Lubicie stare Bondy? Takie maksymalnie do końca lat 80.? Gdzie to pojawiali się jeszcze starzy, dobrzy maniacy - tzw. wielkie zbrodnicze umysły, które chciały zapanować nad światem lub chociażby zdobyć ogromną władzę? Fanatycy pokroju Dra No, Ernsta Stavro Blofelda, Emilia Largi, Aurica Goldfingera czy Francisco Scaramangi. W nowszych odsłonach ten klimat jakby uleciał. Bondy stały się bardziej realistyczne, dżentelmeni mniej dżentelmeńscy, a cała otoczka mniej fantazyjna i naszpikowana zabawkami niż kiedyś. Kingsman. Tajne Służby sięga do korzeni!
Ale wróćmy jeszcze na chwilę do poprzedniego wątku. Mnie to zupełnie nie przeszkadza jak wyewoluowały historie o Bondzie i sama jego postać, jednakże z niegdysiejszych filmów czysto rozrywkowych (sensacja, akcja) te dzisiejsze stały się częstokroć poważnymi dramatami. I w sumie trochę brakuje w tych nowych przygodach takiego oddechu, lekkości, czasami nawet śmieszności i niedorzeczności. Na szczęście Kingsman... ma te wszystkie elementy i przed Spectre wydaje się fajnym urozmaiceniem, a na pewno ciekawą i sprawiającą dużo frajdy odskocznią od poważniejszego kina "szpiegowskiego".
A oto, co powinna zawierać dobrze wyposażona szafa prawdziwego dżentelmena |
Nie wiem czy to tylko moje odczucie, ale wydaje mi się, że Vaughn jawnie igra z konwencją i bez skrępowania puszcza oczko do widza, że wszystko na co patrzy jest czystą rozrywką w starym, dobrym stylu. Nikt nie napina się na poważność i nie uderza moralizatorskie tony (choć sam temat wyłaniający się spod strzałów, kopnięć i rozlanej ludzkiej krwi jest dość aktualny). Najlepiej jest to widoczne podczas rozmowy Harry'ego Harta vel Galahada vel Devere'a (Colin Firth) z Valentine'em (Samuel L. Jackson):
"Valentine: - Lubi pan filmy szpiegowskie panie Devere?
Devere: - Współczesne są zbyt poważne jak na mój gust... ale te stare... Cudowne. Nie ma to jak naciągana fabuła.
V.: - Najstarsze filmy szpiegowskie. Jako dzieciak marzyłem o takiej pracy. Szpieg-dżentelmen.
D.: - Sądzę, że o jakości starych Bondów przesądzał czarny charakter. Będąc dzieckiem widziałem się w roli uroczego megalomaniaka.
V.: - Co za szkoda, że obaj musieliśmy dorosnąć."
Panowie tak jak powiedzieli, tak zrobili, tylko w trakcie dorastania zamienili się miejscami. Valentine wyrósł na egocentrycznego megalomaniaka z wadą wymowy, a "pan Devere" został szpiegiem-dżentelmenem.
Zastanawia mnie co by się stało, gdyby to Colin Firth zamiast Daniela Craiga został nowym Bondem... |
Co ciekawe w filmie tym są zachowane wszystkie schematy ze starych Bondów. Mamy szalony plan, wymyślony przez wspomnianego maniaka. Mamy niszowego naukowca, który zostaje zrozumiany przez maniaka i później wykonuje już jego polecenia. A także wiernego ochroniarza w roli pięknej Azjatki z mieczami (ciężko to wyjaśnić, trzeba zobaczyć) zamiast stóp (taka jeszcze bardziej śmiercionośna wersja Pistoriusa). Mamy dżentelmenów - nienagannie ubranych panów, zachowujących wszelkie maniery klasy wyższej, z szeroką wiedzą na temat tego co dobre na tym świecie (tym razem zamiast szampana panowie piją whisky, dokładnie Dalmore rocznik '62) oraz walki wręcz, jak i broni palnej. Jest też szef organizacji szpiegowskiej Artur (Michael Cain) oraz nadworny złota rączka (Mark Strong). To czego nie ma, to kobieta, a przynajmniej jej postać nie jest tutaj tak rozbudowana fabularnie, jak miało to miejsce w pierwowzorach, do których Vaughn nawiązuje. No i jeszcze młody uczeń (Taron Egerton), który "wprawia się do zawodu", a w konsekwencji to on będzie musiał uratować świat (za co zresztą będzie go czekać zaskakująca nagroda - kto widział, ten wie jaka).
Tutaj mała podpowiedź co może być nagrodą |
Swoją drogą całkiem zmyślnie została również przemyślana cała otoczka tej tajnej organizacji, w której przywódca to wspomniany Artur (jak Król Artur), a pseudonimy członków pokrywają się z imionami jego najdzielniejszych rycerzy i nadwornego maga, a cała organizacja działa pod przykrywką ekskluzywnego zakładu krawieckiego o nazwie Kingsman co w tłumaczeniu jak wiemy daje ludzie króla (albo człowiek króla).
Bucik prawie taki jaki miała Rosa Klebb w Pozdrowieniach z Rosji |
Jedynym mankamentem (oczywiście w moim odczuciu) jest postać jaką kreuje Samuel L. Jackson, która zdecydowanie nie przypadał mi do gustu. To już wolę go jako Nicka Fury'ego.
Hmm... no nie... jednak jakoś nie... |
Podsumowując, Kingsman. Tajne Służby to naprawdę kawał dobrej rozrywki, w której, co ciekawe, wszystko trzyma się kupy. Do tego dochodzą świetne kreacje aktorskie - oczywiście jak na wymogi tego typu produkcji - oraz rewelacyjna muzyka. Moim zdaniem dla fanów starego Bonda jest to seans nie do przegapienia. Zdecydowanie polecam!
Moja ocena 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz