Dziś przyszła wreszcie kolej na Broniewskiego. Jak już kilkakrotnie wcześniej pisałem, lektura szła mi dość opornie. Jednak tylko do pewnego momentu. Później było już tylko lepiej. I znów okazało się, że Urbanek stanął na wysokości zadania przedstawiając pogmatwane losy kolejnego wielkiego poety, który nie poradził sobie do końca z życiem.
Tak jak wspomniałem, początek mnie lekko znużył, choć chyba nie powinien, bo pierwsze lata życia Władysława Broniewskiego do nudnych nie należały. Gdyż nie można nazwać nudnym pobytu w obozie dla internowanych zaledwie w wieku 20 lat (za nie złożenie przysięgi na wierność Austrii) oraz zasług, za które w wieku lat 23 dostaje się Srebrny Krzyży Orderu Virtuti Militari oraz czterokrotnie Krzyż Walecznych. Jednak ten żołnierski fragment jego jego biografii, choć bardzo ważny dla dalszych jego losów - w końcu w jakiś sposób go ukształtował na resztę życia - to jednak wydał mi się najmniej interesujący. Ciekawie zaczęło się robić dopiero po II wojnie.
Później w jego życiu ciągle przeplatały się, oprócz poezji, trzy tytułowe aspekty: miłość, wódka, polityka. I to chyba nawet w następującej kolejności: wódka, polityka, miłość. Trzykrotnie żonaty, najbardziej kochał córkę, czego nie mogła mu wybaczyć trzecia żona. Po jej - córki - tragicznej i do końca niewyjaśnionej śmierci, załamał się kompletnie (trafił nawet na 4 tygodnie do domu wariatów, później napisał tom wierszy Anka wydany w dwa lata po jej śmierci) i nie było już praktycznie niczego ważnego w jego życiu poza wódą, która i tak była w nim ciągle. Uznany za największego żyjącego poetę, porównywany z Mickiewiczem, był chwalony, ale i wykorzystywany przez władzę. Jednak ten zachwyt osłabł, gdy w 1954 roku odmówił Bierutowi napisana nowego hymnu Polski, a parasol bezpieczeństwa zupełnie się zamknął, kiedy władza przerażona jego pogłębiającym się alkoholizmem zaczęła drżeć przed tym co może zrobić i powiedzieć będąc stale na bani (a potrafił nieźle pojechać).
Jednak w historii polskiej literatury zapisał się nie jako ojciec, mąż, żołnierz czy nawet alkoholik, ale poeta, więc wypadałoby wreszcie przejść do meritum. Jego wiersze porywały tłumy, a nikt nie potrafił lepiej ich recytować niż on sam. Był znany z tego, że idealnie dopasowywał się do każdej widowni i jak nikt inny potrafił ją poruszyć i zainteresować (późniejszy rak krtani nie pozwolił mu już na tak częste wystąpienia). Wiersze rewolucyjne, patriotyczne takie jak Do towarzyszy broni, czy Bagnet na broń (ten drugi długo wstrzymywany przez cenzurę) elektryzowały publiczność jak żadne inne. Jednak w czasach nowej Polski pod władaniem partii komunistycznej pisał trochę mniej. A wielu do dziś wypomina mu Słowo o Stalinie, poemat, który mimo tematyki wciąż uważał za dobry.
W roku 1950 na 25-lecie twórczości zostaje odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, pięć lat później najwyższym w PRL Order Budowniczych Polski Ludowej. Umiera 10 lutego 1962 roku.
Broniewski to postać szalenie kontrowersyjna. Legionista, piłsudczyk, zażarty socjalista, który nie odnalazł się do końca w komunistycznej Polsce. Wielki poeta, który przez alkohol i problemy osobiste po wojnie nie napisał już tak wiele jak mógł. Jeden z trzech polskich poetów związanych z komunizmem, który wraz z Brzechwą i Tuwimem przetrwali proces dekomunizacji.
A teraz dla moich żądnych wiedzy Czytelników, tradycyjnie kilka ciekawostek. Był bardzo wytrzymałym człowiekiem, 7 września wyruszył na rowerze szukać swojego pułku. W ciągu 5 dni przejechał trasę Warszawa-Lublin-Lwów-Tarnopol, prawie 500 kilometrów. Uwielbiał Tatry, był niestrudzonym piechurem i narciarzem. Utrzymywał też sprawność fizyczną mimo ciągłego picia - założył się kiedyś z młodszymi od siebie o połowę poetami, który z nich stanie na rękach na krawędzi stołu. Młodzi próbowali - żadnemu się nie udało; Broniewski za pierwszym razem, po kilku głębszych oczywiście, ustał wsparty na rękach wyprostowany jak struna i tylko drobne sypały mu się z kieszeni. Nie lubił, kiedy inni spali kiedy on nie mógł. Dokuczliwe to było szczególnie podczas pobytu w więzieniu, gdy budził swoich towarzyszy głośną recytacją wierszy lub, jeśli to nie wystarczało, gromkim śpiewem. Jednak ten nawyk pozostał mu do końca życia. W późniejszych latach bardzo często po pijanemu wydzwaniał do przyjaciół i recytował im swoje wiersze (lub ich, ale i tak kończyło się na tym, że później zawsze mówił swoje). Swoje córki - jedną "rodzoną" a drugą przybraną - chciał wychować na szlachcianki. Dziewczynkom niekiedy strasznie to dokuczało, a szczególnie pamiętny był moment, w którym zdenerwowany, że ciągle włóczą się za nimi jacyś chłopcy wszedł do pokoju i oznajmił, że ci którzy mają poważne zamiary względem pań mogą zostać, reszta won! Wyszli wszyscy... Przez pewien czas jego sekretarzem był Marek Hłasko, który w Pięknych dwudziestoletnich wspomina próby zerwania z nałogiem poety: Broniewski przestał pić, zaczął pisać i nawet dobrze mu szło. Ale ktoś zadzwonił, żeby zapytać, co słychać. Poeta odpowiedział, że właśnie zabrał się do pisania i ma zamiar przez miesiąc lub dwa solidnie popracować. Na koniec pochwalił się, że nie pije. Po kwadransie telefon zadzwonił znowu. Ktoś, kto właśnie miał kontakt z poprzednim rozmówcą Broniewskiego, chciał tylko życzyć mu, żeby wytrwał w postanowieniu. Poeta podziękował i chciał wrócić do pracy, gdy telefon zadzwonił znowu. Kolejne gratulacje i przestroga, żeby wytrzymał. Ósmy telefon był od wicepremiera Jakuba Bermana. „Broniewski, blady i roztrzęsiony, przyszedł do mnie i powiedział: «Idź po wódkę»" - wspominał Hłasko. Wpadł w alkoholowy ciąg, który trwał wiele dni. Historia, którą Hłasko opowiedział w Pięknych dwudziestoletnich, stała się kanwą jego opowiadania Pętla, a później scenariusza filmu Wojciecha Jerzego Hasa pod tym samym tytułem.
Ok, myślę, że to wystarczy, żeby zachęcić Was do sięgnięcia po tę książkę. Mogę jedynie dodać, że jak zawsze biografia ta jest naprawdę obszerna i rzetelna, pełna faktów, wypowiedzi przyjaciół jak i samego jej bohatera, a także fragmentów jego twórczości oraz, jak każda poprzednia, którą opisywałem zakończona krótkim kalendarium przedstawiającym najważniejsze wydarzenia z życia opisywanej osoby i rozmową z kimś bliskim lub z kimś kto go dobrze znał - w tym przypadku jest to przybrana córka Maria Broniewska-Pijanowska, córka jego drugiej żony, Mari Zarębińskiej. Zdecydowanie polecam (i zwracam honor Pani Profesor, która poleciała mi tę książę;-]).
Moja ocena - 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz