Relacja BORowika to kolejna książka, w której maczał swoje palce autor Misjonarzy z Dywanowa - Władysław Zdanowicz. Tym razem był odpowiedzialny za nadanie bardziej przystępnego sznytu dziennikowi pewnego BORowika, którego poznajemy jako Jana Jagodę, choć jak sam nas informuje we wstępie, z oczywistych względów jest to pseudonim, który sam sobie wymyślił, lub też Młodego, jak zwracali się do niego starsi stopniem i stażem koledzy z Firmy.
Relacja BORowika jest tylko i aż zapisem prywatnych doświadczeń pracownika Biura Ochrony Rządu z pobytu na placówce dyplomatycznej w Afganistanie. Dla jednych będzie to wadą, inni z pewnością odbiorą to jako główną zaletę, ponieważ historia ta nie została w najmniejszym stopniu sfabularyzowana, jest czystym zapisem tego, co może czekać pracownika BORu na placówce w tzw. psychostanie, czyli rejonie (dokładniej mieście), w którym aktualnie trwa konflikt zbrojny, a w 2007 roku, czyli okresie który obejmuje akcja książki takim miejscem z pewnością jest Afganistan (chociaż tam zawsze od kilkuset lat trwa jakaś wojna i chyba nic się nie zmieni).
Nie ma tutaj udramatyzowania akcji, jest za to dokładny zapis tego, czego nie dowiemy się z oficjalnych przekazów medialnych. Autor sucho, wręcz beznamiętnie relacjonuje każdy (prawie każdy) dzień swojego pobytu na placówce nie skąpiąc jednak swoich własnych przeżyć i uczuć jakie nim niekiedy targają, jak choćby podczas sytuacji zagrożenia życia. Wszystko zaczyna się od cokolwiek dziwnej rekrutacji na misję i lotu huczącą CASĄ na miejsce odbywania służby poprzez drogę do polskiej ambasady, która z uwagi na brak funduszy leży poza tzw. bezpieczną strefą na obrzeżach miasta Kabulu; zakwaterowanie w piwnicy obok agregatu prądotwórczego, poprawek w sferze bezpieczeństwa po poprzedniej obsadzie, która nie potrafiła nawet odpowiednio ustawić sprzętu monitorującego; chorobę aklimatyzacyjną, problemy z zaopatrzeniem się w wodę oraz żywność; trudności z wyrobieniem odpowiednich dokumentów upoważniających do korzystania ze stołówki w bazach wojskowych, do których odbywali częste wycieczki w sprawach służbowych, a częściej prywatnych naszych dyplomatów (siłownia, sklepy PX*), kończąc na zbyt małej obsadzie placówki co powodowało, że BORowiki cały czas chodziły niewyspane, ponieważ służbę pełniły często po 22 godziny na dobę oraz słabym wyposażeniu, jak choćby "miękkich" samochodach, czyli takich bez opancerzenia, a także niemożności dostania się do lekarza (w pewnym momencie cała ambasada była chora na grypę lub jakiś uciążliwe przeziębienie, do tego dochodzą dolegliwości tzw. miejscowe, jak na przykład opryszczka na jajach oraz prozaiczny ból zęba, który przerodził się w zapalenie okostnej). Do tego wrzystkiego dochodziła jeszcze głupota "matołków", jak potocznie nazywani są cywilni pracownicy ambasady, a w szczególności dyplomaci, których zdecydowana większość poleceń była delikatnie ujmując, daleka od sensownych (np. zakaz opuszczania placówki bez pozwolenia ambasadora, ambasadora nie ma przez jakiś czas, a jeść i pić trzeba... i tym podobne).
Wszystko to, a także wiele więcej - jak choćby mały zbiór obyczajów i zasad rządzących tym dzikim krajem - znajdziecie w Relacji BORowika. Te elementy czynią ją nie tylko ciekawą, ale wręcz obowiązkową pozycją dla wszystkich tych, którzy chcą oddechu świeżości od oficjalnych i ogólnie aprobowanych relacji z miejsc takich jak Afganistan, które z rzeczywistością mają tyle wspólnego co politycy z uczciwością. Polecam.
*Specjalne sklepy w bazach wojskowych, w których za grube dolary można kupić prawie wszystko co jest potrzebne do życia i o wiele więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz