jego własny."

 Książka obfituje w wiele takich komicznych sytuacji, ale pokazuje też trudy i niebezpieczeństwo walki w "pierwszej" linii ze śmiercionośnymi rakietami, które są budowane i modernizowane tylko po to, żeby tacy ludzie jak Two Dogs nie wrócili z kolejnej misji. Jednak w książce znajdziemy o wiele więcej. Hampton świetnie rozprawia się także ze wszystkimi ludźmi, którzy w jego karierze pilota myśliwskiego, wydali mu się nie na miejscu lub ich decyzje odebrał jako absurdalnie głupie. Jest też wiele słów pochwały dla tych, którzy myśleli podobnie jak on i rozumieli jego potrzeby w powietrzu, kiedy w ułamku sekundy musiał dokonywać wyborów, od których zawsze zależało jego życie a często także innych amerykańskich pilotów czy żołnierzy.

Dwa CeeJeye w szyku

Mógłbym tak pisać jeszcze długo, bo jest o czym, ale wydaje mi się, że lepiej zrobicie jak zamiast czytać te moje wypociny sięgniecie po samą książkę ;)

Na zakończenie pozostał mi jedynie ocena - 7/10 i ostatni cytat który mówi wszystko:

"Wszędzie wokół dużo się działo, a ja siedziałem i obserwowałem, ciesząc się, że jestem jednym z nich. Być częścią elitarnej grupy to coś, czym można szczycić się przez resztę życia. Z początku chodzi wyłącznie o ego i o to, żeby "dać radę". Człowiek uczy się rozumu w ten czy inny sposób, w miarę jak inni rezygnują, odpadają albo giną. Koniec końców, ten kto da radę zostaje z największą nagrodą: cichym szacunkiem innych pilotów i wiedzą, że nie musi już niczego i nikomu udowadniać, chyba, że samemu sobie."

sobota, 6 lipca 2013

[23] Film: Alex Cross (2012)

No cóż. Nie mam to ja ostatnio, Moi Drodzy, szczęścia do dobrych filmów akcji, czy też innych sensacyjnych thrillerów. Po nieudanej "Iluzji" i "Olimpie w ogniu" znów trafiłem na niebywały kaszan. Tym razem okazał się nim "Alex Cross". Film w reżyserii Roba Cohena, któremu do tej pory udał się jedynie "Ptaszek na uwięzi" i to było bardzo dawno temu, był słaby. Ani nie trzymał w napięciu, ani nie wzbudzał zainteresowania, ani nawet nie pozwalał kibicować głównym bohaterom. Po prostu okazała się to rzecz niebywale obojętna w odbiorze i do tego jeszcze bardzo źle zrobiona.

Jedną z największych wad filmu jest to, że w żaden sposób nie daje nam poznać ani polubić bohaterów. W tym obrazie trafiamy jakby w sam środek wydarzeń i niby są jakieś drobne wstawki z życia rodzinnego. Jakieś wymuszone żarciki i inne tego typu duperele i utarczki słowne, które mają nam pokazać z jak fajnymi bohaterami będziemy mieli do czynienia, ale to wszystko nie działa. Bo jak może działać skoro cały film kibicujesz temu złemu (swoją drogą świetna kreacja Matthew Foxa, i do tego całkiem niewykorzystana przez słabość całokształtu), który wydaje się najbardziej charyzmatyczny i oryginalny. Swoją drogą tak, moim zdaniem, powinien wyglądać Hitman, a nie ten żałosny Olyphant, który swoją ciapowatością zniszczył naprawdę dobrze zapowiadający się cykl. Ale to tak na marginesie. 

Matthew Fox odmieniony

Drugą wadą jest to, że film ten jest pełen absurdów. Bo w sumie mamy do czynienia z zawodowym zabójcą (w tej roli Fox), który jest naprawdę doby. A przeciwko niemu staje pucułowaty detektyw ze stopniem doktora, który w scenach finałowych walczy z Foxem jak równy z równym. I do tego ten realizm scen walki. No po prostu kocham te produkcje za zmyślność różnego rodzaju "chwytów". Bo na przykład jak goni cię facet ze strzelbą, to zamiast go z ukrycia zastrzelić, to ty przywiązujesz swój pistolet na drucie w drzwiach a sam czekasz na niego z metalową rurą, żeby go grzmotnąć. To jest akurat oczywiste. Ale co ciekawsze, jak już go rąbniesz tą rurą, z całej siły, po łapach, to nie łamiesz mu obu kości, to też oczywiste, tylko wytracasz mu jedynie broń z ręki, a on za chwilę cię tymi rąbniętymi rękoma wali w ryj. No geniusz to musiał planować. Po prostu geniusz! Żal dupę ściska :/ Nic dodać nic ująć. 

Edward Burns trochę trąca Richardem Gerem

Nie będę przytaczał fabuły tego filmu, bo uwierzcie mi, nie warto go oglądać, ale napiszę jeszcze parę słów o obsadzie. Tak jak już wspomniałem wcześniej, na uwagę zasługuje jedynie Fox, bo naprawdę świetnie zagrał psychopatę. Aż go nie poznałem! Tyrel Perry w roli Alexa Crossa, którego pierwszy raz widziałem na ekranie (i niech już tak pozostanie) był bardzo słabiutki. Sam nie wiedziałem co  nim myśleć. Czy bardziej nie podoba mi się jego postać, czy jego aktorstwo. Do tego Edward Burns, który też nie mogłem skojarzyć skąd znam, ale wiedziałem, że go znam :) nie był zbyt porywający. Role kobiet przemilczę, bo były bardzo marginalne i na zakończenie wspomnę tylko o Jeanie Reno. Chłop się kończy. Aktorsko oczywiście. Takich gniotów jak on się ostatnio chwyta, to dawno nie widziałem. Najpierw serial "Jo" a teraz to. Mogliby z Sharon Stone wspólnie jakiś "hit" wyprodukować, bo wydaje się, że są obecnie na podobnym poziomie. Zapraszam na recenzje filmu "Granica", który pojawił się na blogu u Moni Ki, tam jest świetnie pokazane w czym ostatnio grywa Stone i z jakim skutkiem (wcześniej tego nie dopisałem i jak jeszcze raz przeczytałem tekst, to zauważyłem, że jest troszkę nie jasna sprawa z tą Stone ;) Sorki

I jeszcze raz Fox

Co by tu jeszcze napisać... Chyba nie pozostaje mnie nic innego, jak szczere odradzenie wszystkim tego filmu i przekierowanie uwagi na książkę, na podstawie której powstał. Być może twór James'a Petterson'a okaże się lepszy. Film w moim odczuciu zasługuje jedynie na 3/10. Ale niestety muszę was ostrzec, że jest planowana druga część pt. "Double Cross". Boże miej nas w swojej opiece.

Zamiast decydować się na seans obejrzyjcie trailer. W zupełności wystarcza ;)

czwartek, 4 lipca 2013

[9] Top 10: Filmy o sporcie

Z racji tego, że ostatni post był opublikowany zamierzchłe dwa dni temu, a w ostatnim czasie nie zdążyłem przeczytać jeszcze do końca żadnej książki ani obejrzeć filmu, więc postanowiłem napisać notkę, o której myślałem już od dawna. Zestawienie 10-ciu najlepszych moim zdaniem filmów o szeroko pojętej tematyce sportowej.

Ranking będzie jak najbardziej subiektywny. Kolejność alfabetyczna.

Eddie (1996)

Kolor pieniędzy / The Color of Money (1986)

Miłość i koszykówka / Love & Basketball (2000)



Na ostrzu / The Cutting Edge (1992)


Pierwsza liga / Major League (1989)




Piłkarski poker (1988)


Potężne kaczory / The Mighty Ducks (1992)


Szybki jak błyskawica / Days of Thunder (1990)


Tin Cup (1996)


Tytani / Remember The Tytans (2000)


Wybór jest taki a nie inny, gdyż wszystkie te filmy na jakimś etapie mojego życia były dla mnie bardzo ważne, bądź wzbudziły we mnie ogromne emocje. Wzruszenie, śmiech, chęć doskonalenia się, czy poznawania nowych dziedzin sportu. Wiem, że ominąłem bardzo wiele ciekawych tytułów, bo początkowo lista składała się z ponad 30 tytułów, ale wybrałem te, moim zdaniem, najlepsze :)

A co Wy o tym sądzicie? Jakie lubicie filmy ze sportem w tle, albo na pierwszym planie? Zapraszam do dyskusji.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...