Dan Brown jest klasą sam dla siebie. Po sukcesie Aniołów i demonów, a szczególnie Kodu Leonarda da Vinci oraz kolejnych książek z profesorem Robertem Langdonem w roli głównej, jego pozycja jako twórcy bestsellerów jest nie do podważenia. Każda kolejna książka jego autorstwa jest wyczekiwana z tym samym napięciem i podnieceniem. A autor średnio raz na 3-4 lata serwuje nam nową historię. Kilka tygodni temu premierę miał Początek, piąty już tom serii przygód Langdona.
Tym razem autor za pośrednictwem swoich bohaterów stara się odpowiedzieć na dwa fundamentalne pytania niemal każdej (każdej?) wiary. Mianowicie: skąd przyszliśmy? i dokąd zmierzamy? A tychże ma nam udzielić światowej sławy informatyk, technokrata i agnostyk Edmond Kirsch. Odpowiedzi zatrzęsą fundamentami wiary i sprawią, że religia stanie się zbędna, bo nauka wreszcie obali mit bóstwa zdolnego stworzyć świat. Niestety nie wszystko pójdzie po myśli wybitnego naukowca i do akcji będzie musiał wkroczyć jego dawny nauczyciel akademicki Robert Langdon. To właśnie on, w asyście pięknej dyrektorki muzeum Guggenheima w Bilbao i przyszłej królowej Hiszpanii Ambry Vidal oraz najnowszego wcielenia niesłychanie zaawansowanej sztucznej inteligencji o imieniu Winston, będzie musiał przekazać odpowiedzi światu. Na drugim planie zobaczymy żądnego zemsty komandora Luisa Avile, tajemniczego biskupa Antonio Valdespino, młodego następcę tronu hiszpańskiego księcia Juliana i kilka innych osób z najbliższego otoczenia rodziny królewskiej.
Brzmi zachęcająco i intrygująco. Takie też jest w rzeczy samej. Przez około 100 stron. Później zaczyna się dziać niedobrze. Brown zaczyna wszystko jak przystało na prawdziwego wyznawcę konceptu Alfreda Hitchcocka, mówiącego, że na początku powinno być trzęsienie ziemi, a później napięcie ma już tylko rosnąć. Ale powiem wam jedną rzecz. To nie jest zbyt fortunne rozwiązanie. A już w szczególności w stosunku do tej książki. Czytanie "Początku" przypomina mianowicie stosunek seksualny ze zbyt długo przeciąganym momentem spełnienia, które zamiast być nieokiełznaną rozkoszą staje się doświadczeniem nieprzyjemnym i bolesnym. Dokładnie tak samo jest w przypadku tej książki. Brown tak długo przeciąga moment, w którym wreszcie dowiemy się co odkrył Kirsch i jakie są odpowiedzi na te dwa fundamentalne pytania, że kiedy wreszcie do tego dochodzi czujemy się rozczarowani jego koncepcją. Jest ona wszak wybujała i miałka zarazem. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że autor na końcu stara się przeforsować tezę, której tak definitywnie chciał przeciwdziałać naukowiec-agnostyk. Stąd też największą wadą tej książki jest fakt, że bardzo chcemy, żeby się ona wreszcie skończyła. To trochę jak bieg z górki. Nie możemy się zatrzymać, ale marzymy o tym, żeby wzgórze, z którego zbiegamy dobiegło kresu.
Tym razem autor za pośrednictwem swoich bohaterów stara się odpowiedzieć na dwa fundamentalne pytania niemal każdej (każdej?) wiary. Mianowicie: skąd przyszliśmy? i dokąd zmierzamy? A tychże ma nam udzielić światowej sławy informatyk, technokrata i agnostyk Edmond Kirsch. Odpowiedzi zatrzęsą fundamentami wiary i sprawią, że religia stanie się zbędna, bo nauka wreszcie obali mit bóstwa zdolnego stworzyć świat. Niestety nie wszystko pójdzie po myśli wybitnego naukowca i do akcji będzie musiał wkroczyć jego dawny nauczyciel akademicki Robert Langdon. To właśnie on, w asyście pięknej dyrektorki muzeum Guggenheima w Bilbao i przyszłej królowej Hiszpanii Ambry Vidal oraz najnowszego wcielenia niesłychanie zaawansowanej sztucznej inteligencji o imieniu Winston, będzie musiał przekazać odpowiedzi światu. Na drugim planie zobaczymy żądnego zemsty komandora Luisa Avile, tajemniczego biskupa Antonio Valdespino, młodego następcę tronu hiszpańskiego księcia Juliana i kilka innych osób z najbliższego otoczenia rodziny królewskiej.
Brzmi zachęcająco i intrygująco. Takie też jest w rzeczy samej. Przez około 100 stron. Później zaczyna się dziać niedobrze. Brown zaczyna wszystko jak przystało na prawdziwego wyznawcę konceptu Alfreda Hitchcocka, mówiącego, że na początku powinno być trzęsienie ziemi, a później napięcie ma już tylko rosnąć. Ale powiem wam jedną rzecz. To nie jest zbyt fortunne rozwiązanie. A już w szczególności w stosunku do tej książki. Czytanie "Początku" przypomina mianowicie stosunek seksualny ze zbyt długo przeciąganym momentem spełnienia, które zamiast być nieokiełznaną rozkoszą staje się doświadczeniem nieprzyjemnym i bolesnym. Dokładnie tak samo jest w przypadku tej książki. Brown tak długo przeciąga moment, w którym wreszcie dowiemy się co odkrył Kirsch i jakie są odpowiedzi na te dwa fundamentalne pytania, że kiedy wreszcie do tego dochodzi czujemy się rozczarowani jego koncepcją. Jest ona wszak wybujała i miałka zarazem. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że autor na końcu stara się przeforsować tezę, której tak definitywnie chciał przeciwdziałać naukowiec-agnostyk. Stąd też największą wadą tej książki jest fakt, że bardzo chcemy, żeby się ona wreszcie skończyła. To trochę jak bieg z górki. Nie możemy się zatrzymać, ale marzymy o tym, żeby wzgórze, z którego zbiegamy dobiegło kresu.
Nie jest to jednak jedyna wada. Kolejną jest to, że brakuje tutaj tego, co tak bardzo cenię w książkach Browna, a mianowicie rozwiązywania zagadek ukrytych w świecie symboli. W Początku jest ich jak na lekarstwo. Langdon bowiem funkcjonuje głównie pośród sztuki nowoczesnej, a jak wiemy ta jest czysto konceptualistyczna i nie niesie ze sobą żadnego znaczenia. Jedynie pomysł na coś czego nikt do tej pory nie wymyślił. Wystarczy postawić w sali pisuar i gotowe. Niekiedy nawet robić tego samodzielnie nie trzeba, bo najważniejszy jest nowatorski koncept, wykonanie można zlecić. I już mamy gotowe dzieło sztuki nowoczesnej. Na szczęście obok tych pierdół dostajemy jeszcze architekturę Gaudiego, której niecodzienność kształtów oraz tajemnicza symbolika są bardzo ciekawie przedstawione i pozwalają na snucie domysłów o intencjach jakie kierowały ich twórcą. Jest tego jednak za mało jak na 460 stronicową powieść, której autor słynie z rozwiązywania tego typu zagadek.
Całość jest jednak zdecydowanie poniżej oczekiwań. Nie będę ukrywał również faktu, że jest to najgorsza - względem oczekiwań - książka jaką przeczytałem w tym roku. Prawdopodobnie Początek i tak przeczytają wszyscy fani autora, mam jednak obawy, że po zakończonej lekturze pozostaną oni z podobnym uczuciem rozczarowania i straconych złudzeń co ja. Czego oczywiście nikomu nie życzę.
Moja ocena: 4/10
Całość jest jednak zdecydowanie poniżej oczekiwań. Nie będę ukrywał również faktu, że jest to najgorsza - względem oczekiwań - książka jaką przeczytałem w tym roku. Prawdopodobnie Początek i tak przeczytają wszyscy fani autora, mam jednak obawy, że po zakończonej lekturze pozostaną oni z podobnym uczuciem rozczarowania i straconych złudzeń co ja. Czego oczywiście nikomu nie życzę.
Moja ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz