środa, 8 lipca 2015

[49] Serial: "Detektyw / True Detective" (2014)

Nie potrafię i nigdy nie potrafiłem napisać obiektywnej recenzji czegoś co mi się podoba, co zrobiło na mnie wrażenie, co zostało w mojej pamięci mimo upływających dni od zakończonego seansu. Jednak jak napisał kiedyś ktoś zajmujący się krytyką zawodowo i na co dzień - recenzja obiektywna być nie może i nie powinna. Trzymając się tej zasady zapraszam na mój pean na cześć pierwszego sezonu Detektywa!

O tym, że ten serial będzie genialny było wiadomo już od pierwszych sekund pierwszego odcinka. Ma wszak najlepsze intro jakie widziałem w historii produkcji telewizyjnych i bądźmy szczerzy również kinowych ever. Fantastyczna, idealnie dopasowana do dusznej małomiasteczkowości, która będzie wyzierać z każdego kadru tej produkcji muzyka, połączona z rewelacyjnymi obrazkami nałożonych na siebie twarzy, sylwetek ludzkich oraz kadrów ze "świata przedstawionego" robi niesamowite wrażenie. A co za tym idzie sprawia, że za każdym razem oglądałem ją od początku do końca, czego nigdy, ale to nigdy nie robię jeśli czołówka trwa dłużej niż 15 sekund.



Przejdźmy dalej. Fabuła. Wielowątkowa, szkatułkowa, pokazana z różnych płaszczyzn czasowych również miażdży system i powala głębią przekazu. Rytualne morderstwo, które naprowadza śledczych na kolejne nierozwiązane sprawy (głównie zaginięć osób "mało ważnych"), które zostały zamiecione pod dywan. Dodatkowo postać psychopatycznego, a nawet demonicznego oprawcy sprawiają, że mimo iż w tym serialu nic się praktycznie nie dzieje - można by powiedzieć, że akcja ciągnie się jak gil z nosa podczas joggingu w mroźne popołudnie - to jednak całość sprawia, że jesteśmy uwięzieni przed ekranem na blisko 8 godzin bez możliwości jakiegokolwiek ruchu. Dodatkowym atutem tej historii jest kunszt z jakim twórcom udaje się osiągnąć efekt grozy i niepokoju nie pokazując praktycznie nic strasznego i prowadząc większość działań w blasku słońca. Jednak krajobraz Luizjany, ponure przestrzenie, zniszczone kościoły, wyludnione domy oraz połączenie ludowych wierzeń z niemal sekciarskim katolicyzmem daje piorunujący efekt! 


No i bohaterowie. O nich na końcu, bo w ich przypadku mam do przewiedzenia najwięcej. A także dlatego, że wkradł się tutaj pewien dysonans, nie mniej jednak postaci przedstawione w serialu są równie mocnymi składnikami co wszystkie inne jego elementy. Na piedestale stoi oczywiście Matthew McConaughey wcielający się w rolę Rusta Cohlea. Jedną z najlepiej skonstruowanych i napisanych postaci zmęczonego życiem i świadomego nieuchronności przemijania faceta jakiego widziałem od czasów komisarza Gajewskiego. Do tego genialnego psychologa, świetnego detektywa i najbardziej nieustępliwego śledczego jaki zmieścił się do tego prostokątnego pudełka szerzej znanego jako telewizor. Kapelusze z głów, bo na równie złożonego i ciekawego bohatera w tego typu produkcji przyjdzie nam poczekać - posługując się słownictwem rynsztokowym, ale jakoś dziwnie na miejscu - w chuj czasu. A to jedynie kwestia złożoności charakterologicznej postaci. Liczy się jeszcze samo jej zagranie. Zdawkowe gesty. Prawie zerowa mimika twarzy. Chłód i oschłość. Jednym słowem można by powiedzieć ideał twardego skurwiela, który nikomu nie musi swojej twardości udowadniać, ponieważ ma na wszystko wyjebane. Typ faceta, z którym bardzo ciężko się zaprzyjaźnić, bo po pierwsze on tego nie chce, a po drugie tego nie potrzebuje. Najlepiej jego charakterystykę zobrazuje stary jak tradycja niespełniana obietnic wyborczych kawał o 3 kombojach:

Siedzi sobie przy ognisku trzech kombojów. Dwóch z nich nieustannie przechwala się, który z nich jest większym twardzielem argumentując swoje racje różnymi idiotycznymi historyjkami. Trzeci natomiast nic nie mówi tylko pali papierosa i w ciszy przesuwa rozżarzone węgle ogniska własnym kutasem.

I taki właśnie jest Cohle. A przynajmniej ja odniosłem takie ważnie. Nie popisuje się. Nic nie robi na pokaz. Ma przeszłość, która ciąży na jego życiu. Robi swoje, bo to pozwala mu zapomnieć o całej reszcie. A, że robi to kurewsko dobrze? - to już inna sprawa. 

Jego zupełnym przeciwieństwem jest Woody Harrelson, który kreuje postać Marty'ego Harta. Marty jest okropnym facetem. Takim jakiego nikt z nas nie lubi i nikt nie chciałby być. W głębi duszy jest w porządku, ale każdy jego krok, każde posunięcie sprawia, że jest obłudnym małym gnojkiem. I mimo że wszystko ma, wszystko zależy od niego, to i tak koncertowo potrafi spierdolić każdą sprawę. Ma rodzinę, ale posuwa jakieś szmerglnięte małolaty po kątach przez co żona od niego odchodzi. Niby jest super detektywem, ale myśli bardzo szablonowo i gdyby nie Rust, to chuja by miał a nie wyniki. I tak można o wszystkim w wykonaniu Marty'ego. Ja wiem, że taka ta postać miała być. Bohaterowie są budowani na zasadzie przeciwieństw. Rust jest spokojny, ascetyczny w ruchach. Marty cały aż chodzi. Jest ekspresyjny do bólu, łatwo się podpala. Jednak mnie to nie przekonuje. I jak lubię Harrelsona, to ta kreacja zupełnie mi się nie podobała. Była zbyt przerysowana. A najgorsza była mimika jego twarzy. Osz kurwa, co ten gość wyczyniał! Jakby jego licem zawładnęły szalone podskórne gąsienice! Aż czasami chciałem uciec sprzed ekranu. No ale trudno, tak miało być - tak było. Na szczęście wszystko tonował i rekompensował Matthew.


Wspomniałem tylko o dwóch głównych bohaterach tej opowieści, bo oni są w niej tak naprawdę najważniejsi, jednak inni także dają radę. Wszystkie postaci są jakieś. Nie ma pustych wydmuszek, które jedynie zapełniają ekran. Także bardzo ciekawie pokazała się Michelle Monaghan w roli żony Marty'ego, choć oczywiście nie ona jedna. Świetna jest też muzyka, zdjęcia, montaż, reżyseria, scenariusz. No wszystko. Dla mnie to serial ideał. Oprócz roli Harrelsona nie potrafię znaleźć w nim żadnych słabych punktów. 


Jest jednak jedno małe "ale" - drugi sezon. Osz kurwa! No takiego zjazdu formy to dawno nie wiedziałem. Wzięli kolejnych kilku ciekawych aktorów (Farrell, McAdams, Vaughn), ale to co zaprezentowali w dwóch pierwszych odcinkach ani mnie ziębi ani grzeje. Gdyby tak się zaczęła całą ta historia, to powiem szczerze, że chyba bym do końca nie obejrzał nawet pierwszego sezonu. Nudą wieje z każdej minuty. Ale nie jest to nuda klimatyczna, elektryzująca jak w pierwszym sezonie. Nie, to jest taka zwykłą nudna nuda. Taka pospolita. I niby schemat podobny, to coś się nie udało. Nie udało się przykuć mojego zainteresowania. Jednak za serial odpowiadają wciąż ci sami ludzie, więc dam mu szansę i poczekam, może się jeszcze rozkręci. Jeśli nie, to zawsze pozostanie mi wspomnienie pierwszego sezonu, który można traktować jako zamkniętą całość.

Moja ocena:
Sezon 1 - 10/10!
Sezon 2 - 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...