Wow! Ostatni post opublikowałem równo miesiąc temu. Sasasasasa... No, ale cóż, każdy ma prawo do odpoczynku. Powiedzmy, że mój od pisana właśnie dobiegł końca, ponieważ dziś mam dla was reckę komudowego Hubala. Zapraszam!
Jacka Komudy nie znam. Nie spotkałem osobiście na spotkaniach autorskich, nie rozmawiałem, a nawet nie czytałem do tej pory żadnej z jego wąsatych książek. Jednak jego najnowsza publikacja sprawiła, że postanowiłem sięgnąć i po Komudę. No bo to przecież Hubal... człowiek legenda. Ostatni żołnierz września. Jednym słowem - hicior.
No i jak było, zapytacie? No cóż, chujowo, aż do bólu. Komuda tak mi obrzydził Henryka Dobrzańskiego, że nawet nie mam ochoty sięgać po jakieś niefabularyzowane opracowania na jego temat. Z fabuły wynika, że nasza legenda tak naprawdę nic nie zrobiła ciekawego (powtarzam, z komudowej książki, żeby nie było, że kwestionuję legendarność legendy) oprócz bicia po dupie chłopów, zastrzelenia kilku Niemców i jebania chętnych niewiast o sarnich oczach. A sam Hubala prezentuje się jako charłąpaniarz, awanturnik i kurwiarz myślący fają zamiast głową. Ot i wszystko.
Spodziewałem się o wiele więcej. A przede wszystkim ciekawie snutej opowieści. A co dostałem? Żałosne dialogi. Bardzo źle nakreślone postaci, nudne i nie ciekawe. Praktycznie brak jakiejkolwiek akcji, bo snucie się od wsi do wsi się dla mnie zupełnie nie liczy. A co ponad to? Dużo chwytających za serce patrioty frazesów, magiczny koń symbolizujący ducha polskiego narodu i fajna okładka. Jak dla mnie to zdecydowanie za mało.
Moja ocena: 4/10.
P.S. Coś tak czuję, że było to moje ostatnie spotkanie z tym autorem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz