Dziś przyszła kole na następne wydanie Filmowego Flesha. Tym razem pechowe 13. I niestety coś w tym jest, bo i filmy jakie się na niego składa są nadzwyczaj nudne, wtórne, debilne, chamskie, ordynarne i po prostu żałosne. Jednak, aby nie trzymać Was już dłużej w niepewności przechodzę do meritum.
"Kac Vegas w Bangkoku / The Hangover Part II" (2011)
W tym filmie pierwsze na co zawsze zwracam uwagę jest strzał w kolano polskich "miszczów" od tłumaczenia tytułów, zapoczątkowany tak niefrasobliwie już w pierwszej części, który poważnymi powikłaniami objawił się właśnie w części drugiej. No jaki, psia wasza mać, "Kac Vegas w Bangkoku"?!?!?!?! Czy to ma w ogóle sens? Zdecydujcie się albo Vegas, albo w Bangkoku xD Debile... Ale widowni to najwidoczniej nie przeszkadza, bo wali na ten kaszan i całą jego brać (w postaci pozostałych dwóch części) jakby mogli tam zobaczyć prawdy objawione. Swoją drogą najbardziej ubolewam nad tym, że film opowiadający o zgrai dewiantów i poalkoholowych troglodytów ma podobną notę jak największe klasyki polskiego i światowego kina, ale ja już dawno przestałem się w jakikolwiek sposób sugerować ocenami na filmwebie. Co by tu jeszcze napisać o tym klasyku kina? Bez przykrych epitetów, których nie chcę używać? Będzie mi raczej trudno sklecić coś więcej niż jedno zdanie, ale spróbuję... Nie, jednak nie mogę. Od razu cisną mi się pod palce słowa niecenzuralne. Nie napiszę w takim razie konkretnie o filmie, a o swoich o nim przemyśleniach. A zacznę od tego, jak już na wstępie napomknąłem, że jest to rozrywka zupełnie nie dla mnie. Nie potrafię czerpać radości, z bandy idiotów wyprawiających niestworzone rzeczy przed kamerą w akloholowo-narkotycznym amoku. Samookaleczenia, dziara na twarzy, seks z transwestytą, demolki, bójki etc. A gdzie podział się inteligentny i przemyślany dowcip? Skrzący się dwuznacznościami dialog. Oryginalne gagi sytuacyjne. Czy teraz jedyne co nas śmieszy to właśnie takie prostackie, neandertalskie żarty? Może jestem staromodny, konserwatywny na wskroś, ale jak widzę coś takiego i tak ogromną aprobatę dla ekscesów tam zaprezentowanych, to żal mi ludzi, który mnie otaczają. No chyba, że ich głowy i dusze są na tyle schorowane, że już nic innego ich nie śmieszy, tylko taka dzika i ekstremalnie szalona degrengolada. W takim wypadku żal mi wszystkich, łącznie ze mną samym :/
![]() |
Super! Nie ma to jak wrzucić małego naćpanego Azjatę do lodziarki... Ubaw po pachy! |
Ocena 1/10
"Druhny / Bridesmaids" (2011)
Kolejny film, którym byłem zdegustowany. Obrzydliwa, nudna, ckliwa, przepełniona schematami komedia, która nie wnosi nic nowego, a jedynie w nieumiejętny sposób stara się podać nam ten sam stary kotlet przyprawiając go jedynie bukietem płytkiego żartu i polewając wszystko sosem z rzadkiej kupu i rzygowin. Dwie przyjaciółki, ale takie wiecie - najlepsze na świecie. Jedna z nich bierze ślub. No i zaczyna się jazda pingwina na szkle. Przyjęcia zaręczynowe, wieczory panieńskie, przymierzanie i wybieranie sukienek oraz cały ten bezsens, którym mogą się ekscytować jedynie kobiety. Jednak w pewnym momencie okazuje się, że jest i druga przyjaciółka, też najlepsza na świecie (męski członek jedynie wie skąd się wzięła, skoro ta pierwsza już jest najlepsza na świecie a tamtej w ogóle nie zna i o niej nie słyszała, ale wiecie - PRZYJACIÓŁKI to najlepsze co może cię spotkać ;]) i włącza się ZAZDROŚĆ. Każda chce być tą najlepszą-najlepszą na świecie. Problem polega tylko na tym, że jedna ma kasę i znajomości, a drugą właśnie wyrzucili z pracy i z mieszkania. Ale nie odkłada broni. Walczy do końca. W końcu jest kobietą. W międzyczasie jest wykorzystywana seksualnie przez idiotę z Porsche (zawsze twierdziłem, że to auto dla lamusów, nawet pomijając to, że zabił się w nim James Dean, choć pewnie jakby jechał Corvette to nic by mu się nie stało) i poznaje przemiłego policjanta. Kończy się to wszystko tak jak zapewne się domyślacie. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Tylko pytam się po co? Po co są kręcone takie filmy? Nie oglądajcie tego. Lepiej poczytajcie jakąś ciekawą książkę, albo włączcie sobie Woody'ego Allena.
![]() |
Ten kadr w pełni ilustruje to, z czym będziemy mieli do czynienia podczas seansu. Nie warto :/ |
Ocena 1/10
"Beat the world. Taniec to moc!" (2011)
Jakoś tak mi się ułożyło, że wszystkie filmy jakie oglądałem były z tego samego roku (no prawie, bo ostatni nie) i wszystkie okazały się w mniejszym lub większym stopniu gniotami. Tak jest też z tym tytułem. "Beat the world" to dziesiąta woda po "You Got Sreved" i innych "Step upach". Woda już bardzo mętna i stęchła. Film jest żałosny pod względem fabuły. Ciągnie niepotrzebnie aż trzy wątki na raz żadnego tak na dobrą sprawę nie robiąc głównym, a skupia się jedynie na oklepanej historii miłosnej lukrując całą resztę. Totalny schemat. Taki, że aż boli. Wielkie zawody w tańcu dla ekip. Trzy główne ekipy - tu miało być oryginalnie, bo mamy zestaw międzynarodowy - z Detroit, Berlina i Rio. Każda z nich ma jakieś problemy. W jednej chodzi o władzę (Berlin) w drugiej o kasę (Rio) a w tej amerykańskiej...pfff...o miłość. Tak jak pisałem, ten najżałośniejszy wątek przyćmiewa pozostałe i z filmu robi się nie wciągający ani nie trzymający w jakimkolwiek napięciu kaszan. Muzyka nie powala. Choreografia też nie. Aktorzy nie są ładni, a co gorsza nie mają też talentu. Jednym słowem gniot z serii "odgrzejmy to jeszcze raz".
![]() |
Najciekawsza postać filmu, która niestety została prawie całkowicie pominięta podczas rozgrywania fabuły |
Ocena 3/10
"Don Jon" (2013)
Ostatnim filmem jaki dziś chciałbym zrecenzować jest "Don Jon", czyli autorskie dzieło Joseph'a Gordon-Levitt'a, którzy nie dość, że zagrał tam główną rolę obok Julianne Moore i Scarlett Johansson, to jeszcze napisał scenariusz i całość wyreżyserował. Niby można przeczytać mądre recenzje tego filmu, chwalące artystę za pokazanie nam, pod przykrywką opowieści o pornonałogowcu, odpowiedzi na pytanie czym tak naprawdę jest związek dwojga ludzi, na czym się powinien opierać i jak funkcjonować (bodajże na filmwebie to widziałe), jednak ja tego tam nie znalazłem podczas seansu. A przeczytanie tego w recenzji nie jest tym samym, co odkrycie tego samemu podczas seansu. Niekiedy nazywa się taki zabieg nadinterpretacją, kiedy osoba analizująca dzieło doszukuje się w nim elementów, których tam nie ma lub odczytuje wszystko w taki sposób, aby wpisało się to w z góry założony przez nią format. Dla mnie ta opowieść była szalenie nieczytelna. Po pierwsze źle obsadzona Julianne Moore ciągle psuła mi przyjemność płynącą z oglądania scen z nią. Po drugie za dużo było tej całej porno otoczki, co zdecydowanie utrudniało doszukania się drugiego dna, które gdzieś tam wystawia swój łepek. Że niby ciągła powtarzalność czynności życiowych głównego bohatera miała nam uwypuklić końcowe zerwanie z tym, jako zmianę poglądu na życie, na miłość, na seks? To, że facet, którego denerwowało, że wszystkie dziewczyny, które zabierał na rżnięcie do domu nie chcą mu robić laski, każą się lizać i do tego kopulują tylko w pozycji na misjonarza są zdecydowanie nudniejsze niż film porno, nagle odnalazł kobietę, która była piękna, ale go oszukała a później taką, która piękna już nie była, ale się w niej zatracił, ma mi tłumaczyć czym jest miłość? Hmm... no nie wiem. Sam nie do końca rozumiem to co napisałem, więc wychodzi na to, że nie rozumiem też filmu, ani jego przesłania, jeśli jakiekolwiek w nim było. Dla mnie jedynym co z niego zrozumiałem to fakt, że aby być szczęśliwym w związku należy znaleźć osobę, z która dobrze nam w łóżku. To jest istotne. Powie Wam to każdy seksuolog, ale to chyba trochę za mało jak na półtora godzinny film. Nie sądzę też, że jest to pełne pokazanie czym jest prawdziwa miłość albo na czym polega udany związek dwojga ludzi. Bo przecież seks to dużo, ale jednak nie wszystko. No nie wiem, może ja się nie znam, ale Gordon-Levitt będzie chyba musiał bardziej popracować nad scenariuszem w swoim kolejnym filmie, bo w tym nie dość, że historia niedorobiona, to i postać Barbary (Scarlett Johansson) zupełnie niepotrzebna. Sorry, ale nie polecam.
![]() |
Ten film był tak nijaki, że nie wiem nawet jaki kadr wybrać, żeby go najtrafniej opisać... niech będzie taki |
Ocena 4/10