wtorek, 29 września 2015

[163] Książka: "Sąsiedzi naziści. Jak Ameryka stała się bezpiecznym schronieniem dla ludzi Hitlera" - Eric Lichtblau (2015)

Dziś po raz drugi książka z cyklu o zbiegłych nazistach. Tym razem chciałbym napisać kilka słów o pozycji opisującej życie nazistów w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, która kilkanaście dni temu miała swoją polską premierę. Znajdziecie w niej takie zagadnienia jak operacja "Paperclip", pomoc CIA i FBI zbiegłym zbrodniarzom wojennym oraz działalność "łowców nazistów".  Zapraszam na recenzję książki Sąsiedzi naziści Erica Lichtblaua!

W przeciwieństwie do poprzednio opisywanej przeze mnie publikacji, ta nie ma na celu dokładnego relacjonowania drogi ucieczki i prób schwytania pojedynczego człowieka. Lichtblau zajmuje się wieloma historiami,  tymi nazistami, którym w latach powojennej zawieruchy udało się bezpiecznie osiąść na terenie USA i ich późniejszymi losami. A co najważniejsze przedstawia nastroje społeczne a także sytuację polityczną, która pozwoliła na taki stan rzeczy. Lichtblau opisuje włoskie kanały przerzutu nazistów do krajów ich ostatecznego pobytu (choć wielu z nich pozostało we Włoszech), pomoc duchowieństwa w tych działaniach (brzmi to paradoksalnie, lecz dla wielu księży i duchownych najważniejszy był w nazistach ich antykomunizm oraz chęć "nawrócenia" się na religię katolicką). Możemy tutaj znaleźć kilka słów o działalności organizacji "Odessa" (Organisation der ehemaligen SS-Angehörigen, czyli Organizacja Byłych Członków SS). Nie są to jednak jedyne wątki poruszane przez autora. Lichtblau ujawnia również działania OSS (Office of Strategic Services; poprzedniczka CIA), CIA i FBI w zatajaniu i wybielaniu przeszłości nazistów w celu rekrutacji ich do służby wywiadowczej (podobnie jak w przypadku duchowieństwa dla tych organizacji liczył się tylko antykomunizm nazistów i ich - rzekome - znajomości, które mogą być nieocenione przy zbieraniu istotnych informacji) oraz ich późniejszej ochrony. Wspomina również działalność "łowców nazistów", czyli ludzi, którzy po wojnie zaczęli szukać ukrywających się na terenie Stanów Zjednoczonych byłych oprawców i zbrodniarzy z zamiarem deportacji i postawienia ich przed sądem (głównie krajów, w których dokonali zbrodniczych czynów). No i na końcu (moje wyliczenie nie jest tożsame z tym w jaki sposób przedstawia to autor w swojej książce) przedstawia kulisy operacji "Paperclip" (znana również pod nazwą Overcast) mającej na celu przetransportowanie do USA i skłonienie do pracy na rzecz "nowej ojczyzny" największych umysłów III Rzeszy. Stany Zjednoczone były szczególnie zainteresowane specjalistami z dziedzin takich jak astronautyka, broń rakietowa, broń chemiczna i medycyna. Za pośrednictwem ludzi odpowiedzialnych za operację "Spinacz do papieru" do USA trafili wraz z żonami i rodzinami tacy naukowcy (będący przeważnie członkami NSDAP i SS, a bardzo często również i zbrodniarzami wojennymi) jak: Wernher von Braun, Reinhard Gehlen, Hubertus Strughold (wymieniam tylko tych najważniejszych) i wiele dziesiątków ludzi mniejszego kalibru co w konsekwencji i niedługim czasie pozwoliło amerykanom posłać pierwszego człowieka na księżyc i osiągnąć zdecydowane postępy w innych dziedzinach. 

Autor analizuje te wątpliwe moralnie działania ludzi stojących na najwyższych szczeblach władzy nie oceniając ich. Osąd pozostawia czytelnikom. Stara się jedynie naświetlić sytuację, kiedy miały one miejsce. Swoją opowieść w wielu miejscach fabularyzuje przedstawiając dokładniejsze historie poszczególnych "sąsiadów-nazistów", którym w pewnym momencie (były to lata 70.) grunt zaczął się usuwać spod nóg, gdy zmieniły się nastroje społeczne i nieliczni (tzw. "łowcy nazistów") zaczęli domagać się prawdy. W książce znalazł się dokładniejszy życiorys kilkunastu nazistów, na podstawie których - porównując i szukając podobieństw w innymi przykadkami - Lichtblau opisał całe zjawisko. Pod względem merytorycznym i treściowym książka opiera się na mocnych fundamentach (autor 5 lat przygotowywał materiały do tej publikacji) jednak nie wyczerpuje zjawiska jakim są zbiegli naziści. Ma jedynie za zadanie w przystępny sposób zaprezentować w jaki sposób amerykanie podeszli do tego problemu i jaki był ich udział w ucieczce i ukrywaniu nazistów. Z tego zadania wywiązuje się znakomicie. Dzięki temu jest publikacją bardzo interesującą i na pewno wypełnia tę lukę w zimnowojennej historii USA.

Moja ocena - 7/10

sobota, 26 września 2015

[162] Książka: "Wyrtropić Eichmana. Pościg za największym zbrodniarzem w historii" - Neal Bascomb (2009)

Od dziś zaczynam na moim zapomnianym przez świat i ludzi blogu cykl recenzji poświęconych książkom o tej samej lub bardzo podobnej tematyce, a mianowicie niemieckim zbrodniarzom II wojny światowej, a szerzej nazistom i ich działaniom w ostatnich dniach wojny oraz po niej. Pierwszym tytułem, który chciałbym Wam przybliżyć będzie książka Neala Bascomb'a pt.: Wytropić Eichmanna opowiadająca o trwających przeszło 15 lat poszukiwaniach człowieka odpowiedzialnego za "ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej". Jak autor poradził sobie z tym tematem? Zapraszam!

Ostatnimi czasy pojawiło się kilka książek (które również pojawią się w tym zestawieniu) poruszających temat niemieckich zbrodniarzy wojennych, jednak nie w kontekście zasłużonych procesów sądowych lecz przedstawiających ich powojenne, często bezpieczne i przyjemne, życie w krajach oferujących im azyl i schronienie. Mam tutaj głównie na myśli książki Zbiegli naziści Geralda Steinachera oraz Sąsiedzi naziści Erica Lichtblaua. Są to publikacje dość świeże, ponieważ ich premiery miały miejsce kilka miesięcy temu (pierwsza z wymienionych książek) a nawet kilkanaście dni temu (drugi przykład). Ten temat poruszył jednak również Bascomb już kilka lat wcześniej, choć w tym konkretnym przypadku - w przeciwieństwie do ww. książek - jego rozważania, dochodzenia, spekulacje są poświęcone nie wielu przypadkom lecz jednemu człowiekowi, Adolfowi Eichmannowi właśnie.

Bascomb w tej liczącej 400 stron książce stara się jak najdokładniej przedstawić sylwetkę, a także rys charakterologiczny oraz ostatnie dni wojny, jak i późniejszą piętnastoletnią ucieczkę Adolfa Eichmanna przed sprawiedliwym osądem jego wojennych zbrodni do którego doszło w 1961 roku w Izraelu. Co niektórych może zdziwić portret Eichmanna jaki rysuje nam Bascomb. Nie przedstawia on wcale zwyrodniałego, sadystycznego oprawcy i maniaka. Z opisu wyłania się osoba spokojna, rzetelna, oddana swojej pracy i towarzyszom. Człowiek, który bardzo starał się dokładnie i jak najlepiej wykonywać powierzone mu zadania. A że tym zadaniem było całkowite pozbycie się z terenu Niemiec i krajów przez Niemcy okupowane Żydów, to już całkiem inna sprawa. Z opowieści autora wynika nawet, że Eichmann wcale nie nienawidził Żydów, starał się poznać ich kulturę, religię a nawet nauczyć się hebrajskiego. Ba!, chciał im pomóc znaleźć nowy "dom". No, ale to już nie jego wina, że nikt Żydów nie chciał przygarnąć i w konsekwencji musiał ich wszystkich wymordować. Jednak przecież nie robił tego osobiście. Co to, to nie! On tylko wydawał rozkazy. To inni mordowali, gazowali, głodzili i zmuszali do pracy ponad siły, nie wspominając już o przeprowadzaniu okrutnych testów medycznych w czym brylował dr Mengele (któremu w tej książce również poświęcone zostanie kilka słów). Swoją drogą ten argument będzie się pojawiał podczas procesów najczęściej; w tej albo w przeciwnej formie, czyli "to nie ja, to oni zabijali" lub "to ja, ale to oni mi kazali". Bardzo ciekawa logika, choć w sumie nic innego tym ludziom nie zostało, a każdy kto widział, że za chwile zaciśnie się na jego szyi stryczek starał się ratować, jak tylko mógł. 

Ale wróćmy do książki. Bascomb dokładnie rekonstruuje całą drogę Eichmanna i działania jego, jak i wszystkich ludzi, którzy pomogli mu w bezpiecznym dotarciu do sprzyjającej w tamtym czasie nazistom Argentyny oraz sprowadzeniu tam jego żony i trójki dzieci. Równie dokładnie opisuje wszystkich ludzi zaangażowanych w wytropienie zbrodniarza i w konsekwencji postawienie go przed izraelskim sądem, a co za tym idzie skazanie na śmierć przez powieszenie. 

Nowa okładka "starej" książki.

Tyle jeśli chodzi o treść. Teraz czas przejść do tego w jaki sposób to jest napisane. A napisane jest dokładnie. Bardzo dokładnie i szczegółowo. I niestety szczegółowo aż do przesady. Jest to moja subiektywna opinia i nie jest ona tożsama z zachwytami nad tą publikacją, ale wydaje mi się, że gdyby autor mniej fabularyzował, odpuścił sobie większość chwytów mających za zadanie nieustanne trzymanie czytelnika w napięciu a więcej uwagi poświęcił samemu procesowi, to książka byłaby, paradoksalnie, dużo ciekawsza. W tej formie w jakiej ją otrzymujemy jest za dużo niepotrzebnych domysłów (generowanych przez zwroty typu: spojrzał ze strachem..., pomyślał o..., etc.; skąd niby autor to wszystko wie? Może z rozmów, ale wątpię żeby miał okazję porozmawiać z Eichmannem). No i ten cały szereg nieprzychylnych zbiegów okoliczności, które co i rusz stawiały powodzenie akcji pod znakiem zapytania. Jak w jakimś kiepskim thrillerze. I nie piszę tego wcale żeby deprecjonować fakty, ale wydaje mi się, że można było sobie i czytelnikom oszczędzić choćby połowy z nich. A przez tę drobiazgowość połączoną z fabularyzowaniem książka jest zbyt obszerna i czytelnik (a bynajmniej ja) w pewnym momencie traci zainteresowanie opowiadają historią. Bo ile można czytać o tym, jak wygląda droga do domu Eichmanna i jak mocno i ciężko pracowali agencji, żeby nauczyć się zakładać bezbłędne chwyt mający na celu unieruchomienie i uciszenie figuranta (nie muszę chyba dodawać, że to i tak nic nie dało, bo przez ZBIEG OKOLICZNOŚCI całą akcja potoczyła się inaczej niż była zaplanowana?).

Jednak mimo tych wad (oczywiście tylko w moim mniemaniu) uważam tę książkę za umiarkowanie zajmującą i na pewno wartą lektury szczególnie przez ludzi zainteresowanych tą tematyką. 

Moja ocena - 6/10

środa, 23 września 2015

[161] Książka: "Futbol obnażony. Szpieg w szatni Premier League" - Anonimowy piłkarz (2014)

Lubicie piłkę nożną? Szanujecie piłkarzy i darzycie ich sympatią za setki litrów potu wylanych na treningach i zasługi podczas meczów? Sugerujecie się ich wyborami i chcecie mieć wszystko co wasi idole (oczywiście w granicach konta bankowego)? Jeśli tak, to ta książka powinna Was zawrócić z tej drogi. Ta książka wszak powinna nosić tytuł "Futbol obrzydzony", ale jeśli chcecie wiedzieć dlaczego, musicie zagłębić się w tekst, który dla Was stworzyłem :D

Miałem nie pisać recenzji tego gniota, ale stwierdziłem, że skoro i tak nie mam nic lepszego do roboty, to mogę wylać odrobinę jadu na kogoś kto i tak nie chce się podpisać własnym imieniem i nazwiskiem. Bo jeśli nie wiecie to ja Wam zaraz szybciutko wszystko powiem, że ten kawałek łajna napisał "anonimowy piłkarz Premier League". Ot, i wszystko. Tak, tak, wiem, on to zrobił dlatego, że pod własnym nazwiskiem było by mu nieswojo wylewać kubłów pomyj na głowy swoich kolegów z boiska, trenerów, menadżerów, agentów, prezesów etc. Wszystko pięknie ładnie. Ale czy aby na pewno ładnie? Mnie tam się taki zabieg nie podoba. Ale to jedynie moja opinia. Przejdźmy jednak do treści.

Książka jest podzielona na dziesięć rozdziałów pt.: "Pierwsze kroki", "Trenerzy", "Kibice", "Media", "Taktyka", "Sława", "Agenci", "Pieniądze", "Złe zachowanie", "Nadciąga koniec...". Posiada także, a jakże by inaczej, przedmowę, w której piłkarz wyjaśnia nam jakie były przyczyny powstania tej książki (i inne pierdoły). Że niby wszystko zaczęło się od artykułów pisanych do gazety, i że wpadł na pomysł żeby swoje "doświadczenie zawodowe" przekazać potomności w formie książki. Ot, i całe aj waj, jak mawiają Żydzi. Ale miało być o treści. Wracając więc do meritum, w książce tej znajdziemy kilkanaście stron na każdy z zaprezentowanych powyżej tematów będących tytułami poszczególnych rozdziałów. Autor we w miarę (W MIARĘ! i nic poza to) zajmujący sposób opisuje swoje doświadczenia związane z początkami kariery, z trenerami, z tym jak ważna jest w futbolu taktyka, ile dają (ile płacą?) kibice, do czego są potrzebne (albo i nie) media, czym zajmują się (i ile za to dostają) agenci etc. Jednak tym co rzuca się już na samym początku w oczy są pieniądze. Wszystko w tej książce (a co za tym idzie w piłce nożnej) kręci się dookoła kasy. I to w chuj wielkiej kasy. Tak wielkiej, że czasami aż niewyobrażalnej (a przynajmniej tak jest w Premier League). I wiecie co jest w tym najgorsze? Że tę kasę dostają piłkarze... Wszak z tego co przeczytałem, są to niekiedy debile i tępaki, którzy nie dość, że nie potrafią jej należycie spożytkować (trwonią bez sensu na pierdoły, które są im do niczego nie potrzebne) to jeszcze nie potrafią na niej zarobić (inwestują w z góry przegrane biznesy) i po wielu latach kariery na najwyższym światowym poziomie okazuje się, że są zadłużeni albo w najlepszym wypadku tylko spłukani. To przykre, ale taka jest prawda. 

Nie będę się więc dalej rozpisywał nad tą pozycją rynku wydawniczego, a jako podsumowanie napiszę tylko jeden jedyny fakt, który utkwił w mojej głowie po jej lekturze, a mianowicie rachunek na 130.000$ za jeden wieczór w dyskotece. Wiem, że wielu z Was może się wydawać, że jestem po prostu zazdrosny. Nie mylicie się. Taka jest prawda. Jestem zazdrosny w chuj, bo uważam, że piłkarze są nieziemsko przepłacani, a co za tym idzie nie wiedzą co z tą kasą zrobić, bo mają jej po prostu za dużo i żyją ponad stan, co jak wiadomo nigdy nie kończy się dobrze.

Moja ocena - 4/10


poniedziałek, 21 września 2015

[159-160] Książki: "Tajemnice śmierci" - Ewa Ornacka (2011) vs "Umarli mają głos. Prawdziwe historie" - Marek Krajewski, Jerzy Kawecki (2015)

Tajemnicze, niewyjaśnione zbornie, zaginięcia, gwałty, których sprawcy często umykali organom ścigania przez wiele lat. Po drugiej stronie bliscy ofiar, którzy równie długo czekają na sprawiedliwość lub na spokój duszy, jaki zapewniła informacja o losach ukochanych osób. Nawet ta najgorsza. Jeśli interesują Was takie tematy, to dziś recenzowane książki są właśnie dla Was.

Autorką pierwszej z opisywanych książek jest pisarka, dziennikarka od dłuższego czasu zajmująca się światem przestępczym - Ewa Ornacka. Jej najbardziej znane publikacje to z pewnością (napisane przy współpracy z Piotrem Pytlakowskim) Alfabet mafii i Nowy alfabet mafii. Najnowsze losy polskiej przestępczości zorganizowanej, na podstawie których wyprodukowane zostały dwa filmy dokumentalne pt.: Alfabet mafii  i Alfabet mafii. Dekada mafijnej Warszawy (bazujące na pierwszej ze wspomnianych książek). Tym razem Ornacka postanowiła przyjrzeć się bliżej nie przestępcom i oprawcom lecz ofiarom ich zbrodni. W tej książce znajdziemy trzynaście historii, które dla wszystkich opisywanych osób zakończyły się w najtragiczniejszy z możliwych sposobów, mianowicie śmiercią. Nawet wtedy, kiedy wydawało się, że osoby zaginione żyją, tylko z jakichś nieznanych rodzinom powodów postanowiły zerwać ze swoim poprzednim życiem, "werdykt" zawsze był ten sam - morderstwo. Ostatnie trzy przypadki, to sprawy, w których nie udało się odnaleźć ciał osób zamordowanych, jednak wszystkie dowody jakie zgromadziły organy ścigania bezsprzecznie wskazywały na morderstwo i sąd nie miał wątpliwości przy ogłaszaniu wyroku skazującego. Sprawy jakie wybiera Ornacka, to w większości przypadków, jak wskazuje na to już sam tytuł, tajemnicze zbrodnie. Zbrodnie często przez wiele lat niewyjaśnione, których sprawcom udawało się wymykać organom ścigania i zwodzić sądy, przed którymi stawali na ławie oskarżonych. Jak we wstępie pisze sama autorka: "W tej książce znajdą Państwo sprawy, które spędzały sen z powiek nawet najbardziej doświadczonym policjantom i prokuratorom. Śledztwa, w których przypadku zdawało się, że zło zatriumfuje, bo szczęście jest po stronie zabójcy. Ale tak było do czasu... O rozwikłaniu tajemnicy zbrodni decydował niewiarygodny splot wydarzeń lub pozornie błaha rzecz, jak wiejska plotka, szyld reklamowy czy rutynowa kontrola drogowa. Także czas, który zwykle zaciera ślady przestępstwa i sprzyja zabójcom, tutaj działał przeciwko nim. Bo chociaż śledztwa tkwiły w martwym punkcie, to nauka pędziła do przodu. Stare dowody nabierały nowego znaczenia. Niewidoczna gołym okiem kropla krwi lub zaciśnięty w dłoni ofiary włos stawały się wizytówką mordercy." 
Książka nie jest obszerna, każda sprawa mieści się na kilku, kilkunastu stronach (216 stron w wydaniu papierowym). Czyta się ją szybko i,  jeśli można użyć takiego słowa w kontekście takiej tematyki, dość przyjemnie, ponieważ styl jakim posługuje się autorka jest bardzo przystępny. Ornacka, prawdopodobnie po przestudiowaniu akt spraw, zeznań świadków i oskarżonych, spostrzeżeń i uwag śledczych zrekonstruowała większość wydarzeń do tego stopnia, że w niektórych miejscach mamy nawet do czynienia z pewną fabularyzacją prezentowanych historii. Pojawia się to szczególnie wtedy, kiedy autorka odtwarza dialogi między osobami w zbrodnie zaangażowanymi i możliwy przebieg zdarzeń. Jednak w większości przypadków jest to dość "suchy" niefabularyzowany na siłę zapis z przebiegu śledztwa i tego w jaki sposób doszło do jego rozwikłania. Co za tym idzie, książkę czyta się bardzo dobrze. A sama lektura będzie z pewnością interesująca dla osób zafiksowanych na punkcie tajemniczych zbrodni i spraw związanych z szeroko pojętą kryminalistyką.

W przypadku drugiej książki fanom kryminałów na pewno nie trzeba przedstawiać przynajmniej jednego z jej twórców. Wszak wiedzą oni kim Marek Krajewski jest i jakimi osiągnięciami w obrębie gatunku może się poszczycić. Drugi z twórców, moim skromnym zdaniem, wymaga kilku słów dopowiedzenia. "Jerzy Kawecki urodził się i całe życie mieszka we Wrocławiu. Wydział Lekarski Akademii Medycznej skończył w 1977 roku. Zainteresowanie anatomią patologiczną i medycyną sądową wyniósł z domu rodzinnego. Jego ojciec Karol to także lekarz, patomorfolog, były adiunkt w Katedrze i Zakładzie Anatomii Patologicznej. Dr Jerzy, już jako student szóstego roku medycyny, pracował jako wolontariusz w Zakładzie Medycyny Sądowej. Na studiach podjął decyzję, aby poświęcić się medycynie sądowej."* Z Markiem Krajewskim spotkał się po raz pierwszy na dziedzińcu Zakładu Medycyny Sądowej wrocławskiej Akademii Medycznej. Wtedy Krajewski szukał inspiracji do przygód Eberharda Mocka, potrzebował również konsultacji z dziedziny medycyny sądowej, aby nadać swoim powieściom większego realizmu. Dziś, po wielu latach od tamtego spotkania, Panowie są przyjaciółmi. Wspólnie postanowili również wydać w sfabularyzowanej postaci najciekawsze przypadki na jakie w swojej wieloletniej karierze natrafił doktor Kawecki.  Wszystkie przedstawione w tym tomie zbrodnie są autentyczne, zostały jednak zmienione czasowo, przestrzennie i fabularnie, aby - jak wspomina Krajewski w przedmowie do tej publikacji - nie naruszać dóbr osobistych ludzi, którzy w tych wydarzeniach mogą odnaleźć samych siebie. 
W tym przypadku mamy do czynienia z dwunastoma historiami, w których materiału dostarczyło bogate życie zawodowe dra Kaweckiego. Są one sfabularyzowane, przedstawione w formie krótkich opowiadań, w których najważniejszą sprawą jest wykrycie sprawcy (w prezentowanych historiach tylko jedna sprawa do dziś nie została rozwiązana), a jedyną powtarzającą się postacią jest lekarz sądowy występujący pod swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem.  W tym tomie, podobnie jak w powyższym, wszystkie opisywane sprawy są bardzo ciekawe a ich przebieg i rozwiązanie niekiedy niespodziewane i zaskakujące. Nie można także nic zarzucić stylowi oraz narracji, gdyż Krajewski radzi sobie z tym zadaniem wyśmienicie. Jednak ta książka ma pewną przewagę nad Tajemnicami zbrodni - a jest nią możliwość zagłębienia się w świat medycyny sądowej. Fachowa terminologia, zabiegi jakim poddawane są ciała ofiar, trud jaki towarzyszy poszukiwaniom odpowiedzi na, niekiedy, zagadkowe śmierci nie jest wymysłem pisarza, a dokładną relacją charakterystyki pracy lekarza sądowego. Z tego też względu Umarli mają głos jest o jedno oczko ciekawszą i bardziej wartościową lekturą od Tajemnic zbrodni, jednak obie wydają mi się warte uwagi szczególnie fanów tej tematyki. 

Moja ocena:
Tajemnice Zbrodni - 6/10
Umarli mają głos - 7/10



* Cytat pochodzi z wywiadu jaki dr Jerzy Kawecki "Gazecie Wrocławskiej". Klikając "*" w tekście głównym można się przenieść na stronę, gdzie opublikowany jest jego pełny tekst.

poniedziałek, 14 września 2015

[152-158] Książki: "Oko Jelenia" - Andrzej Pilipiuk (2008-2015)

Dawno mnie nie było, jednak musicie mi wybaczyć. Czytałem. Pomyślałem, że podobnie jak w przypadku cyklu Norweski dziennik tak i Oko Jelenia warto przedstawić jako całość, bez niepotrzebnego rozdrabniania się na poszczególne części. Czy jest to ciekawy cykl? Czego możemy się po nim spodziewać? I dla kogo jest on przewidziany? Na te pytania, mam nadzieję, uda mi się odpowiedzieć w poniższym tekście.

Zacznę może od zdawkowego zarysowania głównych wątków fabularnych. Rzecz rozpoczyna się współcześnie (na początku XXI w.). Głównym bohaterem historii jest nauczyciel informatyki w liceum, Marek Oberech, który pewnego dnia dowiaduje się, że za kilka godzin ma nastąpić koniec świata (jakaś antymateria ma stuknąć w naszą planetę czy coś takiego, nie znam się). Tuż przed tym wiekopomnym wydarzeniem postanawia jeszcze uratować Staszka, swojego późniejszego przyjaciela i współtowarzysza przygód, przed bandą dresów, którzy chcą go zakatować na śmierć. Dwaj Panowie (no powiedzmy dwaj, bo o ile Marek ma lat około 30, to Staszek jest w wieku maturalnym) odnajdują w sobie bratnie dusze i przy domowej roboty winku (bez pedalskich skojarzeń) czekają na to aż raz na zawsze "zgaśnie światło". W pewnym momencie, tuż przed końcem pojawia się pewien kosmita - Skrat - który ratuje ich życia w zamian za posłuszeństwo i wykonanie pewnej misji. Z tym życiem to trochę przesadziłem, bo ich ciała zostają zanichilowane na ziemi, jednak kosmita przy użyciu super technologii przenosi ich osobowość na tzw. scalak (zielony krążek przypominający szmaragd), z którego przy użyciu pewnych nowoczesnych urządzeń da się odtworzyć człowieka nawet po jego śmierci. Po tym wydarzeniu Marek "budzi się" w połowie XVI w. niedaleko miasta Trondheim. Po chwili konstatuje również, że jego życiem włada Łasica - stworzenie uratowane przez Skrata z innej planety o mechanicznej konstrukcji z wieloma technologicznymi "gadżetami", posiadające jednak ciało tego nikczemnego zwierzaka.  Po kolejnej chwili, której Marek potrzebował na ogarnięcie zastałej rzeczywistości, dostaje pierwszy rozkaz. Ma się udać do Nidaros (dawna nazwa Trondheim) i odnaleźć alchemika Sebastiana. Po drodze ma sobie zabrać z jaskimi dziewczę imieniem Hela - młodą (około 15-16 letnią szlachciankę) uratowaną przez Skrata w drugiej połowie XIX w. (jej dworek zaatakowali Kozacy a dziewczyna, gdyby nie kosmiczny stwór, zginęłaby śmiercią nieprzyjemną zawczasu zgwałcona przez dzikusów ze wschodu), która będzie mu pomagać w wykonywaniu zadania. A zadaniem tym jest odnalezienie Oka Jelenia - wielkiej pieczęci Hanzy, która jest tak naprawdę scalakiem innego kosmity. W chwilę później do dwójki podróżników w czasie dołącza wspomniany już Staszek i wspólnie (a często oddzielnie i na własną rękę) zaczynają wykonywać powierzone im zadanie. W trakcie tej wyprawy nasi bohaterowie poznają wielu ciekawych ludzi, m.in. członków kupieckiej Hanzy, Kozaków, prześladowanych chrześcijan, i miejsca bardzo ciekawie oddające obyczaje i klimat XVI wiecznej Europy, jak m.in. Gdańska, wspomniane Trondheim, Bergen i Visby. 


Znacie już mniej więcej zarys fabuły. Teraz czas na moje spostrzeżenia co do niej i całego cyklu. Nie za bardzo wiem jak zacząć, jednak pewnikiem jest to, że nie jest to najciekawszy, najbardziej wciągający i zapierający dech w piersiach cykl jaki zdarzyło mi się czytać.  


Po pierwsze dlatego, że w tej książce najmniej ważna i jest akcja i "postępy" bohaterów w wykonywaniu powierzonego im zadania, które, jak mi się wydaje, zostały złożone na ołtarzu historii. Autor tym razem za bardzo był archeologiem i kronikarzem a za mało pisarzem. Dowiadujemy się wszak bardzo (baaaaaaaardzo!) wielu ciekawych rzeczy na temat czasów i miejsc w jakich przyszło przeżywać przygody naszym bohaterom, jednak wiele z nich (prawie wszystkie) nie posuwają akcji do przodu nawet o milimetr. I takim oto sposobem wraz z Markiem zwiedziliśmy Gdańskie lochy (był więziony przez niemal półtorej tomu, a to zdradza wiele o tempie akcji), zwyczaje i filozofię życia XVI wiecznych Kozaków, zasady i sposób działania Hanzy, prześladowanie chrześcijan w krajach, w których panowała religia luterańska, fach katowski, sposób działania XVI wiecznych organów ścigania i techniki tortur będące najbardziej trendi w tamtych czasach oraz wiele, wiele innych fascynujących rzeczy. A akcja ciągnie się jak gil z nosa...


Po drugie, sam sposób prowadzenia akcji i modus operandi autora w chwilach, kiedy działo się coś zagrażającego życiu głównych bohaterów był bardzo żenujący. Po tym, kiedy już dowiedzieliśmy się, że można, bez większych problemów (choć przy użyciu pewnych urządzeń, do których dostęp był bardzo ograniczony; zostanie to w szokujący sposób wykorzystane w ostatnim tomie), ożywić osoby posiadające w głowie scalak (ta zielona płytka wmontowana była w korzeń mózgu) ich śmierć była tylko chwilową niedogodnością, a nie wielkim nieszczęściem, czym zwykła bywać w innych tego typu opowieściach. 


Po trzecie, męcząca na dłuższą metę, maniera autora do stronienia od jakiejkolwiek aktywności seksualnej bohaterów. Ja rozumiem, że cykl ten może być uważany za literaturę młodzieżową, jednak zachowanie bohaterów i te czysto platoniczne uczucia jakimi obdarzali swoje wybranki serca są trochę śmieszne i, jak już wspomniałem, czasami aż denerwujące. Swoją drogą nigdy nie zrozumiem tego absurdu, na podstawie którego przyjmuje się za pewnik, że zdecydowanie mniejsze szkody w psychice i moralności młodego człowieka wyrządzi obraz zaszlachtowującego się stada ludzi niż opis kopulującej pary. 


Po czwarte i ostatnie maniera przekazywania nam poglądów autora za pośrednictwem wypowiedzi czy też myśli tworzonych przez niego postaci. Ten dziwny afekt do szkoły, do współczesnych nam czasów jest w powieści tak często powtarzany, jak błędy językowe wśród sportowych ekspertów. Ja mam podobne zdanie (że obecnie wszystko psieje), ale czytając o tym co kilkanaście stron w pewnym momencie się znudziłem i nawet, mimo iż bohaterowie myśleli tak jak ja, straciłem do nich część sympatii, wedle zasady co za dużo to nie zdrowo. 


Jeśli natomiast chodzi o pozytywy, to są co prawda mniejszego kalibru niż negatywy, jednak pozwalają temu cyklowi utrzymać "głowę" ponad powierzchnią wody. Są to między innymi przystępny w odbiorze styl pisania Pilipiuka. Ale także ta jego znajomość rzeczy; to odwzorowanie epoki, które pozwala poczuć niemal na własnej skórze tamte czasy. 


Natomiast na dwoje babka wróżyła w dwóch przypadkach. Po pierwsze mam tutaj na myśli wątek fantastyczny. Nie wszystko mi się podobało i nie wszystko zostało wystarczająco dokładnie wyjaśnione, żeby takiemu upierdliwcowi jak ja udowodnić chociażby możliwość albo zasadność takiego rozwiązania. Podobnie jest również z zakończeniem, które wymsknęło się autorowi trochę jak niechciany bączek podczas uroczystej kolacji. Takie jest ni z gruchi ni z pietruchi, zupełnie od czapy i nie pasujące do dokładnie tkanej przez pięć i pół tomu intrygi. Takie trochę na odwal. Takie trochę jak w starożytnych dramatach określone przez Eurypidesa mianem deus ex machina. A 7 i ostatni (czy aby na pewno?) tom to już kompletna aberracja pod względem logicznym, choć patrząc na fabułę jest może nawet odrobinę lepszy od swoich poprzedników.

Podsumowując, muszę stwierdzić, że spodziewałem się czegoś zdecydowanie lepszego, a dostałem coś leciutko ponad przeciętną. Jeśli chodzi o potencjalny krąg odbiorców tego cyklu, to raczej zaciekawi on ludzi lubiących historie niż tych czerpiących radość z wartkiej i wciągającej akcji. Jest to książka dokładna w szczegółach, jednak jej bohaterowie nie dają się jakoś nadzwyczajnie polubić. Są szarzy, przeciętni i nawet wielkie czyny jakich dokonują nie zjednują im naszej sympatii. Na ich tle o niebo lepiej wyglądają wyraziste postaci drugiego planu, takie jak Kozak Maksym Omelajnowicz czy też zaprzysiężeni Hanzy, Rosjanie z Nowogrodu Sadko i Borys. 

Moja ocena: 
Droga do Nidaros: 6/10
Srebrna Łania z Visby: 6/10
Drewniana Twierdza: 6/10
Pan Wilków: 6/10
Triumf Lisa Reinicke: 6/10
Sfera Armiralna: 5/10
Sowie Zwierciadło: 6.5/10

poniedziałek, 7 września 2015

[151] Książka: "Detektyw w krainie cudów. Powieść kryminalna i narodziny nowoczesności 1841-1941" - Tadeusz Cegielski (2015)

Inspiracją do powstania omawianej książki profesora Tadeusza Cegielskiego był cykl trzech rocznych wykładów pt.: Stulecie detektywów, Ciemna strona miasta oraz Człowiek tłumu, jakie autor prowadził na Uniwersytecie Warszawskim. W przedmowie przedstawia także główną tezę swojego wywodu – „detektywi – i ci z krwi i kości, i ci li tylko z literatury byli wraz z uczonymi i artystami epoki – pierwszymi, którzy odważyli się przekroczyć granicę dobrze im znanego, swojskiego świata oraz tego nieznanego, który nazywaliśmy nowoczesnością”[i], którą zgrabnie acz rzeczowo udowadnia na przesuszeni pięciu rozdziałów, z których składa się ten literacko-historyczny esej.

W pierwszym rozdziale pt.: Fenomen kultury popularnej. Powieść detektywistyczna przedstawia swoje spostrzeżenia na temat kultury popularnej, która - choć od samego początku konotowała jednoznaczne uwagi pejoratywne - to była jedną z przyczyn jej (lit. detektywistycznej) powstania. Cegielski prezentuje tutaj drogę jaką ta „papka literacka” przeszła, aby za sprawą pisarzy o już ugruntowanej pozycji w literackim świecie, w późniejszym okresie móc zacząć aspirować do miana sztuki. Mamy tutaj również cały szereg reguł i zasad rządzących tą literaturą, które – jak podkreśla badacz – zostały opracowane na potrzeby zachowania fair play pomiędzy piszącym a czytelnikiem.

W drugim rozdziale pt.: W świetle gazowej latarni. Narodziny rzeczywistego detektywizmu, autor skupia się na prezentacji autentycznych postaci, które parając się zarobkowo kryminalistyką (detektywi, policjanci etc.) postanowiły podzielić się swoimi zawodowymi doświadczeniami z szerokim gronem czytelników za pośrednictwem powieści, których treści były na poły autobiograficzne. Jak trafnie zauważa w tej części Cegielski, to właśnie przestępczość była ceną jaką społeczeństwa Zachodu musiały zapłacić „za żywiołowe procesy migracji i urbanizacji epoki nowożytnej” i na tym tle prezentuje dokonania odgrywających – bardzo ważną rolę w tamtych czasach – pionierów kryminalistyki. Poznamy również odpowiedzi na pytania: „Jak się ma literacki detektyw do rzeczywistego?”, „Które [postaci] miały bezpośredni wpływ na kształtowanie się zarówno gatunku powieściowego, jak i literackich bohaterów?”, „Kiedy i gdzie pojawiły się takie postaci, jak oficer śledczy z jednej i prywatny detektyw z drugiej strony?”, przy udzielaniu których zostaną przywołane biografie takich osób jak m.in. Eugene-François Vidocq (twórca francuskiej Sûreté Nationale) czy też Allan Pinkerton (założyciel Agencji Pinkertona).

W rozdziale trzecim pt.: Literackie śledztwo. Jego początki i przebieg Cegielski przygląda się pionierom fikcji detektywistycznej, za „twórcę pierwszych w dziejach literatury narracji stricte detektywistyczncyh” uznając Edgara Allana Poe. Przyczyny jej coraz większej popularności argumentując słowami, że w społeczeństwie angielskim w połowie XIX w. „zapotrzebowanie na literacką grozę, na sceny pełne przemocy czy wszelakiej kategorii dewiacji psychicznych raczej rosło, niż malało. Działo się tak za sprawą złożonych procesów socjopsychologicznych (...) [, które] związane były z szybką, żywiołową industrializacją i urbanizacją Wysp Brytyjskich.” W takich warunkach i kontekstach swoje powieści tworzyli kolejni wielcy twórcy zaliczani do kanonu omawianego gatunku, jak m.in. Charles Dickens czy William Wilkie Collins. Autor stara się również dociec jaki wpływ na treści tych książek miały teorie wielkich uczonych, takich jak Charles Darwin oraz nowe odkrycia oraz procedury wykorzystywane w światowej kryminalistyce. Wnioski jakie nam przedstawia nie precyzują tego zagadnienia. Pewnikiem pozostaje jednak fakt, że „
[literatura] pozostawała z nią [nauką] w stałym dialogu”. Nie pomija także wielkiego wpływu jaki miał na cały omawiany gatunek Émila Gaboriau, który w latach sześćdziesiątych XIX w. był pomostem między Edgarem Alanem Poe i Sir Arturem Conan Doyle’em.

