Po wielu dniach przyszła kolej na podsumowanie Cyklu o Bernardzie Guntherze, czyli recenzję ostatniego z dotychczas wydanych w Polsce kryminałów Philipa Kerra pt.: Był Pan w Smoleńsku, kapitanie? Opinię na temat tego czy cykl, a co za tym idzie autor, dalej utrzymują wysoki poziom postaram się przedstawić w poniższym tekście. Zapraszam!
We wstępie wspomniałem, że jest to ostatni z wydanych w Polsce tomów, jednak jest on również jednym z ostatnich tomów serii (9 z 10 dotychczas napisanych). W Polsce jednak został wydany jako piąty. Jak wspominałem już o tym w jednym z poprzednich tekstów (Miłość i śmierć w Pradze) jest to dla mnie dziwne i poniekąd niezrozumiałe, jednak z uwagi na to, że mi się nie chcę, nie będę tego po raz kolejny roztrząsał.
Przejdę zatem do samej fabuły, która jest nam szczególnie bliska, ponieważ tym razem Bernie zostaje oddelegowany do wyjaśnienia sprawy tajemniczych zwłok (a raczej kości), które wilki wykopały w Smoleńskim lesie. Hipotez na ich pochodzenie jest kilka; jedną z nich jest ta właściwa, a mianowicie, że są w tym miejscu zakopane ciała polskich oficerów, a kości wykopane przez wygłodniałe zwierze należy do jednego z nich. Pobocznymi wątkami są jeszcze zamach na Hitlera oraz kilka innych ciał znalezionych w okolicy - tym razem należących do niemieckich łącznościowców - którymi ma się zająć nasz niestrudzony detektyw. Jak to zwykle u Kerra bywa, tak i ta książka ma bardzo mocną podbudowę historyczną. Pojawiają się w niej autentyczne wydarzenia oraz postaci łącznie z całą grupą naukowców mających na celu ekshumację i identyfikację zwłok.
Jest jednak w niej coś jeszcze. Coś czego nie znalazłem w innych dotychczas wydanych częściach cyklu. Nuda. Ni stąd ni zowąd wkradają się tutaj pokłady nieciekawości. Wydaje mi się, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest zbyt wiele za luźno ze sobą powiązanych wątków podocznych i ten główny, dla Polaka tak dobrze znany i oczywisty, które nie stworzyły wystarczająco wciągającej intrygi. Bo niby schemat jest ten sam, więc wszystko powinno się zgadzać. Jest zagadka, a nawet kilka. Jest Detektyw. Jest kobieta. Jest kilku podejrzanych i zaskakujące zakończenie. Jednak w tej części autorowi nie udaje się podać tego w wystarczająco ciekawej formie, a jeśli użyć innych słów, to w formie takiej, do jakiej przyzwyczaił mnie w poprzednich częściach.
Nie jest to jednak książka zła. W bardzo ciekawy sposób pokazuje nastroje ludności (głównie niemieckich żołnierzy i radzieckiej ludności cywilnej) w momencie przełomu po bitwie o Stalingrad, kiedy w szeregi niemieckiej armii wkrada się defetyzm, a coraz więcej wysoko urodzonych oficerów dochodzi do wniosku, że jedynym sposobem na uniknięcie katastrofy jest całkowite usunięcie Fuhrera. Przedstawiona jest także chęć zgromadzenia przez niemieckich oficjeli jak największej ilości dowodów obciążających przeciwnika - prezentujących ich bestialstwo i okrucieństwo - zapisywanych w tzw. Białych Księgach celem późniejszej obrony lub też pokazania, że nie tylko "my" byliśmy źli na wojnie.
Podsumowując, książka jest chyba najsłabszą częścią cyklu, jednak nie zasługuje na całkowite potępienie. Można by ją porównać z występem Messiego w meczu, w którym - mimo, że gra dobrze - nie strzela gola.
Moja ocena: 6-/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz