poniedziałek, 12 sierpnia 2013

[16] Książka: Krąg Turowicza. Tygodnik, czsy, ludzie. 1945-1999 - Witold Bereś, Krzysztof Burnetko, Joanna Podsadecka (2012)

Bardzo ciężko jest napisać recenzję czyjejś książki. Szczególnie wtedy, kiedy książka ta jest bardzo obszerna i zawiera wiele wątków składających się na jej całokształt (co znaczy, że autor, bądź jak w tym przypadku, autorzy włożyli w nią dużo pracy, czasu i wysiłku). Dodatkowo porusza dość istotne sprawy dotyczące historii kraju, w którym się żyje (poglądy w niej przedstawione nie wszystkim mogą przypaść do gustu i mimo rzetelności w oddaniu faktów, to i tak dzieło przez niektórych może zostać uznane za tendencyjne). No i na końcu, choć nie najmniej ważne, robi ogromne wrażenie na czytającym. Wtedy trudno się ustrzec braku obiektywizmu, który recenzent powinien zachować. A przynajmniej tak mi się wydaje. A ta książka właśnie taka jest i spełnia wszystkie wymienione cechy. 

Po pierwsze liczy sobie blisko 700 stron formatu podobnego do podręcznika historii. To sporo, choć w tym przypadku pewnie i tak można by było napisać znacznie więcej, bo jest o czym, a przede wszystkim o kim pisać. Autorzy stawiając jako oś wydarzeń Jerzego Turowicza opisali, jak zresztą sami podają w (pod)tytule Tygodnik (Powszechny), czasy w jakich redaktorem naczelnym był Turowicz i, co najważniejsze, ludzi którzy pismo współtworzyli, czy to przez długie dziesięciolecia, czy też jedynie okazjonalnie. Zaletą, przynajmniej dla mnie, tej książki jest, że Bereś, Burnetko i Podsadecka bardzo zręcznie wpletli w życiorysy twórców i dziennikarzy tygodnika, najnowszą historię Polski. Nie da się ukryć, że Ci ludzie, który pisali dla tygodnika mieli ogromny wpływ na obraz obecnej Polski.

Spytacie, a któż to w takim razie był? No to spróbujcie pomyśleć o jakimś nazwisku, o osobie, która wydaje się Wam utalentowana (a nawet sławna, choć to słowo jakoś mniej mi się podoba), i która działała twórczo w okresie, w którym wydawany był tygodnik. Macie już kogoś? Na pewno okaże się, że ta osoba w jakiś sposób była z tygodnikiem związana. Ja sam wymienię tylko nazwiska najznamienitsze (może, żeby nikogo nie obrazić i nie umniejszać jego roli, lepiej użyć zwrotu najbardziej znane ogółowi) tj. kardynał Karol Wojtyła, Wisława Szymborska, Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Paweł Jasienica, Stanisław Lem, Sławomir Mrożek, Stanisław Kisielewski, Jerzy Pilch, ks. Józef Tischner, Leopold Tyrmand, Adam Zagajewski...można by tak bez końca, ale to nie wyliczanka i licytowanie się, kto ważniejszy, kto bardziej znany. Chodzi o to, że tygodnik tworzyli ludzie, których łączył wspólny cel, a mianowicie walka o demokratyczną ojczyznę a ich jedynym narzędziem było właśnie to czasopismo. Co jednak w czasach rygorystycznej cenzury nie było ani proste ani bezpieczne. A nad nimi wszystkimi, przez ponad 50 lat, czuwał Szef, czyli Jerzy Turowicz.

Po drugie Tygodnik Powszechny (dalej TP) był pismem katolickim. Powołał je do życia kardynał Sapiecha, a przez wiele lat, jeszcze przed rozpoczęciem swojego pontyfikatu, ale także i w jego trakcie, wspierał je i współtworzył kardynał Karol Wojtyła. To wszystko sprawiało, że pismo miało swój profil. Swoją, jeśli można tak rzec, linię programową. Choć najważniejszą sprawą jest to, że zawsze było otwarte na dialog i Szef zwykł postępować według zasady ks. Piwowarczyka, pierwszego redaktora naczelnego TP: "Pan się myli. Pan zupełnie nie ma racji. Ale ja Pana wydrukuję, bo Pan myśli". To jednak powodowało, że wielu ze stałych czytelników często nie zgadzało się z poglądami publikowanymi na łamach czasopisma. A także, w późniejszych latach, powodowało spięcia między członkami ekipy (spory z Kisielem), czy też ludźmi blisko związanymi z tygodnikiem (Papież Jan Paweł II, czy też Lech Wałęsa), a w skrajnym przypadku także odsunięcie się od tygodnika kościoła katolickiego już w czasach wolnej Polski.