W rozdziale czwartym pt.: Literackie śledztwo. Jego końcowy sukces kontynuuje rozważania nad kierunkami rozwoju powieści detektywistycznej. Najważniejszą postacią, której w dużej mierze zostanie poświęcona ta część, będzie, wspomniany już, Arthur Conan Doyle – „twórca geniusza”, czyli postaci Sherlocka Holmesa, nie pozbawionego wszak wad i ułomności – co słusznie zauważa autor. W tym rozdziale Cegielski poświęca również sporo uwagi cechom charakterystycznym Złotego Wieku powieści detektywistycznej takim, jak mistrzowsko zbudowana intryga oraz próby odpowiedzi na pytanie nie „kto to zrobił?”, a raczej „jak to zrobił?” i „dlaczego?”. Autor nie pozostawił również bez słowa okresu po uśmierceniu przez Doyle’a genialnego detektywa, bo był on pełen równych naśladowców twórcy Sherlocka, dla których matecznikiem (jak i dla wielu innych) został na wiele lat magazyn „The Strand”, których twórczość będzie istotna w momencie, kiedy Doyle powróci do Holmesa w opowieści „Pies Baskervillów” i będzie musiał się zmierzyć nie tylko z żywą legendą wykreowanej przez siebie postaci, ale też z faktem, że stał się poniekąd własnym epigonem. W tym rozdziale znajdziemy również gry z konwencją innych autorów, jak na przykład Maurice’a Leblanca – twórcą postaci Arsene’a Lupina dżentelmena-włamywacza, a także ciekawy aspekt powieści detektywistycznej, jakim były teksty z kobietami detektywami w roli głównej, które w przeciwieństwie do tego na co przyzwalały obyczaje wiktoriańskiej Anglii wykonywały tak nieprzystający niewiastom zawód w literackim świecie równie długo, jak detektywi mężczyźni. W tym rozdziale Cegielskiego interesują jeszcze trzy kwestie. Pierwszą z nich jest stworzenie po pierwszej wojnie światowej, na gruncie popularnej prozy anglosaskiej nowej kategorii postaci, jaką był detektyw-naukowiec. Druga to teoria dwóch zamkniętych pokoi, do otwarcia których służą dwa różne klucze. Pierwszym z nich jest wszechświat fizyczny (świetnie zaprezentowany na przykładzie Doyle’owskiego Holmesa). Drugim to ludzki umysł (tutaj na uwagę zasługują dokonania Wilkie Collinsa). Ostatnią jest natomiast ugruntowanie się na przestrzeni wieku XVI i XIX autorytetu materialnej metody wyjaśniania świata, mające niezaprzeczalny wpływ na fikcję detektywistyczną, w której duży nacisk położony był przecież na „rekonstrukcję przeszłości z fragmentarycznych świadectw”.

W rozdziale piątym pt.: Złoty wiek kryminału i jego schyłek autor kontynuuje rozważania rozpoczęte w poprzedniej części. Przedstawia m.in. ramy czasowe trwania Złotego Wieku powieści kryminalnej oraz głównych jej przedstawicieli ze szczególną uwagą prezentując postać i dokonania Agathy Christie. W tym miejscu nie skupia się on jednak li tylko na twórczości autorki związanej z belgijskim eks-policjantem Herkulesem Poirotem, ale także m.in. przedstawia losy panny Marple oraz pary mniej znanych detektywów - Tommy’ego i Tuppence. Zwraca również uwagę czytelników na specyfikę tworzonych w tym okresie fabuł, w której przejawiała się coraz większa konwencjonalność i tendencja do odpowiedzi na pytanie „kto to zrobił?”. Zauważalnym trendem późniejszej fazy Złotego Wieku jest również fakt, że literaccy detektywi „nie zostaną przyłapani na ubrudzeniu sobie rąk śledztwem w sprawach pospolitych”. Ich przeciwnikiem będzie zawsze geniusz zbrodni, osoba o wielkiej inteligencji i szerokich horyzontach umysłowych – takim przeciwnikiem był dla Holmesa Moriarty – jak również wielki zdrajca, stąd też wiele fabuł z tamtego okresu ma w sobie wątek szpiegowski. Uwypukla również znaczenie morderstwa z kryminalnych fabułach tamtego okresu, stwierdzając że nie było w Złotym Wieku powieści kryminalnej bez „trupa na pierwszej stronie”. Choć nie były to już tylko krwawe mordy - coraz częstszym sposobem zadawania śmierci stawały się trucizny. Innym, bardzo ciekawym wątkiem dla rozważań nad tematem literatury kryminalnej oraz jej przemian jest dalsza zmiana konwencji gatunkowej, będąca przyczynkiem do powstania amerykańskiej powieści hard-boiled oraz filmu noir, które zrodziły nowego pozytywnego bohatera. Bohatera, który aby walczyć ze złem musi sięgnąć do gangsterskich metod – określanego mianem tough-guy, czyli detektywa-twardziela. Ostatnim zagadnieniem poddanym analizie jest wpływ nauki i postępu technicznego na twórczość najwybitniejszej – zdaniem autora – twórczyni fikcji detektywistycznej, Agathy Christie.

Na zakończenie autor podaje najważniejsze tytuły, które pozwolą dociekliwemu czytelnikowi jeszcze dokładniej zgłębić powieści detektywistycznej, zaznaczając jednak, że niestety ilość polskich przekładów dzieł o znaczeniu fundamentalnych jest raczej niewielka.

Praca profesora Cegielskiego, to bardzo dokładna, wielokontekstowa i interesująca analiza pierwszych stu lat historii istnienia jednego z najpopularniejszych do dnia dzisiejszego gatunków literackich. Erudycja autora i ogromna ilość materiału źródłowego z jakiego korzystał on podczas pracy nad tekstem są wielkimi atutami tej pozycji. Natomiast zakres tematyczny i szczegółowość wywodu stawiają ją w pierwszym rzędzie książek, po które sięgnąć powinni wszyscy interesujący się tematem powieści detektywistycznej i gatunkiem kryminału w ogóle.

 
Moja ocena: 8/10

[i] Wszystkie cytaty pochodzą z książki Tadeusz Cegielski, Detektyw w krainie cudów. Powieść kryminalna i narodziny nowoczesności 1841-1941, wyd. I, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2015. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...