Dziś zauważyłem, że bardzo dawno nie pisałem o żadnym filmie (ostatnia notka to połowa sierpnia!), a że wczoraj obejrzałem coś co wydaje mi się warte skomentowania, co za tym idzie zapraszam na recenzję "Furi" z lansersko ostrzyżonym Bradem Pittem w roli głównej.
Zacznijmy od tego o czym jest ten film, bo to jest w sumie najważniejsza i najmniej ważna sprawa zarazem. Skąd ta dychotomia? Ano stąd, że jeśli spojrzymy na fabułę, to mamy do czynienia po prostu z kolejnym wycinkiem, fragmentem II wojny światowej. Z kilkoma nieistotnymi potyczkami jakich w trakcie działań wojennych były setki tysięcy. Z walkami o dom, miasteczko, wzgórze. Jednak z drugiej strony dla ludzi, którzy w tym uczestniczą, te chwile są całym życiem. Ten czołg, w którym walczą - jest ich domem. Członkowie załogi - najbliższą rodziną. Ich świat natomiast, ogranicza się do kilku następnych godzin, do kolejnego starcia, które może być ostatnim.
A dokładniej? Dokładniej mamy rok 1945. Działania wojenne prowadzone są przez aliantów już na terenie Niemiec. Naszymi głównymi bohaterami jest doświadczona załoga czołgu M4 Sherman, walcząca razem od 1942 roku, od działań w Afryce. Podczas ostatniej akcji ginie jeden z jej członków, a na jego miejsce do drużyny Dona "Wardaddy'ego" Collier'a (Brad Pitt) trafia młody i niedoświadczony Norman Ellison (Logan Lerman), chłopak przeszkolony do pracy w sztabie, który nigdy wcześniej nie miał karabinu w rękach. Collier wraz ze swoimi kolegami Boyd'em "Bible" Swan'em (Shia LaBeouf), Trini'm "Gordo" Garciom (Michael Pena), Grady'm "Coon-Ass" Travis'em (Jon Bernthal) będą musieli nauczyć Normana najważniejszych zasad rządzących wojną.
A dokładniej? Dokładniej mamy rok 1945. Działania wojenne prowadzone są przez aliantów już na terenie Niemiec. Naszymi głównymi bohaterami jest doświadczona załoga czołgu M4 Sherman, walcząca razem od 1942 roku, od działań w Afryce. Podczas ostatniej akcji ginie jeden z jej członków, a na jego miejsce do drużyny Dona "Wardaddy'ego" Collier'a (Brad Pitt) trafia młody i niedoświadczony Norman Ellison (Logan Lerman), chłopak przeszkolony do pracy w sztabie, który nigdy wcześniej nie miał karabinu w rękach. Collier wraz ze swoimi kolegami Boyd'em "Bible" Swan'em (Shia LaBeouf), Trini'm "Gordo" Garciom (Michael Pena), Grady'm "Coon-Ass" Travis'em (Jon Bernthal) będą musieli nauczyć Normana najważniejszych zasad rządzących wojną.
"Ideals are peaceful. History is violent" - Idee są pokojowe. Historia jest brutalna.Jest to maksyma, którą w pewnym momencie wygłasza Collier, a narracja prowadzona jest w taki sposób żeby sprostać temu twierdzeniu.
A jaki jest ten film? Ano przedziwny. Mnie, jako wielkiemu fanowi serialu "Czterej pancerni i pies" wydaje się, że jest to solidna odgrzewka 40 letniego kotleta. Dosłownie tak, jakby David Ayer - twórca scenariusza i reżyser tego obrazu - zupełnie przypadkiem trafił na ten stary polski serial, podjarał się i pomyślał sobie: "Osz kurwa! Robimy to! Ale po naszemu." Znajdziemy tutaj wszystkie możliwe schematy jakie tylko znacie z tego rodzaju filmów, nie mówiąc już o tych znanych z naszych "Pancerniaków". Mamy bardzo charakterystyczne postacie z całą gamą cech indywidualnych, wyróżniających je na tle ogółu, ale za razem niepozwalających się wyróżnić na tle tego wszystkiego co w kinie do tej pory już się pojawiło. Twardziela-ojca (Pitt), nawiedzonego pastora (LaBeouf), przedstawiciela mniejszości narodowej (Pena) i nieokrzesanego zwierzaka (Bernthal). Na dokładkę przychodzi świętoszkowaty i nieogarnięty Norman (Lerman). Do tego cały ten amerykański patos i próba pokazania wojny, zasad nią rządzących, postaw ludzkich, ich charakterów, wyborów życiowych, decyzji i motywów w iście komiksowy sposób. Choć muszę przyznać, że do pewnego momentu naprawdę mi się to podobało. Jednak tylko do pewnego momentu.