No i po trzecie - książkę tę bardzo dobrze mi się czytało i zrobiła na mnie ogromne wrażenie, co dodatkowo utrudnia obiektywną jej ocenę. Uważam jednak, że jest ona napisana w sposób bardzo spójny i przejrzysty. Nawet mimo swojej objętości, mimo że porusza tak wiele wątków, to stara się zachować chronologię wydarzeń i tylko czasami cofa nas wstecz, czy też przenosi w przyszłość od widełek czasowych przewidzianych w danej części. Robi to jednak tylko i wyłącznie po to aby lepiej zobrazować jakieś wydarzenie, czy też może trafniej będzie napisać, jakąś osobę, która z TP była związana. Dodatkowo na koniec, podobnie jak było w przypadku książki o Marku Edelmanie (recenzje można przeczytać tutaj), choć tam zdarzało się to zdecydowanie częściej, autorzy potrafili mnie rozczulić i wzruszyć. Tym razem przedstawieniem obrazu przyjaźni i szacunku wobec siebie dwóch wielkich ludzi - Turowicza i Miłosza. W tym miejscu pozwolę sobie zacytować ów fragment:
"Turowicz siedział na starym >>sapieżyńskim<< (typowa Tygodnikowa terminologia) fotelu, odłożył laskę, dłonie trzymał na wysokich oparciach (beżowy, łuszczący się skaj z lat pięćdziesiątych). Patrzył na nas z oddalenia i bez uśmiechu, ale widziałem, jak przelotnie promieniał, kiedy spotykali się z Miłoszem spojrzeniami. Dziwne wrażenie, że w tym całym zgiełku oni są ze sobą sam na sam, a my to tylko jakieś widma. Potem nastąpiło coś, czego do końca życia nie zapomnę. Miłosz usiadł przy Szefie na krześle, próbowali rozmawiać, ale wciąż ktoś domagał się wysłuchania dowcipu, plotki, więc jakoś im nie szło... Ale energia towarzyska wygasała, wreszcie zrobiły się podgrupy i momenty względnej ciszy. Pomyślałem, że wreszcie będą mieli tę swoją chwilę. I wtedy pojawiła się kilkuosobowa grupka, która - okazało się - chciała przy okazji urodzin załatwić z Miłoszem jakieś pilne wydawnicze interesy. Uznali, że teraz jest najwłaściwszy moment. Obsiedli Noblistę tak, że musiał odwrócić się plecami do Turowicza. Zaczął z nimi rozmawiać ( ... ) Nagle, dyskretnym, niezauważalnym gestem sięgnął prawą ręką daleko za plecy, nie oglądając się. Położył dłoń na dłoni Szefa, złapali się lekko palcami i trwali tak przez długie minuty. Gapiłem się na ich ręce, bo nigdy nie widziałem gestu tak miłosnego, czystego, oczywistego i nieodgadnionego zarazem. Miłosz rozmawiał dalej, Turowicz siedział jakby nieobecny, życie chichotało dookoła, ale teraz nie byliśmy już nawet widmami, zniknęliśmy zupełnie."

Na zakończenie dodam tylko, iż mimo tego, że tygodnika nigdy nie czytałem i czytać raczej nie zamierzam, to cieszę się, że miałem możliwość poznać jego, tak obszernie i skrupulatnie opisane, losy dzięki tej monografii. Uważam tę książkę za wartą polecenia każdemu, kogo chociaż w najmniejszym stopniu interesują losy, jeśli nie Turowicza, ani samego tygodnika, to chociaż powojennej Polski. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuje autorom, a w szczególności Panu Witoldowi Beresiowi.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...