Twórcy zapomnieli, że jeśli ich film ma aspirować do miana dramatu wojennego, to musi on pokazywać pewien...dramat. Jakieś ludzkie rozterki, pragnienia, problemy. Tutaj akcja przyćmiewa wszystko. I nawet jeśli pojawia się problem nienawiści do wrogów, niechęci do zabijania i w ogólności postępowania z ludnością cywilną, czyli wszystkiego tego czego możemy się spodziewać po dramatach wojennych (choć oczywiście nie tylko), to jednak pył ropierduchy zasypuje wszelkie wartości - liczy się tylko krwawa jatka.
Jednak nie zrozumcie mnie źle, bo ta rozpierducha jest naprawdę dobrze zrobiona. Świetnie kostiumy, rekwizyty, charakteryzacja, nawet gra aktorska jest na niezłym poziomi, ale za dużo w tym wszystkim nadęcia. Gdyby twórcy poprowadzili narrację w klimacie "Bękartów wojny", to dałbym nawet o połowę więcej, ale taka wersja tego filmu posiada zbyt wiele absurdów i paradoksów, które nie pozwalają czerpać pełni satysfakcji z seansu. A najbardziej rażąca jest scena końcowa. Ona psuje wszystko. A wygląda to mniej więcej tak: kilkudziesięciu doświadczonych żołnierzy z elitarnego oddziału, wyposażonych w specjalistyczny sprzęt przez kilka godzin nie może w żaden sposób rozprawić się z 5 facetami w uszkodzonym czołgu unieruchomionym na środku odkrytej drogi. To takie amerykańskie. Wiecie, kowboje, niespotykane, prawdziwe męstwo i cała reszta takich dyrdymałów. Brakowało tylko terminatora albo transformerów wyłaniających się gdzieś z krzaków...
Nie przeszkadzałoby mi to zupełnie, gdyby film był poprowadzony w innej konwencji, jednak w takie formie jest to nie do przyjęcia. Podsumowując, obraz miał potencjał na zdecydowanie więcej, myślę, że nawet na 8, ale kogoś poniosła fantazja i wyszło dużo gorzej. Choć kilka scen jest naprawdę ciekawych, szczególnie pierwsza.
Moja ocena 5/10
Myślę, że pomimo wad film i tak jest godny uwagi, jeśli brać pod uwagę współczesne "puste" produkcje to ta wydaje się ciekawa, chociaż znawczynią filmów nie jestem :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie tak! Film jest warty uwagi i znajdzie wielu swoich fanów (już znalazł), jednak ja jestem wybredny i lubię ponarzekać. A w tym konkretnym przypadku chciałbym, żeby twórcy się zdecydowali co chcą przedstawić, bo film był genialny,a le do połowy. Później zacząłem się zastanawiać: "co ja pacze?".
UsuńOczywiście, że film mi się spodoba - jak niemal każdy film wojenny. Równie oczywiste jest to, że nie przyczepię się do wskazanych przez Ciebie wad :D Ale nie stawiam sprawy ostatecznie - poczekam aż obejrzę ;P
OdpowiedzUsuńOstatnio zauważam ciekawą zależność - kiedy tylko ja coś zjadę, to wydaje mi się, że jest to dla Ciebie najlepszą rekomendacją xD
UsuńI rzeczywiście masz rację, wydaje mi się, że film powinien Ci się spodobać (tylko broń Boże nie odczytuj tego w sposób, że ja mi się coś nie podoba, to Tobie się spodoba bo "gupi" jesteś, czy coś i się nie znasz :P), mnie w pewnym stopniu też się podobał, ale jednak mogło być lepiej. Naprawdę, ta ostatnia scena... no żal (a wiedz, że ostatnia scena to około 1/3 filmu :D).